Reklama

Jak wylądowaliśmy na meczu ASS w drugiej lidze marokańskiej 

redakcja

Autor:redakcja

09 września 2018, 09:53 • 11 min czytania 21 komentarzy

– Skąd jesteście? – zaczepia nas na ulicy Marokańczyk. Wygląda jak typowy mieszkaniec Marrakeszu. Ma na sobie śmieszne afrykańskie wdzianko, jego uśmiech zdobi szkorbut, pięć razy dziennie się modli na ulicy bądź w meczecie, a jego małżonka chodzi w hidżabie. W wolnych chwilach – w Maroko praca nie szuka człowieka, więc wolnych chwil ma wiele – zajmuje się naciąganiem turystów. 
– Z Polski. 
– Z Polski? – pyta, ale bardziej chyba samego siebie. Strzelamy, że zaraz pomyli – jak wszyscy na świecie – Poland z Holland. 

Jak wylądowaliśmy na meczu ASS w drugiej lidze marokańskiej 

Jednak pochopnie go osądziliśmy, bo nasz friend – tu wszyscy po wymianie ze sobą dwóch słów są już przyjaciółmi – zaskakuje i przechodzi na… polszczyznę.

– Murzynek bambo w Afryce mieszka! Spoko Maroko! Would you like some herbatka? Dobzie?
– Bardzo dobzie.

Oczywiście nasz friend nie ma czasu na prywatne śmieszkowanie – to biznesmen, całkiem poważny. Prowadzi swój sklep z dziełami sztuki. Pyta, czy chcemy go odwiedzić. Odmawiamy. Na sto procent nie różni się on niczym od bazarowych stoisk, na których u każdego sprzedawcy można kupić obrazki bądź rzeźby własnej produkcji (jasne, jasne, wszyscy mają pamiątki własnej produkcji i dziwnym trafem wszystkie wyglądają tak samo), choć kreatywność w podejściu do klienta doceniamy. Podszedł z pomysłem, a mógł być po prostu – jak wszyscy – nachalny. Właśnie za to najbardziej zapamiętamy Maroko – za nachalność.

Turystki rozpoznaje się w banalny sposób – po włosach. Nie po kolorze, a po prostu po tym, że je mają. Albo inaczej – że nie chowają ich za burką bądź hidżabem. Naciągaczki wyłapują więc turystów w tłumie błyskawicznie. Zawsze dzieje się tak samo. Naciągaczka pojawia się znikąd i po wszystkim znika wśród ludzi. Wyrywa rękę przechadzającej się głównym placem towarzyszki autora, zaczyna po niej mazać henną i rzuca naprzemiennie dwoma wyrażeniami – „free” i „no money”. Nie wiadomo, co począć. Wyrywać rękę? Dać sobie coś namalować, skoro faktycznie za frykasa? Nim zdąży się podjąć decyzję, naciągaczka już kończy swój koślawy wzór i błyskawicznie zmienia wersję wydarzeń:

Reklama

– 400.
– Ale miało być za darmo.
– 400.

Licytacja kończy się na 20 dirhamach, a hennę udaje się szybko zmyć. Po wszystkim naciągaczka rzuca jeszcze: – Wyjmij ten telefon z kieszeni. Mogłam zabrać ci go już pięć razy.

Kto wie, czy koniec końców nie okazała się całkiem niezłą inwestycją wartą nowego smartfona.

DSC03053

DSC02947

Zakaz pływania kajakiem w dwójce. 

Reklama

DSC03051

Nie rozgryzłem dlaczego, ale każdy autobus w Maroku wygląda jakby przeszedł wojnę.

Marrakesz to fajne miasto, ale na dłuższą metę nie do życia, chyba że na totalnych obrzeżach w willi z basenem. Przytłacza. Nie da się przejść dziesięciu metrów nie będąc zaczepionym. „Spójrz na mój sklep. Tylko spójrz!”. „Obiad? Kawa? Deser? U nas! Chodź!”. „Żółw! Żółw! Chcesz kupić żółwia? Żółw!”. Najgorzej wtedy, gdy niepostrzeżenie nałożysz na siebie coś charakterystycznego, na przykład koszulkę reprezentacji Brazylii.

– Brazil! Brazil!!! – słyszysz na każdym kroku.

Na ulicy można usłyszeć od sprzedawcy także „dzień dobry!” w języku polskim i tym razem nie mam pojęcia, jaki element ubioru mógł spowodować taką reakcję, bo przecież sandały i skarpety zostały w hotelu. Chwilę później jakiś gość informuje nas, że idziemy ślepą uliczką. W pierwszym momencie myślisz sobie, że chce ci pomóc i poprowadzić do wyjścia, ale po chwili orientujesz się, że owszem, prowadzi, ale do swojego sklepu. Zawracamy. Uliczka wcale nie była ślepa.

