Reklama

Zarząd Zagłębia zobaczył we mnie chłopaka stąd, na którym mu nie zależało

Dominik Klekowski

Autor:Dominik Klekowski

18 sierpnia 2018, 08:55 • 18 min czytania 3 komentarze

Jarosław Kubicki nie ma za przyjemnych wspomnień z debiutu w Ekstraklasie. Zagrał w dwóch meczach, gdy już wiadome było, że jego Zagłębie Lubin następny sezon spędzi na zapleczu. Jednak jego kariera w pewnym momencie nabrała takiej prędkości, że aż sam Jarek był zaskoczony i – jak zresztą przyznaje – być może działo się to za szybko. Jakie są kulisy jego premierowego spotkania na najwyższym szczeblu rozgrywkowym? Dlaczego transfer do Jagiellonii nie doszedł do skutku? Odwiedziliśmy Jarka w jego nowym miejscu zamieszkania – Trójmieście – w którym poopowiadał nam trochę o Zagłębiu, o młodzieżowych mistrzostwach Europy,  transferowej sadze ze swoim udziałem, czy rodzinnych eskapadach na jego mecze. 

Zarząd Zagłębia zobaczył we mnie chłopaka stąd, na którym mu nie zależało

Lechia była twoją jedyną transferową opcją?

W kontekście transferów, najbardziej wadził ekwiwalent za wyszkolenie, więc nie byłem aż tak darmowym zawodnikiem. Irytowało mnie to. Ostatecznie dobrze, że zgłosiła się po mnie Lechia i trafiłem nad Bałtyk.

Miałeś inne oferty? 

Słyszałem o kilku innych kierunkach, m.in. z Ekstraklasy, ale Lechia była najbardziej konkretna. Wyłożyła kawę na ławę, powiedzieli, jak wygląda sytuacja i przekonali mnie do wyjazdu.

Reklama

Po tych pierwszych meczach widać, że zmiana Lubina na Trójmiasto była słuszna. 

Dobrze czuję się w Lechii. Gram na innej pozycji, ale wiem, czego wymaga ode mnie trener. Myślę, że w tych pierwszych kolejkach Ekstraklasy zaprezentowałem się nieźle, ale nie pokazałem jeszcze wszystkiego, na co mnie stać. I mam nadzieję, iż uda mi się zrealizować ten cel w następnych tygodniach.

Gdansk, 27.07.2018 EKSTRAKLASA PILKA NOZNA MECZ Lechia Gdansk - Slask Wroclaw POLISH LEAGUE FOOTBALL GAME Lechia Gdansk - Slask Wroclaw NZ jaroslaw kubicki , kamil dankowski , FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl

Wspomniałeś o trenerze Stokowcu. Obecność tego szkoleniowca, który za czasów Zagłębia wziął cię pod swoje ramiona w ekipie biało-zielonych, miała wpływ na twoją decyzję?

Na początku nie patrzyłem na to, jak na kluczową kwestię. Z czasem jednak stało się to kolejnym aspektem, w którym Lechia przebiła inne drużyny. Z autopsji wiedziałem, jak wygląda współpraca z trenerem, czego oczekuje od swoich zawodników. Znam go dość dobrze.

Reklama

Stokowiec dał ci zadebiutować w Ekstraklasie, gdy miałeś 18 lat. Przeskoczyłeś z CLJ-tki do seniorów i od razu przyjąłeś dwa ciosy – porażki z Podbeskidziem i Widzewem Łódź. Jak to na ciebie zadziałało?  

Przed oboma meczami wiadome było, że spadamy do 1. ligi. Cieszyłem się z otrzymanej szansy gry na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. Pomimo porażek, nie załamałem się. Chciałem wycisnąć z obu spotkań jak najwięcej, aby pokazać, że zasłużyłem sobie na niewątpliwy kredyt zaufania od trenera Stokowca. Po zakończeniu zmagań w Ekstraklasie, pojechałem na obóz z pierwszą drużyną Zagłębia. Dałem radę i przekonałem do siebie szkoleniowca.

Co czułeś podczas rozmowy z trenerem, który oznajmił ci, że zadebiutujesz na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce? Szok? 

