Reklama

Od Tsigalko do Kobylańskiego. Wszystko jest możliwe!

redakcja

Autor:redakcja

05 listopada 2018, 12:34 • 12 min czytania 0 komentarzy

Tak, wiemy, że wielu z was ma już alergię na Maxima Tsigalko, bo wspomnienia o tym człowieku żyją własną legendą już niemal dwie dekady. No ale niestety, nie da się go ominąć, jeśli tematem dyskusji staje się jedna z najbardziej kultowych serii gier, jakie widział świat komputerów. Jako że właśnie premierę ma Football Manager 2019, usiedliśmy wspólnie, by powspominać naszych największych talenciaków. Zarówno z tych legendarnych edycji jak Championship Manager 01/02, jak i tych zupełnie nowych odsłon eFeMa. Sprawdźcie nasze jedenastki!

Od Tsigalko do Kobylańskiego. Wszystko jest możliwe!

SCvBTxh

Najintensywniej grałem w wersje z dzisiejszej perspektywy prehistoryczne, to do nich mam największy sentyment, w nich też byłem połączeniem Helenio Herrery, Johana Cruyffa i Pepa Guardioli, z tą różnicą, że operującym – zazwyczaj – na polskiej ziemi.

CM 01/02 musi mieć godną reprezentację, stawiam w całości na atak z tej wersji. Marcin Harasimowicz, Jarosław Piątkowski i Jarosław Świętochowski to gracze na poziomie finalnych faz Ligi Mistrzów, nie mówiąc o jakichś śmiesznych mundialach. To zadziwiające: patrzysz na statystyki, powiedzmy, Tottiego czy Zidane’a i myślisz, że mogliby się przydać w twoim dream teamie. Ale kiedy już uda się ich sprowadzić, to okazuje się, że ta niepozorna polska trójka bije ich na głowę.

Podobnie jest z towarzystwem z Championship Managera 4, oczywiście również polskim, oczywiście również do wyjęcia za grosze. Farańczuk, Chajewski, Lubieniecki – ta trójka z miejsca mogła iść do Galacticos. Być może drybler nad dryblerów Chajewski jako dżoker z ławki, być może playmaker (choć też opierający kreowanie na dryblingach) Lubieniecki jako opcja rezerwowa, ale Farańczuk? Najlepszy stoper w grze. Skała. Ten piłkarz Sarpsborga, trzeciej ligi norweskiej, mógłby dawać lekcje Alessandro Neście.

Reklama

Pozostali to godne, ale jednak uzupełnienia, które można byłoby wymienić, albo nawet zdjąć z boiska. Kręgosłup drużyny i jej doskonałe wyniki gwarantuje powyższa szóstka.

AMyQiTg

Mieszanka sentymentów z piłkarską klasą. Większość z nich swoje lata świetności notowała w FM-ach od wersji 2005 do 2008, ale szczyt ich formy przychodził szybciej niż zwrot podatku wakacyjne zdjęcia z fotoradaru.

W bramce legenda początków gry ze stajni SI – Radosława Janukiewicza dało się wyciągnąć za frytki do każdego klubu w Polsce, a kilka sezonów później odchodził z naszej kapeli obwieszony medalami mistrzowskimi i dający klubowi bimbaliony złotych. Dziś Janukiewicz bardziej kojarzy mi się z mistrzostwem Polski zdobytym z moim Lechem w 2009 roku niż cytatem „ogólnie jedno wielkie wkurwienie”, które po latach stało się hitem YouTube’a.

W obronie trzy wonderkidy. Mieszanka systemów szkolenia – polskiego, belgijskiej i angielskiego. Dziesięć lat temu wydawało się, że Vanden Borre będzie dziś tam, gdzie Vincent Kompany. Że to Napierała, a nie Glik, będzie grał w Monaco. Że Taylor będziemy wymieniany jednym tchem z Rio Ferdinandem i Solem Cambpellem. Najbardziej wierzyłem w Napierałę, który w FM-ie 2007 był dla moich zespołów kimś takim, czym dla uczelni jest dziekanat, dla kuchni jest śmietnik pod zlewem, dla wyjścia na miasto jest wizyta w kebabie o 3:30 w nocy. Po prostu jest i nie zastanawiasz się „dlaczego? Czy to ma sens? Jakie będą konsekwencje?”. Czy to była Pogoń Szczecin, Slovan Bratysława, Ajax czy Valencia – kupowałeś Napierałę.

