Reklama

Kulisy pracy tych, którzy tworzą kulisy

redakcja

Autor:redakcja

07 lutego 2019, 22:22 • 32 min czytania 0 komentarzy

Telewizyjne kanały internetowe stały się już trwałym elementem funkcjonowania klubów Ekstraklasy, choć rozrzut jakościowy bywa wciąż spory. Jedni świetnie wykorzystują to narzędzie do budowania pozytywnego wizerunku drużyny, zaskakując rozmachem i pomysłami, drudzy są jedynie poprawni, a inni chyba nadal traktują takie inicjatywy jako zło konieczne i wykażą się raz na ruski rok – o ile w ogóle się to zdarzy. Nie ulega jednak wątpliwości, że rola klubowych telewizji jest coraz większa i będzie jeszcze rosnąć, bo dziś ogólnie coraz więcej zależy od tego, jak prezentujesz się w internecie.

Kulisy pracy tych, którzy tworzą kulisy

Zaglądamy za kulisy pracy tych, którzy… przygotowują wam kulisy meczowe, niezmiennie będące chyba najbardziej sztandarowym produktem, który mają do zaoferowania kanały klubowe. Wszyscy uważają, że już jest dobrze, ale może i powinno być jeszcze lepiej. Poznacie trochę niuansów technicznych i realizacyjnych, ale też sporo smaczków z samych szatni. 

Pierwszy swoją telewizję w sieci założył Lech Poznań. Był to rok 2007. Dość szybko w jego ślady poszli inni. Na dobre wszystko rozkręciło się na początku tej dekady. Za prekursora trzeba tu uznać Michała Siejaka z Korona TV, który po przyjściu trenera Leszka Ojrzyńskiego uzyskał wyjątkowo bliski kontakt z drużyną i powstała słynna „banda świrów”. Wielu z rozrzewnieniem do dziś ją wspomina. Wyniki kielczan nieraz pozostawiały sporo do życzenia, ale Macieja Korzyma, Pawła Golańskiego i spółkę oglądało całe ekstraklasowe środowisko. Atmosfera wokół klubu była dużo lepsza niż rzeczywistość, bo wszystko robiono po kosztach, początkowo na niskiej jakości sprzęcie, dział marketingu pozostawał niedofinansowany, a z boku mogło się wydawać, że w Koronie każdy non stop się uśmiecha i nie ma żadnych powodów do zmartwień. Nie zmienia to faktu, że mieliśmy do czynienia z czymś nowym, odkrywczym, świeżym. Siłą rzeczy pozostali się inspirowali.

Dziś Korona TV pozostaje w ścisłej czołówce, ale nie jest już produktem jedynym w swoim rodzaju. Michał Siejak przyznaje, że bez pewnych inwestycji trudno będzie nie stać w miejscu. – Charakter mojej pracy zmienił się o tyle, że teraz mam swoje stanowisko w klubie i tutaj najczęściej działam. Wcześniej korzystałem raczej ze swojego komputera i pracowałem w domu, co miało swoje plusy, ale też sporo minusów. Nadal jestem odpowiedzialny za Korona TV, jednak staramy się powoli wciągać nowe osoby, bo tylko w ten sposób można zagwarantować rozwój. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Czasem ciężko znaleźć człowieka, który miałby pojęcie o tematach filmowych i był jednocześnie zapalonym kibicem klubu – a w mojej opinii to bardzo ważny aspekt. Do tego dochodzą oczywiście sprawy finansowe, bo jeśli już ktoś ma swój sprzęt i wiedzę to jasną sprawą jest, że chce w zamian za to pieniądze. Z kolei korzystanie z pomocy stażystów czasami sprawia, że jest więcej pracy i poprawiania, niż przy własnej realizacji. Na pewno w tej kwestii mamy jeszcze wiele do poprawy. Mówię tutaj konkretnie o Koronie, ale wiem też, że w innych klubach – zwłaszcza tych mniejszych – za wideo odpowiedzialna jest jedna osoba. Patrząc na charakter telewizji klubowych i polskie realia, w mojej opinii dwie osoby zatrudnione na stałe potrafiące jednocześnie operować kamerą i montować materiały dawałyby już spory komfort i szersze pole do realizacji ciekawych projektów. To powinno być tak naprawdę standardem, jeśli weszło się już na jakiś konkretny, wyższy pułap – mówi nam „Siejo”.

Reklama

Inni mają podobny punk widzenia. – Dawniej trudno było mówić o jakiejkolwiek telewizji. Ktoś z klubu brał kamerę, nagrywał mecz albo jakieś wypowiedzi i na tym się kończyło. Dziś możemy mówić o telewizji klubowej. Nie chciałbym się porównywać do normalnej tv sportowej, to inne formaty. Z drugiej strony, tworzymy coś, co jakościowo często niewiele różni się od profesjonalnej roboty telewizyjnej, a musimy to robić przy dużo mniejszym budżecie i znacznie mniejszej liczbie rąk do pracy. To coś tylko dla pasjonatów, często trzeba poświęcać swój wolny czas i życie prywatne, żeby efekty były zadowalające. Od Europy Zachodniej dzieli nas przepaść. Nasz rzecznik prasowy Karol Młot, niedawno odbywał staż w Borussii M’gladbach. Tam przy samym klubowym tv zatrudnione są cztery osoby. Inna liga nie tylko na boisku – uważa Bartosz Otorowski z kanału Piast TV. Odpowiada za niego od 2015 roku, gdy przejął schedę po Macieju Smolewskim, rozpoczynającym pracę rzecznika prasowego. Wcześniej Otorowski, będący lektorem języka hiszpańskiego, pomagał w klubie przy wywiadach z Hiszpanami i bywał tłumaczem Angela Pereza Garcii na konferencjach prasowych.

Fot. newspix.pl

Stanął przed zupełnie nowym wyzwaniem. – Można powiedzieć, że montażu uczyłem się kompletnie od zera, Maciek pokazał mi tylko podstawy. Jestem samoukiem, podobnie jak wielu ludzi tworzących telewizje klubowe. Montaż to najtrudniejsza i najbardziej czasochłonna rzecz. Jedna minuta dobrego filmu, to średnio godzina pracy przy montowaniu. Warto jednak się przykładać, bo można nim uratować sporo niedociągnięć, ale też nie robiąc tego dokładnie, wiele zepsuć. Niestety w tempie, jakim pracujemy, jest bardzo mało czasu na spokojny rozwój i doskonalenie umiejętności. Wszystko odbywa się po godzinach pracy – przyznaje Otorowski.