Nie rozmawiałem bezpośrednio ze szkoleniowcem o moim powołaniu do pierwszej drużyny. Mieliśmy mecz w rezerwach i na odprawie dowiedzieliśmy się, że trener Stokowiec weźmie dwóch-trzech chłopaków i da im szansę w Bielsku-Białej. Spotkanie zacząłem na ławce rezerwowych, co nie zdarzało mi się do tamtej pory. Wszedłem w drugiej połowie, także wydaje mi się, że już wówczas ustalone było, iż pojadę na Podbeskidzie. Po meczu w rezerwach, trener drugiego zespołu wziął mnie na bok i powiedział, że mam się pojawić następnego dnia u Piotra Stokowca. Ucieszyłem się bardzo, ale z drugiej strony towarzyszył mi stres. Wchodzę do nowej szatni, nikogo nie znam. Nie wiem, czy powiedzieć „cześć” albo „dzień dobry”. Koniec końców strach był niepotrzebny. Aklimatyzacja poszła gładko.

Jak zaczynałeś mecz w rezerwach na ławce, miałeś z tyłu głowy, że ta sytuacja może być spowodowana ewentualnym debiutem w Ekstraklasie, czy raczej przestraszyłeś się odsunięcia? 

No właśnie to pierwsze w ogóle nie przeszło mi przez myśl. Mówiłem sobie w głowie: „Kurde, musiałeś słabo zagrać poprzednim razem”. Wówczas raczej układałem scenariusz, że w momencie wejścia na boisko, dam z siebie wszystko i pokażę, że nie zasługuje na ławkę. Dopiero po wspomnianej rozmowie z trenerem rezerw, dowiedziałem się, iż takie były wcześniejsze ustalenia – zagram jedną połówkę, aby stawić się w „jedynce”.

Szok, czy kolejny krok w karierze? 

Szok, zdecydowanie. Zawsze myślałem sobie, że najpierw pojadę na obóz z jedynką, potem dopiero gdzieś-tam będę grał ogony – tak, jak w przypadku innych moich kolegów. Nawet w najlepszych snach nie przewidziałbym, że ten proces przejdę tak szybko. A tu trening, minęły dwa dni i nagle gram w Ekstraklasie. Wszystko odgrywało się w morderczym dla mnie tempie. Spodziewałem się też, że mecz z Podbeskidziem zacznę na ławce, a nie w jedenastce. Początkowo tak miało być, ale mój rywal Sebastian Bonecki zjadł coś, co wywołało u niego reakcję alergiczną i pojechał do szpitala. Wybór padł na mnie.

Nieszczęście jednego jest szczęściem drugiego. 

Niby tak, ale Sebastian jest moim dobrym kolegą, więc martwiłem się o niego. Byliśmy na odprawie, zacząłem się rozglądać po szatni i nigdzie nie mogłem go dojrzeć. Jeden z kolegów powiedział mi, o co chodzi.

Nadal na twoje mecze jeździ mama i ciocia? 

Takie sytuacje miały miejsce głównie w rezerwach. Mecze wyjazdowe odbywały się w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od Lubina w weekendy, a lubiły oglądać jak gram. Legnica, Dzierżoniów, Wrocław – wszędzie było względnie niedaleko. W Ekstraklasie było ciężej z takimi wycieczkami, ale wczoraj załatwiłem bilety na stadion Lechii i zaprosiłem swoją rodzinę.

Po spadku Zagłębia spodziewałeś się, że tak szybko wkupisz się w łaski trenera? Pomyślałeś, że skoro zadebiutowałeś, to wskoczysz do pierwszego składu? 

Trzeba być zawsze czujnym, bo na twojej pozycji nigdy nie będzie bezkrólewia. Nie radzisz sobie? Już ktoś inny czeka, aby zająć twoje miejsce. Wówczas w pierwszej lidze miałem z kim rywalizować: Łukasz Piątek, Adrian Rakowski, czy Olek Kwiek nie są w naszej piłce anonimowi. Konkurencja była duża, ale dzięki temu moje umiejętności stawały coraz to na wyższym poziomie.

W pierwszej lidze z reguły gra więcej młodzieżowców, niż w Ekstraklasie. Okej, spadliście, ale to dla ciebie mogło oznaczać częstsze występy. Dzięki temu twoja kariera mogła nagle przyspieszyć.

