Reklama

Czuć w powietrzu napięcie. Ale nie widać smutku, widać motywację

redakcja

Autor:redakcja

09 marca 2019, 10:09 • 13 min czytania 0 komentarzy

Nie oszukujmy się – tacy piłkarze jak Marko Vejinović do ekstraklasy trafiają niezwykle rzadko i jeśli już, to coś w ich karierze musiało pójść nie tak. W przypadku Vejinovicia o wypożyczeniu last-minute do Arki decydował fakt, że w AZ Alkmaar miał marne szanse na granie, a – co podkreśla na każdym kroku – jest urodzonym zwycięzcą, więc nie interesuje go oglądanie kolegów z ławki czy trybun.

Czuć w powietrzu napięcie. Ale nie widać smutku, widać motywację

Jak wspomina go Louis van Gaal? Jak ukształtował go Peter Bosz? Co czuł, gdy kibice jego drużyny grozili mu śmiercią w jego własnym domu? Kiedy odbierze karne Zbozieniowi, a wolne Janocie? Między innymi o tym opowiada w wywiadzie dla Weszło.

Wiesz, kto jest pierwszym wykonawcą karnych w Arce?

– „Zboziu”? Dobrze to wymawiam? Chyba strzelił już tak parę bramek.

A kiedy Marko Vejinović stanie się numerem jeden? Wydaje się, że w Holandii opanowałeś sztukę strzelania karnych do perfekcji, na osiem wykonywanych pomyliłeś się tylko raz.

Reklama

– To prawda. Ale „Zboziu” jest numerem jeden. Jeśli trener zdecyduje się na zmianę – jestem gotów, pokażę, co potrafię.

Miałeś już okazję pokazać to na treningach, przeciwko Pavelsowi Steinborsowi? To w tej materii nie mniejszy specjalista, w barwach Arki w ekstraklasie obronił ich już pięć.

– Nie, ale ze stałych fragmentów trenowaliśmy już rzuty wolne, co wychodziło mi nieźle.

O to też miałem pytać – kiedy wespniesz się na samą górę listy wykonawców innych stałych fragmentów. W najlepszym sezonie w Eredivisie strzeliłeś 5 goli z karnych, 3 bramki z bezpośrednich wolnych, a nawet 1 bezpośrednio z rzutu rożnego.

– Postaram się udowodnić i tutaj, że tego nie zapomniałem.

W pierwszym meczu z Lechem nie podszedłeś do żadnego.

Reklama

– To dlatego, że nie mamy za wielu wysokich zawodników, a ja jestem jednym z wyższych i do tego dobrze gram głową. Trener potrzebował mnie w takich sytuacjach w polu karnym, bym mógł wykończyć zagranie zamiast być jego autorem. Ale mogę zdradzić, że jestem wśród wyznaczonych do stałych fragmentów.

Odniosłem wrażenie, że w meczu w zeszłym tygodniu grając na pozycji defensywnego pomocnika grałeś raczej ustawieniem niż ciągłym byciem w ruchu. Przewidywałeś, gdzie będzie piłka i się tam przemieszczałeś, ale o wielkim bieganiu nie było mowy.

– Tak toczył się mecz. Kiedy w ośmiu spotkaniach z rzędu nie wygrywasz, brakuje pewności siebie. Najważniejsze jest wtedy, by nie stracić gola, by zaprezentować się mocno w obronie, szczególnie przeciwko tak silnemu przeciwnikowi jak Lech. Mieliśmy taktykę, której się trzymałem, robiłem swoją robotę. Oczywiście nie pokazałem pełnej gamy moich możliwości, chcę pokazać w Polsce znacznie więcej. Przede wszystkim w obronie, ale również w ataku. Taki jest mój cel na kilka następnych spotkań.

Trafiłem w Internecie na analizę twoich występów w Vitesse, można tam było przeczytać, że na boisku byłeś wszędzie. Grając jako środkowy pomocnik, co chwila a to włączałeś się do ataku jak fałszywa dziewiątka, a to zbiegałeś w kierunku skrzydła. W meczu z Lechem tego nie było, nie pokrywałeś aż tak wielkiej części pola gry.

– Przebiegłem dużo, ponad dziewięć kilometrów.

Nie byłeś wśród TOP3 czy nawet TOP5 w swoim zespole. 

