Reklama

Historia Derbów Trójmiasta oczami uczestników

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

27 października 2018, 09:01 • 23 min czytania 0 komentarzy

Derbowa rywalizacja między Arką Gdynia a Lechią Gdańsk toczy się już ponad pół wieku. Od dekady w Trójmieście niepodzielnie rządzą biało-zieloni, choć przez długie lata to gdynianie cieszyli się korzystnym bilansem bezpośrednich spotkań z lokalnym rywalem. Historia trójmiejskich derbów to zagmatwana opowieść o triumfach, klęskach, kibicowskich antagonizmach, stadionowych burdach. O sensacyjnych zwrotach akcji, o spadkach i awansach.

Historia Derbów Trójmiasta oczami uczestników

Nie sposób opowiedzieć o każdym z dotychczasowych czterdziestu starć Lechii z Arką. Wypada zatem po prostu oddać głos bohaterom tych meczów, bo Derby Trójmiasta to przede wszystkim zawodnicy, którzy w nich na przestrzeni półwiecza uczestniczyli. Pytanie wyjściowe było w każdym przypadku tak samo banalne. Odpowiedzi – rozmaite i barwne:

Który mecz derbowy najbardziej utkwił panu w pamięci?

Piotr Rzepka (Arka Gdynia): Wspomnień derbowych z wybrzeża akurat mam sporo, bo w latach osiemdziesiątych byłem jedynym zawodnikiem, który rozegrał aż osiem takich spotkań w ekstraklasie, jeszcze jako zawodnik Bałtyku Gdynia. Cztery razy mierzyłem się z Arką, cztery raz z Lechią. Później, już po zakończeniu mojej przygody we Francji, spotkałem się jeszcze z Lechią, już jako zawodnik Arki. To co najbardziej pamiętam, to oczywiście ten mecz, gdy po raz pierwszy użyto w Polsce gładkolufowej broni podczas imprezy sportowej.

Reklama

*

Mowa oczywiście o owianym złą sławą starciu, które ostatecznie zostało zweryfikowane jako walkower dla Lechii. 19 października 1997 roku Arka podjęła biało-zielonych na kultowym obiekcie przy ulicy Ejsmonda w Gdyni w ramach ówczesnej III ligi. Goście prowadzili 2:1 i zanosiło się na ich zwycięstwo, gdy – na kilka minut przed końcem spotkania – trybuny eksplodowały od tłumionej dotychczas agresji. Bojówkarze zaatakowali oddziały policji, które odpowiedziały ogniem z broni gładkolufowej.

Oto fragment reportażu o rugbistach Arki Gdynia, którzy pełnili wówczas na stadionie funkcję swoistych stewardów i znaleźli się w ogniu wydarzeni.

– Na ten mecz przyjechali nasi koledzy z Cracovii i Lecha Poznań. Miał być spokój i byłby, bo od lat mamy z nimi dobry układ. Ale policja zaczęła ich tłuc, prowokować, pędzić przez miasto jak stado baranów. Więc gdy fani, którzy przejechali pół kraju, przyszli na stadion, od razu postanowili, że nie puszczą tego płazem i że zaatakują policję. My nie byliśmy w stanie ich powstrzymać. Dwudziestu ludzi to za mało, żeby zapanować nad pięciotysięcznym tłumem. Potem w klubie mieli pretensje, że rugbiści nie upilnowali porządku – opisywał wówczas całe zajście Zbigniew Rybak w rozmowie z Gazetą Wyborczą. – Tak naprawdę w Urzędzie Miasta tylko czekali, żeby coś się stało na stadionie. Żeby go zamknąć, zburzyć i sprzedać ziemię – dodawał Marcin Mazanek.

Ile w tym wszystkim prawdy? Wojciech Ruszkiewicz tylko się uśmiecha na wspomnienie tamtego meczu. – Takie były czasy, że można sobie było na więcej pozwolić. „Żółwi” na meczach często w ogóle nie było, a panowie w czapkach mogli najwyżej pogrozić palcem. Podczas tamtego meczu był ogólny bajzel i tyle. Więcej się wydarzyło w szatni niż na murawie. Pewien piłkarz Arki, schodząc z boiska, pokazał środkowy palec kibicom, którzy go wybuczeli. No i pod prysznicem dostał za ten gest w papę od jednego z naszych chłopaków, bo my mieliśmy wtedy dostęp do szatni. Tak się skończyła nasza ochroniarska współpraca z piłkarską Arką.

Reklama

*

Rzepka: To było straszne, człowiek w takiej chwili nie wiedział o co chodzi. Na meczu była moja rodzina. Żona, dzieci. Znajomi i przyjaciele, którzy wpadli na stadion z ciekawości. Pierwszym odczuciem był po prostu strach o bezpieczeństwo najbliższych. Sport zawsze mi się kojarzył z pozytywnymi przeżyciami, a to doświadczenie przerażało. Chociaż ja już byłem po traumatycznych przejściach, bo kiedy grałem w Bastii wydarzyła się katastrofa na Stade de Furiani. Zawaliła się trybuna, dziesięć tysięcy ludzi runęło z dwudziestu metrów. Także miałem już sporo za sobą, ale tutaj to były całkiem inne emocje. Nie wyglądało to może tak strasznie jak w Bastii, jednak panika również była ogromna. Człowiek w podświadomości od razu myśli o tych, którzy są najbardziej bezbronni. Kobietach i dzieciach.

