Reklama

Interze, witaj w domu

redakcja

Autor:redakcja

18 września 2018, 14:18 • 11 min czytania 8 komentarzy

W futbolu, jak w życiu, nie ma nic za darmo. Zasługi nie grają. Ale Champions League i Inter Mediolan kojarzą mi się tak nieodparcie jak kiełbasa z grilla z sarepską musztardą.

Interze, witaj w domu

Dlatego dla mnie to jest miejsce nerazzurri. Europejski dom Internazionale. Dom, z którego sami się wygnali i dom, do którego wracają. 

Gdy ostatni raz grali w Lidze Mistrzów, rywalizowali z Mierzejem robiącym dym w barwach Trabzonsporu. Tytuł w Polsce zdobywał Śląsk Wrocław, Darek Dudka był środkowym pomocnikiem biało-czerwonych, a Piotr Zieliński miał ciężary w szkole.

Starczy tej banicji.

***

Reklama

Od 1982 w każdym finale mistrzostw świata gra piłkarz Interu.

1982: Bergomi, Oriali
1986: Rummenigge
1990: Brehme, Klinsmann, Matthaus
1994: Berti
1998: Djorkaeff, Ronaldo
2002: Ronaldo
2006: Materazzi, Grosso
2010: Sneijder
2014: Palacio
2018: Perisić, Brozović

***

W ostatnim dwudziestoleciu żadna włoska drużyna nie mogła się pochwalić tak dobrą frekwencją.

Screen Shot 09-18-18 at 11.09 AM

Źródło: https://www.european-football-statistics.co.uk

Reklama

***

Powstanie Interu, który kojarzycie ze swojego dzieciństwa, to oczywiście historia ogromnych pieniędzy, ale również historia romantyczna. Przecież kto powiódł nerazzurri na szczyt świata za Helenio Herrery? Angelo Moratti, ojciec Massimo, który był wówczas prezydentem klubu.

Massimo na Wielkim Interze łapał bakcyla futbolu. Gdy przejmował w 1995 we władanie dawną ojcowiznę, czuł, że uczynienie jej ponownie wielkia to jego dziedzictwo, rodzinna powinność. Podkreślmy: nie – jak często dzisiaj – biznesowa okazja, szansa na wypromowanie pewnej idei – pozdrawiamy Katar – tylko osobista, czerpiąca z dziecięcych marzeń misja.

Dlatego czterdziestoletni Moratti władając Interem nie siedział w gabinecie na najwyższym piętrze wieżowca. Czterdziestoletni Moratti nie bywał w klubie od wielkiego dzwonu. Spójrzmy na sam początek: szef siedział w pakamerze razem z trenerem i doradcami, paląc papierosa za papierosem i oglądając całymi dniami kasety VHS z piłkarzami. Był całkowicie zajarany i oddany. Wszystko inne zeszło na bok.

Możecie się śmiać z tej metody skautingowej, która później przywiozła Oproiescu do Wisły, ale Moratti wynalazł w ten sposób  młodziutkich Zanettiego i Roberto Carlosa. W zasadzie powinien mieć najlepszy duet bocznych obrońców na następne piętnaście lat.

Ale budżet bez dna, jakim dysponował, był zarazem jego przekleństwem.

Calcio na przełomie wieków trzęsło piłkarskim światem. To tutaj grali najlepsi piłkarze świata. To tutaj bito rekordy transferowe. Pół ligi mogłoby się bić o wygranie Champions League. Byli tacy, którzy mieli większą renomę – zgoda. Ale nikt nie miał takiej forsy jak Inter.

Sprowadzenie Ronaldo w 1997 nie było po prostu hitowym transferem. To był symbol ambicji Interu, demonstracja ekonomicznego bicepsa. Swoiste powiedzenie:

„Słuchajcie, wiemy, że ostatnio osuwaliśmy się w przeciętność, szalejąc maksymalnie w Pucharze UEFA, ale chcemy być najlepsi. Najwięksi.