Na zapleczu jest wymóg, aby każda drużyna wystawiała co najmniej jednego zawodnika młodzieżowego. Wówczas takim byłem, także faktycznie, mogłem spodziewać się, że dzięki temu trener Stokowiec będzie na mnie stawiał. Zawsze miałem w głowie, że, choćby nie wiem co, muszę być tym najlepszym młodzieżowcem w drużynie. Oprócz rywalizacji w środku pola, konkurowaliśmy właśnie w kategorii wiekowej. Takie były przepisy i stawianie na mnie okazało się najmniejszym ryzykiem. Dzięki temu prędzej wszedłem do „jedynki”.

Mam wrażenie, że sezon na zapleczu ukształtował cię piłkarsko. 

W juniorach zwykłem grać raczej na pozycji „8” i „10”. Nie bałem się nowości, także występy „6” nie stanowiłyby dla mnie kłopotu. Na tę właśnie pozycję wrzucił mnie trener Stokowiec w pierwszej drużynie. Miałem schodzić między stoperów i regulować oraz dyrygować grą zespołu. W Lechii na pozycji defensywnego pomocnika gra Daniel Łukasik, ja zajmuję pozycję numer osiem. Można powiedzieć, że wróciłem do korzeni, ale szczerze nie odczuwam różnicy.

Rozgrywki w pierwszej lidze były dobrym preludium do twojego – na chwilę obecną – najlepszego sezonu w seniorskiej karierze, który zacząłeś z sześciokolejkowym opóźnieniem. Następnie zaliczyłeś 28 występów, cztery bramki, zajęliście trzecie miejsce w lidze i awansowaliście do europejskich pucharów. Zrobiłeś krok do tyłu, a następnie dwa do przodu. 

Ja w ogóle staram się iść metodą małych kroków. Bez jakichś kolosalnych przeskoków. Na początku sezonu 15/16, tak jak wspomniałeś, straciłem miejsce w składzie, to od razu wziąłem się za siebie i trenowałem dwa razy ciężej, niż zwykle. Udało się, a jak już wskoczyłem do jedenastki, to miejsca nie oddałem. Dorzuciłem do tego cztery trafienia i tamte rozgrywki były kolejnymi, które zaliczam do tych na plus. A w tym przypadku nawet na duży.

Byłeś wymieniany w gronie ojców tych sukcesów, obok Filipa Starzyńskiego czy Macieja Dąbrowskiego. W rok przeszedłeś od gry na zapleczu, do eliminowania Partizana Belgrad z Ligi Europy. To wszystko nie działo się dla ciebie za szybko? 

Też tak sądziłem. Towarzyszyła temu masa szaleństwa, tak samo zresztą jak całej piłce nożnej. Nie wiadomo, co i kiedy się wydarzy. Jak teraz na to patrzę z pewnej perspektywy – to był duży skok i mam nadzieję, że następnym krokiem po Ekstraklasie będzie transfer za granicę. Chcę jak najdłużej utrzymywać się w tej topowej piłce, bo wiem, że stać mnie, aby tego dokonać.

Przed starciem z Partizanem Belgrad, pomyślałeś sobie: „Kurde, Jarek, żarty się skończyły”? 

Tak, szczególnie przed pierwszym meczem. Lecieliśmy do Serbii samolotem, Partizan ma spory stadion, masę kibiców i wiele pucharów w gablocie. Wiedziałem, że mierzymy się z dobrym zespołem i to może być zalążek wielkiego europejskiego futbolu. W Belgradzie zaprezentowaliśmy się dość średnio, mecz zakończył się bezbramkowym remisem, który z kolei dawał nam nadzieję, iż u siebie możemy powalczyć o coś więcej. W Lubinie z powrotem uwierzyliśmy w siebie i pokazaliśmy, że potrafimy grać na niezłym poziomie. W Ekstraklasie świetnie punktowaliśmy. Wygraliśmy pierwsze trzy mecze.

Widać było, że na spotkanie z Partizanem wyszedłeś nakręcony jak króliczek Duracella. 

Prowadziliśmy grę, zaprezentowaliśmy się z naprawdę dobrej strony. Byłem pozytywnie nakręcony, już nie pamiętam, ile przebiegłem, ale latałem od szesnastki do szesnastki. Tak bardzo chciałem, abyśmy zdobyli bramkę. Absolutnie nie odczuwałem żadnych skurczy, czy jakiegoś zmęczenia. To wszystko w tamtym momencie mnie nie interesowało.

Adrenalina. 

