Reklama

Jak Ruch Chorzów doszedł do finału Pucharu Intertoto

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2019, 12:42 • 16 min czytania 0 komentarzy

Polski klub w finale europejskiego pucharu? Powiedzieć, że to rzadkość, to nic nie powiedzieć. Górnik bez mała pięć dekad temu, a potem… dopiero Ruch Chorzów w 1998.

Jak Ruch Chorzów doszedł do finału Pucharu Intertoto

Zapytacie: ale jak to? W finale Ligi Mistrzów strzelał Mijatović, nie Śrutwa. Trofeum za Puchar Zdobywców Pucharów podnosił Zola, nie Maciej Mizia. Królem UEFA Cup został Ronaldo, a nie Krzysztof Bizacki.

Wszystko prawda. Ale jest jeszcze Puchar Intertoto. Latem 1998 Ruch został jedyną polską drużyną, która dotarła do jego finału.

***

Puchar trzeciej ligi nasz

Reklama

Polskie kluby niejednokrotnie wygrywały Intertoto, ale w czasach, gdy był on turniejem czysto towarzyskim.

Do rodziny UEFA dołączył w połowie lat dziewięćdziesiątych stając się dla jednych ciekawostką, a dla innych, możniejszych, poronionym pomysłem, niepotrzebnym zamętem w terminarzu. Nagroda, udział w Pucharze UEFA, nie była dla najlepszych tak nęcąca, by rujnować sobie cały okres przygotowawczy podróżami po Europie.

Początkowo grano w grupach, ale wycofywało się tak wiele zespołów z mocnych lig, że ograniczono rozmiary pucharu i wprowadzono klasyczną drabinkę, premiującą potentatów późnym wchodzeniem do gry. Nie zmieniło to jednak znacząco rangi Intertoto: dość powiedzieć, że w 1998 w Anglii żeby awansować, wystarczyło się zgłosić. W całej Premier League znalazł się jeden amator takiego kopania: relegowane Crystal Palace.

Z drugiego przysługującego miejsca nikt nie skorzystał, także Szkoci odpuścili zabawę.

Screen Shot 03-03-19 at 08.33 AM

Taki proceder dotyczył także słabszych. W Czechach na lato 1998 zgłosiło się dopiero dziesiąte Boby Brno i jedenaste Hradec Kralove. W Polsce dał się skusić szósty Ruch Chorzów.

Reklama

Screen Shot 03-03-19 at 08.35 AM

Źródło: 90minut.pl

Inna sprawa, że polskie rozgrywki kończyły się diabelnie późno w porównaniu do poważnych lig. Rok wcześniej PZPN skompromitował się w europejskiej federacji, gdyż w Europie zaczynał się już sezon 97/98, a u nas trwał jeszcze 96/97. Terminarz:

– pierwsza runda Intertoto sezonu 97/98, 21 czerwca

– Ostatnia ligowa kolejka pierwszej ligi sezonu 96/97, 25 czerwca

– finał Pucharu Polski 96/97, 29 czerwca

Wtedy, przed ostatnimi rozstrzygnięciami, postawiono na udział Odry w Intertoto. Ale Odra awansowała też do Pucharu UEFA, w konsekwencji wodzisławianie zagrali… w dwóch pucharach jednocześnie.

Rok później naprawiono błąd, terminarz się nie pokrywał, ale i tak polskie zgłoszenie było jednym z ostatnich. W konsekwencji odbyło się już po losowaniu drabinki. Wiedziano, że reprezentant pierwszej ligi zagra w Austrią Wiedeń.

Ten rywal skusił Krystiana Rogalę. Rok wcześniej Ruch zagrał w PZP w hitowym dwumeczu z Benfiką i apetyty na pucharowe granie były rozbudzone. Do Wiednia rzut beretem, dalej Niebiescy jeździli nawet na niektóre mecze ligowe. Czemu nie?

Istnieje też teoria, według której Rogala rozumował: sparingi w okresie przygotowawczym trzeba będzie i tak grać, a na biletach za Austrię możemy nieźle zarobić. W Ruchu brakowało pieniędzy, a prezes nie pierwszy raz tryskałby pomysłowością.

