Reklama

Niech Bóg zabierze z tego świata mnie, a nie mojego małego aniołka

Bartosz Burzyński

Autor:Bartosz Burzyński

08 listopada 2018, 08:47 • 14 min czytania 0 komentarzy

Filip Burkhardt i jego żona mają za sobą najgorsze dni w życiu, w trakcie których toczyli zaciekłą walkę o życie córki. Walkę – jak mówi zawodnik Bytovii – zakończoną małym zwycięstwem, bo stan zdrowia małej Latiki po operacji zdecydowanie się poprawił, choć nie jest jeszcze do końca pewny. Zapraszamy na przejmującą i wzruszającą rozmowę, w trakcie której łzy napływały do oczu Filipa, ale także dziennikarza zadającego pytania.

Niech Bóg zabierze z tego świata mnie, a nie mojego małego aniołka

Wierzysz w Boga?

Od dziecka.

Ostatnie wydarzenia umocniły twoją wiarę?

Na pewno tak, bo w momencie, gdy dowiedzieliśmy się o chorobie córki, nasze modlitwy były intensywniejsze. Córka zasypiała, a my chodziliśmy do szpitalnej kapliczki modlić się o to, żeby ten koszmar skończył się jak najszybciej. Nie tylko my prosiliśmy Boga o pomoc, ale także wiele osób w naszym imieniu. Wydaje mi się, że modlitwa bardzo pomogła. Wsparcie było odczuwalne, za co bardzo dziękujemy.

Reklama

Zawsze miałem wrażenie, że szpitalne kapliczki są magiczne. Zwykle jest tak, że modlimy się tam o zdrowie najbliższych, ale także ludzi, których dopiero co poznaliśmy. Nic tak nie łączy jak walka o życie.

Masz rację. Nasza córeczka jest bardzo kontaktową dziewczynką i szybko zaprzyjaźniła się z pewnym chłopczykiem, który jest jej rówieśnikiem. Modliliśmy się z żoną również o niego, ale niestety okazało się, że prawdopodobnie zostało mu już tylko kilka miesięcy życia. Straszna sprawa, bo na początku miał dobre rokowania. Oczywiście nadal wierzymy, że wyjdzie z tego, bo cuda się zdarzają. Prosimy Boga o pomoc dla niego, a także o to, by nasza córeczka wyzdrowiała w pełni. Bo na miłość boską, dlaczego z tego świata ma odejść pięcioletnie dziecko, które nikomu nic nie zawiniło?

Sześć lat temu zadawałem sobie podobne pytania. Być może tam u góry faktycznie jest lepszy świat. Dlaczego jednak Bóg czasami sprawia tyle cierpienia rodzicom, którym odbiera dziecko?

Właśnie. Nie mogę pojąć tego, dlaczego zachorowała moja córeczka? Popełniłem w swoim życiu dużo grzechów, a ona nikomu nie zawiniła i nigdy tego nie zrobi, bo jest wspaniałą osobą. Niech Bóg mnie zabierze z tego świata, a nie mojego małego aniołka. Wydaje mi się, że dla mnie byłby koniec, gdyby Latika od nas odeszła. Nie wyobrażam sobie życia bez niej.

Niestety wiem, że życie po tak dużej stracie już zawsze będzie inne. Sześć lat temu rodzice pochowali syna, a ja mojego kochanego brata.

Reklama

Bardzo współczuję wam i wszystkim innym rodzicom, którzy doświadczyli czegoś tak strasznego. Nic gorszego człowieka w życiu spotkać nie może. Miejmy nadzieję i módlmy się, żeby takich historii było jak najmniej.

Latika czuje się już lepiej?

Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Wraca do formy, co bardzo nas cieszy. Oczywiście ma jeszcze dysfunkcje ruchowe, problemy z oczkami, a blizna jest na pół głowy. Na szczęście mowa tutaj o problemach chwilowych, bo kwestią czasu jest, aż wszystko wróci do normy. Najważniejsze jest jednak to, że samodzielnie oddycha, mówi i spożywa posiłki. Na dzień dzisiejszy wszystko idzie w dobrym kierunku i są dobre rokowania. Jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi, ale nie można zapeszać. Tak naprawdę za nami jest pierwszy etap, bo teraz wyczekujemy kolejnych wyników badań.

Pierwszy rezonans po operacji wypadł dobrze?