– Gdybym zagrał do końca meczu, byłbym w najlepszej trójce.

Będę obstawał przy zdaniu, że nie wyglądałeś jak szczególnie wybiegany zawodnik. Jakby brakowało ci ogrania.

– Jasne, to część odpowiedzi. Ale też nie jestem typem sprintera, jak na przykład skrzydłowi. Jestem inteligentnym graczem, który wie, kiedy wykonać sprint, kiedy pobiec, kiedy przytrzymać piłkę, a kiedy operować nią szybciej. Dla mnie najważniejsze jest utrzymywanie formacji, kształtu drużyny jako jednego organizmu. Nigdy nie będę biegał po to, żeby tylko biegać. Muszę pomagać zespołowi jak mogę w ramach swoich atutów. Mogę biegać więcej, jasne, ale czy to pomoże drużynie? Niekoniecznie. Mądry zawodnik wie, kiedy przyspieszyć, a kiedy nie.

Przykładasz wagę do statystyk?

– Czasami.

Te defensywne były imponujące – miałeś najwyższy InStat Index, najwięcej wygranych pojedynków, najwięcej odzyskanych piłek.

– To chyba dobrze.

Ale równocześnie – zero strzałów na bramkę, zero kluczowych podań. W Holandii przyzwyczaiłeś do czegoś innego.

– Tutaj mam innego trenera, on ma inny pomysł na mnie, więc nie możesz porównywać mnie stąd i mnie z najlepszego okresu w Vitesse. Moja najlepsza forma wciąż nie jest ze mną, nie zagrałem w wielu spotkaniach w tym sezonie. Spokojnie, to przyjdzie z czasem. Wiem, że zdziałałem dużo dobrego w obronie, jestem też świadom, że mogę więcej dać w ataku. Tego chcę w kolejnych meczach.

Wyobrażam sobie, że sytuacja, w której wchodzisz do zespołu, który przegrał w tym roku wszystkie swoje mecze, nie jest idealna.

– Jasne, zauważasz, że nie wszystko gra. Ale to nie tak, że wszyscy chodzą ze spuszczonymi głowami. Zawodnicy są zdesperowani, by to zmienić. Owszem, czujesz w powietrzu napięcie, stres, to się wszystkim udziela. Ale gdy wszedłem do szatni po raz pierwszy, zobaczyłem zawodników, którzy zrobią wszystko, by w następnym meczu się udało. Nie widzę smutku, widzę wielką motywację. Spodobało mi się też, że mimo trudnej sytuacji, wszyscy są dla mnie bardzo pomocni. Nie mam problemów z komunikacją – Michał Janota zna holenderski, Aleks Kolew również mówi i po holendersku, i po serbsku. Mogę porozmawiać z Goranem Cvijanoviciem i Luką Mariciem, również po serbsku. I jak słyszysz, mój angielski też nie jest najgorszy, więc z każdym, kto go zna, też się dogadam.

Pytałeś któregoś z byłych kolegów klubowych o grę w Polsce? Grałeś przecież z Kazaiszwilim, Jaliensem, Paljiciem…

– Nie, bo wszystko wydarzyło się tak szybko. Dzień przed zamknięciem okienka dowiedziałem się, że Arka mnie chce, nie miałem więc czasu dowiedzieć się czegoś więcej o polskiej lidze. Śledzę na bieżąco wyniki w Europie, coś tam wiedziałem, widziałem tabelę. Szybko dałem się namówić, że to dla mnie dobra opcja.

Myślisz o tym pół roku w Arce stricte jako o okazji na odbudowę i powrót do Holandii w rytmie meczowym, czy może też jako możliwość pokazania się na polskim rynku i pozostania tu nieco dłużej?

– Nie wiem. Przede wszystkim chcę zagrać we wszystkich meczach. Odzyskać pewność siebie, oddać wszystko co mogę Arce, by wyjść ze złej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Nie chcę wybiegać w przyszłość, bo wszystko może się zmienić w jeden dzień. Wiem to po kontuzji, jaką odniosłem w AZ lepiej niż kiedykolwiek. Co będzie, to będzie. Żyję dniem dzisiejszym, chcę wyciskać z niego wszystko, co się da. Może będę szczęśliwy tutaj, może w Holandii, a może moja rodzina będzie chciała zamieszkać gdzieś indziej.