Mariusz Śrutwa: – Z perspektywy trzeba prezesa podziwiać, że tak potrafił Ruch prowadzić. Dzisiaj, po trzech miesiącach bez wypłat, piłkarze rzuciliby papierami. Natomiast prezes Rogala zawsze umiał coś wymyślić, jakoś nas przekonać. Śmialiśmy się, że zdobył najtańszy Puchar Polski, gdzie okazało się, że premia za wygrany finałowy mecz nagle jest również premią za całe trofeum.

Screen Shot 03-03-19 at 08.14 AM

Na Wiedeń

Austria Memphis – w żużlowym stylu doczepił się do nazwy koncern tytoniowy – była siódmą drużyną ligi austriackiej, wówczas w Polsce postrzeganej niemal jak ziemia obiecana. Polaków tam ceniono, był to jeden z popularniejszych kierunków piłkarskiej emigracji. Przez tamtejszą ligę na przełomie wieków przewinął się tabun biało-czerwonych. Nasza kolonia wiosną 1998 roku:

Screen Shot 03-03-19 at 08.46 AM

Źródło: 90minut

Na papierze Austria, mająca takich zawodników jak Christian Mayrleb czy Ernst Dospel, była faworytem. Ale Niebiescy też mieli przyzwoitą paczkę.

Od dwóch lat prowadził ich Orest Lenczyk, co dawało rzadką na tamte czasy stabilność. W składzie mieli świeżo upieczonego króla strzelców pierwszej ligi, Mariusza Śrutwę. Z jednej strony weterani jak Janusz Nawrocki – były wielokrotny reprezentant Polski – czy Mirosław Bąk, mistrz kraju z Ruchem w latach osiemdziesiątych; z drugiej solidni ligowcy jak Wleciałowski, Bizacki, Szuflita, Mizia; z trzeciej młodzi gniewni jak Baszczyński, Gorawski czy sprowadzony w trakcie pucharowych gier Łukasz Surma.

Wysokie miejsce nie było przypadkiem, rok wcześniej Ruch wygrał Puchar Polski.

Marek Wleciałowski: – Janusz Nawrocki nie był formalnym liderem, osobą, wokół której toczyło się życie szatni. Chodził swoimi ścieżkami, ale przychodził mecz i widziało się, że niejedną beczkę soli zjadł na piłce. Wiedział co w danym momencie jest istotne, kiedy ustawić grę defensywną, wytrzymać ciśnienie, a kiedy zainicjować akcję do przodu. Jego doświadczenie było wyczuwalne w każdym momencie meczu.

Mariusz Śrutwa: – Cała drużyna była silna, stanowiliśmy jedność. Może to dwuznacznie zabrzmi, ale gdyby tamte czasy nie skutkowały tym, że kilka lat później odbywały się wycieczki do Wrocławia, a skala procederu była ogromna, myślę że tamten Ruch mógł pokusić się o mistrzostwo kraju. Byliśmy klubem liczącym się, ale biednym, a z racji biedy na marginesie. Uważam też, że ówczesna liga była mocniejsza niż dzisiaj. Dużo więcej grało zawodników prezentujących poziom wyższy, może nawet europejski. Nie mówię tego by grzebać w starych czasach, jestem daleki od mówienia, że my byliśmy wspaniali, a dzisiejsi są beznadziejni. Ale proszę obiektywnie zobaczyć po pozycjach konkretnych drużyn, ilu było uzdolnionych w każdej drużynie zawodników.

Wleciałowski: – Mieliśmy pełen przekrój osobowości, nie brakowało w szatni żartów, których autorem najczęściej był Tomek Szuflita. Największego ponuraka potrafiłby rozśmieszyć.

Niezwykle istotny będzie duet napastników Śrutwa – Bizacki, który będzie strzelał prawie wszystkie bramki.