W pomocy połączenie kilku FM-owych pokoleń. Henri Saivet – brakujące ogniwo w ewolucji dryblingu między Ronaldinho a Messim. Diego – człowiek, który w wirtualnym FC Porto wykręcił szokujące 72 asysty w jednym sezonie (pozdrawiam silnik z killer-rogami). Fredy Guarin – gdyby N’Golo Kante lepiej strzelał z dystansu, to byłby Kolumbijczykiem z najlepszych footballmanagerowych lat. Marcin Gawron – może nie był najlepszym wychowankiem Lecha, może nie miał najwyższego potencjału, ale w moim Kolejorzu potrafił wygryźć ze składu gości kupionych za kilkanaście milionów euro. Nie miał znakomitych statystyk, jednak mimo to grał znakomicie i to przez długie sezony. I historia najświeższa, bo z Football Managera 2017 – Rani Khedira, czyli brat „tego” Khediry. Choć w moim słowniku to Sami Khedira jest bratem „tego” Khediry. Wypożyczony z Lipska do mojego Magdeburga, który przejąłem w trzeciej lidze. Rok później odrzucił pieniądze od Red Bulla i postawił na budowanie wielkiego zespołu na wschodzie Niemiec.

Reklama

Po ośmiu sezonach jako kapitan podniósł puchar za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Rani, byłeś najlepszy.

W ataku duet kilerów. Białoruski Raul i bułgarski van Nisterlooy. Gdyby w prawdziwym życiu byli tacy świetni, jak w wirtualu, to dziś Suarez i Kane nosiliby ręczniki tym, którzy nosiliby ręczniki za tymi, którzy nosiliby ręczniki za Bożinowem i Tsigalko. Kupowanie Tsigalko było jak wpisywanie AEZAKMI w GTA. To przez niego w jednym z pierwszym swoich CM-ów zraziłem się do gry jakąkolwiek drużyną z Anglii, bo Białorusin nie dostawał w Premier League pozwolenia na pracę. Od tego momentu nie gram ligą angielską. A jeśli kupowanie Tsigalko było jak AEZAKMI, to kupowanie Bożinowa to wpisywanie HESOYAM na nieśmiertelność. Choć Bułgar nie był już dla zwykłych śmiertelników i trzeba było za niego zapłacić Lecce kilka dużych baniek. Jednak wtedy za taką „dziewiątkę” oddałbym nawet moją kolekcję tazosów oraz nieco za dużo koszulkę Bayernu z Elberem na plecach.

FM

Na bramce zawodnik z kraju, który raczej nie słynie z masowej produkcji golkiperów, bo Chińczyk. Konkretnie – Wang Dalei. Jeśli nie grało się akurat w kraju, gdzie konieczne stawało się pozwolenie na pracę (czytaj: na Wyspach Brytyjskich) i dawało mu się dość szans na naukę, gość stawał się w kilka lat prawdziwą bestią. Zwinną, broniącą strzały, które zwykle kosztowałyby porażkę.