Wykazał, że została jeszcze cząsteczka guza. Bodajże niecały centymetr, ale na dzień dzisiejszy jest on łagodną zmianą. Oczywiście takie łagodny zmiany mogą przekształcić się w złośliwe, dlatego wszystko trzeba kontrolować. Za trzy miesiące mamy kolejne badania i zobaczymy, co pokażą wyniki. Jeśli – nie daj Boże – wyjdzie, że guz jest złośliwy i rośnie, będą dwa rozwiązania. Kolejna operacja i usunięcie w całości guza, ale nadal nie będzie pewności, że uda się wyciąć to cholerstwo w całości. Drugą opcją jest chemioterapia. Oczywiście dowiadywaliśmy się już w klinikach zagranicznych i polskich o różnych metodach, ale na razie nie chcę o tym mówić, bo stan córki jest bardzo dobry. Po prostu mam nadzieję, że nie będziemy musieli korzystać z żadnej z tych opcji.

Operacja trwała wiele godzin, co wtedy czułeś?

Dokładnie trwała 6,5 godziny, a co wtedy czuliśmy, nie sposób opisać. Byliśmy nastawieni na nieco krótszy czas, ponieważ dzień wcześniej chłopczyk, o którym już wspomniałem, był operowany cztery godziny. Na dodatek jego guz był nieco mniejszy niż naszej córki. Tak więc po pięciu godzinach operacji zaczął wkradać się niepokój.

Lekarze walczyli o życie naszej córki, a my z żoną nie byliśmy w stanie ze sobą rozmawiać. Nie mogliśmy zapanować nad sobą, bo na zmianę płakaliśmy, siadaliśmy na podłodze, chodziliśmy bez celu po korytarzu. Generalnie płaczu w ostatnich dniach było sporo i nie będę się tego wstydził, bo zagrożenie życia było bardzo poważne. Guz był już bardzo duży i natychmiast trzeba było operować. W całej czwartej komorze nie było już miejsca, by mógł dalej rosnąć.

Sam czas operacji również się wydłużał, bo początkowo miała odbyć się dwa dni wcześniej?

Żona była w gdyńskim szpitalu i wyszedł guz na tomografie. Dziewczyny zostały przetransportowane karetką do Gdańska. Tam dojechałem już do nich i razem czekaliśmy na wyniki rezonansu. Okazało się, że potrzebna jest pilna operacja. W środę rano Latika z mamą poleciały do Szczecina, a ja dotarłem tam pociągiem na drugi dzień. Operacja była zaplanowana na piątek, ale w czwartek okazało się, że mikroskop uległ uszkodzeniu. Oczekiwanie na naprawę tego sprzętu trwa zwykle dwa tygodnie. Stwierdzono, że nie można tyle czasu czekać, dlatego sondowano centra medyczne w Warszawie albo Katowicach. Szybko zasięgnęliśmy opinii u różnych ludzi i dowiedzieliśmy się, że w katowickim szpitalu jest profesor, który specjalizuje się w tego typu operacjach, a poza tym uznawany jest za jednego z najlepszych specjalistów w kraju. Uruchomiliśmy różne kontakty i bardzo nalegaliśmy, by on operował małą. Ostatecznie po weekendzie byliśmy już w Katowicach z wiedzą, że profesor Mandera podejmie się operacji. We wtorek przygotowywano nas i córkę do operacji. Byliśmy informowani, że jest zagrożenie życia, bo guz był duży (4,5 cm na 4,5 cm), nierówny i źle ulokowany. W środę natomiast zaczęła się dotychczas najważniejsza batalia.

Opieka medyczna stanowiła oparcie?

Najpierw trafiliśmy do gdańskiej Akademii Medycznej i bardzo fajnie zostaliśmy potraktowani. Szybko załatwiono transport medyczny do Szczecina, a to bardzo ważne w tego typu przypadkach. W Szczecinie nie było źle, ale od ideału było daleko. Następnie trafiliśmy do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach i tam już wszystko było na najwyższym poziomie. Bardzo chwalimy sobie opiekę lekarzy, pielęgniarek i profesora Marka Mandery. W Katowicach naprawdę fajnie nas traktowali i byli przyjaźnie nastawieni do dzieci, a także podchodzili z wyrozumiałością do rodziców.

A jak ocenisz podejście lekarza pierwszego kontaktu?