Dziś może już liczyć na wsparcie. – Jedna osoba do pomocy robi kolosalną różnicę. Z Michałem Ostrowskim dzielimy się montażem – zwykle to ja szlifuję efekt końcowy – i pracą z kamerami. On rzadziej jest tym zagadującym do piłkarzy, za to doskonale czuje kadr i emocje, więc wspiera mnie ładnym obrazkiem, którego używam do przebitek. Od pewnego czasu staramy się urozmaicać nasze materiały, żeby było coś więcej niż tylko moja gadanina przez 10 minut. Dobrze jest wpleść kilka razy jakieś ujęcia oddające atmosferę meczu, widz też musi odpocząć – uważa Otorowski.

Kanał Piasta to jeden z najlepszych przykładów rozwoju na przestrzeni lat. Początki były mało zachęcające, a oglądając dziś kulisy sprzed 5-6 sezonów, można się tylko życzliwie uśmiechnąć. Obecnie to jedna z najbardziej kreatywnych klubowych telewizji w Ekstraklasie. – Pierwsze kulisy tworzyliśmy jedną kamerą, totalnie amatorską, którą notabene do dziś mamy gdzieś na składzie. Wtedy materiał ograniczał się do scenek piłkarzy wysiadających z autokaru, rozgrzewających się, jakichś emocji trenerów przy linii bocznej, kilku kadrów z trybun i tyle. Raczej bazowaliśmy na formie teledysku, było mniej rozmówek z kibicami, pewna powtarzalność za każdy razem, ale w porównaniu do samych początków i tak mogliśmy mówić o kolosalnym postępie – nie ukrywa Bartosz Otorowski.

Chwilami podobne wspomnienia ma Artur Bańko, odpowiadający za Pogoń TV. Naszym zdaniem od lat jest to jeden z najlepszych kanałów w lidze i raczej nie notował większych wahań formy, co jest godne podkreślenia. – W biurze mam na biurku plakietkę „prezes działu Pogoń TV”. Sam się nim wybrałem, to dział jednoosobowy, ale w dniach meczowych ktoś mi pomaga – jacyś stażyści lub osoby z biura prasowego, które staram się do tego wciągać. Mam też stałego pomocnika, tyle że on też normalnie pracuje, oprócz tego ostatnio został trenerem w akademii i nie zawsze jest dyspozycyjny. W każdym razie, w dniu meczu do nagrywania nie jestem sam. Warto wysłać kogoś na trybuny tylko po to, by cały czas nagrywał kibiców. Czasami wykorzystamy z tego jedno ujęcie robiące różnice, ale ktoś tam musiał stać 90 minut, żeby uchwycić ten kluczowy moment – mówi.

Reklama

Jako jeden z weteranów branży, Bańko doskonale widzi zachodzące zmiany. – Klubowe kanały w większości ewoluowały w podobny sposób. Na początku często było to robione trochę na wariackich papierach. Ktoś miał kamerę albo znajomego, to ogarniali. Sporo takiej chałupniczej roboty, mniej planowania i koncepcyjności, a więcej improwizacji. Na początku też tak działałem – głównie tematy okołomeczowe, dopiero potem pojawiły się pierwsze kulisy. Dziś wiele klubów działa już znacznie szerzej, jest coraz więcej telewizyjnych formatów, materiałów ekstra, zajrzenia do szatni. Szczerze mówiąc, wypowiedzi pomeczowe mało kogo interesują, ludzie nie czekają na nie – no, chyba że ktoś strzelił hat-tricka, zdecydowanie się wyróżnił. Jeśli już sama rozmowa, to dłuższa, bardziej przekrojowa. Ostatnio zrobiłem coś takiego z Radkiem Majewskim. Jeździliśmy jego autem i przez 40 minut rozmawialiśmy. Sama jakość produkcyjna również poszła do przodu, dziś już prawie każdy materiał po prostu miło się ogląda i nie mówię tylko o nas – przekonuje.

Komfort pracy jeśli chodzi o liczebność zespołu mają za to w Lech TV. – W tym momencie przy klubowym kanale działają cztery osoby. Główną postacią jest Maciej Springer, który przez około 20 lat w telewizji WTK był i operatorem, i montażystą, a z Lech TV też współpracował. Dziś to on składa nam wszystko do kupy. Jest jeszcze Mateusz Jarmusz, razem z nim zajmuję się także klubową stroną, oraz drugi operator. Inni pracownicy działu komunikacji również bardzo nam pomagają i opiniują nasze materiały – przedstawia swój zespół Karol Szumlicz, zatrudniony w poznańskim klubie od 2013 roku.

Wyłącznie przy telewizji Lecha jest jednak dopiero od początku tego sezonu. Wcześniej, właśnie od 2013 roku, klubową tv zarządzała telewizja WTK na podstawie umowy z Ineą, wiązało się to też z prawami do nazwy stadionu. Nieco później zrobiła się z tego telewizja liniowa na Poznań i okolice. Od lipca kanał wrócił do swojej macierzy, do czasów stricte internetowych i już tylko pod to tworzone są kolejne treści. Wcześniej content był bardziej telewizyjny, przez co tracono w samym w internecie, liczba klików nie do końca była satysfakcjonująca. Efekty zmian już widać, oglądalność materiałów z zimowego obozu była rekordowa. – Klubowa telewizja zwiększa zasięg klubu, ma potencjał marketingowy, ale dopóki sportowy poziom ligi się nie podniesie, pewnych rzeczy nigdy nie przeskoczymy. Ale widzę, że rośnie świadomość szefów klubów co do roli ich wewnętrznych kanałów, wiedzą, że to ważna część wizerunkowego aspektu. Jakość materiałów też rośnie, ale pamiętajmy, że YouTube to specyficzna platforma, bardzo sztywny content się na niej nie sprawdza, choć staramy się trafiać w różne gusta. Największym powodzeniem cieszą się vlogerzy o niekoniecznie ambitnym profilu, w godzinę potrafią natrzaskać kilkaset tysięcy wyświetleń. My możemy być zadowoleni, gdy po paru dniach jest to kilkadziesiąt tysięcy – obrazuje Szumlicz.

Dla większości nawet takie statystyki nie są standardem. – Są rzeczy, które uważam za bardzo dobre i nie mogę się nadziwić, dlaczego nie wyróżniają się liczbą wyświetleń. Dwa razy podchodziliśmy do żartu na Halloween, ostatnio realizowaliśmy to w horror housie. Sebastian Kowalczyk był przebrany, a reszta drużyny myślała, że nagrywamy tylko klip promocyjny. Fajnie wychodziło i parę tysięcy ludzi klikało, ale tyle klika też, żeby zobaczyć mgłę na treningu. Jestem zadowolony, jeśli materiał ma 15-20 tys. wyświetleń. Rekord kulis to ponad 50 tys. za mecz z Lechem, gdy Marcin Robak strzelił pięć goli. Absolutnym rekordem jest 50 sekund nagrania, gdy kibice Pogoni i Legii zaśpiewali „Ona tańczy dla mnie”, co ma dziś ponad 1,5 mln klików. A drugi najlepszy wynik to skrót ze sparingu z Astrą Giurgiu, gdy sędzia w obie strony dyktował przekręcone rzuty karne. Jedni i drudzy specjalnie ich nie wykorzystali. To jest przykład, że internet rządzi się swoimi prawami – śmieje się Artur Bańko z Pogoń TV.

