Reklama

Kobiety też chcą jeździć. Dlaczego nie mają swojego Tour de France?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

17 lipca 2018, 20:43 • 5 min czytania 15 komentarzy

Zanim jeszcze zdążyliśmy na dobre rozsiąść się przed telewizorami, by obejrzeć dzisiejszy etap Tour de France, one swoją rywalizację już zakończyły. Najlepsze kolarki z całego świata po raz piąty przejechały La Course, jednodniowy (poza zeszłoroczną edycją, która miała dwa etapy) wyścig, organizowany przez TdF, często zresztą krytykowany. Zawodniczki chciałyby bowiem otrzymać pełnoprawną imprezę, której nie ma, bo… No właśnie, dlaczego?

Kobiety też chcą jeździć. Dlaczego nie mają swojego Tour de France?

Seksizm. Słowo, które na świecie stało się ostatnio mniej więcej tak nadużywane, jak hasło „it’s coming home” w trakcie mundialu. Nie omija też kolarstwa, a część z zawodniczek jasno mówi: brak dużego wyścigu dla kobiet w trakcie Wielkiej Pętli, to właśnie seksizm. Weźmy taką Nicole Cooke, zwyciężczynię kilku dużych wyścigów, m.in. Giro Rosa 2004 (kobieca wersja Giro d’Italia), która powiedziała niedawno, że „kolarstwo to sport rządzony przez mężczyzn dla mężczyzn”. Z kolei Lizzie Deignan, mistrzyni świata i wicemistrzyni olimpijska, dodaje:

Czasami frustruję się tym, że jestem pytana o politykę, zamiast o mój występ. Ale jestem feministką i rozumiem, że ludzie nie zaczną nas oglądać, jeśli nie będę domagać się zmian za pomocą mojego głosu, ale i nóg.

No i jest też Kathrin Bertine, była kolarka, dziś jedna z osób zaangażowanych w próby wprowadzenia zmian w kobiecym kolarstwie:

Reklama

Już teraz powinniśmy mieć wyścig, trwający od pięciu do dziesięciu dni. Oni prawdopodobnie nie widzą, że to seksizm. Sama góra w świecie zawodowego sportu to miejsce, gdzie seksizm wciąż trzyma się bardzo mocno i to rzecz, którą należy zmienić.

Czy któraś z nich ma rację – nie mamy zamiaru rozstrzygać. Wszechobecnym „seksizmem” naprawdę się zmęczyliśmy, zostawmy więc to tym, którzy jeszcze mają siły o nim dyskutować. Fakt faktem jednak, że brak większego wyścigu kobiet przy Tour de France to dziwne zjawisko. Tym bardziej, jeśli pod uwagę weźmiemy, że taki już istniał, a jego pierwsza edycja odbyła się… w 1984 roku, miała zresztą 18 etapów. Wychodzi więc na to, że – patrząc na obecną sytuację – cofnęliśmy się w czasie o ponad trzy dekady.

Wyścig ten zwał się po prostu Tour de France féminine i przetrwał do 1989 roku. Potem zmienił nazwę i format, odbyły się kolejne cztery edycje i… wszystko umarło śmiercią naturalną. W międzyczasie jednak zorganizowano inną imprezę, która – pod różnymi nazwami – organizowana była aż do 2009 roku. Potem, ze względu na brak sponsorów, zainteresowania, pieniędzy i uczestniczek została odesłana do lamusa. Dziś zainteresowanie już jest, uczestniczki pewnie też by się znalazły, tylko chęci brak. Przynajmniej ze strony władz.

Już drugi rok z rzędu próbowano bowiem wskrzesić ideę wieloetapowego wyścigu kobiet niezależnie od tego, co wymyśla Tour de France. Niekoniecznie po trasie, jaką jadą ich koledzy, ale w tym samym czasie, w różnych regionach Francji. Jeszcze w marcu wydawało się, że wszystko zakończy się pozytywnie. Rok temu o niepowodzeniu zadecydował fakt, że UCI nie przyznała opcjonalnej imprezie rangi World Tour. W tym – na kilka miesięcy przed wyścigiem z jego organizacji wycofał się jeden z francuskich departamentów, gdzie odbyć miały się dwa etapy. Puf, balonik pękł. Tyle go widzieliśmy.