Takie podejście widzę bardzo często u zawodników, którzy przebyli przynajmniej jedną długą kontuzję. Nie planuję przyszłości, bo wiem, jak kruche są takie plany.

– Kiedy nie grasz przez rok, uczysz się doceniać każdy dzień, każdy trening. Nawet gdy byłem już zdrowy, a nie grałem, tęskniłem za tym. Czasami ludzie biorą to, co mają za pewnik.

Ty też?

– Tak robiłem, w wielu sprawach. Teraz bardziej o siebie dbam.

W jaki sposób?

– Po treningach chodzę na masaże, jem lepiej, śpię więcej, umawiam sobie dodatkowe treningi. Mam tylko jedną karierę, która mknie bardzo szybko i nie chcę czuć, że mogłem zrobić więcej. Patrząc w lustro chcę powiedzieć: zrobiłem, co mogłem.

Wpływu na przenosiny do Arki nie miał konflikt z trenerem? Pojawiły się doniesienia, że odszedłeś z AZ Alkmaar, bo nie dogadywałeś się z menedżerem Johnem van den Bromem.

– To nonsens.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Lech Poznan - Arka Gdynia. 03.03.2019

„Marko nie był łatwym zawodnikiem do prowadzenia”. Wiesz, czyje to słowa?

– Nie.

Louisa van Gaala. Skoro zapamiętał, że miał z tobą kłopoty, musiałeś mu porządnie zajść za skórę.

– Teraz pamiętam, faktycznie tak powiedział. Ale był moim trenerem w czasie, kiedy byłem młody, niedoświadczony i ponad wszystko inne chciałem występować w pierwszym zespole. Powinienem być cierpliwy, ale burzyła się we mnie krew, gdy nie mogłem grać.

To prawda, że poszedłeś nawet do domu van Gaala, by wyjaśnić mu, dlaczego powinieneś grać?

– Ta historia nie jest prawdziwa. Jestem emocjonalnym gościem, ale zawsze mówię prawdę. Kiedy czegoś chcę, jak się czuję. Jestem bezpośredni. Nie będę upiększał rzeczy, które nie są piękne. Człowiek, którego widzisz, jest człowiekiem, jakim jestem. W młodszych latach w ogóle nie myślałem zanim cokolwiek powiedziałem. Wtedy mi to nie pomagało. Ale byłem sobą. Nauczyłem się nie popełniać tych samych błędów, z wiekiem zmądrzałem. To czyni mnie gościem, jakim jestem dziś. A parę lat temu miałem okazję rozmawiać z van Gaalem, powiedziałem mu: „wiem, że nie byłem najłatwiejszym graczem w moich młodych latach, ale to była przyjemność z panem pracować”. Powiedział mi dokładnie to samo. To potężny człowiek, świetny w swojej pracy, dzięki niemu zostaliśmy z AZ mistrzem Holandii. Wiedział, co musi mówić, jaki skład wybierać, żeby wyciągnąć z nas najwięcej. Miał doskonałe oko do detali.

Legendą są też jego rozmowy motywacyjne, jak ta gdy zdjął spodnie tylko po to, by pokazać, że ma jaja.

– U nas nic takiego się nie wydarzyło, szczerze mówiąc żadna z takich rozmów nie zapadła mi w pamięć.

To jednak nie u van Gaala, a u Petera Bosza naprawdę rozwinąłeś skrzydła. Co miał takiego, co pozwoliło wydobyć z ciebie najwięcej?

– Był bardzo uczciwy, kiedy grałem w Vitesse. Każdy wie, że ten klub jest mocno połączony z Chelsea, co roku w Arnhem lądują zawodnicy wypożyczeni z Anglii, ale on nigdy nie patrzył na to wybierając skład, że dany piłkarz jest lub nie jest z zaprzyjaźnionego klubu, gdzie liczą, że będzie grał. Jesteś dobry – grasz, nie – siedzisz. Proste i sprawiedliwe.

Podobało mi się też to, jak u niego graliśmy. Wysoki pressing, utrzymywanie się przy piłce, gra oparta na wielu podaniach i przerzucaniu ciężaru z jednej strony na drugą. To mój styl. Szukanie wolnych przestrzeni w środku pola. To jest coś, co lubię. No i był ze mną zawsze szczery. Tak bezpośredni jak ja. Jeśli coś go wkurza, od razu mówi. Nie grasz? Powie ci, dlaczego. Wyjaśni wszystko. To nie tak, że nie mieliśmy spięć, wymian zdań, było tego sporo. Ale praca z nim, jego styl… To wszystko pozwoliło mi rozwinąć mój własny styl, zresztą później zabrał mnie za sobą do Vitesse.