Wiadomo, że futbol wiąże się z wielką porcją adrenaliny. Moim wielkim atutem jako zawodnika było to, że potrafiłem się wyłączyć z tego co się dzieje wokół, skupić wyłącznie na graniu w piłkę. Ale od tego co się wtedy wydarzyło w Gdyni długo nie mogłem się uwolnić. Sport, który kojarzyłem z samymi pozytywami przerodził się w coś wręcz okrutnego. Nie wyobrażałem sobie, że coś takiego może się wydarzyć.

Ja sam zawsze chciałem po prostu za wszelką cenę wygrać, więc atmosfera derbowa mi się w tym sensie udzielała. Mecze z Legią czy Widzewem, które grały w europejskich pucharach, albo właśnie starcia derbowe zawsze wyzwalały dodatkową adrenalinkę. Nie ma co oszukiwać, nikt inaczej do tych meczów nie podchodzi. Jednak mnie zawsze zależało na tym, żeby odnieść zwycięstwo. I wtedy, już po ostatnim gwizdku sędziego, można powiedzieć, że jest się najlepszym. Czy to w Trójmieście, czy na Śląsku, czy gdziekolwiek indziej. Ale przed meczem lepiej takie uczucia tłumić. Dodatkowe mobilizowanie się przed derbami jest jednym z podstawowych błędów.

Sport dlatego tak zawładnął światem, że generuje niesamowite emocje. Dlatego porażkę w derbach zawsze trudno mi było znieść. Meczem derbowym żyło całe Trójmiasto i jego okolice. O takich spotkaniach się mówiło, powracało się do historii, kiedy te kluby grały na wyższym szczeblu rozgrywek. Jednak w Derbach Trójmiasta nie ma znaczenia, w której lidze akurat Lechia czy Arka występują. Można to porównać do derbów Londynu – nawet jeżeli kluby grają tam na piątym, szóstym poziomie rozgrywek, to niektóre mecze wciąż cieszą się wielką rangą wśród kibiców. To jest zapisane w podświadomości.

Gdynia, 05.05.2018 TRZECIA III LIGA PILKA NOZNA MECZ Baltyk Gdynia - KP Starogard Gdanski 3rd THIRD POLISH LEAGUE FOOTBALL GAME Baltyk Gdynia - KP Starogard Gdanski NZ piotr rzepka , jerzy jastrzebowski trener coach , FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Jednak wiadomo, że w futbolu za trzy dni gra się już następny mecz. W innych sportach może to przebiega inaczej – Igrzyska Olimpijskie są co cztery lata, więc sportowcy mają wiele czasu na rozpamiętywanie swoich występów. W piłce nożnej nie ma na to miejsca. Porażka oczywiście boli, w wolnej chwili człowiek sobie o tym przypomina. Ale trzeba się jak najszybciej pozbierać i – niezależnie od wyniku – skupić na kolejnym spotkaniu.

Następny mecz ligowy zagraliśmy już na stadionie przy ulicy Olimpijskiej, obiekcie Bałtyku. Siedziało nam w głowie to poprzednie starcie. Raz – przegraliśmy. Dwa – spotkanie nie zostało dokończone, nie mieliśmy pełnych możliwości czysto sportowych, żeby zareagować. Jedna bramka to nie jest taka strata, której nie można odrobić. Ale trzeba było się pozbierać. Sport jest dynamiczny. Tego typu sytuacja – choć wyjątkowo trudna i niespotykana – musiała zostać przez nas opanowana. W sporcie funkcjonują z sukcesami tylko ci, którzy potrafią odpowiednio również na tego rodzaju przypadki reagować.

Trening, następny trening. Zmęczenie, pot. Skoncentrowanie się na następnym meczu. I zdołaliśmy przystąpić do kolejnego starcia możliwe jak najmniej psychicznie zranieni.

Krzysztof Brede (Lechia Gdańsk): Na pewno szczególnie zapamiętałem to spotkanie, które graliśmy za kadencji trenera Kubickiego. Po wielu latach przerwy od poprzednich derbów. Graliśmy je na Lechii, skończyło się bezbramkowym remisem. Jako zawodnicy bardzo tym wszystkim żyliśmy. Praktycznie przez cały tydzień każda gazeta pisała wyłącznie o tym, bo to były takie „derby po latach”. Wyczuwaliśmy wielkość tego wydarzenia i jego powagę. Było to cudowne odczucie.

*

Chodzi oczywiście o spotkanie z 10 października 2007 roku, rozegrane w ramach ówczesnej II ligi. Pierwsze Derby Trójmiasta od 1998 roku. Przedmeczowa atmosfera była wyjątkowo napięta, nie tylko ze względu na wspomnienia awantur sprzed lat. Działacze obu klubów zafiksowali się na punkcie zwycięstwa. Doszło nawet do tego, że przedstawicieli Arki nie wpuszczono na stadion przy ulicy Traugutta podczas meczu z GKS-em Katowice, poprzedzającym prestiżowe starcie. Wojciech Stawowy, wówczas trener żółto-niebieskich, określił tę zagrywkę jako pogwałcenie dobrych obyczajów panujących w europejskim futbolu.