 – Różni vlogerzy mają kilkaset tysięcy wyświetleń, my kilka tysięcy – głównie kibiców Piasta, czyli tych zawsze zainteresowanych naszą drużyną. Staramy się jednak trafiać do innych widzów poprzez uniwersalne tematy jak rozmowy o fachu piłkarza, sprzęcie, rozmów z partnerkami zawodników – dodaje Bartosz Otorowski.

Jak wiele zmieniło się na plus w ekstraklasowych telewizjach najlepiej widać po sprzęcie, na którym się obecnie pracuje. Rozwój technologiczny bardzo szybko postępuje, choć nie każdy łatwo za nim nadąża. – Kiedyś wystarczyła jedna kamera, a teraz np. ujęcia z drona to w zasadzie normalność. Sprzęt, który dawał radę cztery lata temu, dziś nie do końca już nadąża za trendami, więc cały czas trzeba się rozwijać i pod tym kątem. Nie wiem jak to wygląda w innych klubach, u każdego pewnie inaczej. Część drużyn swoje wyposażenie sprzętowe ma na stałe, u nas w zasadzie większość oprzyrządowania do wideo to mój prywatny sprzęt. Kiedyś cały content kierowało się na YouTube, ale rozwój social mediów spowodował, że teraz osobne wideo trzeba też wrzucać na Facebooka, Instagrama czy Twittera, więc i tutaj doszło do sporych zmian – komentuje Michał Siejak.

– Staramy się bazować na sprzęcie klubowym, ale budżet chwilami nas ogranicza i czasami używamy też prywatnego lub ze swoich środków dokupujemy jakieś mniej kosztowne elementy – podobnie ma Bartosz Otorowski z Piast TV.

W zgodnej opinii wszystkich naszych rozmówców, największą rewolucją okazało się wejście na rynek kamer GoPro. Pewnie pamiętacie jeszcze kulisy Łączy Nas Piłka sprzed paru lat, które treściowo prawie zawsze były sztosem, ale oglądanie ich bywało męczące ze względu na wiecznie trzęsącą się kamerę. GoPro i tzw. gimbale, czyli stabilizatory obrazu, stały się rozwiązaniem tego problemu. – GoPro wiele poprawił, jedno zmartwienie przy realizacji odpadło nam na dobre. Na takim sprzęcie wystarczą ładne ujęcia, żeby materiał się przyjemnie oglądało, nawet nic szczególnego nie musi się dziać. Ratuje to trochę kanały z klubów, które niewiele więcej mogą podziałać. Zobacz, jaki to był przełom na przykład dla vlogerów podróżniczych. Minusem starszych GoPro, a takie mamy, jest brak podglądu w trakcie nagrywania. Jeżeli na przykład w pomieszczeniu było za ciemno, przekonam się o tym dopiero podczas oglądania – wskazuje Artur Bańko.

Twórca materiałów z Pogoń TV uważa, że technologia zdecydowanie jest sprzymierzeńcem dla jego branży, zwłaszcza gdy nie ma większego budżetu. – Ostatnio zaczęliśmy trochę nagrywać telefonami, w tych najnowszych kamerki są już naprawdę dobre i to się sprawdza. Dwa ostatnie dni obozu zakończonego przed paroma dniami ogarniałem właśnie na telefonie. Kamera, której używamy od kilku lat, padła zupełnie i musiałem improwizować. Ludzie pisali potem, że w zasadzie nie widać różnicy. Kamera dalej jest w naprawie, na inną czekamy, więc niewykluczone, że pierwsze wiosenne kulisy też nagramy telefonem – nie ukrywa Bańko i dodaje: – Ostatnio hitem dla mnie jest praca ze smartfonem na stabilizatorze, gdzie podgląd jest dostępny. Każdemu polecam to rozwiązanie. Smartfon plus stabilizator za kilka stów i można nagrać wspaniałe rzeczy z wakacji. Piłkarze na obozie kilka razy byli zaskoczeni, że macham tym telefonem i wszystko będzie jak trzeba. Przejmowali go i sami coś robili. Śmiali się, że mogę już cygaro odpalać i czekać na materiał. Minus tego rozwiązania to gorszy dźwięk, w niektórych sytuacjach kamery z wejściami na mikrofony są niezbędne, ale minimum przyzwoitości, proste formaty w zadowalającej jakości można dziś stworzyć nawet bez normalnych kamer. Sprzęt jest coraz lepszy i coraz tańszy. Kiedyś jakikolwiek dron stanowił koszt rzędu 10 tys. zł, teraz drona kręcącego w jakości 4k można kupić za 1700 zł.

 – U nas w ostatnim czasie ważną inwestycją było urządzenie do streamowania. Sądzę, że kolejnym istotnym zakupem będzie właśnie dron, dziś już trudno sobie wyobrazić pracę zupełnie bez niego – wtrąca Bartosz Otorowski z Piast TV.

Wspomniane GoPro stało się gigantycznym ułatwieniem w jeszcze jednej kwestii, już bardziej treściowej. – Taka kamerka skraca dystans między tobą a drugą stroną. Chodzenie z dużą kamerą nadal paraliżuje rozmówców, to trochę tak, jak w dawnych czasach kamerzysta peszył ludzi na weselu czy komunii. A gdy jeszcze dochodzi widoczny mikrofon… GoPro mogą być wręcz niezauważalne, co bardzo pomaga zachować luźną atmosferę – tłumaczy Karol Szumlicz. – Właśnie ten argument wysuwałem, gdy chciałem, żebyśmy kupili GoPro. Jak wchodzę piłkarzom do pokoju z kamerą bijącą po oczach, to jakoś odruchowo luz i spontaniczność znikają – potwierdza Artur Bańko.

Nie zawsze klubowe kanały są w stanie zaspokoić wszystkie potrzeby klubu. Zdarza się, że korzystają z usług firm zewnętrznych. Najnowszy przykład to bardzo chwalone spoty Wisły Kraków. Nie jest to jakaś wyjątkowa historia (może poza faktem, że tu zrealizowano je za darmo). – Raz na jakiś czas, gdy wyjątkowo zależy nam na jakości produkcyjnej, korzystamy z usług znajomej firmy, więc możemy liczyć na drobne upusty lub zamiast na stawkę godzinową umawiamy się na wcześniej ustaloną kwotę. Wpisanie sobie do portfolio współpracy z Pogonią Szczecin to jest dla nich jakiś prestiż – potwierdza Bańko.

