Reklama

Pamiętaj wychowanku! Nigdy się nie poddawaj

Bartosz Burzyński

Autor:Bartosz Burzyński

23 listopada 2018, 10:36 • 10 min czytania 0 komentarzy

Pamiętaj! Nigdy się nie poddawaj. Kiedy upadasz – wstawaj. Błędy popełniają wszyscy. I ja też, pamiętaj. Nigdy nikt cię nie zniszczy. Nie masz się czego obawiać. Świeci słońce, gdy przestaje padać deszcz – nieświadomie nawijał raper Fokus o karierze Sergiego Roberto. Dokładnie tego samego, który dziś jest królem klasyków, a jeszcze kilka lat temu uchodził za miernotę. Dokładnie tego samego, który strzelił magiczną bramkę z PSG, a jeszcze kilka lat temu nie łapał się do szerokiej kadry Barcy. Dokładnie tego samego, który dziś wyprowadza błyskawiczne kontry, a jeszcze kilka lat temu potykał się o własne nogi. 

Pamiętaj wychowanku! Nigdy się nie poddawaj

Historia Roberto w szkółce Barcelony jest dość niestandardowa. Trafił tam dopiero w wieku 14 lat, ale bardzo szybko przedzierał się przez kolejne grupy młodzieżowe. Zwykle przeskakiwał awansem o jeden rocznik, bo trenerzy widzieli w nim coś wyjątkowego. I to nie byle jacy szkoleniowcy, bo chłopak z Reus wpadł w oko Luisowi Enrique i Pepowi Guardioli. Ten pierwszy dał mu szansę zadebiutowania w Barcelonie B, która wówczas przeżywała najlepszy okres w historii klubu. Drugi natomiast spełnił marzenia nastolatka o grze na Camp Nou.

Miałem ogromne szczęście, że Pep postawił na mnie i innych zawodników. Dzięki niemu zadebiutowaliśmy. Zawsze będę mu wdzięczny za to, że pozwolił mi zadebiutować na Camp Nou i uwierzył we mnie. Z Luisem Enrique miałem dwa etapy. Zadebiutowałem u niego w Barcelonie B, gdy wiekowo należałem jeszcze do kategorii juvenil, a później objął pierwszą drużynę, gdzie grałem na pozycji, na której nigdy wcześniej występowałem. W ten sposób otrzymywałem minuty na boisku, a tego właśnie pragnąłem. Zawsze będę wdzięczny Luisowi Enrique i Pepowi – mówił rok temu wzruszony Sergi Roberto.

Generalnie rok 2011 był dla wychowanka Barcelony udany, ponieważ Pep Guardiola dał jasny znak, że wierzy w jego umiejętności. I nie chodzi nawet o wystawienie go od pierwszej minuty w ostatniej kolejce z Malagą. Bardziej symbolicznym gestem była minuta na Santiago Bernabeu w półfinale Ligi Mistrzów. Jasne, zmiana bardziej taktyczna niż cokolwiek wnosząca, ale warto dodać, że wówczas na ławce rezerwowych byli Thiago Alcantara, Andreu Fontas, czy Jeffren. Z całą pewnością każdy z nich chętnie przytuliłby kilkadziesiąt sekund w tym meczu. Tymczasem 47-letni szkoleniowiec postawił na Sergiego Roberto, który kilkanaście miesięcy wcześniej grał w lidze dla juniorów. Co tutaj dużo mówić… Przyszłość wówczas 19-letniego chłopaka rysowała się w kolorowych barwach. Liczyli na niego działacze, trenerzy, a także kibice.

Reklama

Sztab trenerski nie chciał podejmować pochopnych kroków, dlatego nie zdecydował się przesunąć wychowanka do pierwszej drużyny w sezonie 2011/2012. Całkiem słusznie, bo wówczas w Barcelonie byli Xavi, Iniesta, Fabregas, a także walczący o jak największą liczbę minut Thiago Alcantara. Sergi na swoją szansę musiał więc poczekać, co jak sam wielokrotnie powtarzał, nie stanowiło dla niego większego problemu: – Zawsze byłem przekonany, że jestem w najlepszej drużynie na świecie. Kiedy grałem w Barcelonie B, pierwszy zespół był niesamowicie wielki. Wiedziałem, że będzie mi bardzo trudno się tam przebić, ale nigdy nie przestałem walczyć, ponieważ od zawsze chciałem grać w pierwszej drużynie. 

