Reklama

Jagiellonii do pięciu razy sztuka, wreszcie coś ponad normę

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2018, 00:29 • 3 min czytania 30 komentarzy

Lepiej późno niż wcale. Jagiellonia już po raz piąty reprezentowała naszą ligę w europejskich pucharach, ale dopiero po raz pierwszy w swojej historii zapisała w nich chwalebną kartę. Nawet gdyby w tym sezonie miało nas już nic miłego w jej wykonaniu nie czekać, tym razem będzie mogła schodzić ze sceny z podniesioną głową. Wreszcie!

Jagiellonii do pięciu razy sztuka, wreszcie coś ponad normę

Do tej pory można było „Jadze” wypominać, że jej awanse na międzynarodową arenę z punktu widzenia interesu polskiej piłki mijały się z celem, bo za każdym razem odpadała na pierwszym rywalu, którego nie można było zaliczyć do grona ogórków.

W sześciu wcześniejszych dwumeczach potrafiła tylko wyeliminować litewską Kruoję i gruzińskie Dinamo Batumi. Aris Saloniki, Irtysz Pawłodar, Omonia Nikozja i Qabala to już były za wysokie progi, choć zawsze miało się przeświadczenie, że byli to rywale w zasięgu. Z Arisem zawalono mecz u siebie, szybko stracono dwa gole (zapewne najgorszy występ w karierze Igora Lewczuka), w rewanżu zabrakło szczęścia. Najbardziej bolał Irtysz, bo Kazachowie niczego wielkiego nie grali. Białostoczanie za nisko wygrali na własnym terenie i potem doszło do kompromitacji. Z Omonią zabrakło jakości ofensywnej. Michał Probierz po odpadnięciu mówił, że polska liga jest śmieszna i generalnie w wielu kwestiach z prawdą się nie minął, ale trochę się zagalopował. Ekstraklasa, choćby w poziomie płac, nie jest aż tak śmieszna, żeby uznać za coś naturalnego odpadnięcie z Cypryjczykami bez gola w dwumeczu i żadnej sytuacji w rewanżu. A do tego zdawał się zmierzać Probierz. Z Qabalą od początku wiedzieliśmy, że można ją nawet uznać za faworyta, ale skoro na jej stadionie zremisowano 1:1 – marnując jeszcze dwie setki w końcówce – trudno było nie oczekiwać przejścia tego przeciwnika w Białymstoku. Tam jednak różnica jakościowa dała o sobie znać.

No i docieramy do czwartku, 2 sierpnia. „Jaga” rozegrała mecz, którego niestety wielu nie widziało, bo akurat tylko jej nie puszczano w naszej TV. Szkoda, było co oglądać. Podopieczni Ireneusza Mamrota w defensywie mieli dramatycznie słabe momenty (drugi i czwarty gol), kilka razy krwawili, ale zrobili coś, czego tak często brakuje naszym klubom, gdy sytuacja jest na styku: pokazali klasę w kluczowych momentach. W tym przypadku na początku spotkania, na początku drugiej połowy – gdy Rio Ave mając 2:1 mogło liczyć na trzecią bramkę – i przy cudownym golu Martina Pospisila na 3:3, który podciął gospodarzom skrzydła. Koniec końców – wielkie brawa. Cztery gole na portugalskiej ziemi muszą robić wrażenie.

Reklama

Nie uświadomiliśmy sobie tego od razu, ale to pierwszy pozytywny moment polskiej piłki w europejskich pucharach od ponad półtora roku, gdy Legia pokonała Sporting Lizbona w fazie grupowej Ligi Mistrzów i zapewniła sobie grę w Lidze Europy na wiosnę. W zeszłym sezonie nikt nie błysnął, w tym nikt wcześniej nie wyeliminował rywala, który wzbudzałby respekt od samego początku.

Jagiellonio, jeszcze raz brawo! Wylosowałaś najtrudniej i dałaś radę. Weszłaś na dobry kurs i już z niego nie zbaczaj.

Fot. newspix.pl

 

Najnowsze

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
0
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

30 komentarzy

Loading...