Bartosz Otorowski z telewizji Piasta: – Takie rzeczy jak to wideo „Są rzeczy ważne” z ojcem-kibicem idącym ze swoją córką dawniej musielibyśmy robić przez firmę zewnętrzną. Dziś już nie musimy. Nadal nie jesteśmy w stanie zrobić tego technicznie na takim poziomie jak wyspecjalizowane podmioty, ale wygrywamy tym, że jesteśmy w klubie na co dzień, nie będzie to jedno z wielu zleceń. Znamy piłkarzy, wiemy, kto do czego najlepiej by się nadawał. Do „Chłopaki nie płaczą” wziąłem Kubę Szmatułę, bo kiedyś miałem sweter, z którego się nabijał właśnie cytatami z tego filmu. Zwykła firma musiałaby zrobić najpierw mega research, żeby wychwycić takie smaczki. Największym ogranicznikiem przy takich projektach, poza sprzętem, jest czas. Chwilami musimy dążyć do efektu lepszego niż realnie wskazywałyby na to nasze możliwości. Jeśli przychodzi firma zewnętrzna, dostaje piłkarzy na dwa dni, może robić wiele dubli, a potem ma kilka tygodni, żeby sobie spot dopieszczać. Dziewczynkę nakręciliśmy w jeden dzień, aktorzy byli dostępni przez kilka godzin, co i tak uznawałem za luksus. Chwilami działamy między jednym a drugim treningiem, zawodnik przychodzi na godzinę i wtedy trzeba wszystko zrobić. Potrzeba perfekcyjnej organizacji, żeby efekt końcowy był zadowalający. A często efekt musi być na „już”, bo chodzi o promocję o wydarzenia mającego się odbyć za kilka dni. Z tego względu takie materiały ekstra mamy nieregularnie, średnio może raz w miesiącu.

Dochodzimy tutaj do jednej najważniejszych rzeczy, decydujących o tym, czy na danym kanale zobaczymy ciekawe materiały. Korona TV dlatego zrobiła taką furorę, bo były to rzeczy do bólu autentyczne, zaglądające za kotarę tak bardzo jak to możliwe, piłkarze podchodzili do nich z prawdziwym entuzjazmem, a Michał Siejak był traktowany jak pełnoprawny członek drużyny. Na początku wspominał, że jego zdaniem klubowym kanałem musi zajmować się osoba kibicująca temu klubowi, inaczej niezwykle trudno byłoby stworzyć coś ekstra.

Zgadza się z tym Karol Szumlicz. – Jestem kibicem Lecha i jestem z tego dumny. Praca w klubie była moim marzeniem, pierwszy list w tej sprawie wysłałem jako 15-latek. To ważne, żeby takie rzeczy tworzyli ludzie związani emocjonalnie z klubem. I tylko takich mamy w naszym dziale. Niektórych znało się już wcześniej z kibicowskiego szlaku. Kibicowi zdecydowanie łatwiej zostawać po godzinach, a to często jest konieczne. Nie chcę mówić, że nasza praca jest trudna, ale wymaga dużego zaangażowania, pojęcie nadgodzin nie istnieje, nie ma mowy o regulowanym czasie pracy. To często 16-17 godzin dziennie, które trzeba poświęcić. Ja poświęcam się z przyjemnością – zapewnia.

Wiele może tu powiedzieć Artur Bańko. – Perełkowych materiałów osoba z zewnątrz raczej nie zrobi. Nie wiem, czy trzeba być kibicem, ale musi być więź między tobą a zespołem. Na jej wypracowanie potrzeba czasu, nieraz naprawdę sporo. Mi zajęło to ponad pół roku. W I lidze były inne czasy, w zespole grało wielu doświadczonych zakapiorów, alergicznie reagujących na kamerę. Wtedy słyszałem tylko „po co to robisz?”, „tego nie nagrywaj”, „weź, będą gadać, że disco-polo leci w szatni, że powiesiliśmy komuś plakat na szafce”. A ludzie właśnie na takie rzeczy czekają. Znalazłem w drużynie kilku „sprzymierzeńców” i poza grono tych 5-6 osób raczej nie wychodziłem – wspomina z uśmiechem.

Teraz jego „pozycja” jest już zupełnie inna. – W Pogoni jestem od siedmiu lat, z piłkarzy dłuższy staż ma tylko Adam Frączczak. Gdy przychodziłem, większość zawodników była starsza ode mnie, co trochę utrudniało zadanie. Dziś jest na odwrót, więc łatwiej wychodzić mi z inicjatywą. Przychodzący zawodnicy wiedzą, że już wcześniej byłem elementem szatni, to oni są nowi i muszą się aklimatyzować. Jeśli widzą, że starszyzna drużyny mnie lubi, że normalnie gadamy, że potrafię też wyłączyć kamerę lub pewnych rzeczy po prostu nie puszczę, dużo łatwiej mi ich przekonać do siebie. Bywa, że już nawet po paru dniach wypracowujemy relacje, których kiedyś nigdy bym nie stworzył. Pozwalam z siebie żartować. Specjalnie zakładam różową bluzę i idę do szatni, wiedząc, że tego dnia będę elementem humorystycznym – mówi Bańko.

Wszystko to potwierdza Bartosz Otorowski: – Piłkarz bardziej zaufa komuś, kogo widuje na co dzień, kogo zna z dobrych i złych momentów dla klubu. Jest u nas dużo autentyczności, chłopaki nam ufają, ale wypracowanie tego trwało. 

On i reszta przyznają, że otwartość piłkarzy na różne projekty z wideo rośnie, bojaźń przed kamerą jest coraz mniejsza, zwłaszcza w młodszym pokoleniu, niejako naturalnie oswojonym z internetem. – Największym przełomem był sukces Łączy Nas Piłka. Wszyscy zobaczyli, że trzeba odchodzić od samych wypowiedzi przed czy po meczu i dziś moim zdaniem dużym plusem naszych klubowych telewizji jest naturalność. Kibice widzą, że ich piłkarze są normalnymi ludźmi, mają swoje sympatie, hobby, poczucie humoru. Można ich poznać od zupełnie innej strony, co ułatwia utożsamianie się z nimi. Kiedyś na jednym ze spotkań z branży marketingu poruszono temat przemiany wizerunku Grzegorza Krychowiaka w oparciu o materiały z Łączy Nas Piłka. On w kadrze na początku nie był zbyt dobrze znany, uznawano go za postać dość anonimową. Ale gdy wszystko się rozkręciło sportowo pod wodzą trenera Adama Nawałki, a filmy Łukasza Wiśniowskiego stały się hitami, Krychowiak zyskał wiele sympatii i popularności. Niektóre scenki pamiętało się po latach. Stał się osobowością, kimś charakterystycznym. On sam znacznie bardziej otworzył się na media, dostrzegł w tym wiele korzyści dla siebie – zauważa Karol Szumlicz.