Oczywiście. Bardziej adrenalina i pozytywne nakręcenie, aniżeli stres czy strach. Ja ogólnie jestem raczej spokojnym człowiekiem. Wolę analizować, rozgrywać mecz w głowie. Też znam swoje miejsce w szeregu – wiem, kiedy mogę coś powiedzieć, a kiedy raczej dać gadać innym.

Pochodzisz z Lubina. Ten fakt nakręcał cię do jeszcze cięższej pracy? 

Lubin jest dość małym miastem, także poznałem wiele osób. Wiedziałem, że oni też mnie kojarzą. Oglądali mnie w telewizji rodzice, ich przyjaciele, czy moi znajomi z dzieciństwa, bądź podwórka. Cieszyłem się z gry w Zagłębiu podwójnie, bo był to mój ukochany klub i marzyłem, aby przebić się kiedyś do seniorów. Po sezonie w pierwszej lidze, duża część mieszkańców zaczęła mnie rozpoznawać, co było dla mnie czymś nowym. Z czasem naturalnie przyzwyczaiłem się, ale na tamtą chwilę traktowałem to w kategorii niespodzianki.

Byłeś wyróżniany w młodzieżowych grupach Zagłębia? 

Raczej nie. Zawsze zajmowałem miejsce w drugim, trzecim szeregu. Grałem w drugich zespołach odpowiednich grup wiekowych. Potem dopiero przeskakiwałem do „jedynek”. Do kadry wojewódzkiej dostałem powołanie last-minute – w dwóch ostatnich latach. Najpierw zdobyliśmy trzecie miejsce, potem pierwsze i nie mogłem ukryć swojego zadowolenia.

A ten drugi, czy trzeci szereg nie pomógł ci w zrobieniu kariery? Łatwiej jest przeskoczyć z drugiego do pierwszego, niż na tym pierwszym się utrzymać. 

Przede wszystkim była to świetna motywacja do dalszej pracy. Wiedziałem, że nie jestem kluczowym zawodnikiem, więc co mi zostało? Treningi i szkolenie się w każdym aspekcie, aby kiedyś faktycznie zaistnieć. Najpierw musiałem dogonić swoich rywali, a następnie ich przebić. Pomijanie czy bycie w cieniu innych daje dużego kopa.

Gdy mały Jarek Kubicki biegał po trawniku za oknem, spodziewał się, że kiedyś wyeliminuje wielokrotnego mistrza Serbii? 

Wszyscy za dzieciaka mówią, że ich marzeniami są występy w Realu Madryt, czy Barcelonie. Ja z kolei, przysłuchując się tym wszystkim rozmowom, myślałem, że chciałbym zagrać w koszulce Zagłębia Lubin. Starałem się tworzyć cele, których realizacja była możliwa. Jednak po samym debiucie w KGHM-ie stwierdziłem, że skoro tak szybko doszedłem do tamtego punktu, to czemu nie postawić kolejnego kroku? Zaciskam pięści, zęby i idę dalej.

Należysz do grupy ligowców, którzy wolą nabierać małą łyżką, a nie chochlą? 

Wolę iść powoli do celu, bez żadnych dużych przeskoków. Obawiam się, że gdybym od razu został rzucony na głęboką wodę, to mogłoby mi nie wyjść. Oczywiście, ja robiłbym wszystko, aby było inaczej. Staram się podchodzić do życia z dystansem i ze spokojem. To najważniejsze.

Zgadzasz się ze stwierdzeniem Michała Probierza, że europejskie puchary są pocałunkiem śmierci dla polskich zespołów? 

Raczej stronię od takich słów. My w Lubinie przed sezonem 16/17 mieliśmy sporo dobrych zawodników, trener Stokowiec mógł nami rotować. Jak ktoś był zmęczony, wskakiwał za niego drugi i zasuwał na wysokich obrotach. Zależy od klubu i od zawodników. Jeżeli w drużynie szkoleniowiec ma do dyspozycji wielu, w miarę doświadczonych ligowców, puchary nie stanowią problemu.

Czy sezon 16/17 w wykonaniu Zagłębia był czymś, co sprowadziło was na ziemię? 

Tamte rozgrywki pokazały nam, że mamy jeszcze sporo pracy nad sobą i dalej musimy się uczyć, bo inaczej się nie uda. W kampanii okraszonej brązowymi medalami wyglądaliśmy świetnie, co zresztą było widać na stadionie. Wiedzieliśmy, iż bardzo ciężko będzie nam powtórzyć ubiegły sezon, ale z drugiej strony na wiosnę nasza sytuacja nie wyglądała aż tak źle. Ostatecznie zabrakło nam punktu do górnej ósemki, zajęliśmy dziewiąte miejsce. Raz wychodzi, raz nie, nie masz na to wpływu.

