Reklama

Symulowałem, później sam się śmiałem, ale niektórzy poszli za daleko

redakcja

Autor:redakcja

15 marca 2019, 13:04 • 12 min czytania 0 komentarzy

Paweł Bochniewicz rok temu przyszedł do Górnika Zabrze na wypożyczenie z Udinese i z miejsca stał się ważną postacią zespołu. Nic dziwnego, że jego powrót na Roosevelta na początku tego sezonu uznano za wzmocnienie, choć potem dopadł go lekki kryzys formy, czego sam nie ukrywa. Dziś dopiero po raz drugi opuści mecz Ekstraklasy – wcześniej chodziło o kartki, teraz o kontuzję. W rozmowie z Weszło stoper młodzieżowej reprezentacji Polski wraca do swojej słynnej już symulki z początku wiosny, tłumaczy się z wyników oraz stawia się w kontrze do naszych not. Zapraszamy. 

Symulowałem, później sam się śmiałem, ale niektórzy poszli za daleko

Szybko zszedłeś z boiska w meczu z Piastem z powodu kontuzji kostki. Jak wygląda twoja sytuacja zdrowotna?

Mam nadzieję, że będę mógł grać od razu po przerwie reprezentacyjnej. Na pewno jest lepiej niż myślałem tuż po zejściu. Wtedy był wielki ból, miałem przed oczami najczarniejsze scenariusze. Okazało się jednak, że nie jest najgorszej. Mam rozwaloną torebkę stawową i więzadło ATFL, które rozwalone ma większość sportowców. Można z tym spokojnie grać, nie potrzebuję żadnej operacji i innych grubszych akcji. Przechodzę szybką rehabilitację i wierzę, że na Cracovię będę gotowy.

Chodzisz już normalnie?

Tak. W Zabrzu otworzyli nową siłownię ReShape, mają tam bieżnię antygrawitacyjną i na niej już nawet lekko biegam. Jestem pozytywnie nastawiony.

Reklama

Z Piastem na chwilę jeszcze do gry wróciłeś. Nie lepiej było zejść od razu?

Wcześniej często podkręcałem kostki i na początku sądziłem, że kolejny raz stało się coś takiego. Ból w takich przypadkach przeważnie szybko mijał. Teraz kostka od razu zrobiła się mocno opuchnięta, ale zaraz po zdarzeniu nie bolało mocniej niż zwykle. Sądziłem, że to rozbiegam. Wróciłem, dałem jeden pseudo-przerzut – tak zabolało, że nie mogłem normalnie stopy postawić. Później skoczyłem jeszcze do głowy z Piotrkiem Parzyszkiem, spadłem na tę nogę i już stało się jasne, że dalsze granie nie ma sensu. Musiałem zejść.

Jak doznałeś tej kontuzji?

Chciałem wyprzedzić Parzyszka, dziubnąłem piłkę, ale potem stanąłem jeszcze na jego stopie, przez co kostka mi się wykręciła – aż za bardzo. Czysty przypadek, pech.

To rzadka sytuacja dla ciebie i dla Górnika. Jeśli jesteś do dyspozycji, grasz zawsze. To do ciebie dobiera się Suareza lub Wiśniewskiego.

W tamtym roku zagrałem każdą minutę, którą mogłem i liczyłem, że teraz będzie tak samo. Długo tak było. Tu już nawet nie chodzi o mnie, ale ogólnie jest oczywiste, że jeśli trener ma obrońcę, na którego zawsze stawia, to jak go zabraknie, mowa o trudnej sytuacji. Moja nieobecność na pewno jest dyskomfortem dla trenera Marcina Brosza, ale jestem przekonany, że Dani z Wiśnią spokojnie sobie poradzą. Niedawno z Zagłębiem Sosnowiec pauzowałem za kartki i chłopaki dali radę.

Reklama

Wracając do Zabrza nie ukrywałeś, że wymagania wobec ciebie rosną, że masz być w zespole jeszcze ważniejszą postacią niż wcześniej. 

