Reklama

Pojedynek gigantów w sobotnim sparingu KTS-u Weszło

Bartosz Burzyński

Autor:Bartosz Burzyński

11 lutego 2019, 20:21 • 14 min czytania 0 komentarzy

W lutym 2017 roku katalońskie radio „RAC1” poinformowało, że 29 lipca dojdzie do towarzyskiego El Clasico w Miami. Po dwóch latach od tego newsa mamy dla was równie niesamowitą wiadomość, ponieważ już w najbliższą sobotę KTS Weszło zmierzy się z klubem, w którym występuje Marcin Krzywicki, czyli Sportis Social Football Club. 

Pojedynek gigantów w sobotnim sparingu KTS-u Weszło

W przeciwieństwie do hiszpańskich hegemonów w naszym sparingu nie chodzi o obrzydliwy skok na kasę, bo żaden z klubów nie zainkasuje 6 milionów euro. Ba, żaden z klubów nie zarobi nawet złotówki. Nikt nie zamierza również oszczędzać gwiazd (w Miami nie zagrał Cristiano Ronaldo), ponieważ na boisku zmierzą się Wojciech Kowalczyk i Marcin Krzywicki, którzy razem w reprezentacji Polski rozegrali 39 spotkań i zgarnęli jedno powołanie od Leo Beenhakkera.

Zanim przejdziemy do porównania karier Marcina i Wojtka, kilka słów o nowym klubie Krzywickiego. Były zawodnik m.in. Wisły Płock po niezbyt udanej przygodzie w Widzewie zawiesił buty na kołku, ale długo w swoim postanowieniu nie wytrzymał. Nie minęło nawet pół roku piłkarskiej emerytury, a Krzywy zdecydował się na dołączenie do drużyny grającej w bydgoskiej Okręgówce, KS Łochowo. Tam dwumetrowy napastnik wraz z grupą przedsiębiorców stworzył nowatorski projekt Sportis Social Football Club, którego został twarzą, a także wcielił się w rolę specjalisty ds. social mediów.

– Za tym projektem stoi osiem osób. Są to głównie przedsiębiorcy z Bydgoszczy, którzy wpadli na pomysł stworzenia klubu na bazie KS Łochowo. Mam ogromną nadzieję, że ten projekt wypali. Na razie z każdym kolejnym dniem, tygodniem czy miesiącem będziemy odkrywać karty. Zaczęliśmy od najważniejszej sprawy, czyli utrzymania zespołu w lidze okręgowej. Po jesieni mieliśmy zaledwie cztery punkty, wiosną zdobyliśmy 28 i spokojnie nie musieliśmy się o to martwić. Teraz tworzymy ekipę na nowy sezon i zamierzamy się piąć. Klub tworzą osoby nie tylko związane z Bydgoszczą, ale też w większości moi znajomi. Po tym jak skończyłem karierę w Widzewie, miałem przerwę i już nie zamierzałem grać. Gdy przedstawili mi projekt, z chęcią zostałem jego częścią i zdecydowałem się wrócić na boisko. Mogę pomóc klubowi w kilku płaszczyznach wciąż jeszcze jako piłkarz, ale też marketingowo i w social mediach. Wspieramy się w grupie i staramy się stworzyć coś fajnego. Nie wiem jak wyjdzie, ale na razie Ligi Mistrzów nie będzie – mówił Krzywicki w lipcu 2018 roku na łamach portalu „Łączy nas Piłka”.

Reklama

No dobra, a teraz do rzeczy. Jeden punkt wspólny pomiędzy Kowalem i Krzywym jest taki, że obaj relatywnie niedawno wznowili swoje kariery, ponieważ skusił ich ciekawy projekt. Poziomy rozgrywkowe na jakich teraz grają (Marcin strzela bramki w Okręgówce, a Kowal w B Klasie), odbiega od tych, na których wcześniej występowali. Spójrzcie na wcześniejsze dokonania klubowe gwiazd sobotniego sparingu.

kowal

Trudno nie dostrzec, że większą karierę zrobił zawodnik KTS-u Weszło, który strzelał bramki w Pucharze Zdobywców takim firmom jak Sampdoria Genua czy Manchester United. Właśnie od rewanżowego spotkania z włoskim klubem kariera Wojtka nabrała tempa.