Wiele drużyn chciało wykorzystać opieszałość Barcelony, ale trafili pod zły adres. Roberto odrzucał wszystkie oferty i skupiał się tylko na tym, by jak najlepiej grać w Barcelonie B. Miał świadomość, że tylko w ten sposób może trafić pod skrzydła Pepa Guardioli. Klub docenił postawę piłkarza i przedłużył z nim w 2012 roku kontrakt, który gwarantował mu włączenie do pierwszej drużyny w sezonie 2013/2014.

Z perspektywy czasu tego typu polityka transferowa okazała się nietrafiona. Dziś już zresztą nie jest praktykowana, ponieważ na Camp Nou doszli do wniosku, że wpychanie na siłę wychowanków do pierwszej drużyny nie ma żadnego sensu.

Sam proces wprowadzenia Roberto do pierwszej drużyny był nadzwyczaj spokojny. Przez trzy lata wychowanek krążył między pierwszą, a drugą drużyną. Być może taka praktyka okazała się błędem, ponieważ, jak przyszło co do czego, nie był gotowy na nieco poważniejsze zadania. Dość niepokojące, bo przecież nikt nie wypuszczał go na głęboką wodę. Nikt nie wymagał od Roberto, żeby z marszu wszedł w buty Xaviego i stał się liderem zespołu. Po prostu miał zastąpić Thiago Alcantarę, który odszedł do Bayernu. Oczywiście nie dokonał tego w najmniejszym stopniu, a kibice szybko zaczęli w niego wątpić. Latem 2014 roku już właściwie nikt nie pamiętał, że jeszcze kilka lat temu był uznawany za jedną z największych perełek La Masii. Ba, większość ekspertów i fanów uznało, że zawodnik urodzony w Reus nigdy nie trafiłby do pierwszej drużyny, gdyby decydował o tym trener. Umowa z 2012 roku, która zagwarantowała Roberto sportowy awans, była nie tyle co wypominana, a wręcz wyszydzana.

Oczywiście nie ma sensu bronić Katalończyka, bo na początku swojej przygody z pierwszą drużyną był wyjątkowo słaby, ale trudno nie zauważyć, że jego sportowy awans przypadł w złym czasie. Przede wszystkim dlatego że trenerem był wtedy Tata Martino, który, mówiąc łagodnie, nie został dobrze zapamiętany z pracy w Barcelonie. Argentyńczyk nie potrafił złapać kontaktu z wieloma piłkarzami, a jego personalne decyzje pozostawiały wiele do życzenia. Nic więc dziwnego, że nie potrafił również trafić do psychiki Roberto.

Reklama

Barcelona 3-0 Celta

Sergi musiał nauczyć się innego życia. Dużo bardziej brutalnego, wymagającego i samodzielnego. Już nie był złotym dzieckiem i wielką nadzieją, z którą obchodzono się jak z jakiem. Zaczęto wymagać od niego coraz więcej. Lud chciał zobaczyć piłkarza, którego media przez wiele lat kreowały na wielkiego pomocnika. Tymczasem Roberto po fatalnym sezonie z Martino na kierownicy, sam zaczął wątpić w swoją przyszłość w ukochanym klubie. Pierwszy raz myślał o odejściu, bo nie chciał już sprawiać bólu i zawodu katalońskim fanom. Po prostu zaczął się zastanawiać, że może faktycznie nie nadaje się do gry na tym poziomie, a jego legendę wcześniej nadmuchały media.

I wtedy do Barcelony powrócił jego anioł stróż w osobie Luisa Enrique. Lucho – zresztą jak zawsze – miał gdzieś opinie ekspertów. On wiedział, że Sergi jest dobrym piłkarzem, a jego świetności nikt sobie nie wymyślił.

Bardzo szybko okazało się jednak, że Enrique nie miał pod ręką czarodziejskiej różdżki, którą automatycznie mógłby wskrzesić pomocnika. Ba, można było odnieść wrażenie, że Katalończyk grał jeszcze gorzej niż za kadencji Martino. Przede wszystkim był wolny, chaotyczny, niedokładny, ślamazarny i – co najdziwniejsze – mało kumaty.