Chcemy być dla futbolu tym, kim New York Yankees dla baseballu”.

Nie było w tamtych czasach większego nazwiska w piłce niż Ronaldo; już jego transfer z PSV do Barcelony bił transferowy rekord świata. Brazylijczyk był asem atutowym ofensywnie grającej Blaugrany, która huknęła ponad sto bramek w znacznie bardziej wyrównanej wówczas La Liga. R9 strzelił łącznie we wszystkich rozgrywkach 47 bramek, a były to czasy, gdy napastnik strzelający trzydziestkę miał świat u stóp. Ten wynik był uznawany wówczas za przyczynek do dyskusji:

Czy pojawił się piłkarz lepszy niż Pele?

Jeśli pamiętacie tylko Ronaldo po kontuzji, wiele tracicie. Wczesny Ronaldo był fenomenem. Dynamika. Siła. Szybkość. Technika. Żaden sprytny dobijak; jednoosobowa armia, której nie sposób było zatrzymać.

I tego piłkarza wyciągnął nie zdobywca Ligi Mistrzów, nie kto inny z ówczesnego europejskiego topu, tylko Inter przygotowujący się do kolejnej edycji Pucharu UEFA.

Przez pierwsze dwa lata, a więc do kontuzji, Ronaldo w Interze był równie fenomenalny. Co zrobił Moratti przed sezonem 1999/2000? Dokupił mu Vieriego, bijąc kolejny transferowy rekord świata. A przecież byli jeszcze choćby Zamorano, Recoba, Baggio.

Problem w tym, że ruch w interesie był aż za duży. Spójrzmy na tamto konkretne okienko transferowe. Papierowa rewelacja: poza Vierim jeszcze Panucci i Seedorf z Realu, Jugović z Atletico, Blanc i Domoraud z Marseille, Di Biagio z Romy, Serena z Parmy, Peruzzi z Juventusu, Cordoba z San Lorenzo, nawet młodziutki Adrian Mutu wyniuchany w Dinamie Bukareszt. Siedem milionów euro lekką ręką wydane za cieniasa Georgatosa symbolizuje zasobność portfela.

Ale w tym samym okienku Inter rozstał się z Mikaelem Silvestre, wypożyczył też Pirlo, nie zaufał Freyowi. Sprzedano Djorkaeffa, Wintera, Simeone, Ventolę, Piaglucę, Christiano Zanettiego, Ousmane Dabo.

Nie ma klubu, który by nie pomylił się w transferowych roszadach, ale Inter mylił się wyjątkowo często w wyjątkowo kosztowny sposób.

Na dzień dobry swojego ery Moratti pożegnał Bergkampa, bo uznał, że o ofensywie będzie stanowił Maurizio Ganz. Roberto Carlos przetrwał tylko rok. Seedorf po dwóch latach poszedł do Milanu. Inter pierwszy dostrzegł talent Pirlo, by oddać go bez żalu za miedzę. Inter pierwszy dostrzegł talent Mutu, by w ogóle z niego nie skorzystać. Inter pierwszy wyszukał Adriano, by oddać go za niewielkie pieniądze, a później odkupić za krocie i patrzeć, jak L’Imperatore się kończy.

Inter sprowadzał zawodników po ich szczycie: pamiętacie że grali tu Batistuta i Davids? Cieniem dawnej wielkości był Figo. Albo Paulo Sousa, akurat po dwóch zwycięstwach w Lidze Mistrzów – z Juve 95/96, z BVB 96/97 – ale już trapiony przez kontuzje, o czym w Mediolanie zapomnieli.

Legendarnymi pudłami byli Robbie Keane, Hakan Sukur, Vratislav Gresko, Farinos. Quaresma kosztował milion za mecz. Na Francesco Coco w 2002 nie tylko wydano 28 milionów euro, dorzucono jeszcze w pakiecie Seedorfa (!). A przecież to pozycja, którą od siedmiu lat powinien zabezpieczać Roberto Carlos.