Środek defensywy nie do przejścia to koniecznie Philippe Mexes z CM’a 03/04. Oczywiście, jeśli grało się klubem zdolnym wyłożyć równo 3,1 miliona funtów, bo tyle wynosiła jego klauzula odstępnego. Śmieszna, zważając na to, że w parę lat wyrastał na najlepszego stopera świata. Podobnie zresztą jak jego droższy o 800 tysięcy partner z Auxerre Boumsong. Zamiast niego jednak Mexesowi w moim dream teamie będzie partnerować kolumbijski diament z Medellin, a więc Jose Julian de la Cuesta, w połowie 2003 roku wciąż jeszcze nieodkryty dla europejskiej piłki, skrywający się w Atletico Nacional tak dobrze, że dostępny dopiero po wybraniu rozszerzonej bazy piłkarzy przy rozpoczynaniu gry. Na prawej obronie – człowiek orkiestra z CM 03/04 – Diop. Dostępny na starcie z wolnego transferu Senegalczyk był dostępny do gry właściwie na każdej pozycji od prawej obrony, przez środek pomocy, skrzydło, aż do napastnika. Na boku defensywy spisywał się jednak najlepiej – silny, szybki, podchodzący bez kompleksów do każdego przeciwnika. Skarb, szczególnie przy niskim lub wręcz zerowym początkowym budżecie transferowym. Lewa? Również bardzo uniwersalny gość i kolejny z niezapomnianego CM’a 03/04, a więc Ryan Garry. Pozycja? Prawa lub lewa obrona, w zależności od tego, gdzie akurat był wakat, tam wskakiwał bez problemu i na lata rozwiązywał problem z obsadą.

Środek pomocy to niezapomniany białoruski duet z Football Managera 2007, z którym można było święcić triumfy od Bałkanów, przez Europę Środkową, aż po najlepsze rozgrywki piłkarskie świata. Michaił Siwakow i Sergiej Kislyak. Pierwszy był idealnym uzupełnieniem, niezależnie czy akurat w ekipie brakowało rasowego przecinaka, czy bardziej kogoś na pozycje numer 8 czy nawet 10. Trudno zliczyć, ile razy ręce wznosiły się do sufitu, gdy ładował kolejną piękną sztukę z 20-25 metrów… Siwakow fenomenalnie go uzupełniał i był na wyciągnięcie ręki nawet, gdy grało się klubem z polskiej ekstraklasy – przechodził bez szemrania za mniej niż 100 tysięcy euro, odchodził za kilka milionów, oczywiście jeśli tylko miało się intencję go sprzedać.

Na lewym skrzydle zawsze miałem słabość do Domenico Morfeo, który po słabym sezonie 2002/03 wylądował w Parmie. W przeciwieństwie jednak do brutalnej rzeczywistości, gdzie nie doczekał się nigdy choćby pojedynczego powołania do reprezentacji Włoch, w prowadzonym przeze mnie klubie z Ennio Tardini został zwycięzcą Ligi Mistrzów i absolutnie kluczowym piłkarzem kadry, zaliczając dziesiątki asyst przy bramkach niezapomnianego duetu Calaio-Pazzini. Każdy późniejszy sejw to skupowanie Morfeo albo w pierwszym sezonie, gdy grało się kimś z konkretnym sianem na transfery, albo gdy już udało się wyprowadzić średniaka drugiej ligi holenderskiej z marazmu i wbić się na salony.

Prawe – tylko Leyrielton. Wielu znajomych katowało Brazylijczyka na prawej obronie, u mnie zawsze grał na prawym skrzydle. No chyba, że trafiała się irytująca plaga kontuzji. Potrafił wyczarować coś z niczego, wsadzić obrońcę na taką karuzelę, że oranżada z komunii odbijała mu się przez kilka następnych kolejek. Duet snajperów to hybryda dwóch edycji, które zabrały mi najwięcej nocy w pierwszej dekadzie XXI wieku – Ryan Babel z CM’a 03/04, którego przy pewnej gimnastyce z ustalaniem warunków kontraktu dało się spokojnie sprowadzić nawet do Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, a także białoruski czołg Sergej Kislyi z FM’a 2007. Gość, którego łatwiej było przeskoczyć niż obejść, przy tym naprawdę dynamiczny i mający nieprawdopodobny ciąg na bramkę. Jeśli gość w Ethnikosie Pireus zostawał seryjnie królem strzelców ligi greckiej, zwykle z potężną przewagą nad konkurentami z Panathinaikosu i Olympiakosu, to po prostu musiał być kozakiem.

AMyQiTg

Football Manager przez lata dawał mi jedno – poczucie, że Polacy wreszcie coś znaczą w Europie.

