Reklama

Kozak, który się zagubił

redakcja

Autor:redakcja

08 marca 2019, 08:51 • 9 min czytania 0 komentarzy

Stefan Scepović nie jest ogórkiem wziętym z pierwszej lepszej łapanki. Zagrał w derbach Genui zmieniając samego Antonio Cassano. Został wicekrólem strzelców Segunda Division (23 gole). Po swoim sezonie życia zmienił klub na Celtic Glasgow. Ma za sobą pełny sezon na poziomie La Liga (34 mecze). Wiele osób widziało w nim potencjał na coś więcej niż bycie ligowym dżemikiem z poziomu Ekstraklasy.

Kozak, który się zagubił

Fakt, że znalazł się w Jagiellonii oznacza jedno – jego kariera znalazła się na sporym zakręcie. Wicemistrz Polski to dla Scepovicia piętnasty pracodawca. Do Polski trafił po półrocznym rozbracie z piłką. W żadnym z klubów poza Sportingiem Gijon furory nie zrobił.

I póki co daleko mu też do furory w Polsce.

Mecz z Wisłą Płock? Słaby, dał się zapamiętać tylko z fatalnego pudła. Nota 3.

Cracovia? Przestrzelony karny – i to całkiem spektakularnie. Nota 2.

Reklama

Górnik? Totalnie bezbarwny występ. Nota 3.

Wydawało się, że duet Bezjak & Sheridan wyznaczył szczyt w kategorii „kula u nogi dobrze funkcjonującej drużyny”, lecz póki co dwójka Klimala & Scepović zawstydza nawet tych dwóch ananasów. I wiele wskazuje na to, że w walce o podium Jagiellonia będzie skazana na 29-letniego Serba.

BELEK 23.01.2019 MECZ TOWARZYSKI: JAGIELLONIA BIALYSTOK - ARSIENAL TULA 1:2 --- FRIENDLY FOOTBALL MATCH: JAGIELLONIA BIALYSTOK - ARSENAL TULA 1:2 MARTIN KOSTAL STEFAN SCEPOVIC JESUS IMAZ ZORAN ARSENIC FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY

– Stefan, jesteś w stanie wymienić po kolei wszystkie kluby, w których grałeś?

– Nie jest to takie trudne. OFK Belgrad, Sampdoria, Club Brugge, KV Kortrijk, Hapoel Akka, Partizan, Ashod SC, Sporting Gijon, Celtic, Getafe, Sporting, Videoton i Jagiellonia – wymienia ochoczo, gdy spotykamy się w tureckim Belek. Scepović jest kilka dni po dołączeniu do nowej drużyny. Czuje się swobodnie, widać, że złapał szybki kontakt z drużyną.

Reklama

Ale Serb przerabiał taką sytuację nie raz. Dziwne byłoby, gdyby miał jakikolwiek problem z aklimatyzacją.

Scepović to transfer z gatunku tych, po których momentalnie zapala się czerwona lampka alarmująca, że coś musi być z tym zawodnikiem nie tak. No bo jak piłkarz bez defektu może zmieniać pracodawcę w zasadzie co rok, a czasami co pół?

– To nie tak, że nie lubię stabilizacji. Chciałbym osiąść na dłuższy czas w jednym miejscu, ale nie zawsze wszystko jest tak, jak chcę – mówi Scepović.

A po chwili wskazuje powód tak częstych zmian otoczenia – chciwi agenci.

Scepović: – Jako młody chłopak wyróżniałem się i przygarnęła mnie agencja, która transferowała mnie by zgarniać prowizje. Woleli ganiać mnie po klubach niż znaleźć dla mnie jedno miejsce na stałe. To główny powód, dla którego nie zakotwiczyłem nigdzie na dłużej. To nie moja wina. Skupiałem się na piłce, a rzeczy działy się poza mną.

Napastnik ślepo zaufał osobom, które miały zaplanować jego karierę w najmniejszych detalach. Było to o tyle łatwiejsze, że menedżerowie zaczęli z wysokiego „c”. Scepović jako 19-letni zawodnik OFK Belgrad otrzymał ofertę z Sampdorii.

Opowiada: – Przychodzę do klubu i słyszę pytanie o to, czy jestem już spakowany. „Co? Spakowany? Pierwsze słyszę.” – Przecież masz już zabukowany lot.

Robili ze mną, co chcieli – wspomina. Na przemyślenie tak ważnej życiowej decyzji nie miał ani chwili (klasyczne albo podpisujesz, albo lądujesz w rezerwach), na drugi dzień meldował się już w Genui.

Opowiada Scepović: – Cassano był zupełnie inny niż pisano w prasie. Nastawiony na wygrywanie w każdym meczu, poza boiskiem całkiem normalny. Nie poznawałem gościa, o którym czytałem w mediach. Mówił po hiszpańsku i bardzo mi pomógł. Może nie był najlepszym wzorem, bo grając w Realu czy Romie powinien dać z siebie więcej, ale jako młody uczyłem się od niego bardzo dużo.