Ściągnięcie Fabio Cannavaro z Parmy w 2002 powinno zapewnić spokój na lata. A jednak po dwóch sezonach odszedł do Juve za połowę mniejszą kwotę, narzekając na to, że w Interze nie potrafiono go nawet odpowiednio ustawić na boisku. Do tego dochodziły częste roszady na stołku trenerskim.

Najboleśniejszą konsekwencją serii pomyłek było odpadnięcie w eliminacjach Ligi Mistrzów z Helsinborsem. Nie pomógł nawet karny Recoby w ostatniej minucie. A zespół prowadził przecież Marcelo Lippi, tuż po pełnym sukcesów pięcioleciu z Juventusem. Przetrwał w Mediolanie rok.

Nagrodą był spadek do UEFA Cup i mecz z Ruchem Chorzów

Internazionale czasem przypominali więc dzianego fajtłapę, który nie wie co zrobić z pieniędzmi, a najbardziej na jego bogactwie korzystają wszyscy wokół, tylko nie on. Ale nie oszukujmy się – byli zarazem siłą, z którą każdy musiał się liczyć. Byli futbolowym mocarstwem o ambicjach sięgających absolutnego szczytu szczytów.

Naprawdę nie chcę brzmieć jak facet od „kiedyś to było”, ale mam teorię, według której kiedyś futbol w Europie był bardziej wyrównany. Dzisiaj mamy wąski bankiet dla superVIP-ów, a potem poczekalnię dla aspirujących. Wtedy ścisły top… nie był tak ścisły. Może niższy poziom niż najlepsi dzisiejsi, ale za to ciekawiej, bo więcej ekip jest w stanie przyłożyć każdemu rywalowi nóż do gardła.

Inter gwarantował moc. Był wiecznym czarnym koniem Ligi Mistrzów. Zawsze zastanawiano się: czy to będzie ich sezon? Na papierze tak, w praniu – zobaczymy. A nawet jeśli nie, to będzie kogo oglądać. Ktoś cenił Taribo Westa, po części za fryzury, po części za grę dla topowych polskich klubów w Championship Managerze. Ktoś biegał po podwórku w koszulce Hernana Crespo, ktoś po Euro 2000 uważał, że Toldo jest najlepszym bramkarzem świata, ktoś chciał być w obronie twardym skurczybykiem jak Materazzi.

Były wielkie mecze z Manchesterem United w sezonie, w którym Alex Ferguson i spółka zaczęli od pokonania ŁKS-u. Reakcja Morattiego na odpadnięcie? Próba ściągnięcia Scholesa i Giggsa.

Były półfinały z Milanem w sezonie 02/03, kiedy o awansie rossoneri – już z Pirlo i Seedorfem w składzie – zdecydowały bramki strzelone na wyjeździe, choć rzecz jasna oba mecze rozegrano na San Siro/Giuseppe Meazza.

Słynny pucharowy rajd Villarreal dowodzonego przez Juana Romana Riquelme? W pokonanym boju także Inter. Do tego mnóstwo hitów grupowych z Barceloną, Bayernem, Realem, Newcastle, Bayerem czy szokujące 3:0 i 1:5 z Arsenalem. Inter stanowił stały, ceniony element Champions League, nieodłączną część tej piłkarskiej uczty, potrafiący czasem zawładnąć jej smakiem.

Tak naprawdę triumf przyszedł w momencie, gdy Inter był już po swoim najlepszym finansowo momencie. Ale może to mu pomogło, bo dawniej Moratti zrobiłby szesnaście transferów przy pierwszym kryzysie?

