Reklama

Głowa jest najważniejsza. Na imprezy, nocne życie i zabawy przyjdzie jeszcze czas

Dominik Klekowski

Autor:Dominik Klekowski

20 października 2018, 10:00 • 12 min czytania 1 komentarz

Powiedzmy sobie szczerze – Olek Fogler był jednym z ojców zwycięstwa nad Interem Warszawa dwa tygodnie temu. Dzięki niemu otworzyliśmy wynik spotkania i zaczęliśmy grać z większą lekkością. Postanowiliśmy zatem przepytać stopera KTS Weszło przed ósmą kolejkę Ósmej Ligi Mistrzów. Tematy przewodnie – juniorskie czasy w Polonii, przemyślenia po karierze przygodzie z piłką na dość wysokim poziomie i anegdota z udziałem Tomasza Brzyskiego. 

Głowa jest najważniejsza. Na imprezy, nocne życie i zabawy przyjdzie jeszcze czas

Zapraszamy.

*

Uściślijmy – rozmawiam z piłkarzem czy fizjoterapeutą? 

Z fizjoterapeutą, który spełnia się w zawodzie.

Reklama

Jak w ogóle trafiłeś do KTS-u? 

W sumie to ciekawa historia. Bardzo mocno namawiał mnie kolega z juniorskich czasów w Polonii Warszawa i zarazem nasz kapitan – Michał Madej. Nie ukrywam, że z samym futbolem skończyłem na dobre trzy lata temu. Wiadomo, momentami w głowie wracałem do którychś meczów, czy nawet myślałem o ponownej grze. Mam wrażenie, że wznowiłem przygodę z piłką w idealnym momencie. Robimy w KTS-ie świetne rzeczy. Liderujemy w lidze, ludzie przychodzą na stadion.

Nie sądziłeś, że ta B-klasa będzie ciut trudniejsza? 

Najniżej grałem w czwartej lidze i wydawało mi się, że ta ósma będzie znacznie słabsza. A tu nie ma gorszych drużyn. Wszyscy są w miarę równi. Zespoły można podzielić na dwie grupy – jednym się chce, drugim się nie chce.

A jeśli chodzi o umiejętności na obu szczeblach? 

Tu również nie ma wielkiego przeskoku. Różnica jest, lecz nie jakaś olbrzymia.

Reklama

Nie żałujesz trochę remisu z Amigosami? 

To był bardzo specyficzny mecz. Przez pierwsze 45 minut zostaliśmy w blokach, nie potrafiliśmy odpowiednio wejść w to spotkanie. Zaskoczyła nas postawa i ustawienie przeciwników. Trudno było przedrzeć się przez zasieki defensywne i często nasze akcje nam zwyczajnie nie wychodziły.

Czego brakowało w waszej grze? 

Trudno wybrać, ale myślę, iż najbardziej determinacji. Woli zwycięstwa, walki. Wiadomo, to jest młody zespół i musimy do siebie nawzajem dotrzeć. Z każdym kolejnym meczem będzie nam zacznie łatwiej. W tej kwestii potrzeba cierpliwości. Mam nadzieję, że to jak najszybciej się zazębi.

Frekwencja dopisuje, momentami wyglądała na mecze Bruk-Betu Termalici Nieciecza w Ekstraklasie. Wróciły wspomnienia? 

Jeszcze grając w Polonii w czwartej lidze, gdy zespół odradzał się i wstawał z kolan, miałem do czynienia z podobną frekwencją. W zasadzie nic dziwnego, ponieważ jest to zespół z bardzo bogatą historią, tradycją. Dwa, dwa i pół tysiąca – z taką frekwencją miałem do czynienia. Cieszę się, iż ludzie tak pozytywnie odbierają nasz zespół. Widać, o jakim projekcie mowa. Z drugiej strony jednak kompletnie nie spodziewałem się, że przyjdzie aż tylu obserwatorów. Pomaga temu fajny, piknikowy klimat – piwko, kiełbaski, śmieszne przyśpiewki.

Szok?

Może nie szok, ale zdecydowane zdumienie. Nie przewidywałem, że ludziom chce się oglądać futbol na tak niskim poziomie. Jak sam powiedziałeś – czasami frekwencyjnie przebijaliśmy pojedyncze spotkania Ekstraklasy, co już samo w sobie jest niewyobrażalne. Ósma liga mistrzów, nie? (śmiech)

Zaskoczył cię ten profesjonalizm w KTS-ie? 