Jesteś jego synkiem!

– Nie, nie wziął mnie do Dortmundu ani ostatnio do Leverkusen, to nie tak!

Wydaje się, że wiedział, jak do ciebie dotrzeć. Że lepiej niż na marchewkę, reagujesz na kij. Czasami otwarcie krytykował cię nawet na spotkaniach z prasą, ale dawało to świetne efekty. 

– Szczerość i bezpośredniość. To jest to, co dla mnie się liczy i on to wiedział. Jeśli nie grałem dobrze, wiedziałem o tym, więc mógł o tym mówić mi, wszystkim innym. Dla mnie najważniejsza jest komunikacja, mówienie otwarcie tego, co się myśli, czego się chce, co ci się we mnie nie podoba. Ale nie mówię, że to dobra droga dotarcia do każdego. Kiedy się rodzisz, przejmujesz pewien styl życia. Rodzice traktują cię jako osobę tak, jak myślą, że jest najlepiej. To tworzy cię jako człowieka i odróżnia od innych, również ze względu na przeszłość, dziedzictwo. Musisz się nauczyć komunikować z ludźmi w sposób, na jaki oni zareagują. Jeśli nawrzeszczę na kolegę z drużyny i zamiast go zmotywować, wystraszę, wykonałem złą robotę. Czasami musisz podejść, poklepać po plecach i w ten sposób dać pewność siebie.

Dla mnie trener to szef. Nie podoba mu się moja gra – może na mnie nawrzeszczeć. Akceptuję to, bo jestem urodzonym zwycięzcą, zawsze chcę wygrywać. Dirk Kuyt, z którym grałem w Feyenoordzie, również miał taką mentalność. W mistrzowskim sezonie w przedostatnim spotkaniu sezonu, w derbach z Excelsiorem zaczął na ławce. Gdybyśmy wygrali, zostalibyśmy mistrzem już wtedy. Kuyt wszedł z ławki, przegraliśmy. Był zły. Wściekły. W następnym meczu dał tej złości ujście – strzelił hat-tricka, wygraliśmy ligę. To mówi o nim wszystko.

Przez to, jaki jestem, bardzo się frustruję, gdy widzę zawodników, którzy się nie przykładają.

Spotkałeś wielu zawodników, którzy nie podzielali twojej zwycięskiej mentalności?

– Bardzo wielu. Źle znosili krytykę, chcieli tylko odbębnić co było do zrobienia i wracać do domu. Nie znoszę takiego podejścia.

Który z twoich kolegów z drużyny miał na ciebie największy wpływ jako piłkarza? Był twoim mentorem?

– Najwięcej nauczyłem się, gdy jako osiemnastolatek dołączyłem do pierwszej drużyny AZ, od Munira El Hamdaouiego i Harisa Medunjanina. Sporo pomógł mi też Ryan Donk. Kiedy zaadaptujesz się do ligi, wszystko jest łatwiejsze, oni wiele mi pomogli.

Myślałem, że powiesz: Mousa Dembele. To w końcu pozycja bardzo podobna do twojej.

– Dembele i El Hamdaoui to byli najlepsi zawodnicy, z jakimi kiedykolwiek grałem. Ich umiejętności… Bajka. Dembele jest bardzo niedoceniany, bo nie jest showmanem. Ale gdybyś obejrzał sobie wywiady z piłkarzami Tottenhamu, każdy z nich twierdził, że najlepszym piłkarzem w ich zespole nie jest Kane czy Eriksen, a właśnie Mousa Dembele. Uwierz mi, nie przesadzają.

Nie ma liczb, ale mało kto potrafi rozgrywać jak on.

– W AZ grał zupełnie inaczej, najczęściej jako cofnięty napastnik. W mistrzowskim sezonie strzelił dziesięć goli, coś, o czym byś nie pomyślał oglądając go w Premier League.

14380412EZ20735

Kiedy myślisz o sobie, jesteś bardziej Holendrem, Serbem, a może Bośniakiem?

