Reklama

Raków gotowy na Ekstraklasę, Częstochowa jeszcze nie. Na Lecha szkoda słów

redakcja

Autor:redakcja

31 października 2018, 13:01 • 9 min czytania 0 komentarzy

Z pozoru we wtorek w Częstochowie mieliśmy klasyczny mecz z gatunku „jedni wszystko mogą, nic nie muszą, a dla drugich awans jest obowiązkiem”. Trudno jednak było nie węszyć zwycięstwa pierwszoligowego Rakowa nad Lechem Poznań patrząc na aktualną formę jednych i drugich.

Raków gotowy na Ekstraklasę, Częstochowa jeszcze nie. Na Lecha szkoda słów

Weszło naocznie przekonało się, że lider I ligi przynajmniej w kwestiach czysto boiskowych jest już gotowy na Ekstraklasę. Doszło do niespodzianki, która…  w sumie dla nikogo nie była niespodzianką.

Raków w tym sezonie ligowym idzie jak burza. Przegrał tylko w 3. kolejce z Chojniczanką, w kolejnych trzynastu spotkaniach nie znajdował pogromców. W miniony weekend w starciu na szczycie z Sandecją rozegrał swoją najlepszą partię, pewnie wygrał 2:0 i w tabeli ma już pięć punktów przewagi nad drugim ŁKS-em.

W międzyczasie rozbił 4:0 Victorię Sulejówek w Pucharze Polski, więc do meczu z „Kolejorzem” przystępował w świetnych humorach. Lech natomiast po czterech z rzędu wygranych na początku sezonu Ekstraklasy, znajduje się w permanentnym kryzysie. W ostatnich dziewięciu ligowych kolejkach wywalczył zaledwie osiem punktów, a w PP męczył się z ŁKS-em, awansując dopiero po dogrywce. Niby więc różnica jednego poziomu, w praktyce ewentualna wyraźna porażka podopiecznych Marka Papszuna z dołującymi poznaniakami stanowiłaby duże rozczarowanie dla pierwszoligowych obserwatorów.

Reklama

Dojeżdżając na mecz trudno było się pomylić, bo już sama nazwa stacji mówi wszystko.

1

Ze stacji pozostały do przejechania trzy przystanki autobusem albo niecały kwadrans spaceru. Bywało gorzej.

Stadion Rakowa położony jest wzdłuż ulicy Limanowskiego, trudno go nie zauważyć. Po drodze co chwila widać jakieś klubowe graffiti, również już przy samym obiekcie.

2

Częstochowski obiekt to jeszcze trochę klimat niższych lig. Naprzeciw nas ciąg dość niskich trybun z miejscami siedzącymi. Z prawej strony sektor młynowy, z lewej sektor gości, w „naszej” części ciąg czterech rzędów krzesełek i miejsca stojące, a wszystko przecięte dość prowizoryczną trybuną VIP, na której znajdowały się też stanowiska dla mediów. Tylko ta trybunka i dwa sektory z naprzeciwka znajdowały się pod dachem.

Reklama

3456

Miejsca dla dziennikarzy – poza obecnością pulpitów – od vipowskich różniły się tym, że na tych ostatnich ułożono poduszki w czerwonym lub niebieskim kolorze.

7

Niżej dwa rzędy siedzeń dla działaczy. – Tylko nie siadać mi na PZPN-ie! – uprzedzał pierwszych wchodzących sympatyczny pan porządkowy.

8

Wśród najważniejszych gości Jerzy Brzęczek i Jacek Magiera, po którego golach w sezonie 1995/96 Raków pokonał Lecha 2:0. Dwie dekady później co starsi kibice mogli wrócić do emocji z tamtych chwil.

Dziennikarze komfort pracy mieli raczej średni. Słupy będące podstawą trybuny zawsze zasłaniały którąś część boiska. Ten z lewej z kilku miejsc akurat samą bramkę. Stopnie były niskie, różnica poziomów między poszczególnymi rzędami niewielka, więc jeśli przed tobą usiadł ktoś wysoki, najzwyczajniej w świecie mógł ci trochę zasłaniać. Do tego zaskoczenie – prąd był dostępny tylko w najniższym rzędzie, gdzie znajdował się przedłużacz. Pozostali musieli polegać na baterii w swoim sprzęcie lub powerbanku (o ile go mieli). W tym względzie na pewno klub ma co poprawiać.

Raków z takim stadionem zdecydowanie odstawałby w Ekstraklasie i nie spełniałby wymogów, o czym wszyscy doskonale wiedzą. Na początku roku pojawiło się oświetlenie, ale to zdecydowanie za mało. Trwają intensywne starania, by obiekt przy Limanowskiego został gruntownie przebudowany i już latem przyszłego roku był do dyspozycji klubu w razie awansu. Trybuna główna ma zostać postawiona od zera. Projekt stadionu wzorowany jest na tym z Niecieczy, stworzył go zresztą ten sam architekt. Docelowo miałby on mieć 6,5 tys. pojemności z możliwością jej zwiększenia o kolejne dwa tysiące. Koszty całego przedsięwzięcia wyniosą 35-36 mln zł. 10 mln gwarantuje Ministerstwo Sportu i Turystyki. Być może będzie więcej, ale resztę tak czy siak musi dołożyć miasto, które jest właścicielem stadionu. W klubie mają nadzieję, że po wyborach wszystko ruszy pełną parą, w grudniu dojdzie do przetargu i już na początku przyszłego roku robotnicy rozpoczną prace. W innym przypadku trudno byłoby zdążyć. Niestety, znając polskie realia, w tego typu kwestiach rzadko kiedy wszystko odbywa się zgodnie z planem.