Taki był cel, sam sobie ustawiam poprzeczkę coraz wyżej. Trener jasno mi przekazał, że to ja mam być szefem obrony i nią dyrygować. Staram się to robić. Naturalna kolej rzeczy, właśnie tak ma to iść. Mam nadzieję, że się spełnię w tej roli i już niedługo będziemy wyglądać w tyłach znacznie lepiej. Na razie tracimy zdecydowanie za dużo goli.

To jako lider defensywy Górnika możesz się wytłumaczyć, dlaczego macie już 45 straconych bramek, co jest trzecim najgorszym wynikiem w lidze.

Nie chcę się na siłę wybielać, ale chyba już każdy wie, że goli nie traci się tylko po błędach obrońców, broni cały zespół. Taki od pewnego czasu jest Górnik: sporo strzela i sporo daje strzelać rywalom. Staramy się poprawić w tyłach, bardzo dużo czasu spędzamy nad doskonaleniem gry obronnej. Analizując nasze mecze, widać, że często nie tracimy bramek po pięknych akcjach, wynikających z klasy przeciwnika. Błąd indywidualny, stały fragment gry – ciągle tego typu rzeczy. Nie mówię, że nie mamy na to wpływu, ale sporo tu elementu, na który niewiele możemy poradzić. W pucharze z Lechią Michał Mak strzela tak, że chyba żaden bramkarz by tego nie obronił. Z Piastem gol z wolnego z nieoczywistej pozycji i rzut karny po zagraniu ręką – my jako obrońcy mało mogliśmy zrobić. Chcę być dobrze zrozumiany: niejednego gola zawaliliśmy, duży jest też jednak procent goli, przy których bezpośredni udział nas, obrońców, był mały.

Bardzo zręcznie przez cały czas pomijasz wątek bramkarza.

Nie chcę rozmawiać o swoich kolegach, to wywiad ze mną. Od oceniania są inni.

Pilka nozna. Puchar Polski. Unia Hrubieszow - Gornik Zabrze. 02.10.2018

Dopadł cię kryzys w drugiej części rundy jesiennej? Miałeś dobre wejście po powrocie, w pierwszym meczu dostałeś nawet u nas „ósemkę”, ale z czasem dostosowałeś się do ogólnego kiepskiego poziomu prezentowanego przez Górnika.

Nie chcę wam ubliżać, ale oceny na Weszło czasami są śmieszne…

Przeważnie konsultuje je kilka osób, nie są to odczucia jednej osoby. 

Nie mówię teraz o sobie, w ogóle nie o mnie chodzi. Bywa, że oglądam inny mecz Ekstraklasy, komentatorzy Canal+ chwalą danego zawodnika, a u was gościu dostaje 3 czy 4.

To prawda, nie zawsze zgadzamy się z komentatorami, nie są dla nas wyrocznią przy ocenach.

Ogólnie uważam, że noty wystawiane w mediach to średni odnośnik co do realnej postawy piłkarza. Nieraz na przykład w jednym źródle ktoś zagrał po prostu średnio i tak jest oceniony, a u was jest najsłabszy. Uważam więc, że nie ma co się takimi rzeczami przesadnie sugerować.

To zapominając o notach: w trakcie rundy jesiennej obniżyłeś loty?

Tak, z tym muszę się zgodzić. Nie były to mecze, z których byłbym zadowolony. Nie były jakieś katastrofalne, ale na pewno nie ma moim optymalnym poziomie, po prostu przeciętne. Zawsze staram się grać jak najlepiej – raz wychodzi, raz nie. Ci najlepsi prawie zawsze grają na wysokim poziomie i właśnie to odróżnia zawodnika bardzo dobrego od dobrego. Do tego chcę dążyć.

Wracając do Górnika byłeś świadomy, jakie zmiany w nim zaszły i że będzie trudniej. Chyba jednak nie zakładałeś aż takiego zjazdu?