Śrutwa: – To przede wszystkim mój przyjaciel. Jeździliśmy razem na weekendy i wakacje, znamy się rodzinami, nasze dzieci się znają. Skoczylibyśmy za sobą w ogień. Dobraliśmy się charakterologicznie, choć było trochę komicznych sytuacji. Słuchaliśmy na przykład innych rodzajów muzyki. Nie wiem czego dziś słucha Krzysiek, ale wtedy słuchał dużo disco polo; ja wolałem raczej ciężką muzykę rockową i metalową. Na boisku potrafiliśmy się mocno zrugać, w nerwach wydrzeć się na siebie, ale to była męska przyjaźń; szczerość, a nerwy brały się stąd, że chcieliśmy wygrywać. 

Bizacki: – Przyjaźniliśmy się blisko, były między nami różnice, ale charakterologicznie podobny typ. Mariusz był specyficznym napastnikiem, byli tacy w szatni, którzy „Śrutka” nie lubili. Niekiedy pożarliśmy się, jak ktoś komuś nie odegrał. Ale dla niego tak samo zawsze najważniejsza była drużyna.

Ruch podczas Pucharu Lata normalnie się przygotowywał do sezonu, większość czasu spędzając na zgrupowaniu w Spale. Piłkarze wspominają, że były to tradycyjne treningi Lenczyka: piłek w zasadzie nie było po co zabierać. Lekkoatletyka, gimnastyka i inne ćwiczenia, które z samym futbolem wiele wspólnego nie miały. Niemniej piłkarze wspominają, że fizycznie i mentalnie byli przygotowani bardzo dobrze.

Wleciałowski: –  Mecze traktowaliśmy bez przesadnego sprężenia. Konfrontacja była wyzwaniem, ale ciekawym, traktowanym jak przygoda. Nikt nie pomyślał, że możemy dojść aż do finału, więc mieliśmy nastawienie pozytywne, bez presji, ciesząc się grą w pucharach.

Po sezonie 97/98 dostali pięć dni wolnego. Ostatni mecz ligowy zagrali dziewiątego czerwca, dwudziestego czerwca jechali do Austrii.

Ruch wychodzi w Wiedniu składem: Grzanka – Baszczyński, Jamróz, Szuflita, Wleciałowski – Molek, Mizia, Kwieciński – Bizacki, Śrutwa, Bąk. Wejdą Jaworski za Bąka, Gorawski za Molka, Siemianowski za Kwiecińskiego.

Wygra 1:0 po golu Śrutwy, który strzelił choć był lekko kontuzjowany. Niebiescy wyglądają lepiej pod każdym względem. Może wpływ na to miał fakt, że Austriacy kończyli sezon w połowie maja – dla nich był to pierwszy mecz od miesiąca, prosto po urlopach, podczas gdy Ruch był cały czas w meczowym rytmie.

Mecz piłkarze świętują w winiarni, gdzie zostali zaproszeni przez mieszkającego w Austrii kibica Niebieskich. Powrót odbywają w wesołych nastrojach, nie tylko z powodu euforii zwycięstwa.

W rewanżu było o wiele trudniej. Austria momentami gniecie.

Bizacki: – Myśleliśmy: a, 1:0, mamy ich. A potem było naprawdę ciężko.

Dwa razy karne będzie strzelał Mariusz Śrutwa. Za pierwszym razem trafi na 2:1, potem, przy stanie 2:2, spudłuje. Mógł zapewnić awans, zapewnił nerwówkę, niemniej z happy endem.

Śrutwa: – Miałem to szczęście, że te kilka karnych, które w karierze spudłowałem, nigdy nie decydowały o porażce. Jak nie trafiłem, to i tak sobie poradziliśmy albo było, powiedzmy, przy wyniku 0:5.

„Każdy to powie, Oreście zostań w Chorzowie!” skandują kibice po zwycięstwie. Ruch, robiący wynik ponad stan, za chwilę może zostać rozdrapany przez bogatsze kluby, począwszy od szkoleniowca. Już przed Intertoto do Magdeburga wyjeżdża bramkarz Mirosław Dreszer, a do Legii przechodzi Sergiusz Wiechowski.