– Każdym po trochu. Całe moje życie mieszkam w Holandii, więc jestem Holendrem, ale to, że moi rodzice są z byłej Jugosławii mocno wpływa na mój charakter, mentalność. Jestem dumny, że łączę te kraje.

Rodzice wyemigrowali z Jugosławii uciekając przed wojną?

– Do pracy. Ale wszyscy wiedzą, że każdy pochodzący z Jugosławii jest też naznaczony wojną, dlatego liczyli również na życie w spokojniejszym kraju. Wojna zostawia blizny, na mnie też je zostawiła. Każdy, kto pochodzi z Jugosławii stracił jakichś członków rodziny podczas wojny.

Kiedy więc musiałeś wybierać drużynę narodową…

– Odezwała się Holandia, więc było to łatwe. Serbowie wtedy nie wykonali żadnego ruchu.

Co jest w tobie najbardziej serbskie?

– Temperament.

A najbardziej holenderskie?

Daj mi się chwilę zastanowić… Wiesz co? W sumie to w ogóle nie mam cech typowego Holendra.

Trudno dorasta się w Holandii, gdy nie jesteś w stu procentach Holendrem?

– Nie jest tak, że czujesz to przez cały czas, ale są sytuacje, gdy pochodząc z innego kraju jesteś rozważany jako ktoś obcy i musisz pracować ciężej, by udowodnić swoją wartość. Ale wszystko w granicach normy, nie spotkało mnie nic nieprzyjemnego ze względu na pochodzenie.

Gry w piłkę przez siedem lat uczyłeś się w akademii Ajaksu, a jednak odszedłeś stamtąd przed wejściem w wiek seniora, jako piętnastolatek. Czemu?

– Byłem w trudnej sytuacji. Były rzeczy, które – w mojej opinii – były nie w porządku. Zdarzało się to kilka lat z rzędu. Miałem uczucie, że tak nie powinno być, więc odszedłem.

Co masz na myśli, co konkretnie było nie tak?

– Nie ma sensu o tym dziś mówić, nie chcę. Po prostu wydarzyły się rzeczy, które mi się nie podobały i dla mnie był to znak: czas ruszyć z miejsca.

Uważasz się za kibica Ajaksu ze względu na to, że byłeś tam przez siedem lat?

– Nie, nie czuję szczególnej więzi. Grałem przecież też dla Feyenoordu, największego rywala.

Chciałem o to spytać – czy kibice Ajaksu traktowali cię przez to jako zdrajcę? Gdy Kenneth Vermeer został piłkarzem Feyenoordu, kibice Ajaksu na derbach wywiesili kukłę stylizowaną na Vermeera ze sznurem dookoła szyi, lżyli go przez cały mecz.

– Nie, nic z tych rzeczy. Różnica między mną a Kennethem jest taka, że ja do pierwszego zespołu nawet nie doszedłem, on zagrał w nim wiele spotkań. Myślę, że kibice mieli gdzieś, czy trafię do Feyenoordu, mogli mnie nie kojarzyć z Ajaksem. A Feyenoord od początku budził we mnie dobre emocje. „Tam chcę trafić, chcę oddać temu klubowi wszystko”. Nie pomyślałem nawet przez sekundę: „o nie, grałem w juniorach Ajaksu, może nie powinienem?”.

A jednak w Feyenoordzie spotkała cię spora nieprzyjemność.

– Tak, kibice przyszli pod mój dom, do dziś nie wiem, dlaczego. Podeszli pod drzwi, wyzywali mnie, krzyczeli, grozili mi, mojej żonie, życzyli mi śmierci. Wołali, że mnie zabiją. Ale poszliśmy z tym do sądu i wygraliśmy. Takie rzeczy nie mają prawa się zdarzać.

Co wtedy czułeś?

– Strach. O siebie i o żonę. Nie mogłem wiedzieć, ilu ich jest, jakie są ich intencje. W końcu mówili, że chcą mnie zabić. „Kim są? Do czego są zdolni? Czy to chuligani, czy już przstępcy? Może to ludzie uzależnieni od narkotyków? Czy mają broń?” Wszystkie te pytania przeszły mi przez głowę. Jeszcze długo później się bałem, nie czułem się bezpiecznie we własnym domu. Nie mogłem wiedzieć, czy coś takiego znów się nie zdarzy, skoro raz się wydarzyło.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...