Zarząd był rozczarowany dolną ósemką? 

Wszyscy traktowali trzecie miejsce jako gigantyczny sukces. Wiadomo, brązowy medal dla beniaminka nie jest czymś powszechnym, a my tego dokonaliśmy. Tamto dziewiąte miejsce było lekkim rozczarowaniem. Dawaliśmy z siebie wszystko, ale nie zawsze chcieć oznacza móc.

Tamten sezon był słaby dla Zagłębia, ale dla ciebie nie. Miałeś pewne miejsce w składzie, jak pauzowałeś, to tylko z uwagi na uraz albo żółte kartki i na sam koniec otrzymałeś powołanie od Marcina Dorny na młodzieżowe mistrzostwa Europy. 

Faktycznie, jako zespół rozczarowaliśmy, ale, skoro znalazłem się w tej turniejowej „23”, to nie wyglądałem źle. Samo powołanie bardzo mnie naturalnie ucieszyło.

Mistrzostwa nie zakończyły się happyendem, jeden mecz zremisowaliśmy, dwa przegraliśmy. Głównym problemem naszej kadry był środek pola. Mówiło się o słabszej dyspozycji Pawła Dawidowicza. Nie pomyślałeś, że gdybyś wskoczył na jego miejsce, to te spotkania wyglądałyby zgoła odmiennie? 

Nie patrzyłem na to w ten sposób. Na początku cieszyłem się, że w ogóle pojawiłem się na tamtym zgrupowaniu. Jednak wraz z biegiem czasu, przychodziło mi do głowy: „kurde, czemu mam nie zagrać, jestem w formie i nie dostanę szansy?”. Chciałem wejść chociaż na jedną minutę, na chwilę, aby pokazać się na europejskiej arenie, nie tylko na tej polskiej.

Byłeś rozczarowany? 

Przez chwilę było mi szkoda, że nie zagrałem na mistrzostwach. Rok wcześniej, w meczach towarzyskich przed turniejem, miałem na koncie wiele występów, w tym większość po 90 minut. Prezentowałem się dobrze, tym bardziej nie potrafiłem pojąć, dlaczego nie dostałem szansy na mistrzostwach. Sam turniej faktycznie mógł, a nawet powinien rozczarować. Mieliśmy dobry zespół. Szczerze sądziłem, że zajdziemy dalej.

Dla wielu zawodników mistrzostwa Europy okazały się dobrym oknem wystawowym. Weźmy na warsztat Stanislava Lobotkę. W rok z pomocnika Nordsjaelland stał się wiodącym w La Liga. Kolejny aspekt, w którym mógłbyś mieć pretensje do ówczesnego selekcjonera Dorny? 

Skoro byłem pomijany, to może faktycznie byli lepsi, którzy zajęli miejsce w składzie. Staram się tym nie zaprzątać głowy. Było, minęło, trzeba podnieść głowę i iść dalej. Nie patrzę się w tył. Nie chcę obwiniać nikogo innego, oprócz siebie. Jak nie dostałem szansy, to nie dlatego, że trener mnie nie lubi, tylko najwidoczniej nie byłęm w optymalnej dyspozycji. Trudno, biorę się do pracy, nie ma co tego rozpamiętywać.

Czyli nie zgadzasz się ze słowami Krystiana Bielika? 

A tak, pamiętam ten słynny wywiad. Treningi wyglądały różnie. Przed meczem były luźniejsze. Na zgrupowaniu natomiast cięższe. Jedne dotyczyły taktyki, przesuwania, a drugie stałych fragmentów. To też nie było tak, że na odprawie mówiliśmy: „ten jest słaby, jazda z nim”, tylko wszystkich mieliśmy rozpracowanych, rozpisanych. Byliśmy przygotowani, tylko po prostu nie wyszło.

A nie miałeś jakichś domysłów, co mogło pójść nie tak? 

Nie mam pojęcia. Na treningach, gdy dzieliliśmy się na dwie drużyny, to te spotkania były wyrównanie. Nie mieliśmy słabszych, czy lepszych zawodników. Odnosiliśmy wrażenie, że jesteśmy dobrze przygotowani do mistrzostw, zarówno pod kątem taktycznym, jak i fizycznym. Mecze nas zweryfikowały.