Screen Shot 03-03-19 at 09.27 AM

źródło: 30 nr. „Piłki Nożnej” z 1998 roku

Ekstremalne biuro podróży. Część pierwsza

Ruch do Szwecji telepał się blisko dwa dni. Mógłby polecieć, zajęłoby to maksymalnie całe kilka godzin, ale UEFA niczego w Intertoto nie refundowała, nagród finansowych brak, a Ruch miał problemy z bardziej przyziemnymi wydatkami. W konsekwencji wymyślono trasę pełną fantazji: ZzChorzowa pociągiem do Świnoujścia. W Świnoujściu na ekspresowy prom, w zasadzie wodolot. Potem autokar, który wiezie piłkarzy do Goteborga.

Śrutwa: – To był wyjazd za jeden uśmiech. Chyba 24 godziny jechaliśmy na to spotkanie. W międzyczasie mieliśmy rozruch na parkingu szwedzkiego supermarketu. Nie zdążyliśmy na czas, było tak późno, że trzeba było coś zrobić przed meczem. W Ruchu zarówno wyjazdy jak i obozy były organizowane z fantazją, ale nikomu to nie przeszkadzało. 

Wleciałowski: – Umilaliśmy sobie czas. Toczyło się zwykłe życie drużyny: ktoś rozmawiał, ktoś grał w karty.

Niebiescy, do hotelu dotarli o 23, przespali się, rano zjedli śniadanie i tyle. Rozgrywany o dość wczesnej porze uniemożliwiał jakiekolwiek szanse na ćwiczenia na murawie. W tym kontekście porażkę 1:2 trzeba uznać za sukces. Cenną bramkę strzeli w 75. minucie Śrutwa, znowu wprowadzony po zmianie stron, wciąż zmagający się z kontuzją.

Śrutwa: – Dodam, że powrót był jeszcze bardziej komiczny i jeszcze dłuższy. Aby było taniej, wracaliśmy już zwykłym promem, który płynął całą noc. W Polsce przesiadka do autokaru i stamtąd prosto do Spały. Mogę zapewnić, że było wesoło. Zabijaliśmy czas będąc w podróży, potrafiliśmy się zebrać, porozmawiać, nawet napić się piwa, ale na normalnych, zdrowych zasadach. Wszystko pod kontrolą, bo cel był jeden: awansować.

Dzięki bramce Śrutwy wystarczy wygrać 1:0 przy Cichej. To się udaje, a mogło być znacznie wyżej. Niebiescy byli zdecydowanie lepsi, w strzałach 14 do 2.

Ekstremalne biuro podróży. Część druga

Rogala po wyeliminowaniu Szwedów staje przed kolejnym wyzwaniem logistycznym. Samolotu tym razem nie da się uniknąć, dalej niż do Portugalii lecieć się nie da. Mocne kazachskie zespoły są dopiero melodią przyszłości, w tamtym roku grają jeszcze w rozgrywkach azjatyckich.

Pomysłowy prezes stawia na białoruskie linie lotnicze.

Bizacki: – Samolot jakaś starzyzna, jeszcze ze śmigłami. Cały lot się trząsł, śruby trzeszczały. 

Wleciałowski: – Mieliśmy międzylądowanie w Lyonie. Po pierwsze, trzeba było zatankować. Po drugie, obsługa lotniska miała chyba jakieś wątpliwości co do stanu technicznego samolotu. Nas nie wiem za kogo brali, bo nie puścili nas nigdzie, musieliśmy stać na płycie lotniska, a pilnowała nas ochrona lotniska. Staliśmy tak kilkadziesiąt minut.

Śrutwa: – Patrzyli w Lyonie i zastanawiali się: co to jest? Jak to lata? W końcu podjechała cysterna. Nie jest tajemnicą, że część moich kolegów paliło papierosy. W samolocie nie można było, więc żeby ukryć się przed trenerem wykorzystali moment i schowali się z papierosami za cysterną. Można powiedzieć, że nie grzeszyliśmy w tym momencie profesjonalizmem, ale tak samo było z obsługą lotniska, która nie puściła nas nigdzie indziej, tak samo z radiowozem lotniskowym, który pilnował tylko żebyśmy gdzieś nie poszli, a także osobami obsługi samolotu, która wyraźnie była pod wpływem środków wspomagających w postaci alkoholu. Ale my nie byliśmy roszczeniowi, nie zrzucaliśmy porażek na karb tego, że ktoś nam czegoś nie zapewnił – chcieliśmy jechać, grać, wygrywać.