Choć – z czysto piłkarskiego punktu widzenia – z dużej chmury spadł… Nawet nie mały deszcz, w ogóle nie padało. Podręcznikowy „mecz walki”, bez bramek i fajerwerków. No, nie licząc trybun, gdzie trochę ogni się pojawiło, choć niekoniecznie zimnych.

*

Brede: Bardzo mocno żyliśmy tym meczem, bez przerwy rozmawialiśmy o nim w szatni. Nakręcaliśmy się w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wszystkim życzę, szczególnie piłkarzom Lechii, żeby podobne uczucie kiedyś przeżyli. Oczywiście niektórzy zawodnicy z Gdańska zagrają w derbach już kolejny swój mecz, ale ci co nie grali… Fajnie by było, gdyby oni też tę atmosferę zrozumieli. Chociaż pewnie będzie ciężko dzisiaj wywołać w nich tak duże emocje, jakie to starcie derbowe wywołało u nas. W naszej drużynie mnóstwo było wychowanków Lechii. Dlatego nie spodziewam się, że takie uczucia można w dzisiejszym zespole wyzwolić. Jednak sądzę, że młodzi chłopcy – tacy jak Fila i Sopoćko – również je poczują, zrozumieją tę derbową atmosferę. Bardzo się cieszę, że właśnie ci zawodnicy, których rozwój z bliska obserwowałem, będą mogli ten specjalny mecz przeżyć.

Pamiętam, że wtedy meczem żyły nie tylko media, również mieszkańcy Gdańska. Sąsiedzi, koledzy. Każdy wspominał, że idzie na derby, że musimy wygrać. Każdy powtarzał, że to będzie szczególny mecz. Gdziekolwiek nas ludzie spotykali, powtarzali jedno: „idziemy na derby”. Zazwyczaj się nie odczuwało, że w poniedziałek czy wtorek ktokolwiek wie, z kim dokładnie zagramy w najbliższy weekend. Przede wszystkim – nikt nam o tym nie mówił. A tutaj bez przerwy mówiło się tylko o tym już od poniedziałku.

Takie spotkanie po dziewięciu latach to było coś wspaniałego. Lechia odbudowała się i odbiła od dna po swoich problemach, z kolei Arka miała swój kryzys po spadku z ekstraklasy. Oni byli napompowani finansowo przez Prokom, naszpikowani dobrze opłacanymi zawodnikami. Tym bardziej chcieliśmy im w Gdańsku coś udowodnić. Mieliśmy bardzo mocny kolektyw, bardzo mocną szatnię. Ludzi zdeterminowanych, by walczyć o każdy centymetr boiska. Nie było gwiazdorstwa. I historia pokazała, że to była dobra droga do sukcesu, bo awansowaliśmy do ekstraklasy z pierwszego miejsca.

Inna kwestia to obiekt przy ulicy Traugutta. Ten stadion naprawdę ma swoją magię. Ludzie się tam gromadzili i to nie tylko po to, żeby obejrzeć mecz. Obgadywano i załatwiano wiele innych spraw, społeczność tam żyła. Każdy kibic miał swoje miejsce. My – jako wychowankowie – wiedzieliśmy, w którym miejscu można spotkać daną ekipę. Niepowtarzalne miejsce jeżeli chodzi o ludzi związanych na całe życie z Lechią. Dzisiejsza arena jest nowoczesna, piękna, ale nie ma takich tradycji, swoich zakorzenionych zakamarków. Gdyby zapytać starszych kibiców, to oni wciąż z pamięci powiedzą, kto i gdzie na Traugutta siedział, kto dany sektor zajmował i jakie tematy tam poruszał. Cudowne miejsce. Przychodząc na ten stadion, każdej osobie związanej z Lechią – piłkarzom, trenerom, działaczom – pojawiają się przed oczami wspaniałe wspomnienia. Nie wiem, czy Stadion Energa będzie w stanie kiedykolwiek uzyskać tak magiczny status.

Trener Kubicki, który nas wtedy prowadził, miał już duże doświadczenie szkoleniowe, również piłkarskie. Wiedział, w jaki sposób ma nas do meczu przygotować. Nie było żadnego sztucznego podkręcania atmosfery, nie było Bóg wie jakiego tonowania nastrojów. On to wszystko doskonale wyczuwał. Zresztą – my sami wiedzieliśmy, jak się mamy zachować. Podchodziliśmy do meczu z szacunkiem dla rywala, ale też z chęcią pokazania mu swojej wartości.