Biegał w strefach, w których biegać nie powinien. Nie czytał przeciwników, a jak miał wyjść do piłki, to zwykle coś go zatrzymywało w blokach. Brakowało temu wszystkiemu logicznego wytłumaczenia, bo słabą formę mieć można, jasne, ale żeby nie rozumieć stylu po tylu latach spędzonych w akademii? Dramat. Kibice nie tylko zaczęli wątpić, ale także kpić. Frustracja była duża, bo właściwie w nieco ponad rok Barcelona straciła Thiago Alcantarę, Cesca Fabregasa i wówczas każdy myślał, że przepadnie również Sergiego Roberto. Trzy wielkie nadzieje na zastąpienie wiekowego już Xaviego zostały spłukane w kiblu, jedna po drugiej.

Innych realnych opcji w szkółce widać nie było. Sergi miał pecha, bo złość kibiców skierowana była tylko w jego stronę, bo pozostałej dwójki w klubie już przecież nie było. Co innego słyszeć w Londynie i Monachium, że dało się ciała, a co innego każdego dnia dostawać łomot na miejscu. Cóż, taką presję udźwignąłby tylko supermen, a nim Roberto nie był. Luis Enrique widział nieporadność chłopaka, ale wiary w jego talent nie stracił. Co prawda dawał mu bardzo mało minut, ale kreski na nim nie postawił. Nadal wierzył, że zobaczy jeszcze tego zawodnika, któremu dał szansę kilka lat temu w drugiej drużynie.

Sergi Roberto w sezonie 14/15

La Liga – 507 minut

Copa del Rey – 297 minut

Liga Mistrzów – 114 minut

Liga BBVA 2015/16 : FC Barcelona 6-0 Getafe

Tamten sezon był udany niemal dla wszystkich, ponieważ Barcelona zgarnęła potrójną koronę, ale Sergi Roberto zwycięzcą z całą pewnością się nie czuł. Ostatnie dwa lata były dla niego tak przeciętne, że praktycznie nikt nie widział go już w drużynie mistrza Hiszpanii. Na stole pojawiły się oferty ze Stoke i Porto, które piłkarz poważnie rozważał. Wtedy do akcji, jak informował dziennikarz „Catalunya Radio” Jordi Borda, wkroczył Luis Enrique. Odbył poważną rozmowę ze swoim podopiecznym, a efekt tego było taki, że Roberto został w klubie. Choć mówi się też, że to nie była rozmowa, a monolog trenera. Podobno Luis Enrique przekazał zawodnikowi, że nie wyobraża sobie, by ten miał się poddać i odejść. Dodał przy tym, że liczy na niego w kolejnym sezonie i swoje szanse u niego na pewno dostanie.

Tajemnicą pozostaje fakt, czy już wtedy Lucho wiedział, że spróbuje Roberto na pozycji bocznego obrońcy. Raczej nie wiedział, bo rozmowa miała miejsce w czerwcu, a wtedy był pomysł, by na prawego defensora przebranżowić Pedro. Ten jednak latem odszedł do Chelsea i hiszpański szkoleniowiec musiał szyć z tego co miał, bo wówczas Barcelona była ukarana banem transferowym. Trener postanowił więc, że zastępcą Daniego Alvesa będzie Douglas. Stawiał na niego regularnie w pre-sezonie, ale ten szybko złapał poważną kontuzję. Kołdra robiła się coraz krótsza, gdyż  do dyspozycji trenera pozostawał już tylko Adriano, który bardzo często łapał urazy. I wtedy właśnie nastąpił przełom, ponieważ Lucho zdecydował, że prawym obrońcą zostanie Sergi Roberto.

Na pierwszy rzut oka ten manewr wydawał się absurdalny, ponieważ 26-latek w drużynach młodzieżowych nigdy nie grał na boku obrony. Szkoleniowiec Blaugrany swojej decyzji był jednak nadzwyczaj pewny.

Sergi Roberto to ktoś więcej niż zwykły piłkarz. Wszyscy go tutaj doskonale znamy. Zawodnicy, którzy mogą grać na wielu pozycjach, odgrywają ważne role. W tym sezonie Sergi Roberto częściej będzie grał jako boczny obrońca, jednak jeśli będziemy go potrzebować w środku pola, wystąpi i tam – powiedział Enrique w jednym z wywiadów.

