Reklama

Tłum faworytów i nieprzewidywalne mistrzostwa, czyli co wiemy po Willingen

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

17 lutego 2019, 21:40 • 5 min czytania 0 komentarzy

Ostatni przystanek na drodze do mistrzostw świata zaliczony. Najlepsi skoczkowie pojadą teraz do Austrii i od piątku rozpoczną zmagania w najważniejszej imprezie sezonu. Jeśli mieliście jednak nadzieję, że niemieckie konkursy rozjaśnią w jakikolwiek sposób sytuację przed nią, to bardzo się pomyliliście. Właściwie jedyne, co możemy na dziś napisać to to, że wrócił – przynajmniej na chwilę – wielki Ryoyu Kobayashi, który wygrał dziś konkurs, a także klasyfikację generalną Willingen Five.

Tłum faworytów i nieprzewidywalne mistrzostwa, czyli co wiemy po Willingen

I wydaje się, że w tej sytuacji to właśnie Japończyk (ponownie) wyrósł na faworyta do złota mistrzostw. Po kilku słabszych konkursach, dziś znów pokazał się z najlepszej strony, inni zawodnicy mogli mu tylko przyklasnąć. Jego największy rywal? Na ten moment Kamil Stoch. Gorszy wynik z dzisiaj nie powinien tego zmienić – Polak to jedyny skoczek, który regularnie jest w stanie oddawać próby na poziomie Kobayashiego. Choć temu ostatniemu trzeba oddać, że jeśli w Innsbrucku lub Seefeld spisze się tak, jak zrobił to dziś w Willingen, to mistrzostwo odebrać mógłby mu chyba tylko Adam Małysz z lat 2001-2003.

Jakub Kot, były skoczek, dziś trener i ekspert telewizyjny:

– Oczywiście, z Kobayashim trzeba się liczyć, bo po raz kolejny skacze daleko, świetnie i znów wygrywa z dużą przewagą. To może już nie ten Ryoyu z początku sezonu, ale rywale muszą zwracać na niego uwagę. Będzie w gronie największych pewniaków do złota. Ale umówmy się, że tych skoczków, których możemy zaliczyć do grona faworytów, jest pewnie dziesięciu.

Reklama

Podobnie wypowiadają się w tym temacie nawet sami zawodnicy. Niektórzy twierdzą, że nawet i piętnastu z nich – a więc połowa stawki z finałowej serii – może pokusić się o zdobycie medalu. Bo wiele zależy od dyspozycji dnia i tego, komu akurat podwieje pod narty. Skoro w piątek nieoficjalną klasyfikację indywidualną potrafił wygrać nawet Kuba Wolny (który następnego dnia odpadł po pierwszym skoku), to pokazuje, jak bardzo wyrównała się na przestrzeni tego sezonu stawka. Inny przykład? Markus Eisenbichler i Stephan Leyhe. Obaj Niemcy w sobotę nie weszli do drugiej serii, a niedzielny konkurs kończyli wysoko – Markus nawet na drugim stopniu podium.

Kogo więc zapisujemy na listę faworytów? Odpowiada Jakub Kot:

– Znajdzie się na niej choćby Geiger, który w Willingen raz wygrał, a raz był daleko za podium. Na pewno też Eisenbichler. Kobayashi i Stoch zdecydowanie, a na pewno o medal są w stanie też powalczyć Kubacki i Żyła [dziś wreszcie wskoczył na podium, zajmując trzecie miejsce – przyp. red.]. Trochę zbladł w ostatnich konkursach Stefan Kraft, ale na mistrzostwach będzie skakać u siebie i na pewno będzie się liczyć. Niby słabo skaczą Norwegowie, ale nie skreślałbym np. Forfanga, który przy dobrym wietrze zawsze jest w stanie odlecieć. Jest też młody Timi Zajc, pokazujący w tym sezonie, co potrafi. Już kilku skoczków mamy na tej liście, a jest jeszcze choćby Freitag, który nagle wrócił do dobrej dyspozycji, był w czołówce i może stać się mocnym punktem niemieckiej drużyny, a dwa tygodnie temu pewnie nie jechałby na mistrzostwa.

Żeby było zabawniej – podobne cuda dzieją się ostatnio w rywalizacji drużynowej. Weźmy konkurs w Lahti, gdzie byliśmy poza podium. Kilka dni później, w Willingen, wygraliśmy z ogromną przewagą… ale gdyby zliczyć wyniki skoków z dziś, skończylibyśmy taki konkurs tuż za Niemcami. Austriacy w Finlandii wyrośli na faworytów do medalu, a w ten weekend zaprezentowali się bardzo słabo. Japończycy raz wchodzą na podium, raz z niego wypadają, a niespodziewanie potrafili o nie powalczyć nawet Słoweńcy. Jeśli tak będzie też za tydzień, to możemy oglądać jedne z najbardziej nieprzewidywalnych mistrzostw w historii. I sami nie wiemy, czy wolelibyśmy takie, pełne emocji, czy nudne, ale zakończone dwoma złotymi medalami Kamila Stocha.

Na mistrzostwach wiele może się stać, ale wiemy już, że – wbrew wcześniejszym zapowiedziom – na pewno nic z tego nie będzie udziałem Maćka Kota. Tuż po konkursie ogłoszono bowiem, że ten na mistrzostwa nie pojedzie. Decyzja zaskakująca, bo Stefan Horngacher raczej nie podejmuje takich z dnia na dzień. No i dlatego, że do Austrii miało jechać sześciu skoczków. Inna sprawa, że Maciej skakał po prostu słabo. I to przez cały sezon.

Jakub Kot:

Reklama

–  Szczerze mówiąc spadło to na mnie dość nagle. Ktoś do mnie zadzwonił, powiedział, że Maćka nie wzięli. A ja na to: „Jak to nie wzięli, jak miało sześciu jechać?”. Maciek pakował się na dwa tygodnie i jak wyjeżdżał, to mówił, że zobaczymy się po mistrzostwach. Ciekaw jestem, co tam się stało. Czy to Maciek podjął tę decyzję, czy może zrobił to Stefan. Horngacher podobno powiedział, że wspólnie tak zdecydowali, ale może to tylko wersja oficjalna [to samo napisał Maciej Kot na Twitterze już po rozmowie, którą przeprowadziliśmy z Jakubem – przyp. red.]. Zastanawiam się tylko, dlaczego dopiero teraz ma wrócić do Pucharu Kontynentalnego? Bo jemu nie idzie od listopada. Można było taką decyzję podjąć wcześniej. Nie chcę tu krytykować sztabu szkoleniowego, ale zastanawiam się po prostu skąd ta decyzja w tym momencie. Na mistrzostwach jest przecież dużo skoków treningowych, jest też inna skocznia, którą Maciek raczej lubił. Sportowo tłumaczy ten wybór oczywiście bardzo dużo, Maciek po prostu nie ma formy. Widać też po jego gestach i słychać w rozmowach, że chyba sam stracił wiarę w siebie.

I choć brzmi to dość smutno, to możemy napisać wprost: dla naszej kadry to najprawdopodobniej żadna strata. Z Kotem czy bez niego – przy dobrych wiatrach możemy przywieźć z Austrii worek medali.

Fot. Newspix.pl  

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?
EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
2
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...