– Każdy ma w życiu dzień, który wszystko zmienia. Ja też taki miałem, nawet pamiętam datę – 20 marca 1991 roku. Przyjechał chłoptaś na europejskie salony, w koszulce z zaklejoną reklamą i zapakował dwie bramki. I to komu! Sampdoria to była wtedy jeśli nie najlepsza, to jedna z najlepszych drużyn świata – zdobywca PZP, przyszły mistrz Włoch. Nikt nam, legionistom, nie dawał szans na awans do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Gdy działacze usłyszeli, że chcemy negocjować premie za awans, kpili z nas pod nosem – możemy przeczytać wspomnienia Wojtka w książce autorstwa Krzysztofa Stanowskiego, „Kowal. Prawdziwa historia”.

– W pierwszym meczu miałem nie grać, ale Andrzej Łatka doznał kontuzji. Wszedłem za niego, w rewanżu też wystąpiłem, już od pierwszej minuty. Nikt w zespole nie miał pretensji, że gram, bo byłem… lubiany. No, taki chłopak od wszystkiego, co potrafi wszystko zorganizować, a i na piwo pójdzie po treningu. Lubiliśmy się wtedy spotykać, w dużej grupie. To była atmosfera! Patronat nade mną objął Darek Czykier. Gdy przyszło już wyjść na boisko w Genui, nie miałem żadnej tremy. Nigdy przed meczami się nikogo nie bałem. Tu może tylko była we mnie pewna rezerwa, bo rywali wcześniej oglądało się w kolorowych pismach. No i ten stadion, to było to – świetne miejsce, aby przedstawić się ludziom. – Dzień dobry, nazywam się… – powiedziałem w 19 minucie meczu, gdy minąłem trzech makaroniarzy i nie dałem szans Piagluce na interwencję. – …Wojciech Kowalczyk – dodałem zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy, gdy „ukłułem” ponownie. Poszło dośrodkowanie z prawej strony, od Leszka Pisza. Nie wiem, czy ta piłka była adresowana do mnie. W każdym razie… przyjąłem ją ręką. To znaczy bardziej ona mnie trafiła, bo nie wykonałem żadnego ruchu. Sędzia nie zareagował, a ja miałem przed sobą tylko bramkę i bramkarza. Nie miałem wątpliwości, że będzie gol. Głupio by to wyglądało, gdybym zaczął cieszyć się przed strzałem, ale w zasadzie mogłem – mając tyle miejsca, wiedziałem, że trafię. Tak! Wojciech Kowalczyk tego dnia przestał być anonimowym młokosem z wąsem – kontynuuje swoją opowieść Wojciech Kowalczyk.

Reklama

To prawda, Wojciech Kowalczyk po tamtym meczu przestał być anonimowym młokosem z wąsem. Stał się gwiazdą polskiego futbolu, a bramka z Manchesterem United na Old Trafford była tego potwierdzeniem: – Jacek Bąk wybił piłkę na uwolnienie, w kierunku Pallistera. Wziąłem go na plecy, przyjąłem piłkę na klatę, on mnie gdzieś tam kopnął, ale piłki nie wybił. Pojechałem na szybkości. Byłem sam na sam. – Gdzie strzelać? – to była pierwsza myśl. – W długi! – to była druga. No to strzeliłem w długi… Piłka poleciała między nogami bramkarza w sam środek. Cóż, trochę farta też trzeba mieć. Ale co tam, potem cwaniakowałem, że na spokoju założyłem gościowi siatę! A stadion, tak jak sobie obiecywałem, ucichł – wspomina tamten wieczór Kowal.

Po tamtych spotkaniach Kowalczyk bardzo szybko stał się jednym z największych idoli kibiców Legii w latach 90. Wraz z warszawską drużyną zdobył mistrzostwo Polski w 1993 roku, które później drużynie ze stolicy zostało odebrane. Pomimo tego Wojtek w barwach obecnego mistrza kraju wywalczył sporą liczbę tytułów: trzy mistrzostwa, puchar i superpuchar. Pewnie byłoby tego znacznie więcej, gdyby nie trafił do Betisu Sevilla.