Na razie wszystko wygląda dobrze na papierze. Zawodnicy, sprzęt, sponsorzy. Póki nie zobaczymy efektów, nie możemy popadać w jakąś nadmierną euforię. Jeśli chodzi stricte o sam profesjonalizm, to faktycznie, zdziwiłem się. Większość drużyn z wyższych lig może nam pozazdrościć.

Przez samą markę klubu, wasi przeciwnicy niechętnie spoglądają w waszą stronę. Odbierasz to podobnie? 

Ja ogólnie do tych rozgrywek podchodzę z humorem, aby się w nich nie zatracić. Ostatnio na Twitterze miała miejsce jednak dziwna sytuacja. Jeden z arbitrów, sędziujących nasze mecze, został oznaczony i mocno zwyzywany poprzez zawodnika innej drużyny. Pisał: „KTS ma już zrobiony awans!” czy „Sędziowie są po stronie KTS-u”. Uważam, że było to nie miejscu i zwyczajnie nie powinien głosić takich spiskowych teorii. Dla mnie prowadzenie tych spotkań stoi na naprawdę wysokim poziomie. Nie ma się do czego przyczepić.

Puchar Polski – rozczarowanie czy „zrobiliśmy wystarczająco dużo”?

Akurat nie miałem przyjemności grać w spotkaniu z Promnikiem Łaskarzew. Musiałem pozałatwiać kilka spraw związanych z moją pracą. Patrząc jednak na sam wynik – udało nam się naprawdę wiele osiągnąć. Szczególnie chodzi mi tu o przejście KS Konstancin, co stanowiło nie lada wyzwanie. Tworzymy fajny projekt, przychodzą coraz to lepsi zawodnicy. Wydaje mi się, że będziemy pięli się z roku na rok. Dlatego jedyne, co pozostaje, to czekać na następny sezon i walkę o dalsze rundy w Pucharze Polski.

Swoją karierę…

Przygodę, nie karierę!

W takim razie, swoją przygodę z piłką wznowiłeś po trzyletniej przerwie. Skąd w ogóle pomysł, aby wrócić do futbolu? 

Tak jak już wspominałem, to wszystko zasługa Michała Madeja. Męczył mnie cały czas. Na pierwszych castingach, co sam przyznawał, wszystko nie wyglądało za ciekawie. Przyszło mało potencjalnych zawodników. Jednak po kolejnej prośbie, namówił mnie, Michała Kropiewnickiego oraz Maćka Joczysa. W czwórkę znaliśmy się już wcześniej, z czasów gry w juniorskich drużynach Polonii Warszawa. Pomyślałem sobie, iż dobrze będzie wrócić do piłki, w szczególności gdy otaczają mnie moi koledzy. Raz – mecze, a dwa… Wiadomo, co jest po meczach. (śmiech)

Byłeś głodny tego futbolu? 

Byłem, ale jednocześnie przez te wszystkie lata rozłąki miałem z nią kontakt. Pracowałem jako fizjoterapeuta w czwartoligowej Pogoni Grodzisk, dzięki uprzejmości trenera Krzysztofa Chrobaka. Szkoliłem również młodsze grupy piłkarskie w akademiach. Jasne, nigdy nie zastąpiło mi to prawdziwego meczu. Wyjścia na murawę w pierwszym składzie. Traktowałem te czynności jako zamiennik. Strasznie tęskniłem, piłka jest moją życiową pasją.

W ciągu tych trzech lat nie dostałeś żadnej oferty z niższych lig? 

Dostałem wiele. Między innymi z AGAPE Warszawa. Były również tematy Kosy Konstancin, KS Konstancin, Huraganu Wołomin, ale jakoś nie ciągnęło mnie do wznawiania gry.

Dlaczego? 

Z powodu mojego zawodu. Piłka piłką, ale jestem osobą, która zawsze daje z siebie wszystko. Podchodzę do moich zajęć z sercem, a niektóre osoby tego nie potrafiły docenić. Nie chcę poruszać tego tematu i rozdrapywać starych ran. Druga sprawa – moją pasja również była fizjoterapia. Musiałem utrzymać swoją rodzinę, a z pensji w czwartej, czy nawet niższej lidze, staje się to niemal niemożliwe. Albo kontynuuje swoją przygodę z futbolem, albo kończę studia i zaczynam normalną pracę. Wybrałem, jak widać, drugą opcję.

Trudna decyzja? 

Pewnie. Poświęciłem dwanaście lat życia w piłkę. Dwanaście lat i teraz ten cały trud miał pójść w gwizdek.

Sam fakt, że cały czas kręciłeś się wokół futbolu, pomógł ci w przetrwaniu tej rozłąki. 