Córka o 05:00 rano przebudziła się i wymiotowała. Nie były to jednak wymioty jedzeniem, ale pewnego rodzaju pianą. Na dodatek Latice doskwierały zawroty i ból głowy. Zaniepokoiło nas to bardzo, bo wcześniej nie skarżyła się na takie objawy. Właściwie nie chorowała i była pełna życia… Rano jednak objawy ustały i wszystko wróciło do normy, co, mówiąc szczerze, moją czujność uśpiło. Żona jednak zasięgnęła opinii i poszła z małą do przychodni. Pani doktor powiedział, że wirusów żadnych nie ma i dziewczynka funkcjonuje normalnie. Dla bezpieczeństwa wypisała jednak skierowanie do szpitala, żeby przeprowadzono tam badania. Żona więc pojechała do szpitala, a ja pobiegłem do domu, żeby spakować rzeczy córki, jeśli musiałaby tam zostać na jedną noc. Wsiadałem już do samochodu i zadzwoniła żona, że Latika była na tomografie i wyszedł guz, dlatego nie mam przyjeżdżać do szpitala w Gdyni, bo one jadą do Gdańska. Spanikowałem wtedy już bardzo i ruszyłem do Gdańska. Tak naprawdę jednak dopiero na drugi dzień w pociągu do Szczecina zdałem sobie sprawę, że sprawa jest bardzo poważna.

Szacunek dla pani doktor z przychodni.

Masz rację, bo tak naprawdę dziecko wyglądało na zdrowe. Nie było gorączki, wymiotów, a badania wyszły dobrze. Tak więc mogła powiedzieć, żeby Latika wypoczęła w domu, zjadła ciepłą zupkę i nic więcej. Na szczęście pani doktor tego nie zbagatelizowała.

Podobnie jak twoja żona.

Oczywiście. Nie będę ukrywał, że ja popełniłbym błąd. Sam nigdy nie chorowałem i nie zażywałem leków, dlatego praktycznie nigdy nie chodziłem do lekarza. Intuicja matki okazała się jednak nieoceniona. Dlatego też zdecydowaliśmy się upublicznić wszystko, żeby nasz przypadek był przestrogą dla innych rodziców. Co prawda trener Stawski powiedział o tym pierwszy po meczu z Chojniczanką, ale dobrze się stało. Dostaliśmy masę pytań od innych rodziców. Żona mówiła mi, że do teraz ma jeszcze kilkaset wiadomości, na które zamierza odpisać.

Oczywiście teraz nie można popadać ze skrajności w skrajność i za każdym razem nalegać na tomografię, bo dziecko zabolała głowa. Trzeba jednak być czujnym, ponieważ tego typu guzów u dzieciaków jest niestety coraz więcej. Na szczęście technika i medycyna idą do przodu, dlatego można sporą liczbę dzieci uratować, jeśli wykryje się chorobę w odpowiednim momencie.

Co czułeś w pierwszej chwili, gdy się dowiedziałeś, że Latika nie złapała jednak zwykłego wirusa?

Katastrofa. Zawaliło mi się życie. Żyję dla mojej córki. Jestem dla niej bohaterem, a ona dla mnie bohaterką. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł stracić moją kochaną przyjaciółkę. Jak ona się skaleczy, czuję ten sam ból. Wydaj mi się, że wszyscy rodzice tak to odczuwają.

Najgorsza w tym wszystkim była chyba bezsilność?

Pierwsze dni były intensywne, bo musieliśmy załatwić kilka spraw. Na szczęście w Katowicach miałem do kogo zadzwonić, bo byłem zawodnikiem GieKSy swego czasu. Niektóre osoby znały ludzi z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i pomogły załatwić pewne sprawy. Na końcu nadchodzi jednak czas, w którym jesteśmy skazani na łaskę bożą i lekarzy. Najgorszy moment był wtedy, gdy zabrali córkę na blok operacyjny. Dojeżdżasz z dzieckiem do czerwonej linii i dalej już pójść nie możesz. Wówczas czuje się największą bezsilność.

Miałeś jednak świadomość, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś.