Rozstanie Kowalczyka z warszawską publicznością nastąpiło w sezonie 1994/1995, gdy Legia w eliminacjach do Ligi Mistrzów odpadła z  Hajdukiem Split. Do klubu z Sevilli zawodnik KTS-u Weszło przeniósł się za spore jak na tamte czasy pieniądze, bo zapłacono za niego prawie 2 miliony dolarów. Tym samym stał się wówczas najdroższym piłkarzem w historii obu klubów – i Legii, i Betisu. Z jednej strony chciał zostać. Był jeszcze młody, miał 22 lata. Z drugiej w Legii nie płacili od kilku miesięcy. No i  ta ukochana liga hiszpańska… Tam, na dzień dobry, zaproponowano mu 200 tys. dolarów rocznie. Z czasem było to ponad  dwa razy tyle.

Początki w Primera Division dla chłopaka z Bródna były niezwykle udane, ponieważ już w debiucie trafił do siatki, a pierwszy sezon z Betisem skończył na trzecim miejscu. Za Kowalem i spółką znalazła się nawet jego ukochana Barcelona. Niestety kontynuacji dobrej passy nie było, ponieważ w 1995 roku w meczu z Merdią, Kowalczyk został brutalnie sfaulowany, co poskutkowało złamaniem nogi, a tym samy kilkumiesięczną absencją od gry. Po powrocie na boisko Kowal nie potrafił już odzyskać formy, dlatego żeby się odbudować, trafił na wypożyczenie do Las Palmas. Na Wyspach Kanaryjskich niestety nie zasłynął ze swojego popisowego zwodu, a z konferencji prasowej, która doprowadziła do zwolnienia trenera.

Fragment wypowiedzi Kowalczyka: – Dlaczego gracie tak słabo? Czy pana zdaniem są szanse na awans do pierwszej ligi? – padło pytanie z sali. – Dobrze, że pan pyta. Otóż chciałem powiedzieć, że tak słabego trenera nie spotkałem w całej swojej karierze – oświadczyłem w pierwszym zdaniu. Dziennikarze w szoku, ale notują, aby nie stracić żadnego słowa. – To przez niego straciliśmy szansę na bezpośredni awans – kontynuowałem. – Tylko i wyłącznie przez jego niedokształcenie i głupotę. On zniweczył cały nasz wysiłek. Cały czas nie mogę zrozumieć, jak prezes mógł dać komuś takiemu pracę. Nie można kazać profesjonalnym piłkarzom pracować z takim amatorem. – Co pan mówi? Przecież będzie miał pan problemy po takich słowach! – Wiem, że będę miał, ale nie mogę ciągle milczeć. Do końca pozostało pięć czy sześć kolejek, jest szansa, że chociaż zagramy w barażach. Jeśli do tego czasu zmieni się szkoleniowiec, przy tych piłkarzach wciąż istniałaby szansa, że uda się coś wygrać, awansować. Gdybym nic nie powiedział, to już moglibyśmy kończyć rozgrywki.

Po Las Palmas ,,Polaco”, jak nazywano go w Sewilli, postanowił w 1999 roku odpocząć od futbolu. W swoim postawieniu wytrzymał dwa lata, gdy do Legii ściągnął go Franciszek Smuda. To już nie był jednak ten Kowal, który czarował na Łazienkowskiej na początku lat 90. Po odejściu „Franza” nie potrafił dogadać z Dragomirem Okuką, co skończyło się wyjazdem na Cypr do Anorthosisu Famagusta, gdzie trenerem był Janusz Wójcik. W cypryjskim klubie u boku „Wójta” Kowal przypomniał sobie stare, dobre czasy. Wywalczył koronę króla strzelców w cypryjskiej ekstraklasie, co zaowocowało transferem do wówczas najsilniejszej drużyny na Cyprze, APOEL-u. Wraz z tym klubem Wojtek zdobył swój ostatni tytuł w poważnej piłce, mistrzostwo cypryjskiej ekstraklasy.