Nie zrozumcie mnie źle, nie spędziłem ostatniej dekady w kosmosie i doskonale zdaję sobie sprawę, jaką karierę robią Lewy, Szczęsny czy Zieliński. Każdy, kto wychował się na golu Krzynówka z Romą czy Realem, Dudek Dance czy pojedynczych meczach Kuszczaka w barwach United wie, o co chodzi. Dawniej polska piłka nas nie rozpieszczała. Dlatego w Football Managerze zawsze miałem jedną taktykę – ściąganie perspektywicznych Polaków do dobrych klubów i stawianie na nich. Pal licho, że nie dawali wyników i zaraz traciłem robotę. Wywalili mnie z Bayernu, to szedłem do Werderu i brałem niechcianych tam krajanów do siebie, ciągnąłem ich za sobą trochę jak Ojrzyński czy Smółka.

Czy mi się opłaciło?

Nie, bo stamtąd też mnie wypieprzano. Czy dawało radochę? Oczywiście, bo promowałem ich i mimo że sam wracałem do Ekstraklasy, oni lądowali w Interach i Barcelonach. Kto zrobił największe kariery? Bartek Drągowski w ósmym sezonie prowadził Real Madryt do triumfu w Lidze Mistrzów. Zachwycał Rafał Wolski, choć zmieniał kluby jak Anelka. Milan, Olimpique Lyon, Borussia, Arsenal – te firmy mogły robić wrażenie. Dawał radę też Arek Milik – rzuciłem tego wówczas 19-latka na szpicę Bayernu Monachium i odwdzięczył mi się kilkunastoma bramkami. Później nigdy nie trafił już do klubu podobnego formatu, ale gra w Atletico i Zenicie to przecież żaden wstyd. Kto najbardziej mnie zaskoczył? Martin Kobylański. Wiadomo, że nie osiągnął w piłce niczego wielkiego, ale u mnie to była perełka. Wyciągnąłem go za uszy z rezerw Werderu i nastukał tyle bramek, że zgłosił się po niego West Ham. W starszych wersjach pewniakiem był Michał Janota – zaczynałem wówczas karierę kilka razy, zawsze brałem go do siebie i nigdy nie zawodził. Był mocnym punktem Arsenalu, z którym dotarłem do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Na poziomie LM radzili sobie u mnie także Bartosz Salamon, Aleksander Jagiełło i Mateusz Możdżeń.

Cóż, rzeczywistość nie dogoniła oczekiwań.

AMyQiTg

Jak sami doskonale wiecie, od pewnego czasu mam okazję bawić się w Football Managera na żywo jako prezes Klubu Towarzysko-Sportowego Weszło. Z racji natłoku obowiązków, ale też dopinania transferów czy formalności w rzeczywistości, a nie na ekranie komputera, wysłużony FM już nie jest dla mnie taką wielką frajdą.

A tam, gówno prawda, jestem wciągnięty jak nigdy, w osiemnastce wygrałem chyba 12 sezonów, a teraz próbuję utrzymać ŁKS w Ekstraklasie w sezonie 2019/20. Przejrzałem pobieżnie jedenastki, które zaprezentowali moi redakcyjni koledzy i postanowiłem u siebie wybrać nieco świeższych piłkarzy. Naturalnie w moim dream-teamie część miejsc jest zajętych od dekady i na pewno prędko to zmianie nie ulegnie, ale czterech zawodników to talenciaki z najnowszych czterech edycji gry.

W bramce – odkrycie FM-a 2019. Oliver Zelenika w rzeczywistości uzyskał angaż parę dni temu, w NEC Nijmegen. U mnie porzucony przez Lechię Gdańsk 25-latek wskoczył do bramki pierwszoligowca, a obecnie – kilkanaście miesięcy później – przebiera w ofertach Lecha, Legii i niektórych klubów zagranicznych. Jasne, do Realu go raczej nie bierzcie, ale jeśli lubicie kariery typu „od zera do bohatera”, to Oliver po kosztach zabezpieczy wam bramkę na dwa-trzy sezony.