 – Łączy Nas Piłka zrobiło tu mega robotę dla kanałów klubowych. Chłopaki widzieli, że największe gwiazdy reprezentacji nie miały problemów, żeby sympatycznie zaprezentować się przed kamerą i tylko na tym zyskiwały. Tak się robi marketing. Staramy się jako klub uświadamiać zawodników. Ostatnio we Wronkach zrobiliśmy takie a’la szkolenie medialne, jak prowadzić swoje sociale, co z czego wynika. Chodziło o luźne rady, nie zarządzenie, że od dziś wszyscy dają tylko takie i takie posty. Kto chciał, skorzystał. Jak ktoś jest naprawdę oporny we wszystkich kwestiach, to mówię mu, że jeśli nie będzie naprawdę dobrze grał, to zniknie całkowicie ze świadomości kibiców. A jeśli zyska sympatię ludzi poprzez klubową tv, to nawet jeśli posiedzi na ławce, będzie miał pozytywny wizerunek. Takie problemy na szczęście są coraz rzadsze, piłkarz zaczynają rozumieć, że jest im to potrzebne – cieszy się Artur Bańko.

I podaje konkretny przykład: – Czas obozowy to także czas budowania atmosfery wokół klubu przed daną rundą. Iker Guarrotxena dzięki kulisom z przygotowań zyskał niesamowicie, pokazał się jako przesympatyczny i inteligentny gość, uczący się polskiego. Jest już znacznie lepiej odbierany przez kibiców. Zespół ogólnie też wypracował pewien kapitał wizerunkowy, który będzie szczególnie odczuwalny na początku wiosny. Widać to nawet po komentarzach. Dawniej 90 procent to były negatywne opinie, dziś przeważają pozytywne. Ludzie piszą, że zespół sprawia wrażenie jednej wielkiej rodziny i nie ma tu przekłamania. Jeśli ktoś przespał ten okres i nie wysłał na obóz nikogo z kamerą lub zaserwował tylko jakieś przebitki z treningów i rozmówki, stracił idealny moment na zbudowanie poczucia jedności między drużyną a kibicami. To szczególnie istotne w klubach broniących się przed spadkiem.

Artur Bańko wrzuca kamyczek do ogródka Wisły Kraków, której klubowa telewizja nigdy regularnie nie prezentowała wysokiego poziomu. – Sytuacji w Wiśle nie potrafię zrozumieć. Zimą ubiegłego roku zaczęli tam robić materiały typu kulisy i miały one – jak na standardy tego segmentu – mnóstwo odsłon. Były chyba w top3 ligi, za Legią i Lechem, mimo że jakościowo pozostawiały wiele do życzenia. Widać było, że chłopak z kamerą nie jest dobrze odbierany przez piłkarzy. Rozmawiałem potem z Łukaszem Załuską czy Patrykiem Małeckim i mówili, że wpadał raz na parę dni, że ludzie za bardzo go nie znali, nie wiedzieli, czego się po nim spodziewać. Nie było żadnej więzi, a najfajniejsze sceny mają miejsce wtedy, gdy panuje pełen luz. W kilku klubach mocno zaniedbano te sprawy – stwierdza.

Wracając do zimowych przygotowań – właśnie w tym czasie najprędzej możemy liczyć na jakieś hity z klubowych tv. I w niejednym przypadku dostaliśmy. – To jest czas największych „żniw”. Podobna zasada jak na zgrupowaniach reprezentacji przy ŁNP. Przebywamy z zawodnikami praktycznie 24 godziny na dobę i jesteśmy w stanie pokazać ich życie niemalże od podszewki. Uważam, że polskie podwórko jest wręcz pewnym fenomenem na europejską skalę. Z tego co obserwuję, za granicą nadal mało mamy takich materiałów. Tam wydawca cieszy się, jak piłkarz powie do kamery przynajmniej jedno luźne zdanie. A my w takiej konwencji regularnie tworzymy całe filmiki – mówi Karol Szumlicz z Lecha.

W przypadku Pogoni hitem było karaoke drużyny, na którym furorę zrobili Tomas Podstawski śpiewający „Naszą klasę” Jacka Kaczmarskiego i wspomniany Guarrotxena, zmuszający kolegów do tańca przy hiszpańskich rytmach. – Pierwszy raz integracyjne śpiewanie nagrywaliśmy w ubiegłym roku we Wronkach. Śpiewanie było już wcześniej w Turcji, ale wtedy trener Runjaić nie był przekonany, czy musimy się tym dzielić ze światem. We Wronkach wziąłem kamerę z nastawieniem, że najwyżej niczego nie wykorzystam, ale co mi szkodzi spróbować. Potem zapytałem trenera, czy możemy to dać na klubowy kanał. Kazał konsultować z piłkarzami. Jako że śpiewali nowi, starszyzna drużyny oczywiście była „za”. To byłoby dziwne, gdyby nie chcieli jeszcze bardziej porobić wariatów z nowych kolegów (śmiech). No i poszło. Tej zimy wyszło to już naturalnie i odbiór był bardzo dobry – komentuje z satysfakcją Artur Bańko.

W wielu klubach nagranie takich materiałów byłoby zwyczajnie niemożliwe. Trzeba mieć dobre relacje nie tylko z piłkarzami, ale również z trenerem, a z tym bywa różnie. Bańko aktualnie narzekać nie może. – Trener Runjaić nie robił problemów. W okresach wielkiego luzu ogląda Pogoń TV i wtedy ma wiele uwag, przeważnie drobnych. „A nie wolałbyś dawać mniej odgłosów z treningów, a zamiast tego podłożyć jakąś muzykę?”. Grzecznie odpowiadam, że może 20 lat temu uchodziłoby to za bajer – śmieje się.

Bywało, że sami trenerzy zasiewali ziarno pod jakiś projekt. Pogoń w 2015 roku zapoczątkowała Ekstraklasa Bin Challenge, gdy siedzący zawodnicy po kolei odbijali piłkę, aż ta lądowała w koszu. – Tutaj zasłużył się trener Czesław Michniewicz. Zadzwonił do mnie, że mają taki pomysł i co ja na to. Gdyby zrobili sobie taką gierkę, a ja bym jej nie widział, byłbym niepocieszony. Resztę dołożyliśmy my i wymyśliliśmy, że zrobimy challenge, wyzwiemy inne kluby. Fajnie się to rozeszło – opowiada Artur Bańko.

