Reklama

5 powodów, dla których cieszy odrodzenie Parmy

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

19 sierpnia 2018, 15:58 • 9 min czytania 5 komentarzy

Parma Calcio 1913 to klub-feniks, który odrodził się z popiołów. W swojej historii zapisał chwile wielkiej chwały, przede wszystkich w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, jak i moment straszliwego upadku. W 2015 roku Parma ogłosiła bankructwo, nie mając w budżecie pieniędzy nawet na podstawowe opłaty za media. Trzeba było zaczynać od zera, pod lekko zmienionym szyldem. Od czwartej ligi. Mamy sezon 2018/19, a oni już są z powrotem w Serie A. Imponujące. Ich nie da się złamać.

5 powodów, dla których cieszy odrodzenie Parmy

Oczywiście awans to jedno, zaś utrzymanie – drugie. To będzie piekielnie trudne zadanie. Parma szukała podczas Mercato wzmocnień gdzie się tylko da, próbując do siebie przytulić jak największą liczbę zawodników w miarę tanich, lecz już doświadczonych, najlepiej w Serie A. Wypożyczyli kilku rezerwowych piłkarzy z Napoli, przechwycili wiekowego Bruno Alvesa, któremu wygasł kontrakt w Szkocji. Ściągnęli na Stary Kontynent byłego skrzydłowego Romy i Arsenalu, Gervinho, gdy jego chińska przygoda dobiegła końca.

Trener Roberto D’Aversa ma zatem do dyspozycji umiarkowanie szeroką kadrę, lecz na pewno nie można jej uznać za mocną w skali całej ligi. Wręcz przeciwnie – Parma raczej odstaje na tle konkurencji, nieco przypominając przypadek Benevento. Kolejne awanse przychodziły tak szybko, że drużyny wciąż nie przewietrzono jeszcze z zawodników prezentujących poziom trzecioligowy. Na wzmocnienia zaś przeznaczono około trzynastu milionów euro. Spore pieniądze jak na dzisiejsze możliwości klubu, ale mimo wszystko troszkę za mało, biorąc pod uwagę braki kadrowe. Niemniej – zawsze coś. Tym bardziej, że nie udało się na transferach właściwie nic zarobić, dokonywano niemal wyłącznie wydatków. Pierwsze ostrzeżenie już jednak do klubu wpłynęło – wpadka w Pucharze Włoch przeciwko trzecioligowemu AS Pisa.

Większościowym udziałowcem Parmy jest w tej chwili chiński biznesmen, Jiang Lizhang. Parma to nie jedyna z jego sportowych inwestycji – posiada również kilka procent akcji w Minnesota Timberwolves (drużyna NBA), jest właścicielem hiszpańskiej Granady FC i chińskiego Chongquing Dangdai Lifan FC. Próbował również zakręcić się na rynku belgijskim, co jest ostatnio modne na Dalekim Wschodzie, ale jego próba przejęcia Oud-Heverlee Leuven została storpedowana przez lokalną społeczność.

Facetowi nie stuknęła jeszcze nawet czterdziestka, a on już dorobił się imponującej kolejki sportowych drużyn. I pewnie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Reklama

Najważniejsze jednak, że włoskiemu klubowi udało się uniknąć znacznie większych kłopotów niż brak wielomilionowych transferów. Bez których można się w końcu w jakiś sposób obejść, przy odrobinie rozsądnego zarządzania drużyną. Gialloblu mieli przecież wystartować w tym sezonie z ujemnym bilansem punktowym. Pięć oczek na minusie mogłoby w zasadzie już na starcie sezonu obniżyć ich szanse na utrzymanie się w Serie A do zera. Jako dość sensacyjny beniaminek i tak są na straconej pozycji, dodatkowy deficyt tylko by ich pognębił.