Jeśli trafiasz w wieku 19 lat do Sampdorii, musisz zakładać, że uda ci się zrobić wielką karierę. Zwłaszcza w momencie, gdy twoim drugim meczem w Serie A okazują się derby Genui. Było 1:0, do siatki trafił Cassano. Scepović wszedł za niego w 58. minucie. –  Pamiętam to doskonale. Trener wziął mnie na rozmowę: „nie potrzebuję cię po to, byś strzelił bramkę, nie oczekuję tego, choć oczywiście jeśli to zrobisz, będzie świetnie. Potrzebuję cię do biegania”. Biegałem, jakby ktoś wsadził mi baterię. Wielkie derby, fanatyczni kibice. Wygraliśmy. Jeśli byśmy nie wygrali, kibice zamknęliby się w domach na tydzień – wspomina Scepović.

Chwilę potem został jednak zesłany do Primavery. Włosi sen przestał się spełniać.

A agenci – jeśli wierzyć Scepoviciowi – zacierali ręce. Nie ma gry, trzeba zmieniać klub. Trzeba zmieniać klub, należy się prowizja. Scepović rozpoczął okres, w którym miał nowego pracodawcę w zasadzie co pół roku.

Gdy byłem w Partizanie i grałem całkiem dobrze, strzeliłem dziewięć bramek jednej rundy, powiedziano mi, że jadę do Izraela. Co, dlaczego? Przecież jeśli zostanę tutaj, strzelę ze 20 bramek i zostanę królem strzelców. Odszedłem, strzeliłem sześć bramek. Słali młodego chłopaka po klubach i napychali sobie portfel. 

– Czemu nie powiedziałeś, że nigdzie się nie wybierasz?

– Mogłem powiedzieć, że nigdzie się nie ruszam, ale młody chłopak nie wie, co się stanie w takim momencie. Może będzie wszystko dobrze, a może trafi do rezerw albo drużyny U-19. W futbolu takie rzeczy to norma – wspomina.

BELEK 23.01.2019 MECZ TOWARZYSKI: JAGIELLONIA BIALYSTOK - ARSIENAL TULA 1:2 --- FRIENDLY FOOTBALL MATCH: JAGIELLONIA BIALYSTOK - ARSENAL TULA 1:2 STEFAN SCEPOVIC FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

SEZON ŻYCIA

23 bramek i 9 asyst w jednym sezonie na poziomie Segunda Division. Tyle samo goli co Kike, dziś wciąż napastnik Eibar, grającego już w La Liga. Więcej niż Ayoze Perez, który od tamtego momentu (sezon 13/14) rozegrał 183 mecze dla Newcastle. 23 bramki w takich okolicznościach to nie wynik, który byłby w stanie wykręcić byle ogórek.

Hiszpania to dla Scepovicia szczególne miejsce. Od dziecka mówi perfekcyjnie po hiszpańsku, a to dlatego, że jego ojciec – Sladjan, również piłkarz – zakończył karierę w hiszpańskiej Meridzie. Jako zawodnik spędził w tym kraju ledwie rok, ale poczuł się na tyle dobrze, że zechciał osiąść w nim wraz z rodziną na dłużej. Każde miejsce było lepsze niż bombardowana Serbia. Stefan dorastał zatem na hiszpańskich podwórkach i rozpoczął swoją karierę w miejscu, w którym zakończył ją jego ojciec.

Sezon życia Scepovicia na poziomie Segunda Division mógł być kluczowym momentem w jego karierze.

Piłkarz wspomina: – Myślałem o dużym transferze. Oczywiście nie do Barcelony, ale na przykład do dobrego klubu z La Liga czy Bundesligi. Jasne, Celtic to także duży klub, ale myślałem o większym kalibrze, lidze z topowej piątki. Słyszałem o zainteresowaniu, ale tylko kilku piłkarzy na świecie nie potrzebuje pracy agenta i może czekać na telefony. To nie jest tak, że wszyscy chcą mieć Stefana. Jeśli nie jesteś piłkarzem z innej planety, menedżer musi wykonać dużą pracę. Doszły do mnie poważne głosy, że chce mnie na przykład Eintracht Frankfurt, ale podobno nie mogli zapłacić określonej kwoty. Za dwa tygodnie zapłacili pięćdziesiąt procent więcej za piłkarza z mojej agencji. No… więc jak to jest?

I dalej: – Akurat w tym konkretnym momencie transfer do Primera Division był trudny. Kluby nie były w najlepszej kondycji, było to rok-dwa przed wzrostem wartości praw telewizyjnych. Dobra agencja w takim momencie powinna znaleźć kogoś z Serie A czy Bundesligi. Może gdy wtedy udałoby się podpisać, kariera potoczyłaby się inaczej. To był kluczowy moment kariery. Idealna okazja, by zrobić krok do przodu.

Scepović zamiast do jednej z pięciu najlepszych lig świata trafił do podupadającego na swojej renomie Celtiku, w którym poradził sobie średnio – dostał szansę, ale na dłuższą metę się nie przebił. Szkocję opuszczał z bilansem pięciu bramek strzelonych w jednym sezonie.