Gdansk, Stadion Traugutta 21.05.2016 PILKA NOZNA BENEFIS TRENERA BOGUSLAWA BOBO KACZMARKA Mecz FOOTBALL COACH BOGUSLAW BOBO KACZMAREK BENEFIS game NZ krzysztof brede FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Jasne, że każdy mecz derbowy wyzwalał trochę więcej agresywności. Ale nie przesadzajmy z tym. Większość zawodników Arki to byli nasi koledzy i wyłącznie sportowo z nimi walczyliśmy. Nie było takiego zjawiska, że skoro gramy z Arką, to w każde wejście włożymy więcej agresji niż zwykle. Wszystko odbywało się w ramach zasad gry w piłkę nożną, a nie chamstwa i bijatyki. Jeżeli ktoś chce się bić, niech zmieni dyscyplinę sportu. Co to w ogóle znaczy – bijatyka? Takie podejście do meczu to jakaś bzdura, nigdy go nie rozumiałem i do dziś nie rozumiem.

Czy w derbach łatwiej o błąd? To już kwestia indywidualnych zdolności danego zawodnika Jeżeli ktoś jest naprawdę dobrym piłkarzem, to umie sobie pod taką presją poradzić. Może te mecze są trochę podkręcane przez atmosferę na trybunach, czasami puszczają nerwy. Ale jeszcze nie słyszałem, żeby za zwycięstwo w derbach przyznano kiedyś więcej niż trzy punkty.

Paweł Zawistowski (Arka Gdynia): Niestety, brałem udział w tym pamiętnym meczu… Mieliśmy spotkanie pod pełną kontrolą, strzeliliśmy bramkę na dwa do zera w samej końcówce. Niektórzy z zawodników zaczęli już świętować zwycięstwo, a skończyło się tak, jak się skończyło. To było jedno z takich spotkań, które się nam nigdy, pod żadnym pozorem nie powinny wydarzyć. Bardzo żałuję tej porażki, bo nie traktuję tamtego wyniku jako remis.

*

Łatwo zgadnąć, o jakie spotkanie chodzi. Niemal już legendarne 2:2 w Gdyni, starcie z 1 maja 2011 roku. Arka walczyła wówczas o utrzymanie – szanse miała marne, ale zwycięstwo z Lechią stanowiłoby przynajmniej tę cholerną brzytwę, której zwykli się chwytać tonący. Tymczasem wyszedł z tego remis, dla kibiców z Gdyni chyba jeszcze bardziej bolesny i upokarzający niż każda z ostatnich porażek.

„I tu jest cicho” – wykrzykiwał zszokowany Rafał Wolski. Rzeczywiście – kiedy spuszcza cię z ligi lokalny rywal, na dodatek za sprawą gola Luki Vućko, można to chyba skwitować wyłącznie minutą ciszy.

*

Zawistowski: Mieliśmy wtedy naprawdę ciężką sytuację w tabeli. Dlatego chyba nawet trudno powiedzieć, że przed derbami spadła na nas jakaś wyjątkowo duża presja. Wiemy przecież doskonale, jak ten sezon się dla nas skończył. W Arce wtedy było mnóstwo zawodników zagranicznych, którzy do takich spotkań podchodzą zupełnie inaczej. Mówię o tych graczach, którzy przyjechali na rok, pograli i się zawinęli. Polacy całe to tło rozumieli, czytali w mediach, ale ilu wtedy mieliśmy Polaków w składzie? Może z pięciu.

Nie krytykuję oczywiście takich zawodników jak Tadas Labukas czy Miro Bożok, którzy normalnie mówili po polsku i wszystko rozumieli. Im naprawdę zależało na zwycięstwie. Ale pozostali przyjechali do Polski na wakacje no i ten sezon wyglądał tak, a nie inaczej. Zresztą – o ile pamiętam, to wtedy Lechia miała zakaz stadionowy, nie wpuścili ich kibiców na stadion, co też miało wpływ na atmosferę tych derbów. Trener Straka też był spoza Polski, przyjechał na pięć meczów i też ciężko mu było nas podźwignąć.

Cokolwiek by się jednak nie działo, ktokolwiek by w Arce nie grał – naszym obowiązkiem było wtedy dowieźć prowadzenie. Inaczej byśmy rozmawiali, gdyby tamte derby okazały się mimo wszystko zwycięskie. A tak? Zremisowaliśmy we frajerskim stylu. To nie było zresztą remis, tylko nasza porażka. Te punkty były nam wtedy bardzo potrzebne.

WARSZAWA 02.05.2018 FINALOWY MECZ PUCHAR POLSKI SEZON 2016/17 --- FINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH IN WARSAW: ARKA GDYNIA - LEGIA WARSZAWA 1:2 KIBICE ARKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Po golu na 2:0 nastąpiło wśród nas rozprężenie, wtedy naprawdę myśleliśmy, że ten mecz mamy już wygrany. Ale potem, już po golu kontaktowym, koncentracja wróciła. Tak naprawdę to mieliśmy sytuację pod kontrolą. Doskonale pamiętam tę sytuację. Dośrodkowanie z rzutu wolnego, z bardzo daleka. Piłka przechodziła wszystkich. Bramkarz mógł wyjść, ale został na linii, obrońca się uchylił… I z tego dostaliśmy bramkę. Takie rzeczy są nie do przewidzenia, typowy błąd indywidualny.