Przychodziłem z nastawieniem, że przed nami znacznie trudniejsze zadanie i… świadomie się na to pisałem. Wiedziałem, że będzie więcej roboty, więcej krytyki i momentów, w których trzeba będzie się podnieść. Tamten sezon był usłany różami, większość rzeczy nam wychodziło, wszystko pięknie, ładnie. Teraz zapowiadał się cięższy rok i wszedłem w to na własne życzenie. Gra o życie to wielka lekcja dla obrońcy, może cię zahartować. Jasne, nie myślałem i nie chciałem myśleć, że będzie aż tak ciężko, ale to prostu kolejna sytuacja, z którą musimy sobie poradzić. Po zimowych transferach jakość naszej gry wzrosła, co widać również po wynikach. Jestem przekonany, że spokojnie się utrzymamy.

Terminarz wam jednak nie sprzyja, chyba nikt z dolnej połówki nie ma trudniejszej końcówki fazy zasadniczej.

Faktycznie, na papierze nie wygląda to lekko. Nawet w Pucharze Polski graliśmy z Lechią, a niektórzy z pierwszoligowcami. Za nami dopiero co Jagiellonia i Piast, teraz Lech, Cracovia, Legia… Z drużyn będących w pobliżu nas został tylko Śląsk. Łatwo nie będzie, ale chyba pokazaliśmy, że z tymi najlepszymi możemy grać jak równy z równym. Z Lechią w pucharze czy ostatnio z Piastem z przebiegu gry wcale nie byliśmy słabsi, stwarzaliśmy wiele sytuacji, decydowały szczegóły. Przegrywaliśmy, jednak nie mieliśmy poczucia, że odstawaliśmy i należy zwiesić głowy. A z boiska wiem, że nieraz z zespołami teoretycznie lepszymi gra się łatwiej. Lech dopiero co pojechał na Miedź i okazał się zdecydowanie gorszy. Gramy w lidze, w której bardzo rzadko wynik jest oczywisty jeszcze przed meczem.

Wielu pół żartem, pół serio mówiło przed starciem dołującej Wisły Płock z Cracovią, że porażka rozpędzonych gości to oczywistość. 

Możemy się śmiać, ale tak to wygląda. Rzadko mamy w Ekstraklasie pewniaka do zwycięstwa na 95 procent. Od dłuższego czasu polska liga nie ma drużyny, która wyraźnie dominuje nad resztą. Dlatego spokojnie. Nikogo się nie boimy i każdy mecz chcemy wygrać.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Legia Warszawa - Gornik Zabrze. 03.11.2018

Nie byłeś skazany na powrót do Górnika, miałeś też oferty z Serie B i Segunda Division.

Były propozycje, ale chciałem jeszcze rok zostać w Polsce. Zakładałem, że możemy awansować na młodzieżowe EURO, więc wolałem nie wybierać dużo bardziej ryzykownych wariantów jeśli chodzi o regularne granie. Wiedziałem, że w Górniku moja pozycja w drużynie będzie istotniejsza, że trener na mnie liczy i jednocześnie więcej oczekuje. Tego potrzebowałem. Mam to, co chciałem, nie żałuję.

Mówisz „jeszcze przez rok w Polsce”, czyli latem zakładasz wyjazd?

Nie wiem, co będzie. Chyba każdy chce grać na wysokim poziomie za granicą i zobaczymy, czy ja będę mógł. Moja sytuacja klubowa jest jednak dość skomplikowana. Wiele czynników będzie decydować, dlatego nie ma co planować. Pozostaje mi dobrze grać i czas pokaże.

Udinese latem chciało przedłużyć twój kontrakt o rok, ale się nie zgodziłeś?

Tak. Udinese często działa w ten sposób. Ma z pięćdziesięciu zawodników na wypożyczeniach i co sezon chce przedłużać umowy o kolejny rok. W sumie nie wiadomo, po co. Już raz się na to zgodziłem, ale teraz zaprotestowałem. Wiedziałem, że w klubie już raczej na mnie nie liczą i po prostu chcą mieć dodatkowy czas, nie dając w zamian tak naprawdę niczego. Uparłem się, że nie podpisujemy, ale to trochę opóźniło powtórne wypożyczenie do Zabrza.