MECZ CRACOVIA HOKEISCI

Marcin Krzywicki zasłynął w polskim futbolu głównie ze swojego poczucia humoru, ale nie zmienia to faktu, że na koncie ma 20 występów w ekstraklasie. Wszystkie zaliczył w barwach Cracovii, do której dostał się przez długą i wyboistą drogę.

Krzywy swoją przygodą z futbolem zaczynał w Zawiszy Bydgoszcz, którego jest wychowankiem. Przechodząc z piłki młodzieżowej na seniorską zderzył się z brutalną rzeczywistością. Trafił bowiem do Pomorzanina Serock, który występował wówczas w klasie okręgowej. – Pracowałem w sklepie spożywczym, gdy grałem w Pomorzaninie Serock w klasie okręgowej. Na szczęście sklep był na osiedlu, na którym mieszkałem w Bydgoszczy. Gdy zmianę zaczynałem o 5:30, wychodziłem z domu 5:27. O dziwo pracowałem na stoisku alkoholowym (śmiech). O 14 biegłem do domu, jadłem obiad i wskakiwałem do busa, który woził na treningi do Serocka zawodników z Bydgoszczy. Zazwyczaj spałem na ramieniu któregoś z kolegów, bo pojazd nie zaliczał się do ogromnych – powiedział w rozmowie z Mateuszem Janiakiem z „Przeglądu Sportowego”.

To był mój pierwszy sezon w seniorach i fizycznie odstawałem od reszty, więc nadrabiałem walką, co różnie się kończyło. W jednym z meczów w pierwszych dziesięciu minutach sfaulowałem chłopa dwa razy większego ode mnie, z wielkim wąsem pod nosem. Jak się podnosił, usłyszałem, że kiedy tylko zejdę do szatni, dostanę w ryj. Potem zamiast skupić się na grze, zastanawiałem się, czy przeżyję. Bałem się na niego spojrzeć, był tak nieprzyjemny. Inny świat – dodał Krzywicki.

Tak jak dla kariery Kowala mecz z Sampdorią okazał się kluczowy, tak dla Krzywego spotkanie z Goplanią Inowrocław. Drużyna z Inowrocławia była wówczas hegemonem w bydgoskiej Okręgówce, dlatego na jej spotkaniach pojawiali się skauci z wyższych ligi. Na meczu z Pomorzaninem, w którym występował Krzywicki, pojawili się wysłannicy z Victorii Koronowo. Początkowo mieli sprowadzić dwóch chłopaków z drużyny lidera, ale w oko wpadł im Krzywy. Wzięli więc do siebie jednego zawodnika z Goplanii i dwumetrowego napastnika urodzonego w Bydgoszczy. W Koronowie Krzywicki pokazał się na tyle z dobrej strony, że trafił do Cracovii.

W krakowskim klubie Krzywy długo miejsca nie zagrzał, ale kilka miłych wspomnień na pewno mu pozostało. Bez cienia wątpliwości jednym z nich jest pierwsza i jedyna bramka w ekstraklasie. Bilans bramkowym Marcina nie jest więc najlepszy, ale trzeba mu oddać, że gola zdobył w naprawdę ciekawym spotkaniu. Cracovia na własnym stadionie z GKS-em Bełchatów przegrywała do 85 minuty 2:0. I właśnie wtedy na boisku pojawił się Krzywicki, który zaliczył wejście smoka. Na przestrzeni dwóch minut zaliczył asystę i strzelił bramkę. A to jeszcze nie wszystko, gdyż ostatecznie klub z Krakowa ten mecz wygrał, ponieważ już w doliczonym czasie gry na listę strzelców wpisał się Dariusz Pawlusiński.

Jeśli chodzi o europejskie puchary, to na tym polu Krzywy jeszcze bardziej odstaje od Kowala, ponieważ wystąpił w nich jedynie dwa razy. W dodatku mowa nie o prestiżowych rozgrywkach, a o Pucharze Intertoto, w którym Cracovia dostała dwa razy w ryj od Szachtiora Soligorsk.