Cały ambaras przez Emanuele Calaio, napastnika Parmy, który wywalczył z zespołem awans do elity w ubiegłym sezonie. Promocję udało się przyklepać w ostatnim meczu sezonu, dzięki zwycięstwu nad Spezią. Calaio miał przed meczem wysyłać wiadomości do swoich kumpli z drużyny przeciwnej (w tym Filippo De Coliego), w których prosił – ponoć żartobliwie – o odpuszczenie meczu. Parma wygrała na wyjeździe 2:0, a przy jednobramkowym prowadzeniu napastnik rywali, Alberto Gilardino (który na szerokie wody wypłynął właśnie w barwach Crociati), przestrzelił z jedenastu metrów zamiast wyrównać stan meczu. Naprawdę potężnie spudłował.

Sprawą zajęła się włoska federacja. Pierwszy wyrok był bezlitosny – minus pięć punktów w tabeli, a dla Calaio dwuletnia dyskwalifikacja. Apelacja przyniosła jednak ukojenie dla skołatanych serc ze Stadio Ennio Tardini. Kara zespołowa została anulowana, zaś 36-letni Calaio musi odcierpieć zwieszenie tylko do końca roku. Rozeszło się zatem po kościach.

W sumie – całe szczęście. Sytuacja trochę cuchnąca, lecz Parma to taki klub, za który z wielu powodów aż chce się trzymać kciuki.

Powód nr 1: wierni kibice

Gdy drużyna rozleciała się w 2015 roku wskutek gigantycznego zadłużenia i z konieczności rozpoczęła swoją działalność od nowa, fani stanęli na wysokości zadania. Średnia frekwencja na meczach Parmy w Serie D wynosiła przeszło 10 tysięcy widzów. Pobito wszelkie rekordy oglądalności, jeżeli chodzi o ten poziom rozgrywek. Zresztą, klimat wokół Parmy jest w samej rzeczy niezwykły – za odbudowę klubu wzięły się wówczas jego największe legendy. Prezesem został kultowy szkoleniowiec, Nevio Scala, wsparcie zagwarantowali również Lorenzo Minotti (odpowiedzialny między innymi za transfery) i Luigi Apolloni (został trenerem), przed laty kapitalni zawodnicy Parmy. Sympatycy Gialloblu udzielili im jednoznacznego poparcia.

Reklama

Legendarni bohaterowie Parmy stanęli przed paskudnie trudnym zadaniem – nowo powstały klub udało się oficjalnie zgłosić z miesięcznym opóźnieniem względem całej ligi, nie było wiele czasu na przygotowania. Na pierwszy trening przed zbliżającym się wielkimi krokami sezonem przyszło… pięciu piłkarzy. Ostatecznie jednak udało się zmontować świetną ekipę, a przed kolejnym sezonem również odzyskano prawa do wizerunku Parmy, a co za tym idzie – powszechnie znanych, klubowych symboli.

Tutaj magiczna radość kibiców i drużyny, po tym jak dotarła do wszystkich informacja, że Frosinone nie wygrało swojego meczu i awans do Serie A stał się z całą pewnością faktem:

Powód nr 2: Alessandro Lucarelli

Wśród wspomnianej piątki zawodników, która przyszła na pierwsze zajęcia czwartoligowej Parmy, był oczywiście jej kapitan. Lucarelli to jedyny zawodnik, który nie czmychnął z tonącego okrętu. Grał dla klubu w Serie A, zagrał również w Serie D. Karierę skończył oficjalnie dopiero niedawno, podczas świętowania awansu do elity. Obiecał przed laty, że dopilnuje powrotu Crociati  na najwyższy poziom rozgrywek i słowa dotrzymał. Choć trochę szkoda, że nie zdecydował się na jeszcze jeden sezon. Fajnie by było zobaczyć takiego gościa raz jeszcze na boiskach Serie A. Chociaż na jeden mecz, chociaż na minutę, posłuchać owacji pod jego adresem. Na pewno nikt w zespole by się na to nie pogniewał, ale Lucarelli po prostu powiedział: „pas”.

A kiedy Lucarelli mówi, reszta słucha. Oto jego przemowa przed finałem baraży o wyjście z trzeciej ligi. W poprzednim starciu play-offów Parma awansowała dzięki rzutom karnym. Decydującą jedenastkę wykonał nie kto inny, jak „Il Capitano”.