Lądowanie miał jednak miękkie. La Liga, Getafe, pierwszy skład – przez cały sezon opuścił tylko dwa mecze. Sześć strzelonych bramek okazało się jednak zbyt lichym wynikiem, by utrzymać Getafe w elicie.

BELEK 26.01.2019 ZGRUPOWANIE JAGIELLONII BIALYSTOK W TURCJI --- JAGIELLONIA BIALYSTOK TRAINING CAMP IN TURKEY STEFAN SCEPOVIC FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

VIDEOTON

Drugie podejście do Segunda Division nie okazało się zbyt udane. Sezon w Getafe po relegacji – ledwie trzy bramki. Powrót na stare śmieci do Sportingu Gijon – tylko cztery trafienia. Nie mogło dziwić, że Scepović – uwaga, uwaga, będzie zaskakująco – poszuka sobie nowego pracodawcy. Trafiło na Videoton, a w zasadzie dziś już MOL Vidi FC, czyli klub, z którego do Polski trafił Nemanja Nikolić.

Klub, w którym od sezonu grał brat Stefana, Marko, miał być idealną trampoliną do powrotu do naprawdę poważnej piłki. Niestety – okazał się miejscem, w którym Scepović przez pół roku nie dostanie szansy gry w piłkę.

Opowiada sam piłkarz: – Nie mam nic do ukrycia czy stracenia, bo już mnie tam nie ma, więc opowiem jak było. Gdy dołączyłem do klubu, ten był na drugim miejscu. Vidi mocno zabiegał o mnie. Nigdy nie lubię mówić o sobie, bo widzisz statystyki i możesz łatwo skontrować, ale bardzo pomogłem drużynie w mistrzostwie strzelając sześć bramek. Latem moja sytuacja nagle się zmieniła. Nie grałem w ogóle. Nie było ze mną żadnego problemu. Chłopaki w Jadze znają mnie krótko, ale mogą potwierdzić, że jestem normalnym gościem i nie lubię konfliktów.

Na Węgrzech jednak miałem konflikt… z Serbem. Gość na treningu zaatakował mnie pięć razy, ale nic nie mówiłem, bo graliśmy o tytuł i nie chciałem zaogniać sytuacji. Na jednym z treningów zasugerowałem innemu koledze, który zagrał długą piłkę, że w podobnych sytuacjach lepiej grać krótko. Tamten Serb podbiegł do mnie i zaczął krzyczeć: – Myślę, że ktoś powinien strzelić ci plaskacza i wreszcie się zamkniesz!

Gdy zaczął się nowy sezon, bez powodu zostałem odstawiony. Ludzie z klubu potwierdzali, że taka jest decyzja trenera i generalnie wszystko robie dobrze. Pamiętam jeden trening, gdy wszedłem do gierki i nie widziałem kto jest za plecami. Pobiegłem z piłką, poprawiłem i poczułem mocne wejście we mnie. Oczywiście był to ten Serb. Rozłożyłem ręce w geście „dlaczego?”.

Co?! Co?! Co?! – krzyczał tamten i chciał ze mną walczyć.

Później na treningu krzyczał, że mnie zabije, że jestem motherfucker i takie rzeczy. OK, jeśli chcesz mnie uderzyć, to śmiało. Poszedłem do szatni, usiadłem, nie zrobił nic. Od tego momentu nie grałem. Dowiedziałem się później, że pół roku wcześniej była identyczna sytuacja – jeden z piłkarzy został odstawiony, bo ten Serb się na niego uwziął. W klubie był serbski trener, serbski asystent, serbski asystent od przygotowania motorycznego, mój brat z Serbii… Nigdy nie miałem z nikim problemu w szatniach, w których grałem z piłkarzami z wieloma krajów, a poróżniłem się z Serbem. Mówili, że wrócę z powrotem do drużyny, ale nigdy to się nie stało. Taką samą obietnicę dostałem zimą, ale straciłem cierpliwość. Po transferze do Jagiellonii nawet do mnie nie zadzwonili. Czasami lepiej powiedzieć w twarz co myślisz niż być takim, który mówi coś za plecami.

Faktem jest, że Scepović był piłkarzem pierwszego składu zdobywającego mistrzostwo MOL Vidi, a później nagle został odsunięty od składu.

Miałem opcje by wrócić do Hiszpanii i kilka zapytań z Francji i Azji. Nie chciałem wracać do La Liga 2. Gdy usłyszałem o ofercie z Jagi, zobaczyłem wyniki z poprzednich lat i stwierdziłem: dlaczego nie? Przeżyłem wiele lig i było łatwo podjąć decyzję o wejściu w nowe otoczenie.

Póki co zaczyna słabo. Ale jednocześnie w o wiele poważniejszych rozgrywkach pokazywał, że warto mu zaufać.

Dlatego nie ma sensu przedwcześnie skreślać Scepovicia.

JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK / JB

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...