Gdy przychodziłem do Polonii Warszawa na stanowisko fizjoterapeuty wiedziałem, że mój kolega prowadzi jej drugi zespół. Nawet dostałem od niego propozycję powrotu do regularnych występów, ale z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, iż jest to niewykonalne. Treningi pierwszej drużyny i drugiej momentami pokrywały się, co z góry wykluczało mój angaż. Ów kontakt utrzymywał mnie przy „życiu”. Ogromnie zazdrościłem zawodnikom pierwszej drużyny, ale przede wszystkim bolało mnie serce.

Byłeś w tej Polonii niemal od zawsze, a ludzie w klubie okrutnie cię potraktowali. 

W momencie, gdy kończysz wiek juniora i powoli wchodzisz do seniorów, zaczynają się różne animozje. Wiedziesz prym, jesteś kapitanem w młodszych drużynach, grasz wszystko od deski do deski. Nagle przychodzi nowy trener, z innym spojrzeniem, zaczynają się układy itd. Piotrek Dziewiecki powiedział mi kiedyś: „Pewnych rzeczy nie jesteś w stanie przeskoczyć”. Do tej pory nie wiem, o co mu chodziło, ale poniekąd otworzył mi oczy na realia futbolu w niższych ligach.

Nie masz wrażenie, że trochę za mało czasu poświęciłeś na samodoskonalenie się? 

Aktualnie pracuję jako fizjoterapeuta, ale nie tylko. Interesuje się również przygotowaniem motorycznym, zwłaszcza u młodzieży. Powiem ci jedno – gdybym za juniora miał taką świadomość, wiedzę, jak teraz, myślę, że mógłbym spokojnie łączyć swoją pracę z pasją.

Często młodzi adepci futbolu mają problem z podzieleniem rzeczy na ważne i ważniejsze. U ciebie było podobne? 

Tak. I dlatego chciałbym przestrzec wszystkich juniorów. Głowa jest najważniejsza. Bez tego ani rusz. Na imprezy, nocne życie i zabawy przyjdzie jeszcze czas. Potrzeba maksymalnego skoncentrowania na swoich celach, bez wyjątków. Ja swojej szansy nie wykorzystałem, czego trochę żałuję. Rok, czy półtora w młodym wieku aspirującego piłkarza może zaważyć o wszystkim. Naprawdę o wszystkim. Mam nadzieję, że nowe pokolenie będzie mądrzejsze. Często podpatruję rozgrywki CLJ-tki. Muszę przyznać, iż jest tam wielu chłopaków z papierami na duże kariery. Ale musi dojechać w odpowiednim momencie głowa.

Mając 18 lat, czekała na ciebie Polonia z wieloma świetnymi zawodnikami. Nie wyobrażałeś sobie, jak może wyglądać twoja piłkarska przyszłość? 

Wówczas absolutnie wszystko wiązałem z piłką. Wtedy do Polonii przyszedł Józef Wojciechowski. Wszyscy wiedzieli, jakimi sumami obraca. Tylko raz miałem przyjemność przebywać na treningu pierwszej drużyny. Wchodząc do szatni, oglądałem tych wszystkich zawodników i zastawiałem się, że niemożliwe, iż ci ludzie zarabiają takie kosmiczne pieniądze. Oświeciło mnie. Skoro oni pobierali duże sumy, to dlaczego ja miałbym być gorszy? Mimo wszystko żyłem w takim delikatnym świecie fantazji. Z perspektywy czasu wiem, że myślenie, w akurat tamtej chwili, o pieniądzach było złe i niepotrzebne. Praca, pokora, praca, pokora… ale jest jak jest.

WARSZAWA 17.05.2014 MECZ 28. KOLEJKA IV LIGA GRUPA MAZOWIECKA POLNOC SEZON 2013/14 --- POLISH FOURTH LEAGUE FOOTBALL MATCH IN WARSAW: POLONIA WARSZAWA - MLAWIANKA MLAWA 2:2 MATEUSZ SOLTYS DOMINIK LEMANEK ADRIAN LIGIENZA ALEKSANDER FOGLER FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Największy sukces w karierze? Awans z Polonią do trzeciej ligi. Olek pierwszy od prawej.

fot. FotoPyk

Starsi koledzy z „jedynki” nie zrobili ci żadnych kawałów? 

Mnie nie, ale byłem świadkiem jednej sytuacji z udziałem Tomka Brzyskiego. „Brzytwa” skierował takie słowa w kierunku młodego bramkarza Mateusza Matrackiego: „Ty jebany szczurze, wypierdalaj z mojego miejsca!”. Takie sprawy w szatni są oczywiście na porządku dziennym, jednak dla juniora wchodzącego do pierwszej drużyny jest niespodzianką. Niemiłą niespodzianką. Został na miejscu zjedzony, a chyba powinien otrzymać delikatne poklepania po plecach.