„To wszystko co mamy: cierpienie, strach, pot, poświęcenie. Wszystko, co doprowadziło nas do tego meczu. Serie B jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy dziewięćdziesiąt minut, podczas których każdy z nas musi dać z siebie wszystko. Każdą cząstkę energii, musimy ją wykorzystać dzisiaj. Tam gdzie nie sięgniemy naszymi nogami, musimy dosięgnąć naszymi sercami. Bo zasłużyliśmy na to. Jesteśmy prawdziwą drużyną. Zapieprzaliśmy cały sezon, żeby się tutaj dostać i musimy wszystkim udowodnić, że się co do nas mylili.

Jeszcze jedno. Nie wiem, czy będę miał kolejną szansę, żeby awansować. Zróbcie mi przysługę. Dzisiaj musicie mnie zabrać do Serie B. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!”

Charyzma, co tu dużo gadać.

Lucarelli nie był w drodze powrotnej do elity włącznie jakimś statystującym weteranem, dobrym duchem szatni. Nic z tych rzeczy. 41-letni aktualnie obrońca grał praktycznie we wszystkich spotkaniach, a w ubiegłym sezonie ustrzelił nawet trzy gole i okrasił je asystą. Niesamowita historia. Alessandro trafił do Parmy tuż przed trzydziestką, a i tak zapisał szereg klubowych rekordów. Na koniec dorobił się takiego szacunku w mieście, że aż zastrzeżono jego numer. Z szóstką już nikt dla Parmy nie zagra.

Powód nr 3: piękne koszulki

Skoro już o numerach mowa, to trzeba wyróżnić wspaniałe meczowe trykoty zespołu. Jest coś naprawdę efektownego w tej kolorystyce.

alx_parma1998_original

To klasyka, ale tegoroczne modele również są niczego sobie.

Powód nr 4: rywalizacja z Wisłą Kraków

To akurat słodko-gorzkie wspomnienia, ale jednak z sentymentem wypada się pochylić nad czasami, gdy polskie zespoły wojowały jak równy z równym przeciwko włoskim ekipom, naszpikowanym gwiazdami. Wisła starła się z Parmą dwukrotnie w ramach rozgrywek Pucharu UEFA. Pierwszy raz – w październiku 1998 roku. Rok wcześniej Parma rozgromiła łódzki Widzew, ale tu nie poszło jej tak gładko. W Krakowie było 1:1, a gospodarze, również pod wodzą Franciszka Smudy, spokojnie mogli ten mecz zwyciężyć.

Tak – polski zespół jak najbardziej miał szansę zwyciężyć przeciwko Parmie, która ostatecznie wygrała przecież całe rozgrywki. Wcześniej Biała Gwiazda ograła w dwumeczu 7:0 rywali z Walii, 7:2 Trabzonspor, Maribor. Dopiero Gialloblu okazali się nie do przejścia. Po pierwszym meczu zdegustowany Juan Sebastian Veron narzekał na fatalną murawę, Zbigniew Boniek twierdził, że jest dumny z bycia Polakiem, Bogdan Zając i trener Smuda marudzili na niewykorzystane okazje i dawali wyraz swojemu niedosytowi.

Rewanż skończył się wynikiem 2:1 dla włoskiej drużyny. Choć, niestety, z całego dwumeczu zapamiętano przede wszystkim wyczyn bandyty, który ugodził Dino Baggio nożem sprężynowym w głowę. Te obrazki obiegły wówczas cały świat.

Oba kluby starły się ponownie, cztery lata po feralnym dwumeczu. To wciąż była Parma z kilkoma znakomitościami, ale już nie tak mocna ekipa jak przed laty. Budowana według innego modelu, skoncentrowana na promowaniu piłkarzy perspektywicznych, a nie na przyciąganiu ukształtowanych gwiazdorów. U siebie Włosi wygrali 2:1, lecz na wyjeździe zostali – po dogrywce – rozgromieni. Tu nie ma co wspominać, to trzeba po prostu obejrzeć. I zapłakać. Po pierwsze, nad kondycją polskiej piłki. A po drugie, że w Parmie nie grają już piłkarze tego kalibru.