Przytłaczają nie tylko sklepikarze, którzy na każdym kroku chcą cię naciągnąć i przy swoich straganach podają ci z góry cenę dwa razy wyższą niż lokalnym mieszkańcom. Przytłacza też to, że musisz wciąż uciekać przed skuterami, które jeżdżą jakby chciały wziąć odwet za to, że zbyt mało kupujesz na stoiskach. Przytłacza mnogość ludzi, którzy spędzają czas na ulicach. Przytłaczają żebracy bez oczu – nigdzie na świecie nie widziałem tylu ludzi bez oczu, okropny widok – proszący na ulicach o pieniądze. Przytłacza smród. Przytłaczają szczątki martwych zwierząt, porozrzucane bezpardonowo po ulicach.

DSC02943 DSC02945

Marrakesz szczyci się garbarstwem, czyli wyprawianiem skór. Powstają one zarówno w zorganizowanych przedsiębiorstwach, jak i na prywatnych podwórkach. Idąc uliczkami można spotkać suszącą się skórę powieszoną na sznurku obok prania, a do garbarni znajdujących się w centrum miasta można po prostu wejść i zobaczyć cały proces na własne oczy. Rezygnujemy z tej fantastycznej atrakcji, bo im bliżej garbarni się znajdujemy, tym bardziej nasila się smród mieszkanki spalonego ciała, śmierci i zgniłego mięsa. Brrr. Aż chce się uciec albo przynajmniej zwymiotować.

Z dwóch opcji wybieramy ucieczkę – do Rabatu, stolicy, gdzie przychodzi wybawienie, czyli mecz drugoligowego klubu o wdzięcznej nazwie ASS.

Ale zanim do niego dojdzie, zniesmaczymy się jeszcze kilka razy. Restauracja w samym centrum miasta.

– Czy mają państwo stolik dla dwóch osób?
– Tak, tak, proszę za mną!

Idziemy na samą górę restauracji tak ciasnym przejściem, że aż uderzam się w głowę. W końcu jesteśmy. Wita nas kot-przybłęda (każda knajpa ma swojego przybłędę) wyjadający resztki po poprzednich klientach. Kelner pokazuje, że mamy usiąść i idzie sobie, zostawiając nas przy stoliku upaćkanym sosem, niedojedzonym obiadem i kotem, który ów obiad obiera sobie za cel. Nie udaje mu się go osiągnąć, choć próbuje na tyle zawzięcie, że wywraca szklankę. Ta upada na ziemię. Szkło się rozpryskuje, wokół biegają dzieci. Kelner zjawia się, idzie po szufelkę i wraca za siedem minut bez szufelki, lecz ze zmiotką (pół biedy). Zamiata te szkła na jedną kupkę i nie wie, co z tą kupką zrobić. Postanawia więc zamieść ją pod fotel. Sprytne, niech się martwią ci, co kiedyś zechcą go odsunąć. A stolik? Dopiero jak przyszło jedzenie uznał, że sos pozostały po poprzednich klientach nie poprawi komfortu posiłku.

Afryka to jednak trochę inne poczucie czasu i estetyki, choć wiele osób uznaje, że Afryki są dwie – arabska (Maroko, Egipt, Tunezja) i czarna, ta prawdziwa. Najgorzej pod względem estetyki było w Senegalu, gdzie zmęczony ciągłym syfem uznałem, że trzeba znaleźć miejsce nieskażone spalinami, śmieciami i tłumem, na przykład plażę. Spytałem więc, gdzie jest najlepsza plaża w okolicy i udałem się na nią zgodnie z instrukcjami. Na miejscu spotkała mnie mozaika…

1) głów i resztek ryb, które lokalni rybacy odcinają już na plaży (co pięć metrów),
2) rój much, który nad głowami i resztkami ryb się unosił,
3) kozy,
4) odchody kóz (co dziesięć metrów),
5) dzieci myjący kozy w oceanie,
6) osoby, które w tych warunkach potrafią chillować.

Niesamowity smród, potencjalne wdepnięcie w coś nieprzyjemnego co kilka metrów, ale tubylcom to w ogóle nie przeszkadzało. W przeciwieństwie do na przykład Japończyków, którzy siedząc przy czystym stoliku w restauracji w Marrakeszu, zanim cokolwiek zamówili wytarli mokrą chusteczką nawet nogi od stołu.

DSC02946

Przepiękne rozwiązanie, proste i tanie. DSC02955

Czapki Legii na bazarze w Marrakeszu? Można się pomylić. 