Nie naszła cię refleksja, że gdybyś jednak rok temu został w Udinese, to potem dostałbyś wreszcie szansę w Serie A? Drużyna wpadła w wielki dołek, miała irracjonalną serię porażek i zmiany w składzie byłyby oczywiste.

Myślałem nad tym, nie ukrywam. Gdy znajdowałem się tam w kadrze, pod koniec 2017 roku mocno się rozpędziliśmy, wygraliśmy pięć meczów z rzędu. Później śmiałem się, że talizman odszedł i wszystko się posypało. Udinese przegrało 11 kolejnych spotkań, musiało do końca walczyć o utrzymanie. Pewnie dostałbym szansę, ale szkoda czasu na gdybanie. Podejmujesz decyzję i potem już nie ma odwrotu. W Górniku gram niemalże od deski do deski, to dla mnie bardzo ważne i jestem zadowolony ze swojego wyboru.

Dla ciebie wiosna zaczęła się nietypowo. Po raz pierwszy znalazłeś się w centrum uwagi i nie chodziło o samą grę, a słynne już „zmartwychwstanie”, gdy tylko sędzia zagwizdał koniec meczu z Wisłą Kraków. Musiałeś to przemyśleć, żeby się zreflektować? Na samym początku chyba szukałeś usprawiedliwień.

Na początku nie przypuszczałem, że to nabierze takiego rozgłosu. Po meczu siedzieliśmy u mnie z kolegami i już to hulało, była z tego szyderka. Od razu wiedziałem, że nie zachowałem się dobrze i tak przyznałem w oświadczeniu: powinienem się zachować inaczej. Ale nie oszukujmy się…

Takie rzeczy są normą. 

Nie chciałem tego powiedzieć, ale… tak: to jest norma. Widziałeś, co Chiellini robił w ostatnim meczu Juventusu z Atletico. Kreowany na wielkiego gladiatora, a kilka razy bardzo dużo dodawał od siebie po jakichś normalnych starciach. W jednym spotkaniu odstawił kilka takich szopek jak ja z Wisłą – nie będę uciekał od takiego określenia.

Przez pewien czas będę musiał żyć z przykrą łatką. Po tamtym meczu jak tylko pojawiało się nagranie z jakimś symulantem – Aguero udawał czy coś – to ktoś oznaczał mnie na Twitterze. Co tydzień coś się znajdzie, żeby nawiązać do Bochniewicza. Trochę śmieszne, ale co zrobić. Kibice mogą tego nie zrozumieć, jednak w świecie piłkarskim takie akcje są normą.

U ciebie zdarzyło się jednak w momencie aż nadto widocznym. Parę sekund do końca, prowadzicie 2:0. 

Wszyscy widzieli sytuację, jak leżę i nagle wstaję po końcowym gwizdku. Mówię jednak z ręką na sercu: to było dla mnie bolesne starcie. Wyskoczyłem do główki, rywal zrobił mi „krzesełko”, spadłem na plecy z wysokości półtora metra. Bolesna sprawa, ale oczywiście nie musiałem reagować tak jak zareagowałem. Gdy zaraz potem usłyszałem gwizdek oznaczający ważne zwycięstwo, to wstałem i zacząłem się cieszyć. Tak podziałała na mnie adrenalina. A potem już poszło… Wiem, że nie mówimy o czymś dobrym, przyznałem, że nie jest to zachowanie godne reprezentanta Polski, ale niestety zdarza się na każdym kroku. Symulowanie jest jakąś częścią piłki. Niektórzy udają, żeby wywrzeć presję na arbitrze, by pokazał rywalowi kartkę, żeby drużyna skorzystała. Ja chciałem ukraść trochę czasu. Nie wiedziałem, że to już w zasadzie koniec, że nawet niczego nie zyskam. Głupia wpadka.

Zobligowałeś się do tego, że już nie będziesz próbował takich sztuczek.

Jak już mówiliśmy, z Piastem wróciłem na boisko z rozwaloną kostką i chciałem grać dalej. Dotarło do mnie, że nie ma sensu na siłę płakać nad sobą.

