Reklama

Lech Poznań – klub, który wykrzykniki zamienia na znaki zapytania

redakcja

Autor:redakcja

09 lutego 2019, 00:14 • 6 min czytania 0 komentarzy

Fatalne wyniki w sparingach, spokojne okno transferowe, teksty o „dawaniu szansy zawodnikom do odbudowania”. Liczba argumentów przeciwko tezie płynącej z Lecha, że to wciąż jest kadra na mistrzostwo, przytłaczała. Gdy Jagiellonia rozbierała Wisłę Kraków, gdy Legia ściągała kolejnych Portugalczyków i gdy Lechia regulowała zaległe pensje, w Poznaniu wychodzili z założenia, że dadzą radę powalczyć o mistrzostwo w zasadzie z tym, co mają. 

Lech Poznań – klub, który wykrzykniki zamienia na znaki zapytania

Ale wiara w klubie z Bułgarskiej w skuteczny pościg za Legią opierała się na dość optymistycznym założeniu, że Adam Nawałka zdziała cuda. Zresztą przebijało się to dość mocno w naszej rozmowie z Tomaszem Rząsą. Dyrektor sportowy Kolejorza między wierszami przyznawał, że jesienią potencjał ten kadry nie został wykorzystany. Że piłkarze są dobrzy, ale nie grali na maksimum swoich możliwości. Ergo – wina zwolnionego trenera. Ergo – z nowym trenerem ma być lepiej.

Nawałka wziął w obroty zespół podczas zimowych obozów. We Wronkach krótkie zgrupowanie było tak intensywne, że ostatniego dnia niektórzy zawodnicy byli tak zmęczeni, że nie mieli siły zejść po schodach. Wcześniej na urlopy piłkarze dostali indywidualne rozpiski, z których mieli zdawać regularne raporty. Gdy jeden z piłkarzy nie odesłał ich do północy, czyli do deadline’u, Nawałka zadzwonił do niego w środku nocy, by wypytać gdzie są dowody jego pracy. Trener potrafił przeprowadzić analizę wrastającego paznokcia u jednego z piłkarzy. Podczas obozu w Turcji wściekał się, gdy pogoda krzyżowała jego plany. Słowem – nowy sztab wprowadził do drużyny skrajny profesjonalizm i pracoholizm, z którego słynie. Drużyna mu zaufała – nikt nie narzekał, nikt nie kręcił nosem.

Natomiast nawet najlepszy rzeźbiarz musi mieć materiał, w którym może tworzyć. Lech wyszedł z założenia, że obecna kadra nie potrzebuje poważnych wzmocnień i postawił na uzupełnienia składu. Ściągnięto Timura Żamaletdinowa – napastnika do rotacji, a także Juliusza Letniowskiego – pomocnika do oszlifowania. Nie było wzmocnień linii obrony, która momentami wyglądała jak objazdowy kwartet cyrkowy. W Lechu uznali, że zawodnik wypożyczany ze Slovana Bratysława, parodysta z Czarnogóry czy cieniujący Janicki są w stanie stworzyć blok, na którym można budować marzenia o mistrzostwie. To trochę tak, jakby przypinać rower do stojaka na przeżutą gumę huba-buba.

***

Reklama

Kogokolwiek w Poznaniu by zapytać, ten powiedziałby, że podchodzi do wiosny z bardzo ostrożnym pesymizmem. Być może znalazłoby się kilku niepoprawnych optymistów, natomiast Lech ani ruchami transferowymi, ani zimowymi sparingami nie dał im argumentów ku temu, by wykrzykiwać ochoczo „idziemy na majstra!”. Wstępnym papierkiem lakmusowym dla nastrojów panujących w Wielkopolsce mogła być prezentacja zespołu na stadionie przy Bułgarskiej, na którą przybyło ledwie kilkaset osób. Przygnębiające były obrazki z tej imprezy – garstka ludzi na trybunie, próba robienia sztucznego tłumu przez pracowników klubu, a dookoła 40 tysięcy pustych krzesełek. Oczywiście – pora była kiepska (poniedziałek, godzina 16:00), pogoda nie sprzyjała, ale ten widok wiele mówił.

Wiele też mówiło to, co działo się na kilkanaście minut przed meczem z Zagłębiem. Pod stadionem było pustawo. Gdzieniegdzie stały grupki kilkunastu kibiców w niebiesko-białych barwach, przy kołowrotkach kolejki ustawiały się na dwie-trzy osoby. Dopiero chwilę przed pierwszym gwizdkiem fani zajęli część pustych sektorów – ostatecznie frekwencja przekroczyła 12 tysięcy. Natomiast Lech nie sprzedał nawet dwóch tysięcy karnetów na rundę wiosenną, co bardzo wyraźnie pokazuje, że ludzie podchodzą do tego projektu z duuuużą ostrożnością.