Ostry jak Brzytwa! Dla innych też był tak surowy? 

Miałem z nim chwilową styczność, ale z tego co słyszałem od kolegów z drużyny, to tak.

Awansowałeś z Polonią do trzeciej ligi. Możesz go nazwać największym sukcesem w tej swojej przygodzie? 

Zdecydowanie. Nigdy nie ukrywałem, że drużyna z Konwiktorskiej zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. Jednak przede wszystkim byłem mocno w ten awans zaangażowany. Co mecz opaska kapitańska na ramieniu, ciągłe występy w pierwszym składzie. Czułem się ważnym ogniwem. Szczególnie zapadło mi w pamięć ostatnie spotkanie z Bzurą Chodaków. Wychodzisz na stadion, wypełniony niemal po same brzegi, który dodatkowo skanduje twoje nazwisko. Magiczna chwila. Wychowałem się na tej arenie, co sprawiło, iż sukces nabrał jeszcze większej wartości emocjonalnej. W tamtym momencie towarzyszyło mi wzruszenie.

W pewnym momencie w klubie za dużo ludzi chciało rządzić, przez co cały projekt spalił na panewce.

Nie masz do nich żalu po tym, jak cię potraktowali? 

Pozostał duży żal, ale nie lubię rozmawiać o takich rzeczach. Było, minęło, nie lubię rozdrapywać starych ran. Dziękuje klubowi za to, iż mogłem przeżyć tak wspaniałe chwile, pozdrawiam chłopaków.

Nadal czujesz ogromny sentyment do samej Polonii? 

Przeżyłem w tym klubie tyle wzlotów, tyle upadków, że w tym momencie sam nie wiem, co czuję. Ostatni rok pracowałem jako fizjoterapeuta i do tej pory mam zgrzyt z władzami Polonii, ale nie chcę wchodzić w szczegóły.

WARSZAWA 01.08.2017 SESJA FOTOGRAFICZNA PILKARZY POLONII WARSZAWA III LIGA SEZON 2017/18 --- POLONIA WARSAW PHOTO SESSION MARCIN BOCHENEK KAROL WORACH JAN BALAWEJDER MATEUSZ TOBIASZ BAZYLI KOKOT GRZEGORZ WOJDYGA BARTOSZ WISNIEWSKI DANIEL CHOROS MARCIN KLUSKA PIOTR MASLANKA TOMASZ CHALAS SEBASTIAN SZYMERSKI TOMASZ SIRYK MARCIN GAWRON PATRYK ZYCH PRZEMYSLAW SZABAT RAFAL ZEMBROWSKI MICHAL OSWIECIMKA MATEUSZ MALEK WOJCIECH SZYMANEK PIOTR WOJDYGA KRZYSZTOF CHROBAK ALEKSANDER FOGLER KACPER MALCZEWSKI MARIUSZ WIERZBOWSKI MARIUSZ MARCZAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Olek pracował w Polonii jako fizjoterapeuta. Na grupowym zdjęciu czwarty od prawej w dolnym rzędzie.

fot. FotoPyk

Co sądzisz o samym Józefie Wojciechowskim? 

Akurat trafiłem na czasy, w których wszystko było dobrze. Pieniądze na czas, pensje, wypłacane etc. Nie rozmawiałem z nim praktycznie ani razu, więc jedyne, co mogę powiedzieć to to, że zdecydowanie miał gest.

Nie miałeś z nim styczności face-to-face? 

Niestety nie. Widziałem się z nim raz, kiedy musiałem uzupełnić jakieś papiery w jego biurze ulokowanym w Markach. Powiedział „dzień dobry” i tyle. Jednak mój brat miał wiele okazji. Polonia wówczas miała zgrupowanie nad Zegrzem, w „Hotelu 500”. Przed meczem z Legią w kwietniu 2006 roku pojechał tam, zebrał chłopaków i powiedział, że rzuci taką i taką kwotę, jeżeli wygrają. Z planu wyszły nici. Dostaliśmy w czapę 0-2.

Twoje zainteresowanie Polonią zapoczątkował twój tata, który również był mocno związany z tym klubem? 

Tata wychował się przy Polonii, przy Konwiktorskiej, więc ta drużyna zawsze była obecna w moim domu. Kibicował jej od zawsze. Jednak tak samo brat. On podobnie zaraził mnie tym zespołem. Jako pięciolatek latałem na jego mecze w juniorach i kibicowałem mu. Tata, brat – zwyczajnie byłem skazany na Polonię.