Powód nr 5: wspaniała ekipa z lat dziewięćdziesiątych

Wszystko zaczęło się od zatrudnienia w roli trenera Nevio Scali w 1989 roku. To właśnie on wprowadził Parmę do Serie A, co okazało się tylko początkiem drogi do wielkich sukcesów klubu, który większą część dotychczasowej historii spędził mniej więcej na poziomie trzecioligowym. Gialloblu zajęli szóste miejsce w lidze już jako beniaminek i trzymali się we włoskiej czołówce przez piętnaście pięknych lat.

Nigdy nie udało im się zdobyć Scudetto. To na pewno pozostawia lekkie uczucie niedosytu, zwłaszcza że nie zanosi się, aby miała się do zwycięstwa w lidze nadarzyć w najbliższych latach kolejna szansa. Najbliżej było chyba w 1997 roku, lecz skończyło się na wicemistrzostwie, z dwupunktową stratą do Juventusu. Ale innych sukcesów nie brakowało. Można rodzina Tanzich, właściciele koncernu Parmalat, wpompowała w klub miliardy lirów i ściągnęła do miasta super-gwiazdy światowego futbolu. Wyjście na jaw machlojek sponsora i upadek finansowego imperium to był jednocześnie początek końca wielkiej Parmy.

Dla Tanzich zawsze priorytetem było krajowe mistrzostwo. Zmieniano w Parmie trenerów, żonglowano wielkimi nazwiskami. Sukcesy w innych rozgrywkach nigdy nie zrekompensowały sponsorom niedosytu na krajowym podwórku.

Zanim jednak podupadł Parmalat, w końcówce XX wieku nad klubem wciąż świeciło słońce, rozporządzano w nim na bogato. Zaowocowało to ostatecznie trzema pucharami i jednym superpucharem Włoch, dwoma Pucharami UEFA, superpucharem Europy i Pucharem Zdobywców Pucharów. Absolutne szaleństwo, ale jeszcze efektowniej niż lista trofeów, brzmi lista nazwisk, które zdobiły żółto-niebieskie koszulki Parmy w latach 90-tych:

Claudio Taffarel, Tomas Brolin, Tino Asprilla, Gianfranco Zola, Roberto Sensini, Dino Baggio, Sandro Melli, Stefano Fiore, Fernando Couto, Christo Stoiczkow, Gigi Buffon, Fabio Cannavaro, SuperPippo Inzaghi, Daniel Bravo, Hernan Crespo, Lilian Thuram, Enrico Chiesa, Roberto Mussi, Ze Maria, Jesper Blomqvist, Alain Boghossian, Diego Fuser, Juan Sebastian Veron, Abel Balbo, Ariel Ortega, Macro Di Vaio.

Robi wrażenie. Tutaj przecież aż się roi od graczy, którzy swoje kariery uświetnili zdobyciem mistrzostwa świata. Pozostali też sroce spod ogona nie wypadli. Specjalną estymą cieszy się w klubie rzecz jasna Hernan Crespo, który na koniec kariery powrócił jeszcze do Parmy, a dzisiaj pełni rolę doradcy właściciela.

Czy te czasy wielkości powrócą? To już raczej niewyobrażalne. Ale dobrze by było, gdyby Parma zdołała jakimś cudem na dłużej rozgościć się w Serie A i odzyskać wreszcie stabilność, która od wielu lat jest w tym klubie pojęciem obcym. Nie można przecież bez końca upadać i się heroicznie odbudowywać. Dzisiejsze starcie z Udinese to wymarzona okoliczność, żeby pięknie o sobie przypomnieć kibicom nie tylko we Włoszech, ale i w całej Europie. Stadio Ennio Tardini to powinien znów być ważny punkt na piłkarskiej mapie Italii.

Michał Kołkowski

fot. Newspix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Misiura: Na Ekstraklasę byłem gotowy już w 2020 roku

Szymon Piórek
0
Misiura: Na Ekstraklasę byłem gotowy już w 2020 roku

Weszło

Komentarze

5 komentarzy

Loading...