Na mecz z Lechem stawił się komplet czterech tysięcy widzów. Nawet strefa z miejscami stojącymi została wypchana po brzegi tak mocno, że kilka osób musiało wejść na schody pod zadaszoną trybunkę. Akurat jedną z nich był czołowy stadionowy krzykacz, który nieraz używał wszystkich określeń powszechnie uważanych za wulgarne, nie zważając na to, że na VIP-ach siedziały również dzieci, a dwa metry obok niego na prasówce znajdowały się kobiety. Jedna z pań zresztą kilka razy upominała delikwenta, że jeśli chce w ten sposób wyrażać swoje emocje, niech idzie na młyn. Nie skutkowało.

Atmosfera ogólnie była znakomita, kibice Rakowa dopingowali swoich zawodników od pierwszej do ostatniej minuty.

910

Przeważnie z pełną kulturą. Wyjątek stanowiły nieprzychylne decyzje sędziego. Pod koniec pierwszej połowy puścił kilka stykowych starć, w których wywracali się piłkarze gospodarzy, a pierwszy faul na lechicie od razu został odgwizdany. Wywołało to wściekłość na trybunach, zaczęła się ostra jazda pod adresem Piotra Lasyka i całej jego rodziny. Spiker próbował to zagłuszyć, informując o… atrakcjach kulturalnych, które w najbliższym czasie oferuje Częstochowa. Zdążył m.in. wspomnieć o spektaklu w teatrze na okoliczność 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Jeszcze większą wściekłość arbiter wzbudził, gdy nie uznał gola na 2:0, dopatrując się wcześniej uderzenia w twarz Wołodymyra Kostewycza przez Daniela Bartla. Normalnie moglibyśmy napisać, że nie ma sensu dyskutować z VAR-em, że publika w tym względzie niewyrobiona, ale akurat w przypadku Lasyka nie jest to oczywiste. I znów się to potwierdziło, bo nawet po obejrzeniu kilku powtórek można mieć poważne wątpliwości, czy jego interpretacja okazała się słuszna.

W każdym razie Raków zwyciężył w pełni zasłużenie i – może poza ostatnim kwadransem pierwszej połowy – zdawał się kontrolować mecz. Błyskawicznie objął prowadzenie po fantastycznym strzale z dystansu Miłosza Szczepańskiego. Cała akcja to długie utrzymanie się przy piłce i wymiana wielu podań. Zaraz potem Sebastian Musiolik w dobrej sytuacji strzelił głową prosto w ręce Jasmina Buricia. Bośniacki bramkarz Lecha musiał się znacznie bardziej wysilić po uderzeniu z osiemnastu metrów Macieja Domańskiego. Do tego dwa razy brakowało centymetrów, żeby zawodnicy Rakowa dochodzili wślizgiem do piłki zagrywanej wzdłuż bramki.

„Kolejorz” na tle ambitnego pierwszoligowca prezentował się jak… zwykły pierwszoligowiec. Najczęściej grający wolno, bez pomysłu, po prostu bezjajecznie. Największe zagrożenie goście stwarzali w ostatnim kwadransie przed przerwą, niebezpiecznie było po strzale Dioniego, ale ogólnie gdyby ktoś nie wiedział, kto w jakich koszulkach gra, stwierdziłby z całą pewnością, że Lech musi być na biało.

W końcu ostatni gwizdek. Częstochowa rozpoczęła świętowanie.

Po meczu długo czekaliśmy na rozpoczęcie konferencji. Lechici przez wiele minut wysłuchiwali pretensji swoich kibiców, musieli im oddać co do jednej swoje koszulki. W końcu jednak obaj panowie się stawili.

12

Ivan Djurdjević minę miał oczywiście niewesołą, ale nie wyglądał na kogoś, kto jest zszokowany porażką i nie wie teraz, co powiedzieć. – Raków rozegrał dzisiaj bardzo dobre spotkanie. Widać, że to zespół zgrany, że nie przez przypadek prowadzi w I lidze. Jako Lech Poznań mieliśmy tu jednak obowiązek wygrać, choć wiedzieliśmy, że czeka nas trudny mecz, zwłaszcza po porażce z Pogonią. Niefortunnie zaczęliśmy, szybko stracony gol. Później mieliśmy swoje sytuacje, ale jeszcze przed końcem pierwszej połowy Raków odzyskał kontrolę. W drugiej połowie robiliśmy same zmiany ofensywne, lecz prawie nic nam nie dały. Odpadamy. Dla nas dużo pracy i dużo wniosków. Musimy mocno wziąć się za pracę i pozbierać zespół. To czwarty rok, w którym mamy problemy w Pucharze Polski, mamy problem, żeby zbudować charakter i mentalność drużyny. Zacząłem pracę latem, wiedziałem, na co się piszę, że nie będzie łatwo. Ale dziś: szkoda słów – mówił Serb.