Z krakowskim klubem Krzywicki miał podpisany kontrakt na cztery lata, ale tak naprawdę spędził tam tylko półtora sezonu. Pozostały czas kontraktu odbębnił na wypożyczeniach w Zawiszy Bydgoszcz, Unii Janikowo i Ruchu Radzionków. Dopiero z tego ostatniego klubu już jako wolny zawodnik trafił do Wisły Płock, w której strzelał z największą regularnością w całej karierze. Po Płocku grał jeszcze w pierwszoligowych klubach z Ząbek i Chojnic. Na zapleczu ekstraklasy furory jednak nie zrobił, a to poskutkowało zjazdem o kolejne poziomy. Najpierw był drugoligowy GKS Bełchatów, a na sam koniec trzecioligowy Widzew. Obie przygody ponownie nie skończyły się sukcesem.

Być może jego los potoczyłby się inaczej, gdyby zamiast do Radzionkowa, trafił w 2011 roku do Wołynia Łuck, o którym wspomniał w wywiadzie opublikowanym na łamach „Orange”: – Byłem tam na testach, bo Ukraińcy wypatrzyli mnie na obozie Cracovii w Turcji, gdzie graliśmy z nimi sparing. Dostałem propozycję testów, więc wziąłem buty, torbę i ruszyłem na podbój Ukrainy. Zagrałem tam w jednym sparingu, strzeliłem bramkę i, choć maturę pisałem z rosyjskiego, niewiele rozumiałem co do mnie mówili. Jednak kontraktu do podpisania mi nie dali. Po powrocie do Krakowa temat transferu ucichł. Choć ówczesny dyrektor ”Pasów” Tomasz Rząsa mówił mi, że jakieś rozmowy były prowadzone. Podobno poszło o kasę. Zamiast do Łucka trafiłem do Radzionkowa.

repka

Jeśli Wojtek swojego sobotniego rywala przebił na arenie klubowej, to co powiedzieć w takim razie o występach w koszulce z orzełkiem na piersi? Jedynym osiągnięciem Marcina, jeśli chodzi o pierwszą reprezentację Polski, było powołanie od  Leo Beenhakkera w lipcu 2008 roku, z którego rosły napastnik nie skorzystał, ponieważ nabawił się kontuzji pachwiny.

– Informację o powołaniu do kadry przekazał mi rzecznik prasowy Cracovii. Na początku pomyślałem, że to jakiś żart. Odpaliłem internet i zobaczyłem, że faktycznie selekcjoner powołał Krzywickiego. Przez chwilę zastanawiałem się, czy jest jeszcze jakiś Krzywicki, ale okazało się, że chodzi jednak o mnie. Lekki szok na pewno był, bo ja dopiero co podpisałem kontrakt z Cracovią i wszedłem do poważnej piłki, a tu selekcjoner się o mnie upomniał. Jednak przez kontuzję nie pojechałem na zgrupowanie. Szkoda, bo nie wiadomo jakby to się wszystko potoczyło – wspominał Krzywicki w rozmowie z Krzysztof Smajkiem z „Orange”. 

Wojciech Kowalczyk w dorosłej reprezentacji zaliczył 39 spotkań, w tym kilka bardzo udanych. Najważniejszą bramkę zdobył w meczu towarzyskim z Finlandią w 1999 roku, ponieważ była ona tysięczną w historii drużyny narodowej. Występy Kowalczyka nie przełożyły się jednak na sukcesy, gdyż kadra z nim w składzie nie potrafiła awansować ani na mundial, ani na mistrzostwa Europy.

Niepowodzenia w pierwszej reprezentacji Kowal odbił sobie na Igrzyskach Olimpijskich w 1992 roku, gdy przebojem wdarł się do kadry prowadzonej przez Janusza Wójcika. W eliminacjach do turnieju praktycznie nie grał, ale na finałach w Hiszpanii pokazał, jak wielki drzemie w nim potencjał. Wraz z Andrzejem Juskowiakiem stworzyli najlepszy duet na całej imprezie. „Jusko” zdobył siedem bramek w całym turnieju i został królem strzelców. Wojtek na listę strzelców wpisał się natomiast cztery razy, w tym raz w finale na Camp Nou.