DSC02961

Zmywanie kostki butelką wody. Da się? Da się. 

* * *

Chcąc udać się na jakiś mecz totalnie do dupy, nie mogliśmy lepiej wybrać – od razu wiedzieliśmy, że drużyna ASS spełni oczekiwania. Po rozwinięciu skrótu wyjdzie nam nazwa AS Sale i to dobry moment na szalenie wartościową ciekawostkę. Stolicą Maroko jest Rabat, pod Rabatem znajduje się Sale, największe miasta to CASAblanca i MaraKESZ. Maroko uchodzi jednocześnie za najbardziej nachalny kraj na świecie.

Przypadek? Oczywiście, że tak.

W Rabacie meldujemy się dwie godziny przed meczem, a trzeba jeszcze przecież ruszyć do znajdującego się na obrzeżach Sale. Na piechotę zbyt daleko, linia tramwajowa w przebudowie, pozostaje taksówka. I tu pojawia się pierwszy, dziwny problem. W Rabacie taksówki mają kolor niebieski, w Sale żółty. Niebieska taksówka jadąc do Sale wraca bez klienta (zabranie klienta do niebieskiej taksówki na terenie żółtych grozi dużymi karami), więc liczy sobie podwójnie, a od białasów – potrójnie. Pada kwota 150 dirhamów, czyli jakieś 60 złotych. Zbijamy do 110, a kierowca zachowuje się, jakby musiał do tego kursu jeszcze dopłacać i pokazuje zdjęcie cen, jakie obowiązują zwyczajowo na dane kursy.

A to ledwie pięć kilometrów.

Naciąganie przez taksówkarzy to klasyka gatunku. Najlepiej mówić, że masz tylko 20 dirhamów i grosza więcej nie dasz. Festiwal zaczyna się już od wyjścia z dworca.

– Za ile na Bab Ksiba?
– 80.
– Damy 20.
– Hahahaha.

Każdy taksówkarz reaguje tak samo – robiąc minę, jakbyśmy obrazili nie tylko jego, ale całą jego rodzinę trzy pokolenia wstecz, oczywiście najohydniejszymi obelgami. Widać po nim taką odrazę, jakbyśmy zabierali jego dzieciom jedzenie spod ust.

Gdy po trzech minutach biegnie za nami, nagle wraca mu humor: – Hej! Hej! Dobrze, dobrze! To trzydzieści!

W końcu docieramy. Luba autora tekstu wywołuje pod stadionem spojrzenia lokalnych, wszak kobieta na stadionie to w Maroko widok mniej więcej tak popularny jak trzeźwy chłop na wiejskim weselu. Choć to dość mocno muzułmański kraj, nie ma aż tak wielkiej ortodoksji jak choćby w Arabii Saudyjskiej. Marokańskiej kobiety odsłaniającej włosy wprawdzie nie uświadczymy, ale knajpy nie są podzielone na dwie części, choć zdarzają się takie przeznaczone wyłącznie dla mężczyzn, jak na przykład ta z flagą FC Barcelony, z której kobieta zostaje momentalnie wyproszona i to nie przez obsługę, a gości. Niektóre hotele nie wpuszczą do jednego pokoju pary bez okazania aktu poświadczającego zawarcie ślubu – przynajmniej jest powód, by się na szybko hajtnąć.

Po wejściu na trybuny potwierdzają się proporcje – kobiet na meczu w zasadzie brak. Stadion? Jak na drugą ligę marokańską, wcale nie taki zły. Są krzesełka, dach nad głową, wiele pustych miejsc. Są też wysokie siatki, które dzielą główną trybunę na trzy części – po to, by kibice mieli utrudnione swobodne przejście. Porządku pilnują funkcjonariusze, choć nic się nie dzieje.

Generalnie nic nie wskazuje na to, by mogło dojść do rękoczynów, choć jeden z kibiców wyraźnie się na mnie zirytował.

– Toaleta? Toaleta na dole. Tu nie! – przestraszył się, gdy patrzyłem na wnękę na stadionie wyścieloną dywanami i już zaczynał zastawiać mi do niej drogę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to sala do modlitw. Tak jak u nas w przerwie uderza się po piwko czy kiełbę, tak tam trybuny masowo udają się na chwilę modlitwy. Co kto lubi.