Po meczu w szatni panowała duża złość. Gdybyśmy ten mecz zremisowali w innych okolicznościach. Ba, nawet go przegrali, bo całe spotkanie przebiegałoby pod dyktando Lechii, zdominowaliby nas. Wtedy inaczej byśmy reagowali. Ale wydarzyło się coś, co nie miało prawa się wydarzyć. Zapanowała wściekłość, wszyscy mieli pretensje do wszystkich, oskarżali się wzajemnie. Potraktowaliśmy to jako klęskę.

Mateusz Bąk (Lechia Gdańsk): Najbardziej zapadł mi w pamięć mecz, w którym już na samym początku przegrywaliśmy u siebie 0:1, gola strzelił Wachowicz. I jeszcze w pierwszej połowie wyprowadziliśmy wynik na 2:1 dla nas, po dublecie Karola Piątka. Raz trafił z karnego, a drugiego gola zdobył w dość kuriozalnej sytuacji, wyprzedzając bramkarza. Jest takie słynne zdjęcie – Karol się cieszy, a zawodnik Arki grzęźnie w siatce. Udało nam się ten wynik dowieźć. A to było bardzo blisko urodzin mojego brata, był na tym meczu za bramką, robił zdjęcia. To był taki mój prezent dla niego i powód do wspólnej radości.

*

31 lipca 2009 roku – właśnie wtedy Lechia zwyciężyła Arkę, a między słupkami gdańskiego zespołu stał Mateusz Bąk, symbol mozolnego procesu odbudowy klubu. Bąk ochoczo się zresztą przechwala, że nigdy mu się nie zdarzyło przegrać meczu derbowego na poziomie ekstraklasy. Pytany o porażkę w Pucharze Ekstraklasy odpowiedział tylko: „jednym uchem wpadło, drugim wypadło”.

*

Bąk: Zawsze ten lokalny patriotyzm wzrasta w trakcie derbów. Pojawia się chęć udowodnienia swojej wyższości nad lokalnym przeciwnikiem. Trójmiasto akurat jest tak fajne skomunikowane, że mamy tę strefę buforową między zwaśnionymi miastami w postaci Sopotu. W Krakowie jest to troszkę gorzej rozwiązane, dochodzi do przykrych sytuacji między kibicami jednej i drugiej drużyny.

Myślę, że nawet chłopcom zagranicznym udziela się derbowa atmosfera. Zwłaszcza jeżeli już jedno, drugie, trzecie taki spotkanie przeżyli, w dodatku zwycięskie. Już dwa, trzy tygodnie przed derbami na treningach pojawiają się kibice, pozytywne wizytacje, żeby zawodników jeszcze bardziej zmotywować. To buduje klimat. Poza tym, my mamy naprawdę bardzo dobrą passę meczów z Arką i to przez bardzo długie lata. To tworzy fajne emocje. Powroty z Gdyni do Gdańska, gdzie na Traugutta czekają dwa tysiące osób… Między innymi dla takich momentów gra się w piłkę nożną. Takie chwile jednoczą ludzi i chowamy je na pamiątkę w naszych wspomnieniach.

GDANSK 11.04.2015 MECZ 27. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSZAWA 1:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECHIA GDANSK - LEGIA WARSAW 1:0 MATEUSZ BAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dla bramkarza ważne jest to, żeby się na te derby przesadnie nie przegrzać. To jest akurat taka pozycja, gdzie błąd może się przytrafić w najmniej spodziewanym momencie. W trzydziestej sekundzie, w dziewięćdziesiątej minucie. Choć wiadomo, że o derbach w szatni wspomina się na długo przed samym meczem. Gdzieś tam się o tym delikatnie rozmawia, obserwuje się zespół z Gdyni. Które miejsce ma w tabeli, ile punktów na koncie, jak ostatnio gra.

Często jest tak, przynajmniej w polskiej lidze, że te derbowe starcia nie są wielkim widowiskiem piłkarskim. Być może inaczej to wygląda na przykład w lidze hiszpańskiej, gdzie piłkarze prezentują na tyle wysoki poziom, że dodatkowy zastrzyk emocji nie powoduje spadku jeżeli chodzi o walory czysto piłkarskie. U nas się to faktycznie zdarza. Poziom zaangażowania zawsze jest przed meczem maksymalny, ale w derbach zwiększa się liczba pojedynków, kontaktów jeden na jeden z przeciwnikiem. I robi się z tego brzydki mecz.

My, piłkarze – patrząc na to z perspektywy boiska – nie zwracamy na takiego rzeczy podczas meczu uwagi. Oczywiście najfajniej by było, gdyby Lechia pokonała Arkę po takim starciu, jaki zafundowały nam ostatnio Legia i Wisła w Warszawie. Jednak nikt się nie obrazi, jeżeli wygramy 1:0 po brzydkim meczu. Chcemy po prostu podtrzymać passę meczów bez porażki, która nas dodatkowo motywuje i powoduje jeszcze większą chęć, by zwyciężyć. Futbol jest dla kibiców, trzeba tworzyć widowisko, ale najważniejszy jest wynik.

Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że my – jako Lechia Gdańsk – nie potrafilibyśmy wygrać w derbach przez dziesięć lat. Podejrzewam, że w Gdyni cały czas jest o tym mowa. Ja nie potrafiłbym z taką świadomością normalnie funkcjonować.

Leszek Ojrzyński (Arka Gdynia): Najbardziej pamiętne derby… Ojojoj! Kilka tych meczów było, wszystkie przegrane. I każde z tych spotkań miało swoją własną, inną historię. Wszystkie z nich bardzo odczułem. Debiutowałem właśnie w Derbach Trójmiasta. Problemów miałem sporo, bo Arka w pięciu ostatnich meczach przed moim przyjściem straciła dwadzieścia bramek. Lepszej drużyny pod tym względem nie było. Czy raczej gorszej – zależy jak na to spojrzeć. Trzeba było wejść do szatni i w meczu takiego kalibru zareagować.

*

Rzeczywiście, trener Ojrzyński objął klub z rąk Grzegorza Nicińskiego – któremu zdarzyło się derby wygrywać – akurat przed starciem, którego stawką jest prymat w Trójmieście. Od 17 kwietnia 2017 roku nie minęło jakoś szalenie dużo czasu, a jednak oba kluby znacznie się zmieniły. Dość powiedzieć, że w Arce nie ma już przecież Ojrzyńskiego, gruntownej rewolucji uległa również wyjściowa jedenastka. Natomiast o zwycięstwie Lechii (2:1) przesądził wyklęty dzisiaj duet: Marco Paixao – Sławomir Peszko.

Inna sprawa, że wszystkie derbowe wpadki – włącznie z tą debiutancką – przyćmiła ta jedna:

*

Ojrzyński: Niestety, nie ułożyło się to po naszej myśli. Pamiętam jak padały te bramki w moim debiucie. Przegrywaliśmy 0:2, udało nam się złapać kontakt. Lechia miała bardzo ciężką przeprawę w tym meczu. W pewnym momencie wybijali już piłkę po autach. Ale liczy się tylko wynik. Przebieg meczu pamiętam tylko ja i zawodnicy, a porażka Arki pozostała i takie są fakty.

Na samej motywacji można iść na pierwszą linię frontu. Przed każdym meczem mamy jako drużyna pewne taktyczne założenia, wtedy nie było inaczej. Jak grać, co zrobić, mieć plan awaryjny. Ze swoim podstawowym planem można się łatwo przeliczyć, zwłaszcza pracując z drużyną krótko. Przygotowanie taktyczne zespołu to tak naprawdę długotrwały proces, wtedy czasu miałem niewiele. Podjąłem się tej misji, celem było utrzymanie się w ekstraklasie i powalczenie w Pucharze Polski. To nam się akurat udało.

Przyznaję, że wychodziliśmy na mecze przemotywowani. Ta passa meczów bez zwycięstwa za bardzo w nas siedziała. Przypominam sobie drugie spotkanie, kiedy obie strony strony zagrały bardzo brzydki mecz, a my daliśmy sobie wbić bramkę w doliczonym czasie gry. Wtedy na pewno doszło do przemotywowania przed pierwszym gwizdkiem. To samo w starciu, który przegraliśmy 2:4. Tam byliśmy jak zaczarowani. Kluczowe znaczenie miała tutaj sfera psychologiczna. Kolejne spotkanie graliśmy już tydzień później i nie zdążyliśmy się podnieść pod tym blamażu, chociaż ciśnienie na korzystny wynik u siebie było duże. Nie zdaliśmy tego egzaminu. Mecz w Gdańsku, gdzie straciliśmy cztery gole, był kompromitacją z naszej strony. Lechii wszystko wpadało, a my jej pomagaliśmy. Oczywiście każdy z tych goli miał swoje konkretne podłoże, one przeciwnikom nie spadły z księżyca. Wesoło podczas analizy tego meczu nie było.

WARSZAWA 02.05.2018 FINALOWY MECZ PUCHAR POLSKI SEZON 2016/17 --- FINAL OF POLISH CUP FOOTBALL MATCH IN WARSAW: ARKA GDYNIA - LEGIA WARSZAWA 1:2 LESZEK OJRZYNSKI MARCUS VINICIUS FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Pamiętam, że po tej ostatniej porażce kibice byli bardzo niezadowoleni, okupowali stadion. Relacje układały się ciężko. Dla kibica najważniejszy mecz to jest właśnie spotkanie derbowe. Kto będzie panował w mieście, w miejscu pracy. Kto będzie z kogo szydził, kto się będzie bardziej cieszył z wygranej. To jest walka o dużo więcej, niż tylko o punkty. Zawodnikom też się ta atmosfera udziela. Ja też to odczuwałem na każdym kroku. Najlepiej by było chyba gdzieś na tydzień wyjechać i wrócić dopiero na sam mecz. Inaczej nie sposób się odizolować.