 Mieliśmy w nogach kilka ciężkich gier, a tutaj finał igrzysk, z Hiszpanią. Oni potrafili grać, mieli u siebie Guardiolę, ten swój styl klepania, na trybunach ponad 100 tysięcy ludzi. Ta bramka dawała ulgę. Pomyślałem sobie wtedy, że zaraz zejdziemy do szatni, będziemy mieć piętnaście minut, odpoczniemy i zostanie nam 45 minut do złotego medalu. Szkoda, że nie wyszło. Ale te całe igrzyska były dla mnie niesamowite. Zdobyłem cztery bramki, wszystkie na stadionie mojego ukochanego klubu – wspominał w wywiadzie dla „Natemat.pl”, Wojciech Kowalczyk.

Cóż, na tym polu Marcin Krzywicki również przegrywa rywalizację z Wojtkiem, ponieważ jego największym osiągnięciem w młodzieżowym futbolu reprezentacyjnym jest występ u boku Roberta Lewandowskiego w drużynie U-21 przeciwko Finlandii. No dobra, przeciwko Białorusi U-21 Krzywy także rozegrał niezłe spotkanie. Mimo wszystko trochę to jednak mało, żeby równać się ze srebrnym medalem zdobytym na Igrzyskach Olimpijskich.

***

W licznych publikacjach na temat „Kowala” można przeczytać, że nigdy nie był typowym łowcą bramek. Potrafił świetnie korzystać ze swojej ruchliwości, szybkości i zwinności… Po więcej informacji na temat gry Kowala w jego latach świetności, zadzwoniliśmy do jego ówczesnego kolegi z drużyny, Marka Jóźwiaka: – Wojtek Kowalczyk był piłkarzem jedynym w swoim rodzaju. Obecnie w Polsce nie ma takiego zawodnika. Jeśli chodzi o piłkarzy z Europy, to także nikt podobny nie przychodzi mi teraz do głowy. Kowal przede wszystkim był szybki i znakomicie grał głową. Mam nawet wrażenie, że głową grał lepiej niż nogami. Generalnie Wojtek miał jeden zwód na zamach pod siebie i na to wszyscy się nabierali. Nietuzinkowa postać.

Kowal swoją przygodę w barwach KTS Weszło rozpoczynał spokojnie. Co ciekawe debiutował na pozycji stopera w sparingu z Kablem Kraków. Wówczas na boisku spędził jedynie kwadrans, ale od tamtego czasu wziął się ostro za treningi. Forma nie przyszła od razu, ale wraz z biegiem czasu Wojtek wracał na swoją nominalną pozycję. Oczywiście swojej najlepszej szybkości i zwrotności już nigdy nie odzyska nawet w 10%, ale na boisku widać jego ogromne doświadczenie. To właśnie ono pomogło mu zdobyć bramkę w ligowym meczu ze Starymi Babicami. Notabene potwierdziły się też słowa Marka Jóźwiaka, ponieważ 46-latek strzelił bramkę po strzale głową. Jak na razie jedyną, ale coś czujemy po kościach, że nie ostatnią.

Marcin Krzywicki w Sportis Łochowo nie gra w ataku, a na skrzydle. Nie przeszkadza mu to jednak w zdobywaniu bramek. Na wiosnę w poprzednim sezonie do siatki trafiał dziewięć razy, a do tego dorzucił 12 asyst. Można więc powiedzieć, że teraz nie tylko wykańcza akcje, ale także jest na kierownicy. Kibice z Łochowa o jego formę w meczu z KTS Weszło nie muszą się obawiać. Tylko spójrzcie na trafienie Krzywego z ostatniego sparingu:

https://twitter.com/Krzywy86/status/1094309890162638850

Co tu więcej mówić… Doświadczenie przemawia za Kowalem, a wiek i forma za Krzywym. Trudno więc powiedzieć, których z nich okaże się lepszy w sobotnim meczu towarzyskim. Jakim wynikiem ten sparing się jednak nie skończy, możecie być pewni, że czeka was wielkie widowisko, w którym wystąpią najbardziej rozpoznawalni piłkarze z niższych lig.

Najnowsze

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...