Przyszła pora na znacznie bardziej zadowolonego Marka Papszuna, który zaliczył chyba największy triumf w dotychczasowej karierze trenerskiej. – Jestem dumny, że mogę reprezentować klub na tej konferencji. Niewielu kibiców, zwłaszcza tych młodszych, pamięta, kiedy był tu pełen stadion i przeciwnik z najwyższej półki. Lech jest drużyną topową bez względu na to, co będzie się dalej działo. Dzisiaj w Częstochowie święto piłki, promocja piłki. Stanęliśmy na wysokości zadania. Nieskromnie powiem, że wygraliśmy w pełni zasłużenie. Może zabrzmi to buńczucznie: Lechowi nie można było odmówić charakteru, ale jednak byliśmy lepsi we wszystkich boiskowych działaniach. Cieszymy się. Wiemy jednak, że dalej jesteśmy w I lidze, w każdej kolejce musimy walczyć i nie odfruwać zbyt daleko. To jeden mecz. Trzeba dalej pracować, żeby takich meczów było więcej. Kibicom gratuluję kapitalnej atmosfery, dziękuję wszystkim, dzięki którym klub staje na nogi, zwłaszcza właścicielowi za jego pasję i zaangażowanie – stwierdził.

Później zrobiło się trochę niezręcznie, bo nastąpiło seminarium na temat problemów Lecha. Rzecznik co prawda zapytał najpierw, czy są pytania do Papszuna, ale od razu było widać, że poznańscy dziennikarze już czekają, żeby rozpocząć dyskusję z Djurdjeviciem. 2-3 sekundy w oczekiwaniu na pytanie do trenera Rakowa i ruszono z koksem. Radosław Nawrot z „Gazety Wyborczej” w międzyczasie przepraszał Papszuna, że problemami Poznania nie zajmują się w Poznaniu, ale poruszano kolejne wątki. Minuty mijały i w końcu Papszun faktycznie nie wytrzymał. To jego zwycięstwo, jego święto, jego dzień, a musiał siedzieć w milczeniu, słuchając tłumaczeń Djurdjevicia, który również czuł się lekko nie w porządku wobec kolegi po fachu.

 – Panowie, długo jeszcze będziecie rozmawiać? To dla mnie niekomfortowe tak tutaj siedzieć. Możecie się tak przepytywać jeszcze godzinę, a jutro mamy trening [wskazał na zegarek, PM]. Mogę wyjść, a wy sobie rozmawiajcie. Nie chcę, żeby to zabrzmiało nieelegancko, ale… – przerwał posiedzenie szkoleniowiec pierwszoligowca.

Stanęło na tym, że Djurdjević odpowiedział na ostatnie pytanie i wreszcie zajęto się Papszunem. Został zapytany, czy ten mecz był najlepszy w wykonaniu Rakowa za jego kadencji. Ktoś wtrącił szyderczo, że w I lidze nie ma tak słabych drużyn jak Lech. – Na pewno jeden z lepszych. Tak jak mówiłem, graliśmy z klubowym topem w Polsce, ale dziś Lech trafił na godnego rywala. Może znów zabrzmi to mało skromnie, takie są jednak fakty. Dziwię się trochę tej natarczywości na trenera Djurdjevicia, na piłkarzy. Są takie dni, że przeciwnik po prostu jest lepszy. Zespół z Poznania się starał, podjął walkę, ale to my byliśmy lepsi – skomentował trener.

Zapytany, kogo chciałby wylosować w kolejnej rundzie, odpowiedział z przymrużeniem oka: – Z jednej strony chciałoby się kolejnego mocnego rywala. Skoro Lecha wyeliminowaliśmy, został jeszcze jeden zespół na „L”. Kogo los przyniesie, będziemy grali. Takie mecze to już dla nas wartość dodana – mówił, choć zapomniał chyba o Lechii Gdańsk, która dopiero zagra z Resovią.

Koniec końców można stwierdzić, że pod względem sportowym Raków Częstochowa wydaje się już być gotowy na Ekstraklasę i od razu mógłby dodać jej trochę kolorytu. Ze sprawami infrastrukturalnymi jest sporo do zrobienia, ale jeśli ma być jakość piłkarska, na resztę chwilę można poczekać. Sympatię obserwatorów klub ten już sobie zaskarbił, wystarczyło przeczytać trochę komentarzy na Twitterze. Trudno się jednak dziwić, bo drużyna jest budowana dość rozsądnie, krok po kroku, trener Papszun co okienko tworzy coraz bardziej autorski skład i efekty są coraz lepsze. Takie projekty zawsze wzbudzają sympatię postronnych obserwatorów. Ciężko byłoby nie trzymać kciuków za dalszy rozwój.

Tekst i zdjęcia: Przemysław Michalak

Najnowsze

Niemcy

Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Damian Popilowski
1
Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Komentarze

0 komentarzy

Loading...