Warto docenić, że nawet do Portugalii dotarła grupa kibiców Ruchu.

Estrela skorzystała z tego, że zaproszenie do Intertoto odrzuciła Boavista. Największą gwiazdą zespołu Jose Leal, były reprezentant Portugalii i gracz Sportingu Lizbona. Portugalia była wtedy siódmą ligą Europy według rankingu UEFA.

Ale mimo klasy zespołu Ruch powinien zapewnić sobie zwycięstwo już w pierwszym meczu w Chorzowie. Na konferencji prasowej trener Lenczyk wylicza, że Niebiescy mieli osiemnaście sytuacji strzeleckich. Portugalczycy zremisują jednak 1:1, choć oddadzą… jeden celny strzał, zresztą złapany przez bramkarza. Samobója strzeli Nawrocki po niegroźnej wrzutce.

Lenczyk skomentuje mecz w swoim stylu: – Było u nas dwóch dyrygentów w środku pola, a orkiestra grała swoje. Czasem jak na pogrzebie, czasem jak na pochodzie pierwszomajowym.

Lenczyk przed rewanżem kipi optymizmem, prowokuje Portugalczyków. Na konferencji stwierdza, że Estrela drugi raz nie może mieć tyle szczęścia.

I istotnie, nie ma go, ale rewanż to negatyw chorzowskiego starcia. Tym razem Ruch nie ma wiele do powiedzenia, ale wspaniale broni Piotr Lech, także w serii jedenastek. Jedyny lekko rozczarowany jest Śrutwa, który miał strzelać jako piąty, ale przez wyczyny „Młodego” został pozbawiony chwały.

W człowieku siedziało to, że chciał decydować o meczach, ponosić odpowiedzialność. Jak to napastnik, zawsze chciałem strzelać, a momenty, w których od mojego strzału zależało czy drużyna pójdzie w lewo czy w prawo tylko mnie motywowały.

Niebiescy strzelali bezbłędnie, w tym co ciekawe Surma, choć dopiero co dołączył do zespołu i był zawodnikiem młodym.

Wleciałowski: – Może trener chciał go sprawdzić pod kątem mentalnym. Piłkarsko od razu widać było, że Łukasz to świetny piłkarz.

Konferencje Lenczyka są równie dobre co mecze.

– Czy wynik uważam za sprawiedliwy? Sprawiedliwości trzeba szukać u Boga w niebie. Okazało się, że wygrał trener o imieniu Orest, a nie trener Jesus – szkoleniowcem Estreli był Jorge Jesus, który w latach 2009 – 15 będzie z sukcesami prowadził Benfikę.

Screen Shot 03-03-19 at 09.28 AM

„Piłka Nożna” poświęca meczowi Ruchu więcej, niż zwycięskiemu meczowi ŁKS-u w eliminacjach Ligi Mistrzów z Kapazem Gandża czy innym pucharowym spotkaniom Polakom. Niebiescy są stawiani jako pozytywny przykład.

„Chorzowianie odnieśli bardzo duży sukces. Po wyeliminowaniu w pierwszych dwóch rundach Austrii Wiedeń i Orgryte Goteborg zatriumfowali bowiem nad kolejnym zespołem z ligi silniejszej niż nasza. Jeśli ktoś chciałby podważać wagę sukcesu Ruchu, niech przypomną sobie wynik wyjazdowego meczu Wisły Kraków z walijskim Newtown AFC w I rundzie eliminacyjnego Pucharu UEFA…”. Wisła zaledwie zremisuje w Walii 0:0.

Tymczasem w Polsce dzieje się aż za wiele. Ruchowi grozi wykluczenie, bo trwa wojna na linii rząd – PZPN; stronnikiem związku jest FIFA, która grozi wyrzuceniem polskich klubów. Ostatecznie z całego zamieszania wynika tylko… pomoc dla Ruchu, bo przez strajk klubów buntujących się przeciwko polityce PZPN z pierwszych czterech kolejek odbywa się tylko jedna. Terminarz ostatnich rund stał się łatwiejszy do udźwignięcia.