Piłkarze także potrafią się wykazać. – Słynny Mannequin Challenge z nagim Gerardem Badią w łazience, w dużej mierze był jego pomysłem, on wyszedł z taką inicjatywą. Trzeba było jeszcze urobić trenera Radoslava Latala, raczej mało otwartego na takie inicjatywy – przypomina sobie Bartosz Otorowski.

W Gliwicach przerobił w tym względzie każdą kategorię trenerów. – Z Latalem było dość ciężko, podobnie z Marcinem Broszem. Całkowite przeciwieństwo to Angel Perez Garcia. Uwielbiał media i czasami widząc naszą kamerę robił coś dodatkowego, na przykład bardziej ekspresyjnie reagował. Waldemar Fornalik niczego nam nie utrudnia, wzajemnie szanujemy swoją pracę, każdy robi swoje. Będąc tyle lat w Ruchu Chorzów i będąc selekcjonerem reprezentacji Polski, na pewno ma tu bardzo dobre doświadczenie. Niebiescy TV to dla mnie nadal polska czołówka w kwestii meczowych kulis. Wiem, że na tyle, na ile może, trener śledzi nasze nagrania – tłumaczy.

Michał Siejak, delikatnie mówiąc, miał już lepsze czasy w Koronie niż pod rządami Gino Lettieriego. – To chyba przykład podobnej współpracy jak w przypadku trenera Ryszarda Tarasiewicza. Tak naprawdę mamy ze sobą mały kontakt i każdy wykonuje swoją pracę, nie mieszając się jednocześnie w to, co robi druga strona. Chociaż nie ukrywam, że praca z Włochem jest dla mnie nowym, ciekawym doświadczeniem, bo na własnych oczach widzę, jak zmienia się też charakter drużyny. Kiedyś był większy luz, teraz po każdym meczu obowiązkowo każdy zawodnik musi zjeść pełnowartościowy posiłek czy pójść na kilkudziesięciominutowe rozbieganie – porównuje.

Karol Szumlicz w Lechu nie może powiedzieć złego słowa w tym temacie. – Adam Nawałka nie tylko nie utrudnia, ale wręcz ułatwia niektóre sprawy. Uważa, że jesteśmy jedną drużyną. Jest akceptacja, byśmy mieli dostęp do piłkarzy, co od razu rozluźnia atmosferę. Doświadczenia trenera z Łączy Nas Piłka na pewno miały znaczenie. Wiem, że ogląda nasze materiały i nie ma żadnych zastrzeżeń. Cieszymy się swobodą pracy. Już intuicyjnie wyczuwam, kiedy trzeba przestać nagrywać, kiedy drużyna potrzebuje wyciszenia i odpoczynku. Nie pamiętam sytuacji, by ktoś krzyczał, żebym wyłączył kamerę.

Wszystko pięknie, ładnie, ale co wtedy, gdy drużynie nie idzie? Jak mocno ta praca jest uzależniona od aktualnej atmosfery w klubie?

Artur Bańko (Pogoń TV): – W ubiegłym sezonie, w ostatnich meczach pod wodzą Macieja Skorży, pracowało się fatalnie. Nie tylko mi, wszystkim w klubie. To były najcięższe chwile odkąd jestem w Pogoni. Ja de facto jestem częścią biura prasowego, które dba o wizerunek klubu. Nie mogę wtedy opublikować filmu, na którym są głównie żarty, bardziej muszę zaakcentować, że drużyna naprawdę ciężko pracuje. Udało się jednak wypracować na tyle dobre relacje z piłkarzami i trenerem, że nawet jeśli jest tylko średnio z wynikami, pracujemy normalnie, bo uzyskaliśmy wcześniej pewien wizerunkowy kapitał. Ale jeżeli kryzys się pogłębia, to już nic nie wymyślimy, tylko zwycięstwa mogą uratować sytuację.

Karol Szumlicz (Lech TV): – Wszyscy jesteśmy zależni od wyników. W sporcie wszystko kręci się wokół nich. Jeśli są dobre, jest też lepsza atmosfera wokół klubu i wszystko co go dotyczy, jest lepiej przyjmowane. A to przekłada się także na wyświetlenia. Inna sprawa, że nie widzę u nas większej korelacji między dostępnością piłkarzy do działań medialnych a wynikami. Udało się wypracować takie relacje, że nawet gdy na boisku idzie gorzej, to nie ma zacietrzewienia, że w takim razie niczego nie nagrywamy. Siłą rzeczy trzeba jednak pamiętać o wyczuciu chwili, po przegranym meczu głupio byłoby wrzucać wesoły materiał.

Bartosz Otorowski (Piast TV): – Nie ukrywam, że nie podoba mi się tak duża zależność od wyników w kontekście naszych aktualnych możliwości. Dążę do tego, żeby zminimalizować ten wpływ i coraz lepiej nam się to udaje. Co nie zmienia faktu, że wyniki zawsze będą najważniejsze. Odbiór meczowych kulis po wygranym meczu jest zupełnie inny niż po przegranym. Jakieś smaczki po zwycięstwie są traktowane jako fajne urozmaicenie, po porażce zaś mogą być odbierane jako odwracanie uwagi czy coś. Po wygranej ludziom spodoba się nawet słabszy materiał, a znacznie lepszego po porażce nie docenią. Najgorzej, gdy na przykład w przerwie meczu dostaniemy śmiechowe zdanie, świetnie pasujące do materiału, a tracimy ważnego gola w końcówce i już wiesz, że tego fragmentu nie wykorzystasz, bo może podrażnić fanów. My też jesteśmy kibicami, czujemy, jak kibice. Wiemy, że po porażce nie możemy robić sobie jaj. Z punktu widzenia twórcy to jednak niewdzięczna sytuacja.

Otorowski przyznaje, że klubowe telewizje mają określoną rolę do spełnienia i nie wolno o tym zapominać: – „Bezpieczeństwo” drużyny zawsze będzie niezwykle istotne. Nie możemy w żaden sposób utrudnić realizowania sprawy najważniejszej, czyli dobrego grania na boisku. Nie pokażemy treningu taktycznego, nie pokażemy z szatni więcej niż możemy, choć czasem by się chciało. To my musimy się dostosowywać do planów drużyny, nie drużyna do nas. Jeśli są dwa treningi dziennie, trzeba się jakoś wpasować, a nie liczyć na to, że ze względu na nas zajęcia zostaną przesunięte. Nigdy nie jest też tak, że coś nagram i po prostu sobie wrzucam do sieci. Zawsze kilka osób – na czele z Maćkiem Smolewskim – to ogląda i zgłasza ewentualne uwagi. Staram się mieć wyczucie. Wiadomo, że mecz to emocje, piłkarze często przeklinają, ale niekoniecznie muszę to tak dokładnie pokazywać. Oni mają dużo więcej do przekazania, są fajnymi inteligentnymi facetami, którym zdarza się być dosadnymi – jak to w piłkarskiej szatni. Jeśli przy czymś się waham, nawet w niewielkim stopniu, wolę to wyciąć. I tak wydaje mi się, że granica odnośnie tego, co można pokazać, a co nie, powoli się przesuwa.

