Reklama

Polacy bez diamentów, ale było nieźle. Kolejne szanse jutro

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

30 sierpnia 2018, 23:31 • 4 min czytania 4 komentarze

Największe emocje i najlepsi zawodnicy rywalizujący ze sobą. Taka jest idea Diamentowej Ligi. Różnie wypada to na poszczególnych mityngach w trakcie sezonu, ale gdy przychodzi do finałów, wszystko się zgadza. Dziś mieliśmy okazję powidziać gwiazdy światowej lekkiej atletyki na zawodach w Zurychu, choć rywalizację rozpoczęła Paulina Guba i jej koleżanki… w Brukseli.

Polacy bez diamentów, ale było nieźle. Kolejne szanse jutro

Finały Diamentowej Ligi w tym roku rozbito bowiem na dwa miasta i dwa dni. Choć i to nie do końca się zgadza, bo wczoraj rywalizowali choćby tyczkarze. Skakali w… dworcowej hali. Zawody na stadionie będą mieli jutro, ale już nie w Szwajcarii, a w stolicy Belgii. Może się to wydawać męczące, ale gdy cała rywalizacja toczy się o kilkadziesiąt tysięcy dolców, pewnie da się przecierpieć.

Wspomniana Guba, sensacyjna mistrzyni Europy z Berlina, tym razem nie zaskoczyła. W najlepszej próbie pchnęła 18,54 m i zajęła piąte miejsce. Dwie pozycje niżej (i kilkaset kilometrów dalej) zawody skończył Michał Haratyk, inny z naszych złotych medalistów. Sęk w tym, że konkurs mężczyzn stał na poziomie, jakiego jeszcze w życiu nie widzieliśmy. Uwaga, trzymajcie się foteli: miejsca na podium NIE dałyby 22 metry. To mniej więcej tak, jakby skoczyć o tyczce 5,90 m i nie zdobyć medalu na mistrzostwach Europy. Niemożliwe, a jednak.

Reklama

Wygrał Tom Walsch z kosmicznym wynikiem 22,60 m. To nowy rekord Diamentowej Ligi i demonstracja siły Nowozeladczyka. Podobną przeprowadził w rzucie oszczepem Andreas Hofmann, który wykręcił 91 metrów i 44 centymetry. Reszta stawki została daleko w tyle. W tym Marcin Krukowski. Polak nie ma się jednak czego wstydzić. Rzucił co prawda o ponad sześć metrów krócej, ale to drugi najlepszy rezultat w jego karierze. Marcin wyraźnie się rozkręca i gwarantujemy wam, że jeszcze sprawi nam sporo radości.

Nieco gorzej wygląda sytuacja Marceliny Witek. Jej niepowołanie na mistrzostwa Europy było decyzją kontrowersyjną, zrobiło się sporo szumu. Dziś Polka mogła pokazać wszystkim, że powinna była do Berlina zawitać, a tymczasem… spaliła trzy próby i pożegnała się z konkursem. Na jej miejscu też byśmy się spalili. Ze wstydu.

Ostatnim z polskich akcentów była Renata Pliś, która przebiegła 1600 metrów w biegu na 5000, bo taka była jej rola. Była „zającem” i miała wykręcić odpowiednie tempo, założone przez organizatorów. Jej zabrakło dwóch sekund, a zawodniczkom na mecie dużo więcej. Może przed biegiem trzeba im było dać szwajcarskie zegarki?

Co do reszty stawki, to bohaterem dnia były… buty. Nie, nie pomyliliśmy się. Jesteśmy nawet trzeźwi. Wszystko zaczęło się od biegu na 3000 metrów z przeszkodami, gdy Conseslus Kipruto zgubił buta na jednym z pierwszych okrążeń i biegł dalej bez niego. A że Kenijczyk jest po prostu mistrzem w swojej dyscyplinie, to nie tylko do mety dotarł, ale zrobił to na pierwszym miejscu. Niżej możecie zobaczyć krótki filmik z momentu, który już przeszedł do historii Diamentowej Ligi. Ten, kto podłoży pod to „Pójdę boso” Zakopower, wygra sobie nasz szacunek. Poza tym inny but wylądował w trybunach, a fanka, która go złapała była z tego faktu bardzo zadowolona. Normalnie napisalibyśmy, że nie rozumiemy czemu, bo w jednym i tak nie pobiega, ale Kipruto pokazał, że można. Na koniec problemy miał Kyron McMaster, który finiszował na 400 metrów przez płotki ryzykując dość widowiskową glebę, bo rozwiązały się mu sznurówki. Swoją drogą też wygrał, więc może to jakaś metoda?

Reklama

Inne konkurencje też nie rozczarowały. Na wyróżnienie zasługują tu m.in. Caster Semenya, bezkonkurencyjna jak zawsze, czy Noah Lyles, który na 200 metrów wykręcił czas o zaledwie setną sekundy gorszy od rekordu mityngu. Niesamowicie wyglądał też finisz Hellen Obiri na 5 kilometrów. Kenijka już na dwa kółka przed końcem wyglądała, jakby miała paść na bieżnię, walcząc o każdy oddech. I zrobiła to, ale dopiero po tym, jak wygrała cały bieg. Nie zawiodły też tyczkarki, które ustawiły sobie poprzeczkę na wysokościach powyżej 4 metrów i 80 centymetrów. A to klasa światowa.

W tym wszystkim zabrakło nam dziś jedynie polskiego podium, ale – bądźmy szczerzy – więcej szans od początku upatrywaliśmy w jutrzejszej rywalizacji. Do gry wejdą wtedy Piotr Lisek i Paweł Wojciechowski. Ten pierwszy chciałby zapewne wreszcie dobić do sześciu metrów, czego serdecznie mu życzymy. Na bieżni staną z kolei Sofia Ennaoui (dziś kończąca 23 lata) i Marcin Lewandowski, który pod nieobecność Adama Kszczota powalczy na dystansie 800 metrów. Wystąpi też Robert Urbanek w rzucie dyskiem. To właśnie w tej konkurencji – jeszcze na starych zasadach, gdy zliczało się wyniki z całego sezonu – cały cykl wygrywał jedyny w historii Polak, ale aż cztery razy. Mowa o Piotrze Małachowskim, który zapewne nie obraziłby się, gdyby w jego ślady poszli inni lekkoatleci z naszego kraju.

I wiecie co? My też nie.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

4 komentarze

Loading...