Wówczas za tobą był bardzo intensywny sezon. Europejskie puchary, liga, mistrzostwa Europy. Tygodniowy urlop i powrót do klubu. Nie za mało miałeś tego odpoczynku? 

Te pierwsze treningi wyglądały zdecydowanie słabiej w moim przypadku. Zdecydowanie wynikało to z tego – jak wspomniałeś – długiego sezonu. Trener Stokowiec jednak miał to względzie i doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będę od razu „do gry”. Zregenerowałem się, wyczyściłem głowę i mogłem walczyć dalej.

Mówiłeś o tym, że bardziej rozczarowany sezonem 16/17 był zarząd, a nie trenerzy? 

Tak mi się wydaje. Sztab traktował to jako wypadek przy pracy, ale prezesi dawali do zrozumienia, że byli zawiedzeni.

Mam wrażenie, że wówczas zarząd skreślił kredyt zaufania, jaki miał do Piotra Stokowca. Wiele osób mówi, że aktualny trener Lechii Gdańsk traktuje cię jak syna. 

Bardzo cieszę się, że dał mi szansę na promocję i zauważył w rezerwach. Odwdzięczyłem się mu dobrą grą i wykorzystaniem danej mi szansy. Z czasem, po wielu wspólnych rozmowach, zaczęliśmy się rozumieć nawzajem. Ja wiedziałem, czego ode mnie oczekuje szkoleniowiec, a on, jaki mam styl grania.

Kiedy ostatecznie został zwolniony, to nie bałeś się przyjścia nowego szkoleniowca?

Wydawało mi się, że pokazałem swoją wartość. Na początku ubiegłego sezonu wyglądałem równie dobrze, także nie odczuwałem jakiegoś dużego strachu, co do przyjścia nowego trenera. Wiadomo, to trener Stokowiec zaufał mi jako pierwszy i wiele mu zresztą zawdzięczam. Po przyjściu Mariusza Lewandowskiego, zyskałem dowolność grania. Nie byłem przyklejony stricte do „6”. Wraz z moimi partnerami wymienialiśmy się pozycjami. Z początku, oprócz trenera i systemu, nie wiele się zmieniło. Dopiero na wiosnę, gdy pojawiły się problemy związane z moją umową, straciłem miejsce w składzie.

 

LUBIN 09.02.2018 MECZ 22. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18: ZAGLEBIE LUBIN - LEGIA WARSZAWA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: ZAGLEBIE LUBIN - LEGIA WARSAW JAROSLAW KUBICKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Fot. Piotr Kucza/400mm.pl

Uważasz, że przy czysto hipotetycznym zostaniu Piotra Stokowca w Zagłębiu, przedłużyłbyś umowę? 

Spędziłem w Zagłębiu wiele lat i chciałem w końcu coś zmienić. Moje życie stało się dość monotonne. Wiedziałem, że kończy mi się kontrakt, idąc na trening myślałem sobie, że ja tu jeszcze pokażę, jestem dobrym zawodnikiem i pójdę do lepszego zespołu. Chciałem również udowodnić w Lubinie, iż nie jestem jakimś przeciętniakiem, tylko kluczowym graczem, od którego sporo zależy.

Na wiosnę pojawił się problem kontraktu. 

Nie chcę odsłaniać całej kuchni. Podczas negocjacji, mówiłem im, żeby popatrzyli na mnie inaczej. Grałem w Zagłębiu od dzieciaka, pomagałem w powrocie do Ekstraklasy, awansowałem do pucharów, zająłem trzecie miejsce, byłem wielokrotnym młodzieżowym reprezentantem Polski. Dawałem im argumenty, aby zmienili moją poprzednią umowę na nieco lepszą. Przecież nie grzałem ławy, tylko notorycznie wychodziłem na boisko w pierwszym składzie. Zarząd Zagłębia zobaczył we mnie chłopaka stąd, na którym mu nie zależało. Pomyśleli sobie: „A tam, jego sobie odpuścimy”. To bolało.

Od pozostania w klubie odpychała cię osoba Mariusza Lewandowskiego? 

Na jesieni zaufał mi, ja mu odpłaciłem dobrą grą. Problemy zaczęły się po obozie w Turcji. Nawet tam występowałem w każdym meczu. Nie wyglądałem źle. Myślałem, że w lidze utrzymam pozycję w składzie. Pojawił się problem z umową i z planów wyszły nici. Nie mogłem grać też w zespole rezerw.