Pogląd z „bezpieczeństwem” nie do końca podziela Dominik Wardzichowski. Dziennikarz Sport.pl kilka lat temu pracował w Podbeskidziu przy klubowej telewizji i wówczas znajdowała się ona w krajowej czołówce. – Technologicznie i realizacyjnie jest coraz lepiej, ale mam wrażenie, że w telewizjach klubowych brakuje prawdy. Wszystko jest piękne i wygładzone przez specjalistów od wizerunku. Jest radość po wygranych meczach, brakuje smutku po przegranych. Telewizje klubowe nie powinny pokazywać idealnego świata. Powinny pokazywać prawdziwy. Pamiętam, jak po jednym z meczów w Kielcach, gdy Podbeskidzie przegrało z Koroną, będący trenerem Dariusz Kubicki wziął mnie na rozmowę i powiedział, że zadaję mu zbyt trudne pytania. Że rolą dziennikarza klubowej telewizji nie jest pytanie o słabą formę zawodników, złe wyniki i ich przyczynę. A moim zdaniem jest. Trzeba pytać, nawet jeżeli sprawy są trudne. Pamiętam materiał, który razem z Markiem Skrzypkiem, twórcą klubowej telewizji Podbeskidzia, zrobiliśmy z Dariuszem Kołodziejem. Pojechaliśmy z Darkiem na ryby. Łowiliśmy karpie i rozmawialiśmy nie tylko o jego hobby, strzelonych golach, transferach, ale też o jego wyroku za korupcję. Kibice oczekują szczerości. Tylko w ten sposób można zyskać ich szacunek. Dariusz Kołodziej go miał, Dariusz Kubicki nie – opowiada Wardzichowski.

Michał Siejak widzi zwiększone możliwości na wielu polach w pracy klubowych telewizji, ale jako weteran dostrzega również pewne zagrożenia. – Kiedyś było dużo łatwiej zaskoczyć kibica, nasze materiały były w pewnym sensie unikalne. Teraz każdy klub poszedł do przodu. To co kiedyś robiło efekt „wow”, dziś jest naturalne, kibice są torpedowani vlogami, materiałami pokazującymi całą tę otoczkę wokół drużyny. Dla mnie kulisy meczowe to format, który kibicom już się mógł trochę przejeść, a z rozmów z kolegami z innych klubów wiem, że oni mają podobne odczucie. Robiąc kilkudziesiętny mecz wkrada się rutyna, a z drugiej strony ciężko też pokazać coś więcej i zaskoczyć czymś nowym. Dlatego też ostatnio w Koronie ruszamy z nowymi cyklami, nad którymi pracuje się ładnych parę dni – na przykład cykl historyczny „Legendy Korony” czy pokazujący pracę ludzi wokół klubu. Później ma się z tego sporą satysfakcję, jak z materiału o naszych fizjoterapeutach. Tego typu wideo mają jeszcze spory potencjał – uważa.

Bartosz Otorowski tym razem nie przyklaśnie koledze. – Tu się z Michałem nie zgodzę. Jeśli zauważę, że wpadam w rutynę, że zjadam własny ogon, to będę chciał kończyć tę robotę. Zgadzam się natomiast, że w rutynę wejść łatwo. Mecz co tydzień, można pójść na łatwiznę i stosować jedną kliszę: przyjazd piłkarzy, wyjście na boisko i kilka dialogów przy tej okazji, trochę emocji przy linii, radość lub smutek w szatni. Dlatego staram się zawsze wyłapać coś świeżego, jakoś widza zaskoczyć. Możliwości są ogromne. Teraz w materiale obozowym podłożyliśmy muzykę z tureckiego serialu, który leciał w TVP, zrobiliśmy odpowiedni wstęp, dodaliśmy zdjęcia – one też mogą wzbogacić materiał. Albo chłopaki grali sobie w FIFĘ. Samo w sobie nic nowego, każdy to już przerabiał, ograne na sto sposobów, ale myślę, że udało nam się przedstawić to w ciekawy sposób. Totalnie pogmatwany turniej, fajne wypowiedzi zawodników, ściemnianie przy losowaniu itd. – sam się przy tym dobrze bawiłem i widzę, że odbiorcy mieli tak samo. Rozmówki – na stadionie jest zawsze kilka tysięcy ludzi, każdy ma swoją historię. Nie musisz podchodzić wyłącznie do piłkarzy. Tak potem nagraliśmy materiał o sędziwym kibicu, chodzącym na Piasta od lat czterdziestych ubiegłego stulecia. Niesamowita postać. A poznaliśmy się właśnie dlatego, że chodziłem po stadionie i zagadywałem ludzi – opowiada, dodając, że kanał Piasta również chce wejść mocniej w tematy bardziej uniwersalne.

 – Staram się sam sobie proponować coś nowego, ale trudno zrobić kulisy w rewolucyjnej formule. Ostatnio trochę bardziej zacząłem je skracać. Dawniej wrzucaliśmy nawet ponad 15-minutowe materiały. Czasem sam się dziwię, czemu to czy tamto dawałem. Trzeba utrzymać uwagę widza. Statystyki pokazują, że nie ma szans, by ludzie masowo obejrzeli w całości 15-minutowe kulisy. Pięć minut to i tak dobrze. Wszystko się skraca. Dawniej utwory singlowe trwały po 5-6 minut, dziś są dwa razy krótsze. Ludzie są tak bodźcowani, że ciągle przełączają i klikają dalej. Po części jesteśmy trochę zagrożeni zjadaniem własnego ogona, bo ludzie do pewnych rzeczy też się przyzwyczajają i nie chcą ich zmieniać. Ale też inaczej może to postrzegać osoba postronna, która śledzi więcej kanałów, a inaczej kibic konkretnego klubu, którego reszta drużyn za bardzo nie interesuje i nie ma porównania. Generalnie jestem zdania, żeby nie bać się inspirowania innymi, gdy komuś coś wychodzi. Kulisy wyszły od Korona TV, okazały się sukcesem i wszyscy zaczęli je robić – stwierdza Artur Bańko.

Karol Szumlicz do tego zagadnienia podchodzi spokojnie. – Kulisy meczowe pewnie będą ewoluować, ale pozostaną ważną częścią i nie sądzę, by ktokolwiek z nich zrezygnował. To zawsze gwarancja określonego zainteresowania i wyświetleń. Jeśli masz pomysły, zjadanie własnego ogona ci nie grozi. A jednocześnie ciągle chcemy wprowadzać nowe formaty. Już wprowadziliśmy trzy, a wiosną w planach są kolejne trzy.