Przede wszystkim udało nam się doprowadzić do tego, by operował profesor Mandera. Zasięgnęliśmy naprawdę wielu informacji o tym lekarzu i wszystkie były pozytywne. I nie mówię tylko o Katowicach, ale o całym kraju. Na jego korzyść przemawia również doświadczenie i liczba udanych operacji. Czasami nawet ratował dzieci, które były w gorszym stanie niż nasza córka. Poza tym profesor dodał nam otuchy, bo biła od niego duża pewność siebie. Oczywiście nie mógł nam powiedzieć, że wszystko na pewno się uda, ale było widać, że facet zna się na swoje robocie. W każdym razie wlał w nas nadzieję, że się uda. W Szczecinie po rozmowach z lekarzami tego nie czuliśmy. Na pewno za kilka tygodni, jak się podleczymy, pojedziemy do niego i podziękujemy mu za wszystko.

Jak powiedzieliście córce o tym, że jest chora?

Latka za kilka miesięcy będzie miała sześć lat, ale jest rezolutną dziewczynką i bardzo dużo rozumie. Powiedzieliśmy jej, że z tyłu główki ma małego robaczka i musi spotkać się z magikiem, który za pomocą czarodziejskiej różdżki wyciągnie go, a ona wtedy wróci do domu.

gotFot. Instagram Filipa

Szczerze mówiąc, ona wspierała nas bardziej, niż my ją. Jak raz zobaczyła nas zapłakanych, to podeszła się przytulić i powiedziała: – Mamusiu, tatusiu, nie martwcie się, bo pokonam tego robaczka i wszystko będzie dobrze. Ona dawała nam sporo siły i wydaje mi się, że dzięki temu wszystko poszło dobrze.

Niesamowite.

Ona taka właśnie jest każdego dnia. Ma w sobie masę energii i jest pozytywnie nastawiona do życia. Nigdy nie lubi przegrywać. Jak się bawimy na podwórku albo w domu, zawsze chce ze mną wygrywać. To taka mała zadziora, która dzięki tej zadziorności wyszła zwycięsko z tej pierwszej, i miejmy nadzieję ostatniej, bitwy.

Nie tylko ambitna, ale także odważna.

Właśnie. Bez problemu znosiła wszystkie pobory krwi, kroplówki, ściąganie szwów. Przy tym ostatnim sam bym się bał, a ona tydzień po operacji, śmiała się z tego. Naprawdę miała dużą bliznę, było sporo szwów, a ona w trakcie ściągania była uśmiechnięta. Byłem wtedy w dużym szoku, bo przecież ból jest przy tym duży. Wszystko to pokazuje, że jest bardzo silna, z czego jestem niesamowicie dumny.

Wy również musieliście być przy niej silni. Trudno było opanować łzy?

Bardzo trudno. Człowiek starał się być twardy, ale jak pomyślał, że może stracić tak ważną osobę, rozklejał się automatycznie. Wychodziłem co jakiś czas z sali i siadałem na schodach, żeby płakać. Tak samo robiła moja żona i mój tata. Cały czas byliśmy przy niej w trójkę i jak ktoś już nie potrafił opanować emocji, wychodził i beczał. Mieliśmy jednak taki system, że zawsze ktoś przy małej zostawał.

Twoja żona wyszła z tego bez szwanku?

Niestety jest teraz wrakiem człowieka. Odsypia wszystko i wraca do formy. Zastanawiamy się nad psychologiem i pomocą z zewnątrz, bo bardzo mocno przeżyła chorobę Latiki. Nic zresztą dziwnego, bo wycierpiała się w ostatnich tygodniach strasznie dużo.

Musisz być teraz jeszcze bardziej silny.

Oczywiście. Mam tego świadomość i robię wszystko co w mojej mocy. Staram się jak najwięcej czasu spędzać w domu. Przede wszystkim chcę odciążyć żonę od opieki nad małą, która nie może jeszcze wychodzić na podwórko. Nie chodzi do przedszkola i nie może spotykać się z innymi dziećmi, ponieważ musi nabrać siły i odporności. Tak więc szybko jadę na trening i zajmuję się dziewczynami. Najważniejsze teraz, żeby żona szybko odzyskała siły, bo już widzę, że rozkłada ją choroba. Wczoraj miała nawet gorączkę. Po prostu jest osłabiona, ale kto by nie był? Wiele nieprzespanych nocy i zmartwień zrobiły swoje.

Możesz skupić się na treningu albo meczu?

Teraz jestem już spokojniejszy. Oczywiście cały czas noszę ze sobą telefon i jestem w stałym kontakcie z żoną. Nawet w szatni nie wyciszam dźwięków, a grozi za to kara. Wszyscy jednak znają mają sytuację i w pełni to akceptują. Od samego początku dostaję duże wsparcie od chłopaków z drużyny i działaczy, za co jestem im bardzo wdzięczny. W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, a piłka nożna należy do pierwszej grupy.