DSC03041 DSC03040 DSC03039 DSC03038

A propos kiełby, cateringu brak, swoje usługi oferuje jednie gość chodzący po trybunach z wiklinowym koszem, z którego spoconą ręką wybiera za drobną opłatą orzeszki. Poziom? Nie przejdzie mi przez palce, że dużo niższy niż w Polsce, bo byłaby to nieprawda. Piłkarze potrafią na pewno mniej, ale tempem i dynamiką Ekstraklasę mogliby zawstydzić. Nie ma kalkulowania czy myślenia o taktyce – wybiegane chłopy prą do przodu i mimo prawie 40 stopni, po prostu zapieprzają.

W wolnych chwilach od zapieprzania czynią z kolei to, co często koledzy po fachu z polskiej ligi – ośmieszają się. Jak na przykład supersnajper, który podszedł przy 0:0 do karnego i wpadł na to, że najlepiej będzie go wykonać panenką (bardzo mądrze). Podszedł do piłki, wziął rozbieg, dał wcinę… Powiem tak: widziałem już panenki, które szły w poprzeczkę, nad bramką, albo które przewidywał bramkarz. Ale żeby taki strzał przeszedł obok słupka? No, to już wyższy poziom pierdołowatości.

Z ciekawszych zagrań nieznanych z Ekstraklasy otrzymaliśmy jeszcze strzał z połowy boiska po ziemi. Piłkarze raczyli nas takimi próbami dwukrotnie. Dwukrotnie oczywiście wyszło im to do dupy (nazwa ASS zobowiązuje), ale można przynajmniej zaobserwować jakąś powtarzalność.

Czy coś przeszkadza w oglądaniu meczu? Niestety to wstrząsająca wiadomość, więc trzeba napisać ją wielkimi literami: W CAŁYM KRAJU NIE MA PIWA.

Ani żadnego innego alkoholu. Nie ma, po prostu. Nie da się kupić, prohibicja, Allah patrzy. Nie jest on dostępny nawet w zagranicznych supermarketach. Jedynymi miejscami, w których można się napić, są drogie restauracje. Koszt małego piwa? Jakieś 25 złotych. Wino? Ponad 500.

Idealne miejsce na odwyk.

Na mecz – skandaliczne.

Spotkanie skończyło się wynikiem zero zero. Fantastyczny gest solidarności z turystami, którzy musieli także raczyć się napojami zero zero.

DSC03052

Maroko domaga się VAR-u. 

DSC03023

Breaking news: w Ekstraklasie od sezonu 20/21. 
DSC02907

Wypadek taksówkarza spowodował niebywałą mobilizację środowiska. 

* * *

Czerwiec, Moskwa, stadion Łużniki. Maroko po meczu z Portugalią już wie, że wraca do domu. Po meczu kibice zbierają się wokół stacji metra i zaczynają święto. Są race, powiewają flagi, są rytmiczne śpiewy, no i jest całkiem pokaźny tłum. Zachowują się tak, jakby właśnie wygrali mecz. Podczas gdy polscy kibice po meczu z Kolumbią szli w totalnej ciszy i ze spuszczonymi głowami.

Przecieram oczy ze zdumienia: to na pewno czerwony, barwy Maroko, a nie odznaczające Portugalczyków bordo? I czy na pewno trafiłem na dobry mecz?

Na pewno.

Kibiców Maroko zapamiętałem jako jednych z najlepszych kibiców mundialu – może nie byli specjalnie fanatyczni, ale bardzo pokojowi, radośni i pozytywni. W Rosji mieli okazję, by się wykazać, bo na co dzień futbolu w Maroku nie widać zbyt wiele. Na straganach czasami widać co prawda koszulki, dzieciaki grają na bosaka na betonowych posadzkach, gdzieniegdzie można zaobserwować na murach napisy w stylu „Mehdi + Salah”. Egipcjanin traktowany jest w Maroko prawie jak swój. Da się także zauważyć kobiety, które mimo specyficznych strojów uprawiają sport. Jazda rowerem w burce albo pływanie w morzu w hidżabie? No coż, jest to pewnie wyższy poziom dyskomfortu. I na pewno niecodzienny, egzotyczny widok.

Mamy w pamięci taksówkę za 110, więc z meczu wracamy piechotą. Po drodze błądzimy po ciasnych uliczkach i, tym razem już naprawdę, wchodzimy w ślepą.

– Weed or hash? – pytają nas przy jej końcu.

Nie rozstrzygamy jednak tego dylematu. Gdy docieramy do Szefszawan, niebieskiego miasteczka, podobne pytanie słyszymy już na dworcu, a później jeszcze jakieś trzydzieści razy. Tak, trafiliśmy do miejsca, gdzie łatwiej kupić haszysz niż piwo. Wszelkim propozycjom grzecznie odmawiamy i idziemy spać. Jutro znów pobudka o 5:00. Na kolejny koncert zaprosi lokalny meczet.

JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

21 komentarzy

Loading...