Do przebranżowienia Roberto większość ekspertów podchodziło sceptycznie, ale już pre-sezon pokazał, że pomysł Enrique wcale taki głupi nie był. Katalończyk rozegrał w sparingach aż 340 minut (190 minut na pozycji prawego obrońcy) z 450 możliwych, a co najważniejsze wreszcie dobrze grał w piłkę. Co prawda sezonu nie rozpoczął najlepiej, bo zaliczył kiepskie występy w meczach o superpuchary Europy i Hiszpanii, ale prawdą jest, że wtedy większość piłkarzy mistrza Hiszpanii zagrało poniżej oczekiwań.

Prawdziwy test przed Sergim – a zarazem wielka szansa – nadszedł jednak w pierwszej kolejce ligowej, gdyż kontuzji w 19 minucie starcia z Athleticem Bilbao nabawił się Dani Alves. Oczywiście takie okoliczności sprawiły, że na boisku zameldował się Roberto, który pokazał się z bardzo dobrej strony. Nie tylko wtedy zresztą, bo pod nieobecność Brazylijczyka zagrał kilka naprawdę świetnych spotkań. I co najważniejsze tamte występy nie były tylko epizodem, a początkiem nowej drogi. Powrotem do czasów juniorskich.

 Sergi Roberto w sezonie 15/16

La Liga – 1915 minut

Copa del Rey – 356 minut

Liga Mistrzów – 344 minuty

***

Sezon 15/16 był dla Sergiego Roberto przełomowy, ale najlepsze w jego karierze miało dopiero nadejść… Jeszcze kilka lat temu chyba nikt, by nie pomyślał, że ten gość może stać się królem klasyków. Do tej pory wszechstronny piłkarz Barcelony w starciach z Realem Madryt ustrzelił manitę asyst. Mało? To on strzelił szóstą bramkę z PSG, o której słusznie zresztą mówi, iż naznaczyła jego karierę: – Kiedy ludzie widzą mnie na ulicy, przypominają sobie gola w meczu z PSG. Ta bramka naznaczy całą moją karierę. To było coś wyjątkowego, zawsze będzie pamiętane i ja też nigdy o tym nie zapomnę.

Zawsze staram się dawać z siebie wszystko. Chcę być przykładem dla najmłodszych adeptów La Masii. Wcześniej przyglądałem się zawodnikom pierwszej drużyny i wyobrażam sobie, że teraz młodzi piłkarze robią to samo, gdy oglądają moje występy. Staram się im pokazać, że przed nimi niełatwa droga i jeśli chcą odnieść tutaj sukces, muszą być bardzo cierpliwi i konsekwentnie pracować… Obym mógł pójść w ślady Iniesty albo Messiego, którzy są tutaj przez całą karierę. Nadal jestem młody, mam 26 lat i przede mną długa kariera, ale byłbym zachwycony, gdybym mógł zostać tu całe życie. Zaciekle walczyłem, aby dotrzeć do tego miejsca, to dużo kosztuje i nie można pozwolić uciec szansom, jakie się pojawiają na drodze. Mam nadzieję, że nie będzie to moja ostatnia umowa – powiedział Sergi Roberto w lutym tego roku, gdy przedłużył umowę z Barceloną do 2022 roku.

Lepszego przykładu dla wychowanków Barcelony obecnie nie ma. Historia Sergiego Roberto pokazuje, że nie tylko talent, a przede wszystkim silna psychika i wytrwałość mogą przynieść sukces. Przez akademię Barcelony przewinęło się wielu chłopaków, którzy pewnie mieli większy talent od 26-latka – choćby Gerard Deulofeu albo Bojan – a na Camp Nou pomimo tego nie zaistnieli. Cóż, pamiętaj wychowanku! Nigdy się nie poddawaj. Kiedy upadasz – wstawaj. Błędy popełniają wszyscy. I ja też, pamiętaj. Nigdy nikt cię nie zniszczy. Nie masz się czego obawiać. Świeci słońce, gdy przestaje padać deszcz.

Bartosz Burzyński 

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...