Poza tym staram się dla Latiki, bo ona chce, żeby tatuś strzelał bramki i dobrze grał. Jak meczu nie ma w telewizji, to zawsze, jak wracam do domu, pyta mnie o trzy rzeczy: wynik, czy strzeliłem gola, a także o nowe zabawki (śmiech).

Nie masz wrażenia, że w życiu często przejmujemy się sprawami, które tak naprawdę nie są ważne?

Niestety tak funkcjonujemy. Dopiero w najgorszych momentach zdajemy sobie sprawę, co tak naprawdę jest ważne. Kilka godzin po operacji wszedłem na Twittera, czyli w miejsce, gdzie ludzie przejmują się czasami totalnymi bzdurami, żeby poczytać komentarze pod moją prośbą o modlitwę. Naprawdę fajna sprawa, że nawet osoby, z którymi wcześniej nie było mi po drodze, mocno nas wspierały. I jestem pewny, że to było szczerze, a nie na pokaz.

Piłka nożna często dzieli, bo jedni lubią taką drużynę, a drudzy zupełnie inną. Tak samo jest z sympatią do piłkarzy. Mowa jednak tylko o dyscyplinie sportu, która tak naprawdę w życiu ma marginalne znaczenie. I niby nie wszyscy rozumieją, że tak to działa, ale nasz przykład pokazał coś zupełnie innego. Generalnie uważam, że my, Polacy, potrafimy się zjednoczyć w sprawach najważniejszych i razem walczyć o wspólny cel.

Zmienił się twój pogląd na świat?

Oczywiście. Po takim przeżyciu człowiek inaczej podchodzi dla wielu spraw. Zawsze córka była dla nas najważniejsza, ale teraz jest jeszcze ważniejsza. Mocno utwierdziłem się również w tym, że trzeba pomagać. I nie chodzi tylko o pomoc materialną, ale także duchową. Wsparcie od ludzi czyni cuda. Byliśmy już na wyczerpaniu, ale dostawaliśmy zdjęcia, jak inne dzieci modlą się za naszego aniołka, telefony ze słowami wsparcia, informacje o mszy w intencji Latki. Każda taka wiadomość dawała nam nową siłę do walki.

Można wam teraz jakoś pomóc?

W tej chwili Latika nie potrzebuje pomocy z zewnątrz. Oczywiście chodzi na rehabilitację, ale jak na razie potrafimy sobie z tym poradzić. Jeśli jednak – bardzo wierzę, że tak nie będzie – okaże się, że nowotwór jest złośliwy, nie będę wstydził się poprosić o pomoc. Dostałem już w tej sprawie wiele telefonów od ludzi ze środowiska, bo dzwonił m.in. Krzysiek Stanowski, ale mam nadzieję, że zbiórka nie będzie potrzebna.

Miłość do dziecka jest najpiękniejszą ze wszystkich?

Piękniejsze uczucie nie istnieje. Kiedy Latika przyszła na świat, zmieniło się wszystko w naszym życiu. Człowiek tak bardzo kocha, że zaczyna żyć przede wszystkim dla dziecka. Zaczyna się od podstaw, bo chcemy poprawić humor dziecku, sprawiać, by było uśmiechnięte, polepszyć jakość życia, wykształcić… Dla mojej córeczki jestem w stanie polecieć nawet w kosmos po pomoc, jeśli będzie taka potrzeba.

Jakie były pierwsze słowa Latiki po operacji?

Generalnie wybudzanie było niesamowite. Byliśmy przy tym razem z lekarzami. Ona jeszcze miała zamknięte oczka, ale była już w pełni świadoma i powiedziała: – Tatusiu, kocham cię. Rozbeczałem się jak bóbr. Moment podobny do tego z narodzin, przy których również byłem. Dla takich chwil warto walczyć i żyć.

Skąd tak oryginalne imię córki?

Od strony żony dziadek jest Syryjczykiem i bardzo chciał, żeby nasza córka nosiła takie imię. Może do końca nie jest to arabskie imię, ale wszystkim nam się spodobało.

Czego wam życzyć?

Przede wszystkim zdrowia dla Latiki i żony, która wiele przeżyła w ostatnim czasie.

Rozmawiał: Bartosz Burzyński

Fot główne. 400mm.pl

Najnowsze

Weszło Extra

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...