Hervé Geradin, organizator:

W marcu ogłosiliśmy społeczności, partnerom, mediom i zespołom, że będziemy organizować wyścig. Teraz jednak wszystko się zmieniło – najpierw odebrałem telefon, później dostałem też list, potwierdzający wycofanie się organizatora dwóch etapów.

Reklama

Jakby tego było mało, to Geradin, któremu naprawdę chciało się coś z tym fantem zrobił – uznał, że nie ma już siły i sam wycofał się ze świata kobiecych wyścigów. Pozostało liczyć na UCI i ASO. Ci drudzy to organizatorzy Tour de France. No i w tym sęk: Wielką Pętlą zarządza właśnie ta organizacja, a co za tym idzie – ona o wszystkim decyduje. W tym roku jeden z jej dyrektorów, Yann Le Moenner, powiedział, że wspiera kobiece kolarstwo, ale zorganizowanie wieloetapowego wyścigu przy Tour de France specjalnie dla nich jest „logistycznie niemożliwe”. Trochę na zasadzie „jestem z wami, ale odczepcie się już, co?”.

Ale skoro kiedyś się dało, to dlaczego teraz nie? Możecie zadawać takie pytania – próbowali m.in. dziennikarze BBC. Odpowiedzi nie uzyskali. Owszem, byłoby to wyzwanie, nawet bardzo duże. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by wypuszczać kobiety na trasę szybciej – jak to miało miejsce w trakcie dzisiejszego Le Course. Wystarczy dać im krótsze, ale widowiskowe etapy, wyścig trwający co najmniej dziesięć dni i wszystko będzie dobrze.

Tak przynajmniej twierdzi część środowiska i… chyba ma rację, bo dziś oglądało się to naprawdę świetnie, a końcowe zwycięstwo Annemiek van Vleuten to niesamowita historia – może pamiętacie ją z cholernie źle wyglądającego upadku na igrzyskach w Rio. Od tamtego czasu dwa razy z rzędu wygrała Le Course, a w tym roku triumfowała też w Giro Rosa. Twarda babka, nie ma co.

Na trasie dzisiejszego wyścigu stanęła też Kasia Niewiadoma, która powiedziała później kilka słów dla „The Telegraph”:

To było brutalne, naprawdę. Cieszę się, że mam to za sobą. Wiem, że są dziewczyny, które walczą o trzytygodniowe wyścigi, ale to jest niemożliwe dla kobiety. Nie wiem, może chcą być odważnymi, „wielkimi kobietami”, ale to po prostu nie dla naszych ciał. Nie możemy oszukać natury. (…) Naprawdę chciałabym mieć Tour de France, ale muszę być szczera i nie jestem w stanie wyobrazić nas sobie, ścigających się przez trzy tygodnie. Myślę, że tydzień to nasz „dystans”, a Giro Rosa to maksimum.

Siedem dni. Brzmi dobrze, prawda? Przyjęlibyśmy zorganizowanie takiego wyścigu pozytywnie. Tym bardziej, że mamy kogo oglądać, bo Kasia to ścisła czołówka kobiecego kolarstwa. Gdybyśmy mieli możliwość oglądania jej walki z innymi zawodniczkami do sobotniego śniadania, a później poprawienia tego jeszcze rywalizacją Froome’a z Nibalim, to skorzystalibyśmy z miejsca. Szkoda, że inaczej myślą organizatorzy Tour de France

PS. Jeśli ktoś podniósłby argument kosztów, to warto dodać, że w oficjalnych zeznaniach ASO na rok 2016 widnieje zysk w wysokości niecałych 46 milionów euro. Może warto byłoby zaryzykować i część z tego rzucić na ciekawy wyścig w kobiecym wydaniu? Na Giro Rosa – największym kobiecym wyścigu, jaki aktualnie istnieje – nikt o kosztach nie wspomina.

Foto. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

15 komentarzy

Loading...