W obronie stawiam na dwóch kozaków, którzy sprawdzili się w niejednej edycji. Paweł Golański z FM-a 2005 to zabezpieczenie dwóch pozycji w dowolnym polskim klubie na dobrych kilkanaście sezonów. Na jego korzyść działa oczywiście miejsce urodzenia oraz ulubiony klub, ale nawet bez ełkaesiackiego skrzywienia inwestowałbym w „Golo” – pojawiał się przecież nawet na tych słynnych shortlistach internetowych, zbierających wszystkich obecnych w grze wonderkidów. Podobnie sprawa ma się z Adrianem Napierałą, który rolę wielkiego talentu odgrywał bodajże w trzech kolejnych edycjach, gdzieś od 2005 do 2007 roku. Pojedynków główkowych nie mógł z nim wygrać nikt, a pamiętajmy, że wówczas dostępny był już w grze sam Cristiano Ronaldo, w dodatku już całkiem nieźle rozwinięty.

Co dalej? Biorę Piotra Petasza, jednego z dwóch zawodników, których najpierw kilkunastokrotnie podpisywałem jako wirtualny menedżer, a potem to samo powtórzyłem w rzeczywistości, ściągając do KTS-u Weszło. Drugim jest oczywiście Dawid Janczyk, którego mam na szpicy. Duet, który naprawdę wymiatał, nie zliczę ile razy krzyczałem do monitora, gdy wreszcie udawało się podpisać z nimi kontrakty w ŁKS-ie. Minęło parę lat i wgrywałem ich deklaracje gry amatora do Extranetu. To jedna z największych zalet KTS-u, nie mam wątpliwości.

Skoro już przeszedłem do ataku – Maxim Tsigalko po prostu musiał się tu znaleźć, ale dodam jeszcze dwa słowa o Stanisławie Terleckim juniorze. Pochodził z tej samej Gwardii Warszawa, z której można było ściągnąć Harasimowicza i Świętochowskiego, przez co bywał pomijany czy niedoceniany. Ja zawsze ciągnąłem go do siebie w pakiecie, przede wszystkim z uwagi na jego śp. ojca, który był największym idolem mojego taty. No i nie ukrywam, gdzieś po cichu liczyłem, że Staszek Terlecki junior zagra kiedyś na miarę Staszka Terleckiego seniora w barwach ŁKS-u, więc kiedy była okazja – realizowałem ten scenariusz na ekranie komputera.

W środku mam Agwana Papikyana, który w moich karierach bywał lepszy od Mkhitaryana i wygrywał z nim rywalizację w reprezentacji Armenii oraz… Marco Asensio. Ten ostatni to mój duży sukces – „odkryłem” go jeszcze jako zawodnika Mallorki, w Bournemouth stał się prawdziwą gwiazdą i pomógł mi wydatnie awansować z Championship do Premier League.

Na koniec dokładam po jednym kozaku z FM-a 2018 i FM-a 2019. Jakub Moder z Lecha Poznań to jedno z moich największych menedżerskich osiągnięć – najpierw trzykrotnie wypożyczałem go z Lecha Poznań, powoli urabiając i przekonując, że to w Łodzi jest jego miejsce na ziemi. Gdy już ŁKS był jego ulubionym klubem a Olkiewicz ulubionym menedżerem – proponowałem przejście po zakończeniu kontraktu. Lech nie zarabiał na chłopaku ani złotówki, a ja otrzymywałem zawodnika, który najpierw pomógł mi awansować do Ekstraklasy, a po paru latach – do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Z najnowszej wersji biorę Janka Sobocińskiego, stopera Łódzkiego KS-u, który po swoim pierwszym sezonie w I lidze dostaje oferty z Bundesligi. Wonderkid na miarę Kacpra Chodyny sprzed paru lat. Oby mu się wiodło tak dobrze, jak w grze!

***

A gdzie można zacząć rozgrywkę w wirtualnej rzeczywistości?

FOOTBALL MANAGER 2019 JUŻ DOSTĘPNY W SPRZEDAŻY. GRĘ MOŻECIE KUPIĆ TUTAJ.

A kogo wy byście wybrali do składów? Podzielcie się z nami w komentarzach!

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...