Karol Piątek: Wiadomo, że najlepiej zapamiętałem ten mecz, w którym zdobyłem dwie bramki. Najważniejsze oczywiście, że zespół zdobył trzy punkty i mogliśmy się wszyscy cieszyć ze zwycięstwa. Ale wygrana w derbach smakuje wyjątkowo. Choć my, jako piłkarze, żyliśmy każdym kolejnym meczem. To był klucz do wzajemnej mobilizacji. Byliśmy jednością, miło się tamte czasy wspomina.

*

Tak się złożyło, że Karol i Mateusz Bąk wskazali to samo spotkanie, jako najbardziej pamiętne derbowe zwycięstwo. Nie ma sensu się zatem rozwodzić, wypada po prostu zademonstrować dublet Piątka, który otworzył sezon 2009/2010 w ekstraklasie.

*

Piątek: Dało się wyczuć niezwykłą atmosferę w mieście. Widać było, że na mecze derbowe chodzą również ludzie, którzy co tydzień się na Traugutta nie wybierali. Ja akurat nie mieszkałem wtedy w Gdańsku, ale wiedziałem z opowieści kolegów, jak wielkim ta cała otoczka była dla nich przeżyciem. Zresztą myślę, że kibice te spotkania derbowe przeżywają znacznie bardziej niż my. Jestem o tym wręcz święcie przekonany. My na treningu zapominamy, że czeka nas wkrótce spotkanie z Arką. Koncentrujemy się na wyznaczonych zadaniach. Przygotowujemy się najlepiej jak potrafimy do kolejnych zawodów. Ale właśnie takie podejście pozwala osiągnąć sukces.

Jako kapitan zespołu byłem tak naprawdę w Lechii zobowiązany do tego, żeby przygotowywać zespół do kolejnego meczu wspólnie z trenerem. Ja też czułem się za to odpowiedzialny. Każdy mecz, w którym grałem z opaską na ręce był dla mnie wyjątkowy i bardzo miło te doświadczenia wspominam. Pomagałem chłopakom w treningu, dbałem o ogólną mobilizację zespołu. Niekoniecznie krzyczałem. Starałem się pomagać tym, u których spadało zaufanie do własnych umiejętności. To była moja rola, żeby każdy kolega wiedział, że jest w Lechii nieprzypadkowo. Nieprzypadkowo zaszedł tak daleko. Myślę, że udawało mi się przekonać kolegów, że są ważnymi elementami naszego zespołu.

Gdansk, Traugutta 02.06.2017 EKSTRAKLASA PILKA NOZNA TRENING POLISH LEAGUE FOOTBALL PRACTISE fans support players during practise NZ team druzyna , FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Jeżeli chodzi o wykonywanie rzutów karnych pod dużą presją, najważniejsza jest koncentracja. To jest kluczowe przy jedenastkach. A jeszcze ważniejsza – pewność siebie. Jeżeli podchodzisz do rzutu karnego i nie jesteś w stu procentach pewien, że strzelisz, to już stoisz na przegranej pozycji. Trzeba mieć wiarę, że podchodzę do strzału, żeby zdobyć gola, a nie żeby po prostu oddać strzał. To jest klucz, żeby jedenastkę udało się zamienić na gola.

Ja miałem przyjemność grać w meczach derbowych tylko na stadionie przy ulicy Traugutta. Atmosfera była wspaniała. Nigdy nie wyzwalała we mnie negatywnych emocji względem przeciwników z Arki – zawsze ich bardzo szanowałem i do derbowych meczów pochodziłem z pokorą, choć również z przekonaniem o swojej wartości. W ogóle cała moja przygoda z piłką w Lechii jest dla mnie wciąż dużym wyróżnieniem. Wspominam ją bardzo dobrze. Cały czas patrzę na ten klub z dużym sentymentem, mam go bardzo głęboko w sercu.

Bobo Kaczmarek (Lechia Gdańsk/Arka Gdynia): Stanęły naprzeciw siebie dwie drużyny walczące o awans. 30 tysięcy widzów, wszyscy na stadionie już godzinę przed meczem. Podkreślam – kibice jednej i drugiej drużyny, bo derby bez kibiców gości to są derby uboższe o pierwiastek dopingu. Przed takimi meczami trener nie musi pokazywać zawodnikom „Bitwy pod Grunwaldem”, żeby ich dodatkowo zmobilizować. Na trybunach przyśpiewki, jedni zagłuszają drugich. Szaleństwo. Pamiętam to spotkanie doskonale, bo po moim dośrodkowaniu Jurek Kasalik zdobył bramkę na 1:0. Wygrywając umocnilibyśmy się na pozycji lidera w II lidze, Arka deptała nam po piętach.

*

Trener Kaczmarek opowiada o spotkaniu z 9 listopada 1975 roku. Wówczas Lechia podejmowała Arkę na własnym obiekcie, marząc o pierwszym zwycięstwie na lokalnymi rywalami od 1964 roku, czyli… pierwszego starcia derbowego w dziejach. Kasalik pokonał Żemojtela w 60 minucie i wyprowadził gdańszczan na prowadzenie, ale już pięć minut później nastąpiło wyrównanie. Biało-zieloni na drugie zwycięstw w Derbach Trójmiasta musieli poczekać do 1983 roku i hattricka Jerzego Kruszczyńskiego.