Ktoś z klubu mógł szepnąć słówko trenerowi Lewandowskiemu, żebyś nie grał? 

Szczerze mówiąc, jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiałem. Byliśmy po negocjacjach, zrezygnowali z moich usług, ale z drugiej strony do pierwszego zespołu pukali młodzi i ktoś te miejsce zwolnić musiał. Najpierw wypromowali mnie, potem chcieli kolejnych.

Mam wrażenie, że ciągle musiałeś coś komuś udowadniać w Lubinie. To potraktowanie na koniec pokazało, że nie doceniano cię. 

Rozegrałem kilka prawie pełnych sezonów w Zagłębiu, zawsze starałem dawać z siebie wszystko. Jeżeli miałem słabszy moment, mocniej trenowałem, aż zaczęło wychodzić.

W lutym miałeś poważną ofertę z Jagiellonii Białystok. Czemu ten transfer nie doszedł do skutku? 

Sam nie rozumiem. Byłem już dogadany z Jagą, ustaliłem warunki kontraktu. Kluby nie dogadały się ze sobą i to było główną przyczyną.

Siedziałeś na walizkach? 

Jeszcze nie, ale cały czas miałem włączony telefon. Czekałem tylko na sygnał od menedżera (Mariusza Piekarskiego – przyp. red.), kiedy mogę spakować się i wyjechać. To było przed meczem z Sandecją. Pojechałem do Nowego Sącza z drużyną i miałem nadzieję, że w końcu dostanę zielone światło. Ostatecznie deal nie doszedł do skutku, czego nie rozumiem. Sam trener nie był przekonany, co do mojego pozostania w zespole.

Nie miałeś dosyć tej sagi transferowej? 

Ja ogólnie jestem osobą, która za wiele nie czyta o sobie w mediach. Staram się nie robić tego w ogóle. Podczas ubiegłego okna transferowego zadzwonił do mnie redaktor „Przeglądu Sportowego” i zapytał się: jak wygląda sytuacja z Sandecją?

– Ale moment, z jaką Sandecją?

– No masz przejść za chwilę do Nowego Sącza. Podobno idziesz do Nowego Sącza w pakiecie z Arkadiuszem Woźniakiem.

– Słucham? Ja nic nie wiem na ten temat.

– Zagłębie ściąga Kolewa, a ty z Woźniakiem idziecie do Sandecji.

– Aha. Fajnie, że się od ciebie dowiedziałem, a nie od klubu.

Następnego dnia przyszedłem do klubu i zawodnicy rozmawiali na ten temat w szatni. Wymiana upadła, bo ja do dnia dzisiejszego nie zostałem poinformowany przez klub, że miałbym być jedną z części tej transakcji. Arek Woźniak też nic nie wiedział od strony klubu, odnośnie do tego transferu.

A kiedy dostałeś sygnał, że jest opcja z transferem do Gdańska? 

Pod koniec sezonu ligowego. Zadzwonił do mnie menedżer, powiedział, jak wygląda sytuacja.

Największym problemem był wspomniany ekwiwalent. 

Gdybym miał urodziny w maju, to nie byłoby aż takiego problemu z przejściem do Lechii. A tak, wadził ten ekwiwalent.

Nie żałujesz, że transfer do Jagiellonii nie doszedł do skutku? 

Na początku żałowałem. Wcześniej myślałem, że szkoda, bo wiedziałem, że w Lubinie nie mam szans na regularne występy. Jeden mecz grałem, w drugim siedziałem na ławce, w trzecim na trybunach, potem znowu poza kadrą, w jedenastce… Dziwny misz-masz. Chciałem mieć miejsce w pierwszym składzie, bo tylko wtedy człowiek dalej się szkoli. Teraz cieszę się, że ostatecznie trafiłem do Lechii. Rozegrałem cztery mecze, dwa wygraliśmy, dwa zremisowaliśmy. Dobrze dogaduję się z chłopakami w szatni. Wszystko idzie w dobrym kierunku.

Rozmawiał DOMINIK KLEKOWSKI

Fot. 1 – własne

Fot.2 – Wojciech Figurski/400mm.pl

Fot.3 – Piotr Kucza/400mm.pl

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

3 komentarze

Loading...