Reklama

Hello darkness, my old friend. City znów męczy się w LM

red6

Autor:red6

02 października 2018, 21:29 • 3 min czytania 7 komentarzy

Niby mieliśmy kilka lat, by przyzwyczaić się do tego, że Manchester City i Liga Mistrzów stanowią wyjątkowo niedobraną parę, ale jednak za każdym razem trochę dziwi nas reakcja tej wybitnej drużyny na mecze poprzedzone wysłuchaniem słynnej „Kaszanki”. Zamiast wyjątkowej motywacji i chęci pokazania najlepszej wersji siebie, często obserwujemy spętane nogi i głowy podejmujące gorsze decyzje niż zazwyczaj. Pytanie, czy w kolejnych edycjach The Citizens znów zaliczą wpadkę, przestaje mieć sens. Lepiej zapytać – kiedy? Tym razem już faza grupowa to ciężary dla ekipy Guardioli. 

Hello darkness, my old friend. City znów męczy się w LM

A miało być szybko, łatwo i przyjemnie, bo Lyon, Szachtar i Hoffenheim to na papierze losowanie wręcz wymarzone. Gdyby była możliwość podgrzania kulek, to władze klubu z Manchesteru zapewne zażyczyłyby sobie właśnie takich rywali, dzięki którym jesienią można by się mocniej skupić na bataliach na krajowym podwórku. Tymczasem rzeczywistość jest wyjątkowo brutalna – dla Manchesteru City, trochę jak dla polskich klubów, w Europie już nie ma słabych drużyn.

Najpierw trzy punkty z Etihad Stadium wywieźli Francuzi. Tym samym City pobiło niechlubny rekord – jako pierwsza angielska drużyna w historii przegrała cztery mecze LM z rzędu. Z kolei dziś ogromne problemy Aguero i spółce sprawiło Hoffenheim. Drużyna, która ma swoje problemy w lidze niemieckiej (dopiero 12. miejsce w tabeli i defensywa, którą sforsować może każdy), na tle mistrza Anglii i aktualnego lidera ligi nie wyglądała jak ubodzy krewni ze wsi. Wręcz przeciwnie – wszelkie kompleksy zostały schowane głęboko do kieszeni.

To trzeba piłkarzom Juliana Nagelsmanna i samemu trenerowi oddać – jaj im nie zabrakło. Już w pierwszej minucie prowadzenie Niemcom dał Ishak Belfodil, który skorzystał z podania Demirbaya i nieudanej pułapki ofsajdowej. Ważniejsza rzecz wydarzyła się jednak później – The Citizens błyskawicznie wyrównali za sprawą Aguero, któremu piłkę wyłożył Sane, ale nie sprawiło to, że Hoffenheim porzuciło swój plan na to spotkanie. Dalej starało się wymierzać ciosy zza gardy, o której raczej nie możemy powiedzieć, że była podwójna. Piłkarski klincz? Zapomnijcie.

Przy takim podejściu do meczu z City przydają się dwie rzeczy:

Reklama

– szczęście,
– dobra postawa bramkarza.

I to, i to Hoffenheim miało. Oliver Baumann jeszcze w pierwszej połowie obronił sytuację sam na sam ze Sterlingiem, a także zmierzające pod poprzeczkę uderzenie Aguero. W innych sytuacjach Argentyńczyk przestrzelił – raz minimalnie nad poprzeczką, a raz już bardziej znacząco, gdy piłka wylądowała mu pod nogami po szalonej szarży Sane. Z kolei dla gospodarzy drugiego gola mógł strzelić choćby Belfodil, ale nie skorzystał z dobrego zagrania… Laporte. Drugą połowę Niemcy też rozpoczęli od dwóch sytuacji strzeleckich.

Z czasem piłkarze Guardioli częściej dawali upust swojej frustracji poprzez faule niż zagrażali bramce Baumanna. Uciekali się też do tak haniebnych zagrywek jak próba wymuszenia karnego, ale nawet to nie przyniosło rezultatu. Na swoje szczęście City znalazło też bohatera. Konkretnie Stefana Poscha z ekipy rywali, który w samej końcówce meczu zaprezentował polczakową sprawność w polu karnym, z czego skorzystał Silva. Aż musimy wam to pokazać.

Możecie powiedzieć, że The Citizens po prostu chcą się przeturlać przez fazę grupową i awansować jak najmniejszym nakładem sił, ale jak na nasze oko wygląda to zupełnie inaczej. Parafrazując – więcej szczęścia niż umiejętności.

Reklama

Hoffenheim – Manchester City 1:2 (1:1)
1:0 – Belfodil 1′
1:1 – Aguero 8′
1:2 – Silva 87′

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...