1975.11.09.lechia_arka_gdynia_foto_a

źródło: Lechia.net

*

Kaczmarek: Dla Arki gola na 1:1 zdobył Waldek Tandecki. W rewanżu, na stadionie przy ulicy Ejsmonda, przegraliśmy 0:1 po golu w końcowych minutach. To było wyrównane spotkanie, mieliśmy swoje szanse, żeby zakończyć je zwycięstwem. Oczywiście znowu pełny obiekt, słynna „Górka” grzmiała od dopingu. Pamiętam, że sędziował wówczas międzynarodowy arbiter Alojzy Jarguz, który poprowadził nawet kilka spotkań na mistrzostwach świata w Argentynie i Hiszpanii. Nie ustrzegliśmy się czerwonej kartki – Janusz Makowski obejrzał ją już po meczu, schodząc do szatni. Za mocno krytykował decyzje sędziego, a Jarguz – tytułowany wówczas najlepszym polskim arbitrem – nie pozwolił sobie na jakiekolwiek pyskówki. Już nie kojarzę, czy rzeczywiście mieliśmy powody, by mieć do niego pretensje.

Te spotkania derbowe najbardziej zapamiętałem. Stawką był awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, to raz. Po drugie – atmosfera na trybunach. To było prawdziwe święto na wybrzeżu. Rywalizacja o prymat. Czytałem ostatnio, że trener Smółka myślał o meczu derbowym już podpisując kontrakt z Arką. Nie dziwię się, chociaż z drugiej strony to mamy końcówkę października, paru trenerów już po drodze straciło pracę. Zatem ma szczęście, że w ogóle tego meczu doczekał.

Lata siedemdziesiąte to były zupełnie inne czasy. W obu drużynach grało wielu znakomitych piłkarzy, a polska piłka wówczas nie była wysoko w jakimś rankingu, tylko naprawdę – trzecia, piąta na świecie. Mówimy o derbach drugoligowych, w których grali fantastyczni zawodnicy. Proszę spojrzeć na linię ataku Lechii. Tłokiński – Korynt – Puszkarz. Według mojej oceny, patrząc na to z perspektywy czasu, to lepszą ofensywę w Polsce stanowili tylko Lato – Domarski – Szarmach w Mielcu.

Inne były też stadiony. Wokół obiektu Lechii ludzie stali na baczność wszędzie. Od strony Akademii Medycznej, na górce od strony kościoła. To samo w Gdyni – widzowie stojący gdzieś na dachach, wszystkie balkony oblepione. Zainteresowanie było niesamowite. Szkoda, że nie mogły wtedy awansować do I ligi dwie drużyny, bo w obydwu byli zawodnicy, którzy później trafili nie tylko do ekstraklasy, ale i reprezentacji. Jednak awansowała Arka, więc razem z Tomkiem Koryntem również do niej trafiliśmy.

Ja mieszkam na Zaspie, w bastionie kibiców Lechii. Mój syn chodził tam do szkoły. Nie odczuwałem jakiejkolwiek niechęci ze strony kibiców. Po prostu musiałem grać wtedy w ekstraklasie, do tego zmusiła mnie sytuacja życiowa. W Lechii było to niemożliwe po zwolnieniu trenera Łazarka. Nie wyglądało to wszystko najlepiej. Miałem propozycje z rozmaitych klubów ekstraklasy, nawet była opcja powrotu do Łodzi. Ale związałem się z Trójmiastem, tu chciałem mieszkać. W Arce miałem wielu kolegów. Te przenosiny przebiegły w moim przypadku zupełnie bezboleśnie.

Sztum, 13.04.2017 EKSTRAKLASA PILKA NOZNA LECHIA GDANSK Trener Boguslaw Kaczmarek ARKA GDYNIA DERBY POLISH LEAGUE FOOTBALL portret portrait , NZ trener coach boguslaw bobo kaczmarek former ex , FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Poprzednie pokolenie kibiców chyba było pokoleniem bardziej dowcipnym. Raz Lechia zrobiła performance na Arce – wywiesiła śledzia na szubienicy. Arka z kolei przedstawiała jakieś dokuczliwe rekwizyty budowlane, cegły z wapnem. To wszystko było pełne sarkazmu. Było na trybunach gorąco, były lokalne antagonizmy. Lokalny patriotyzm przechodzący w szowinizm. Nie uciekło się od tego, ale nie pamiętam żadnych zamieszek.

Derby to smaczek, derby to emocja. Derby to wewnętrzna mobilizacja i wewnętrzna motywacja.  Te mecze są motywujące same w sobie, nie potrzeba dodatkowej podniety. Choć bez kibiców Arki całe widowisko na pewno zdecydowanie zubożeje. Mam nadzieję, że dzisiaj dopisze chociaż frekwencja po stronie Lechii i przyjdzie na mecz przynajmniej 25 tysięcy ludzi. Bo to niepokojące zjawisko socjologiczne, że drużyna jest liderem, a na mecz nie przychodzi nawet 10 tysięcy widzów. Nie wiem, jak to interpretować.

Michał Kołkowski

fot. FotoPyk, Wojciech Figurski/400mm.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...