Bardzo niezagospodarowanym terenem wydają się wciąż tematy transferowe. Dziś głównie Legia i Lech potrafią tu zawczasu zrobić większe show, publikując zdjęcie z lotniska, strzałkę na mapie i tym podobne. W niektórych klubach działacze zwyczajnie nie mają pełnego zaufania do pracowników i boją się, że ktoś mógłby takie informacje wynieść dalej. – Samo ogłoszenie czegoś jest proste, trudniej już wcześniej zbudować wokół tego zainteresowanie. W kwestii prezentacji trenera Nawałki wydaje mi się, że bardzo dobrze dozowaliśmy emocje. Z transferami staramy się robić podobnie. Próbujemy lekko budować napięcie, pozostawiać niedopowiedzenia. Ostatnio z Timurem Żamaletdinowem zrobiliśmy rebus, zresztą ten pomysł zastosowaliśmy już przy sprowadzaniu Darko Jevticia cztery i pół roku temu. To był strzał w dziesiątkę, bo z jednej strony zainteresowaliśmy ludzi, a z drugiej do końca zachowaliśmy jego nazwisko w tajemnicy – Karol Szumlicz ma się tu czym pochwalić.

 – Czasami przydałoby się być bliżej gabinetów. Teraz na przykład sprowadziliśmy Jina Izumisawę. Moglibyśmy nawet nie znać jego personaliów, wystarczyłaby z wyprzedzeniem informacja, że to Japończyk i już mielibyśmy spore pole manewru, żeby ograć ten transfer – nawet dodając flagę  i samolot na Twitterze, cokolwiek. Przy Duncanie Rasmussenie informacja o jego przylocie została podana przez klub wcześniej, ale przeważnie wszystko robimy już po fakcie. Wtedy nie ma to takiej mocy. Chyba obie strony muszą tu wyrobić sobie pewne nawyki, bo my też pewnie moglibyśmy bardziej dociekać. Z drugiej strony, można tu też popaść w śmieszność. Widzę, że ostatnio jeden z drugoligowców podpisuje mało znanych gości, a próbuje robić show scenkami z polskich filmów czy teledysków, w których mamy jedno słowo kojarzące się z nazwiskiem. Nie każdy transfer, przy pełnym szacunku dla każdego zawodnika, zasługuje na robienie szumu w mediach – tłumaczy Artur Bańko.

 – Chcielibyśmy się dowiadywać o transferach jak najszybciej, ale one często są pewne dopiero na samym końcu, zawsze coś się jeszcze może wysypać. Kończy się więc na tym, że po podpisaniu kontraktu chwilę z zawodnikiem porozmawiamy, zaprezentuje się z koszulką i tyle, bo czas goni, trener czeka, zaraz trening. To ogólnie bardzo delikatny temat. Wydaje mi się, że najpierw musi wzrosnąć rola mediów klubowych w oczach szefów klubów, by było widać postęp na większą skalę – dodaje Bartosz Otorowski.

Ogólnie klubowe telewizje w ciągu ostatnich kilku lat zrobiły znaczący postęp pod każdym względem. – W zasadzie każdy klub od czasu do czasu zaskoczy jakąś perełką – zgadza się Michał Siejak. Obok Korony, Pogoni, Lecha i Piasta za krajową czołówkę można uznać kanał Legii. – Robi wrażenie liczba materiałów publikowanych przez Legię i ciekawa realizacja, przedmeczowe programy live to też nowość, ale nie ma się co oszukiwać – warszawski klub to już praktycznie korporacja, za realizację materiałów odpowiada kilka osób i są tego efekty – chwali „Siejo”.

Dobrze ogląda się też kanał Zagłębia Lubin, zawsze jest to wysoki poziom realizacyjny, a materiały przeważnie są skondensowane i nie trwają dłużej niż 5-6 minut. Bywa jednak, że musimy długo czekać na coś ponadprzecięnego treściowo, nieregularność w tym względzie jest duża.

Jeszcze nie tak dawno w gronie najlepszych umieścilibyśmy telewizję Cracovii. Materiały z Marcinem Budzińskim – nieraz jego własnej produkcji – czy pomysłowe zapowiedzi rundy to były hity. Świetny był też cykl „Odpinamy Pasy”. Od pewnego czasu jednak mamy niemal wyłącznie standardy na przyzwoitym poziomie, brakuje jakiegoś błysku. Kanał Śląska Wrocław to również solidność, w którą raz na jakiś czas zaplącze się coś bardziej smakowitego. To samo można powiedzieć o Jagiellonii i w jej przypadku oznacza to spadek formy. Brakuje takich formatów jak dawne wożenie kibiców taksówką przez piłkarzy, co było czymś naprawdę odkrywczym.

W Lechii Gdańsk coś się ruszyło, podoba nam się ostatnia seria wywiadów, które z kolegami z drużyny przeprowadzają Filip Mladenović i Zlatan Alomerović. Zaczęli zresztą od rozmowy między sobą.

Jak już stwierdzono wcześniej, Wisła Kraków w temacie klubowej tv w zasadzie nigdy nie dojeżdżała, choć teraz i tak nie jest tragicznie. Znów publikowano vlogi obozowe, przynajmniej jest ruch na profilu.

Pozostałe kluby swoje kanały w najlepszym razie mają głównie po to, żeby wrzucić konferencję, jakieś „setki” czy przebitki z treningów, zaprezentować nowego piłkarza, dać skrót ze sparingu i ewentualnie przedstawić średnio ciekawe kulisy pomeczowe. Jak na obecne standardy to już za mało, a jak sami przeczytaliście, nie trzeba tu wielkiego budżetu. Liczą się przede wszystkim chęci i kreatywność, choć może właśnie takie postawienie sprawy też jest problemem.

 – Skoro jakoś te telewizje działają i nawet nieźle im idzie, ludzie je oglądają, to klubom niekoniecznie zapali się lampka, że w takim razie może warto jeszcze tu zainwestować i na przykład stworzyć studio. My nadal chwilami działamy bardziej jak vlogerzy na YouTube. Mamy określone możliwości i staramy się z nich wycisnąć maksa – zauważa Artur Bańko z Pogoń TV.

Co może być następnym krokiem? Wielkim ograniczeniem jest niemożność wplatania do klubowych wideo materiałów transmisyjnych z Ekstraklasy – goli, sytuacji meczowych i tym podobnych. To się wkrótce może zmienić i powinno bardzo pomóc w docieraniu do większej liczby odbiorców. Pod tym względem świetnie wyglądają angielskie kluby, kluby mogą brać urywki meczowe. Wystarczy z tego zrobić jakąś kompilację czy studio eksperckie i już się dobrze klika.

Pora na polskie podwórko.

PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyk

Najnowsze

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...