Zazdrościłeś bratu debiutu w Ekstraklasie? 

Trochę tak. Wiem, że dla niego to była wielka chwila. Polonia grała wówczas na wyjeździe z Arką Gdynia, w ostatniej kolejce Ekstraklasy w sezonie 2005/06. Zwyciężyli 1-0, Bartek zanotował czyste konto i trafił do najlepszej jedenastki. Coś niezwykłego z jednej strony i zaskakującego z drugiej. Gigantyczne osiągnięcie.

Debiut w pierwszej lidze w Polonii przeskoczyłby w rankingu sukcesów awans do trzeciej? 

Pewnie, że tak. Dla chłopaka, który poświęcił kilkanaście lat temu klubowi, jest to w ogóle nieporównywalne. Po cichu liczyłem na coś podobnego, ale nie udało się.

Miałeś ofertę z Victorii Londyn, w której gra twój brat? 

Nie, ale pozostaję w kontakcie z inicjatorem, Emilem Kotem. Bartek wielokrotne namawiał mnie do przeprowadzki. Powtarzał, że pracę w Londynie na spokojnie dostanę. Ja jednak nie umiałbym z dnia na dzień zebrać się, spakować i wyjechać do innego kraju. Za bardzo czuje przywiązanie do Warszawy.

Jak rozumiesz słowo przywiązanie? 

Rodzina, dziewczyna i miasto, w którym wychowałem się, w którym przyszedłem na świat, w którym spędziłem najwspanialsze życiowe chwile. Ja do takich rzeczy przywiązuje dużą wagę. Prawdopodobnie największą. Dlatego tym bardziej podziwiam brata. Dziesięć lat temu rzucił wszystko, wyjechał do Wielkiej Brytanii i żyje.

Wspomniałeś o waszej czwórce – Kropiewnicki, Madej, Joczys i ty. „Kropa” jest jednak o dwa lata młodszy od ciebie. Jak się poznaliście? 

Przede wszystkim chodziliśmy do tej samej szkoły. Tak się złożyło, że grałem z przyjacielem Michała, Jackiem Karbowniakiem, w Młodej Ekstraklasie. Pewnego razu przedstawił nas sobie i życie nocne pomogło nawiązać relację. Czasami coś zjedliśmy, wypiliśmy… Kontakt utrzymujemy od ośmiu lat.

Do samego KTS-u, oprócz Michała Madeja, przekonał cię fakt, że to jednak było „Weszło”? 

Szczerze muszę przyznać, iż starałem się odłączyć od świata social-mediów. Nie miałem Twittera. O samym istnieniu portalu „Weszło” oczywiście wiedziałem, lecz nie zdawałem sobie sprawy, że doszło do stworzenia radia i rozwinięcia na tak dużą skalę. Aczkolwiek ten fakt nie wpłynął na moją końcową decyzję.

A obecność Wojtka Kowalczyka? 

Nie pamiętam czasów gry Wojtka aż tak dobrze, aby móc się wypowiadać na ten temat. Przychodząc do KTS-u, wiedziałem, że był wielkim piłkarzem. Poznałem kompletnie nowego człowieka. Człowieka oddanego temu, co robi. Trzyma naszą paczkę w ryzach i na razie wychodzi mu to, jak widać, bardzo dobrze. Niektórzy źle mówią o Wojtku, ale wielu klubom życzę takiej solidarności z klubem, jaką on posiada. Bo takich ludzi brakuje w polskiej piłce.

Nie rozumiem również podważania jego więzi z Legią. On ją kocha, jest legionistą. A tego nie da się wyplenić. Przecież poświęcił temu klubowi wiele lat. Wydaje mi się, że on mówi na to: „a niech jadą ze mną”. Po spotkaniu ze Starymi Babicami powiedział, iż on krytykę przeżyję, ale obyśmy my mieli spokój. Ja takie podejście szanuję. Wielu ludziom brakuje dystansu.

W końcu to tylko piłka nożna. 

Właśnie, a niektórzy przenoszą to nad życie. Czasami trzeba wyluzować.

Masz jakieś indywidualne czy drużynowe cele na ten sezon? 

Indywidualne cele? Aby dwójka mi się ponownie nie zwinęła! (śmiech) A tak na serio, to awans. Żeby w wypadku ponownego spotkania za dwa, trzy lata moglibyśmy mówić, iż wykonaliśmy kawał dobrej roboty.

rozmawiał Dominik Klekowski

4

fot. Maciej Biały/400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...