I była to ostrożność w pełni nieuzasadniona.

***

Mecz z Zagłębiem odsłonił bowiem całą niedoskonałość planu Lecha na rundę wiosenną. Założenie „jesienią graliśmy słabo, bo piłkarze nie byli w formie” może i ładnie wygląda w kontekście budowania optymizmu. Natomiast tę tezę weryfikuje boisko. Może trzeba po prostu przyznać, że kadra lechitów jest zbyt słaba?

Że Vujadinović nadawałby się do wypasu owiec na czarnogórskich pastwiskach, a nie na trzymanie w ryzach defensywy klubu z aspiracjami mistrzowskimi?

Reklama

Że nie ma przypadku w tym, że Slovan Bratysława oddaje po raz kolejny na wypożyczenie Vernona de Marco?

Że Lechia lekką ręką oddaje na dwuletnie wypożyczenie Rafała Janickiego?

Że Marcin Wasielewski może i wybiega co musi, ale nieprzypadkowo gość przez tyle lat nie przebił się wyżej niż trzecioligowe rezerwy?

Że Maciej Makuszewski i Kamil Jóźwiak wespół uzbierali jesienią tyle asyst i goli, co kilkunastu graczy w Ekstraklasie w pojedynkę?

Że siódma próba ratowania Darko Jevticia kończy się tym, że trzeba podjąć jeszcze ósmą?

Lech cały czas obraca się w bańce zaufania. W Poznaniu klub wierzy, że nadejdzie moment, który uratuje sezon – nie wiadomo tylko co to za moment, co ma go zwiastować i na jakiej podstawie ma do niego dojść. Przy tym rozbudzone oczekiwania narzucają na piłkarzy presję nieporównywalną z żadnym innym środowiskiem w Polsce. No, może poza Warszawą, ale tam mają kompletnie inny kaliber presji i kompletnie inną mentalność w ważnym momentach. W Wielkopolsce co chwilę się słyszy o wielkich oczekiwaniach, które nie są spełniane. Mówił zresztą o tym Nenad Bjelica na Weszło, przyznawał to też Emir Dilaver. Austriak dość ostro przejechał się po władzach klubu – zarzucił prezesom brak mentalności zwycięzców. Narzekał, że brakuje im odwagi w dążeniu do realizacji celów. Że chcą chleba, ale nie dostarczają mąki.

Trudno nie odnieść wrażenia, że Lech powielił błędy sprzed roku, gdy przespał zimowe okno transferowe i jedynie uzupełnił w nim kadrę piłkarzami drugiego szeregu – Chobłenką czy Tomasikiem, kontuzjowanym Rogne czy pechowym Koljiciem. Bjelica narzekał, że przez tak skromne ruchy transferowe w końcówce sezonu zabrakło jakości w dążeniu do mistrzostwa. A teraz ten brak jakości wyszedł już w pierwszej wiosennej kolejce. Ze składu wypadł Gumny, zabrakło Kostewycza i już w defensywie trzeba było wystawiać czwórkę nominalnych stoperów. Jak to się kończy – udowodnili w piątek Filip Starzyński i Bartłomiej Pawłowski. Goście z Lubina wygrali skromnie i po golu samobójczym w doliczonym czasie gry, ale przecież ten mecz przebiegał pod wyraźne dyktando Zagłębia. Bramka zdobyta w ostatniej minucie była szczęśliwym zwieńczeniem wcześniejszych pechowych komplikacji w dążeniu po wygraną.

***

Oczywiście znajdą się tacy, którzy powiedzą, że nie ma co dramatyzować nad tym Lechem. Że sezon jest długi, a pierwsza porażka w tym roku nie musi oznaczać pogrzebu. Ale Kolejorz ma paskudnie wąski margines błędu – jeśli Lechia i Legia wygrają swoje mecze, to lechici już po tej kolejce będą tracić do lidera dwanaście punktów, do wicelidera dziewięć, a ponadto trzy do Jagiellonii, która pokazała w Legnicy jak powinien wyglądać zespół deklarujący ambicje mistrzowskie.

Kolejorz stał się klubem pełnym znaków zapytania. Klubem, który musi żyć złudną nadzieją, a nie klubem, który odważnie deklaruje. Klubem, który okrzyk „idziemy po majstra!” zastąpił „musimy wierzyć, że nasi zawodnicy jednak zaczną grać lepiej”.

Damian Smyk

fot. FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

0 komentarzy

Loading...