Łzy Rogali

Trafienie w półfinale na węgierski Debreczyn doprowadziło prezesa Rogalę niemal do łez. Debreczyn sensacyjnie wyeliminował Hansę Rostock, a sternik Niebieskich już przecież liczył wysokie zyski z transmisji z niemieckim zespołem, nie mówiąc o możliwości podniesienia cen biletu.

Co więcej, piłkarze negocjowali premię każdej kolejnej rundy oddzielnie. Prezes solidnie posłodził przejście Amadory, bo z drabinki wynikało, że będzie mógł się odkuć na Hansie. Mało tego, piłkarze wcześniej ustalili wysokie premie za przejście półfinału, a co w przypadku meczu z Hansą było mało prawdopodobne.

Ale Debreczyn zszokował zespół Sławomira Majaka i wystarczyło ograć Węgrów by zgarnąć spore pieniądze. Prezes chodził po stadionie wyjątkowo nie w sosie.

Śrutwa: – Prezes finansowo na pewno się przeliczył. Zachował się honorowo, wszystko spłacił, ale z poważnym poślizgiem.

Zawodnicy grali pierwszy mecz w Chorzowie raptem cztery dni po wyczerpującej batalii w Portugalii i kolejnym wesołym locie z obowiązkowym lądowaniem na tankowanie. Zwycięstwo nie przyszło łatwo, jedynego gola strzelił Surma.

Lenczyk powiedział, że Niebiescy wykonali w domu trzydzieści procent planu. Rewanż zapowiadał się niewygodnie, tym bardziej, że na Węgrzech było strasznie gorąco, a zawodnicy byli zakwaterowani w hotelu bez klimatyzacji.

Wleciałowski: – Schładzaliśmy się jak umieliśmy. Siedzieliśmy w wannie, w ruch poszły mokre ręczniki.

Stadion wypełnia się po brzegi, węgierscy kibice czuli, że otwiera się szansa. Ale Bizacki zabije mecz już w pierwszej połowie, do jego dwóch bramek po zmianie stron jedną wrzuci Śrutwa.

Screen Shot 03-03-19 at 08.12 AM

Inny świat

W 1998 Serie A trzęsła światem. Tu bito transferowe rekordy, tu płacono najwięcej, tutaj prestiż gry w piłkę był największy. W sezonie 97/98 Bologna zajęła dziewiąte miejsce w Serie A, przed między innymi Milanem.

O drużynie Ruchu i jej sukcesach zrobiło się w Polsce głośno. To pomogło załatwić na podróż rządowy samolot Jak40. Wyprawa dla odmiany trwała raptem dwie i pół godziny. Lenczyk we Włoszech znów dał popis humoru na konferencji.

Wleciałowski: – Dziennikarze mówili o transferach Sampdorii. O sprowadzonym Signorim, Ingessonie, Brazylijczyku Luciano. Trener odpowiedział na to „A my, drodzy państwo, sprowadziliśmy Pietruszkę”. Robert Pietruszka był osiemnastoletnim juniorem wyciągniętym z rezerw.

Screen Shot 03-03-19 at 11.36 AMKariera Pietruszki. Źródło: 90minut.pl

Śrutwa: – Uderzyły nas wtedy kontuzje. W meczu z Bologną grałem chyba nawet w pomocy. Na ławce siedzieli prawie sami juniorzy, a przede mną wyżej grał Seweryn Siemanowski.

Screen Shot 03-03-19 at 11.38 AMKariera Siemianowskiego. źródło: 90minut.pl

Trener Lenczyk wspina się na szczyty mowy motywacyjnej.

Wleciałowski: – Przed meczem pokazał nam skład Włochów. „Zobaczcie, kto to jest? Jakiś Paramatti – Sratti. Kogo tu się bać?”.

Włosi traktują Polaków z góry, Krzysztof Bizacki wspomina, że nawet… nie włączyli Ruchowi klimatyzacji w szatni.

