Reklama

Sane znaczy szaleństwo. Magiczna noc w Gelsenkirchen!

redakcja

Autor:redakcja

20 lutego 2019, 23:42 • 4 min czytania 0 komentarzy

Karny podyktowany po wideoweryfikacji mimo zepsutego monitora VAR na murawie. Druga jedenastka dająca niespodziewane prowadzenie skazywanym na pożarcie gospodarzom. Czerwona kartka dla faworytów, która nie przeszkodziła w udanym comebacku – od 1:2 do 3:2. Dwadzieścia cztery godziny temu można było narzekać, że bardziej emocjonujące niż rozegrane mecze Ligi Mistrzów jest wędkowanie w wannie. Dziś dużo łatwiej było sobie przypomnieć, dlaczego kiedyś zakochaliśmy się w tych rozgrywkach i – cytując klasyka – zasiadamy do nich jak do telenoweli. 

Sane znaczy szaleństwo. Magiczna noc w Gelsenkirchen!

Mecz Schalke z Manchesterem City zapowiadał się kompletnie inaczej. Drużyna Pepa Guardioli, lider Premier League, miała się przejechać po zespole obecnie zajmującym 14. miejsce w Bundeslidze. The Citizens mieli wpaść do Gelsenkirchen jak po swoje. Wystawienie przez Domenico Tedesco lewego obrońcy jako jednego z dwójki napastników w ustawieniu 5-3-2 tylko potwierdziło, jakiego starcia spodziewał się szkoleniowiec gospodarzy. Jednostronnego, w którym jedyną szansą na sukces jest żelazna, zdyscyplinowana obrona.

Paradoksalnie żelazna, zdyscyplinowana obrona to było właśnie to, czego Schalke zabrakło do odniesienia dziś sukcesu.

Die Koenigsblauen zagrali bowiem naprawdę dobre spotkanie, jeśli chodzi o wykorzystywanie szans na wyprowadzenie ciosu. Kiedy tylko udawało się sporadycznie wedrzeć na połowę Manchesteru City, robiło się momentami naprawdę groźnie. Piłkarze z Anglii bronili małą liczbą zawodników, byli też bardzo hojni w rozdawaniu przeciwnikom stałych fragmentów gry. I mało brakowało, a kosztowałoby ich to porażkę.

Wszystko zaczęło się co prawda zgodnie z przewidywaniami – od bramki dla City. Zdobytej po fatalnym błędzie obrony Schalke, a konkretnie – Ralfa Faehrmanna i Salifa Sane. Bramkarz zagrał do swojego stopera bardzo niechlujnie, co w mig wykorzystał David Silva, przejmując piłkę i obsługując stojącego przed pustą bramką Aguero.

Reklama

Później jednak – choć Schalke w międzyczasie jeszcze ze dwa razy błędami w wyprowadzeniu zaprosiło City do tańca – Die Koenigsblauen doszli do głosu. I dostali dwa pewnie wykorzystane przez Nabila Bentaleba rzuty karne. Z totalnej kontroli City nad meczem w siedem minut zrobiło się 2:1 dla ekipy z Gelsenkirchen. 

Pierwszy to pochodna straty Kevina De Bruyne w środku pola zakończona kontrą i strzałem Dario Caligiuriego zablokowanym przez Nicolasa Otamendiego. Trzy minuty zajęło debiutującemu dziś w fazie pucharowej Ligi Mistrzów sędziemu Carlosowi del Cerro Grande ustalenie przez słuchawkę, czy Argentyńczyk zbił piłkę ręką. Ostatecznie – choć nie miał możliwości skorzystania z monitora VAR – przyznał jedenastkę. Sytuacja-kuriozum, idealny oręż w ręku przeciwników wideoweryfikacji, bo choć decyzja była dobra, to długość jej podejmowania i technologia, która zaszwankowała, to istny kabaret.

Druga jedenastka była już podyktowana znacznie szybciej. Schalke szybciej niż rywale się tego spodziewali rozegrało rzut wolny, zawodnicy gospodarzy dużo dynamiczniej ruszyli do dośrodkowania, The Citizens musieli się ratować. Fernandinho zrobił to faulując Salifa Sane, przy okazji wykluczając się też z udziału w rewanżu. 

Podobnie zresztą jak Nicolas Otamendi, który nie tylko dostał żółtko po wspomnianym zagraniu ręką, ale poprawił je drugim, kiedy sfaulował w okolicy linii środkowej mijającego go zwodem rezerwowego Burgstallera. Po godzinie gry wydawało się, że Manchester City jest w opałach, z jakich nie da rady wyjść – tym bardziej, że z przodu niewiele się kleiło. Gdy już udawało się dojść do strzału, to ten był albo blokowany, albo niecelny, albo w sam środek bramki.

Pep Guardiola sięgnął jednak w końcówce po tajną broń. Zawodnika, u którego stadion w Gelsenkirchen musiał wywołać masę przyjemnych wspomnień. Leroy Sane właśnie tu wypłynął na szerokie wody, tu też pobierał latami piłkarską edukację. I choć zmiana Aguero na niemieckiego skrzydłowego wzbudziła wątpliwości wśród angielskich komentatorów, te szybko zgasły. Gdy Niemiec odpalił rakietę ziemia-powietrze z rzutu wolnego, trafiając idealnie w widły, cały stadion zamarł. Ten, który tyle razy dawał kibicom Schalke radość – jak choćby w debiucie w Lidze Mistrzów na Santiago Bernabeu – tym razem złamał im serca.

A to jeszcze nie był koniec. Tak jak Sane spiął swoją historię z Schalke w Lidze Mistrzów przepiękną klamrą, tak obrona gospodarzy spięła mecz na swój sposób. Zaczęła od bramkowego błędu przy golu Aguero, skończyła bramkowym błędem, który dał trafienie Raheemowi Sterlingowi. Tym razem zawalił Bastian Oczipka, który w walce bark w bark z filigranowym skrzydłowym odbił się od niego jakby naprzeciw nagle stanął nie mierzący 170 cm Anglik, a jakiś Jan Koller. Gdy więc Sterling nieoczekiwanie po zagraniu od Edersona miał przed sobą tylko Faehrmanna, rezultat mógł być tylko jeden. Drugi gol City w osłabieniu dopełniający tę niesamowitą noc z Ligą Mistrzów.

Reklama

Czy przesądzający też los Schalke? Rozsądek nakazuje stwierdzić, że owszem. Ale choćby Leroy Sane może kolegom poświadczyć, że niedawno nawet porażka 0:2 u siebie z Realem Madryt nie oznaczała dla piłkarzy z Gelsenkirchen, że na Santiago Bernabeu nie można było pojechać po awans.

Schalke – Manchester City 2:3 (2:1)
0:1 – Aguero 18′
1:1 – Bentaleb 38′ karny
2:1 – Bentaleb 45′ karny
2:2 – Sane 85′
2:3 – Sterling 90′

Czerwona kartka: Otamendi (68′ MC, za dwie żółte).

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...