W związku z tą sprawą po raz pierwszy znalazłeś się w Polsce w centrum uwagi. To musiała być dla ciebie nowość.

Zgadza się. Nie jestem medialnym tygrysem, wolę robić swoje na boisku. Pierwszy raz spotkałem się z takim „boom!” przy moim nazwisku. Szkoda, że nie chodziło o super interwencję. Byłem zaskoczony, że ludzie po czymś takim mogą wypisywać rzeczy, które naprawdę mocno przekraczały granice. Dopóki chodziło o samą szyderkę, spoko. Sam się z tego śmiałem. Trudno było tego nie robić, gdy patrzyłeś na video, najlepiej jeszcze z jakąś przeróbką muzyczną. Inteligentni ludzie lubią złośliwe dogryzanie, również gdy chodzi o nich. Ale jeśli żart – nawet ostry – przeradza się w mega hejt, to zaczynałem się wkurzać. Ktoś pisze do mnie, że powinienem dostać kulkę w łeb, albo że jak się spotkamy, to tak oberwę, że faktycznie nie będę mógł wstać. Wypisywanie do moich rodziców, że mają pizdę, a nie syna… No, zaczęło się robić żenująco. Złość, jakbym komuś nie wiadomo jaką krzywdę zrobił. Nie ten kaliber sprawy. Ciężki temat, ale potraktowałem go jako nowe doświadczenie, które też trzeba przeżyć.

Pilka nozna. Eliminacje MME U21. Polska - Dania. 14.11.2017

A propos nowych doświadczeń, przed kadrą U-21 mistrzostwa Europy. Jak zareagowałeś, gdy dostaliście w zasadzie najsilniejszą możliwą grupę?

W sumie jestem zadowolony, wolałem od razu mierzyć się z najlepszymi. Do jakiej grupy byśmy nie trafili, byłoby ciężko, więc jeśli się już bić, to od początku z najsilniejszymi. Mało ludzi na nas stawia. Większość sądzi, że dostaniemy oklep i szybko wrócimy.

Ale polskie drużyny chyba lubią grać z takiej pozycji wyjściowej, gdy wiele mogą, a niewiele muszą.

Coś w tym jest. Patrz nasze mecze z Danią czy Portugalią, a nasze mecze z Wyspami Owczymi (śmiech). Jeśli chcemy coś osiągnąć na tym EURO i tak musimy pokonywać faworytów. Czekamy do czerwca i gramy na całego.

Radość po ograniu Portugalii nie wymieszała ci się z rozgoryczeniem? Byłeś pewniakiem w składzie przez całe eliminacje, a w najważniejszym momencie cię zabrakło i drużyna świetnie sobie poradziła. Krystian Bielik wypadł tak dobrze, że niektórzy już wysyłali mu powołania do pierwszej reprezentacji. 

Z jednej strony bardzo się cieszyłem. Zrobiliśmy coś ważnego, a ja jestem częścią tego zespołu. Ale z drugiej strony byłem bardzo zły, że ten triumf oglądałem spod kołdry, rozłożony przez wysoką gorączkę, do tego wymioty i inne atrakcje, full pakiet. Co do Krystiana, byłem pewny, że zagra dobry mecz. Rywal nie rywal, fakty są takie, że jest bardzo dobrym zawodnikiem i jestem przekonany, że w League One nie pogra dłużej niż do końca tego sezonu. Umiejętności ma naprawdę duże i sądzę, że Premier League będzie jego ligą docelową. A że rywalizacja o skład w związku z tym wzrosła? To zawsze dobra sprawa, ona napędza i nie pozwala popaść w lekkie rozleniwienie. Niech zagrają najlepsi.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. newspix.pl/FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Urban o meczu z Legią: Będzie Lany Poniedziałek? Pytanie, kto kogo będzie lał

Szymon Piórek
2
Urban o meczu z Legią: Będzie Lany Poniedziałek? Pytanie, kto kogo będzie lał

Komentarze

0 komentarzy

Loading...