Na meczu jednak Włosi pokazują co są warci. Ingesson, mierzący 190 centymetrów wzrostu pomocnik, okazuje się nie tylko silny, ale i rewelacyjny technicznie. Zagrywa piłki na nos, nikt nie potrafi odebrać mu piłki. Z przodu rządzi w powietrzu Kenneth Anderson. Obrona Niebieskich to nie ułomki, ale Andersson to w swoim fachu jeden z najlepszych na świecie.

Ale dzień konia ma tego dnia Piotr Lech. Ciekawe, że Lenczyk w stosunku do bramkarzy stosował wielką rotację, zawsze trafiając. W większości meczów zagrał Waldemar Grzanka, ale Lech wchodził do bramki np. na mecz z Amadorą czy właśnie w Italii i grał fantastycznie. Tego dnia zatrzymał samodzielnie Włochów, broniąc spektakularnie, przecinając kontry i rządząc w powietrzu. Ruch miał dwie okazje, jedną Bizackiego, drugą Śrutwy.

Stracona bramka nie idzie na konto „Młodego”. Rzut wolny Koływanowa to czysty przypadek, rykoszet, zero szans.

Screen Shot 03-03-19 at 10.13 AM

Rewanż to wreszcie ziszczony sen prezesa Rogali – jest transmisja, są pieniądze. Niestety są i wydatki, bo aby spełnić warunki licencyjne trzeba zadbać o sztuczne oświetlenie. Mało, Włosi mają mnóstwo wymagań, a podpierają się regulaminem UEFA. Przez to trener Lenczyk zostaje wyrzucony ze swojej szatni. Bologna argumentuje, że Ruch ma udostępnić jej szatnię dla piłkarzy, szatnię dla masażystów i szatnię dla trenerów. Tyle miejsca nie ma, więc naprędce organizowane są nowe pomieszczenia – wskutek tego swoje traci i trener. Lenczyk jest wściekły.

Bizacki: – Włosi przywieźli ze sobą mnóstwo kufrów. Nie wierzyliśmy, że tyle można mieć na jeden mecz. U nas każdy po torbie sportowej i koniec, u nich nie wiadomo co.

Do 60 minuty jest 0:0, czyli wynik sprawą otwartą. Wtedy młody Dawid Bartos wycina w polu karnym Koływanowa. Po meczu zdobył koszulkę Rosjanina, z czego szatnia robiła wielką szyderkę. Drugiego gola w końcówce strzelił Signori.

W praktyce piłkarze uważają, że jeśli była szansa ograć Bolognę, to… na wyjeździe. W Chorzowie rywal zamurował i nie było jak grać.

Bizacki: – Myślę, że nabrali do nas szacunku po meczu we Włoszech. Przyjechali się przecież do nas bronić. Ale bronili się perfekcyjnie, nic nie mogliśmy zrobić, a potem nas wypunktowali. Kolega, który oglądał nasz mecz w telewizji, mówił mi potem: wy nawet nie dochodziliście do szesnastki. Trzydziesty metr, OK, ale to koniec.

 

Screen Shot 03-03-19 at 10.14 AM

Pietruszka w pierwszym składzie

Bramki z dwumeczu od 1:32:

Śrutwa: – Był niedosyt, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Doszliśmy do finału, chcieliśmy wygrać, nawet z Włochami. Szkoda, że skład nie mógł być optymalny.

Pytam Mariusza Śrutwę czy wie jak poszło potem Włochom w Pucharze UEFA. Przyznaje, że tego nie śledził. Gdy słyszy, że doszli do półfinału, rozpromienia się:

– Widzi pan? Nie przegraliśmy z byle kim. Zresztą, tamten Ruch jak odpadał, to z Interem, z Benfiką.

Bologna po drodze do półfinału ogra Sporting 4:1, Slavię Pragę 4:1, Betis 4:2 i Lyon 3:2. Lepsza okaże się dopiero Marsylia – 1:1, zdecydował karny Blanca z 86 minucie rewanżu we Włoszech.

Leszek Milewski

Masz pomysł na reportażowy temat? Napisz do autora

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...