Tu największą gwiazdą był Jose Mourinho. Mourinho, któremu udało się to, co niegdyś w Chelsea: zdobył szatnię. Piłkarscy milionerzy – zbiór wybujałych ego – byli wpatrzeni w niego jak w obrazek. Eto’o w niektórych drużynach był postrzegany jako zawodnik, który nie wraca, który nie pracuje w obronie. U Mourinho czasami grywał niemalże na prawej obronie, harując jak Piszczek.

W środku generał Cambiasso, mający wsparcie ze strony konia pociągowego w postaci Thiago Motty. W obronie jeden z najlepszych obrońców, jakich widziałem: Lucio. Po prawej Maicon w szczytowym okresie. Z przodu grający życiówkę Milito, na kierownicy Sneijder, przez wielu ograbiony tamtego roku ze Złotej Piłki. Zadaniowcy: Pandev, Muntari, a przede wszystkim Balotelli, o którym Mou opowiadał, że mógłby na temat samego Mario napisać komediową książkę. Wspominał chociażby o meczu w Kazaniu, gdzie wszyscy napastnicy byli kontuzjowani, miał tylko Balo. Balotelli w pierwszej połowie złapał żółtą kartkę, więc Mourinho 14 minut przerwy poświęcił wyłącznie rozmowie z napastnikiem. Tłumaczył, żeby grał ostrożnie, żeby się pilnował, nie angażował w odbiór piłki, by nie ryzykować faulu. Mario potwierdził, że rozumie.

A w 46 minucie dostał drugą żółtą kartkę.

Najwięcej grał znowu oczywiście on, nadzwyczajny w byciu zwyczajnym, niezniszczalny Javier Zanetti.

jzanetti

Tamten triumf jest zmącony dwumeczem z Barcą, której nie uznano bramki Bojana (była ręka, czy jej nie było?). Dwumecz, w którym przelotowi Barcy przeszkodziła erupcja wulkanu Eyjafjallajökull, po czym Mou nazwał go swoim przyjacielem. A radość Internazionale udaremniona przez zraszacze? Oczywiście można psioczyć, żałować, że nie było VAR-u. Prawda. Ale dramatyzm tych meczów był niesamowity.

Dla mnie osobiście tamten sezon Interu to największy w życiu sukces przewidywania piłkarskiego. Zimą kolega spytał mnie kogo typuję na zwycięzcę Ligi Mistrzów. Powiedziałem, że świetnie grają nerazzurri, bo Mourinho doskonale to wszystko poukładał, zakładając chomąto gwiazdom, w dodatku z tego zadowolonym. Nikt nie dawał wiary – w wyścigu brały jeszcze udział Real, Manchester United, Milan, Bayern, Arsenal, Barcelona, a Inter grał z Chelsea. Bardziej prawdopodobne było, że za chwilę odpadnie. Niemniej ostatecznie wyszło na moje.

Jasne było zarazem, że wraz z odejściem Mourinho w glorii potrójnej korony coś się w Interze skończy. Następne dwa lata w pucharach to tylko efektowne porażki. Nerazzurri pomagali pisać innym wielkie historie, by wspomnieć półfinał Schalke po efektownym 5:2, rozpoczętym wolejem Stankovicia z połowy boiska.

 

Podobno Maicon do dziś nie może się odkręcić po tym, co zrobił z nim na Giuseppe Meazza średnio znany wówczas zawodnik, Gareth Bale.

Moratti sprzedał klub w 2013 roku. Od tamtej pory władze przeszły w ręce Erika Thohira, a później grupy Suning. Nie można odmówić nowym inwestorom zaangażowania – do Mediolanu przyjeżdżali gracze, którzy dawali uzasadnione nadzieje, że będzie lepiej.

Sezon 15/16 – według transfermarkt wydali sto milionów. Podobnie wiele zarobili, ale jednak transfery Shaqiriego, Kondogbii, Perisicia, Felipe Melo, Joveticia, Ljajicia nie były za frajer.

Sezon 16/17 – 160 wydanych milionów euro przy osiemnastu milionach za sprzedanych graczy. Joao Mario kosztowal czterdziestkę, Gabigol trzydziestkę, Candreva 22, Eder dychę, Miranda dychę, Ansaldi dychę.

Sezon 17/18 – 105 milionów wydanych przy 75 za sprzedanych graczy. Skriniar za 27 baniek, Vecino za 24, Dalbert za 20, Gagliardini za 20.

Lato 2018 – 78 milionów wydanych przy ponad setce otrzymanej. Sprzątano sprzedając Edera, Kondogbię, Murillo, Santona, Biabanego czy Nagatomo. Kupiono Radję Nainggolana za 38 baniek, 16 milionów kosztował rzekomy supertalent argentyńskiej ligi, dwudziestoletni napastnik Lautaro Martinez, do tego mądre wypożyczenia Keity Balde czy Sime Vrsaljko z opcją pierwokupu. Za darmo przyszli Kwadwo Asamoah i Stefan de Vrij.

La Gazetta oceniła transfery Interu na 9/10. Pytano wprost:

Czy to jest rok, w którym Inter rzuci Juve wyzwanie?

Ale Inter zaczął jak Inter, czyli nic nie może iść łatwo, lekko i przyjemnie. Zdążył przegrać już z Sassuolo, a u siebie zremisować z Torino i przerżnąć z Parmą. Niektórzy twierdzą, że pod Spalettim już grzeje się stołek. Prawdą jest, że Thohir nie słynie z przesadnej jak na zachodnie standardy cierpliwości: Tylko w sezonie 16/17 drużynę prowadziło trzech szkoleniowców: Frank de Boer, Stefano Pioli, Stefano Vecchi.

Marzeniem pozostaje Diego Simeone, który powiedział kiedyś, że prowadzenie Interu jest dla niego kwestią czasu. Cholo kontrakt z Atletico ma do czerwca 2020 roku. Można założyć, że wolałby przejmować nerazzurri grające regularnie w Lidze Mistrzów, niejako już umiejscowione ponownie na europejskiej mapie, a nie w roli próbującego wydobyć się z przeciętności średniaka Serie A, grającego ze Stjarnanem w Lidze Europy.

Gdyby udało się ściągnąć Cholo, byłby to ruch może nie tej skali, co sprowadzenie Ronaldo, ale na pewno z podobnej półki. Simeone to absolutny top szkoleniowców świata. Gdy powie pas na Wanda Metropolitano, będzie mógł przebierać w ofertach z najlepszych klubów, a pewnie dojdzie i reprezentacja Albicelestes. Jeśli z tego grona wybrałby Inter, z miejsca Internazionale nabraliby wiarygodności. Przecież Cholo przywrócił blask Atletico, dlaczego nie miałby zrobić tego w Interze?

Na razie jednak muszą sobie radzić sami. Skład jest, drużyna – powstaje. Grupa – według włoskiej prasy – trafiła im się piekielna, złośliwie wylosowana między innymi przez legendę rossoneri, Kakę.

Ale i tak wszyscy rozumieją dlaczego Spaletti mówi, że dzisiaj Inter trafi do Disneylandu. Wszyscy wiedzą co ma na myśli Zanetti ciesząc się na grę z Barceloną i Tottenhamem, podkreślając, że te mecze to kolejny element w układance mającej zapewnić pełny powrót.

Inter nie gra wyłącznie o punkty i premier finansowe. Inter gra o to, by przypomnieć kibicom swoją wielkość. Znowu zaistnieć w świadomości milionów, a młodszym kibicom w praktyce się przedstawić.

Takiej stawki nie wygrywa się zdobywając trzy punkty z Lokomotiwem. Taką stawkę wygrywa się grając dobrze z Barceloną i Tottenhamem.

Leszek Milewski

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Liga Mistrzów

Komentarze

8 komentarzy

Loading...