Reklama

Radość, smutek i piękne zakończenie w Alicante. Wielki sukces Polaków

Bartosz Burzyński

Autor:Bartosz Burzyński

13 lipca 2018, 19:57 • 9 min czytania 4 komentarze

Bez wątpienia są na świecie reprezentacje, dla których mecz o trzecie miejsce jest przykrym obowiązkiem. Są też jednak drużyny, dla których to spotkanie jest niesamowicie istotne. Tak było w przypadku podopiecznych Antoniego Piechniczka w 1982 roku. Starcie przeciwko Francji nasi reprezentanci potraktowali niezwykle poważnie, co przyniosło nam jeden z największych sukcesów w historii polskiej piłki. Z uwagi na fakt, że jutro zostanie rozegrane spotkanie o trzecie miejsce, cofnęliśmy się w czasie o prawie 40 lat i wraz z bohaterami tamtych wydarzeń powspominaliśmy mecz z Francją. 

Radość, smutek i piękne zakończenie w Alicante. Wielki sukces Polaków

Trzecie miejsce z 1982 roku jest tym bardziej cenniejsze, bo zdobyte po naprawdę trudnej przeprawie. I nie chodzi tutaj o jakość sportową przeciwników, a wiele problemów pozaboiskowych. Przypomnijmy sobie w telegraficznym skrócie, jakie przeszkody musieli pokonać piłkarze Piechniczka, by zagrać 10 lipca 1982 roku w Alicante o miejsce na pudle.

– Władza miała wtedy takie możliwości, że jakby chciała, wycofałaby nas z turnieju. I mistrzostwa świata odbyłyby się bez Polski – mówił kilka lat temu Antoni Piechniczek. Ostatecznie do Hiszpanii pojechaliśmy, ale bez problemów nie obyło się już w Polsce. Przede wszystkim „Biało-Czerwoni” nie mieli jak przygotować się do turnieju, ponieważ nie grali sparingów z innymi reprezentacjami. Rozgrywali jedynie mecze towarzyskie z drużynami klubowymi, ale jak ocenia Andrzej Iwan, nie był to idealny zamiennik: – Ze względu na stan wojenny nałożono embargo na Polskę, nie mogliśmy rozgrywać żadnych meczów międzypaństwowych. Graliśmy tylko z drużynami klubowymi. Dobrze nam to wychodziło, radziliśmy sobie z mocnymi rywalami jak AS Roma, Athletic Bilbao czy reprezentacja Mediolanu. To jednak nie było to samo co normalne sparingi, do końca nie wiedzieliśmy, na co tak naprawdę nas stać. I chyba na początku fazy grupowej jeszcze gdzieś w nas siedziało trochę niepewności.

Niepewność swoją drogą, ale jeszcze większy problem Polaków spotkał na miejscu. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale reprezentanci Polski w 1982 roku na mundialu o luksusie mogli tylko pomarzyć. Ba, oni przez trzy tygodnie mieszkali w naprawdę fatalnych warunkach, o czym opowiedział Janusz Kupcewicz w rozmowie z Pawłem Paczulem: – W Barcelonie mieszkaliśmy trzy tygodnie w hotelu bez klimatyzacji. Było między trzydziestoma a czterdziestoma stopni Celsjusza w ciągu dnia, natomiast w nocy termometr wskazywał ponad dwadzieścia kresek. Pojedzie pan na takie wczasy? No raczej nie, bo pan nie pośpi, nie złapie oddechu. To się na nas odbijało. W półfinale Włosi mieli więcej sił. Nie zwalam tylko na to, bo oni zdobyli potem mistrzostwo świata, Rossi zrobił króla strzelców, więc z byle kim nie odpadliśmy. Jednak miało to wszystko znaczenie, oni żyli w Hiszpanii po prostu w innych warunkach.

Oczywiście trudno porażkę z Włochami w półfinale usprawiedliwiać jedynie kiepskim hotelem, ale pamiętajmy, że w takich meczach decydują legendarne detale. Dla przykładu dwa dni później zagraliśmy z Francją o medal i nasi piłkarze zaprezentowali się zdecydowanie lepiej. Przed tym spotkaniem nie spali już jednak w hotelu bez klimatyzacji, ponieważ przenieśli się do Alicante. – Tam mieliśmy zupełnie inny hotel, z klimatyzacją, mogliśmy się wyspać, przez co odżyliśmy. Natomiast po meczu i tak odczuliśmy swoje. O tym mało się mówi, ale Waldek Matysik, który robił czarną robotę w drugiej linii, tak odwodnił organizm, że przez rok nie było wiadomo, czy będzie normalnie funkcjonował. Nie jako piłkarz, ale jako człowiek. Miał problemy z mózgiem. Ostatecznie doszedł do siebie, na szczęście. Z kolei mi lekarz kadry kazał się położyć na boisku, bo serce tak mi waliło, że nie wiedziałem, czy mnie przypadkiem nie rozsadzi. Tyle wysiłku kosztował nas wszystkich ten mundial – dodał Janusz Kupcewicz.

Reklama

Być może, gdyby w meczu z Włochami zagrał Zbigniew Boniek, a półfinały odbywały się w Alicante, to teraz pisalibyśmy tekst o mistrzach świata… – Absencja Zbyszka miała duże znaczenie w półfinale, bo oni się go bardzo bali. Jego transfer do Juventusu był już wtedy potwierdzony. Zbyszka więc trzeba było zastąpić, a trener Piechniczek nie zdecydował się na Szarmacha, co dla niektórych kibiców było dziwnym ruchem. Na osłodę Andrzej zagrał w meczu o trzecie miejsce. Gdyby „Diabeł” nie strzelił bramki pod koniec drugiej połowy z Francją, to opuściłby boisko. Piechniczek szykował już wtedy zmianę… Cóż, nie było im po drodze na pewno i nie wiem, czy to nie był błąd, że Szarmach nie zagrał w półfinale. On miał już wtedy renomę i był w bardzo dobrej formie. Ewidentnie było jednak widać, że trener Piechniczek nie będzie na niego stawiał w trakcie mundial. Andrzej w pewnym momencie też się już poddał, a co za tym idzie nie walczył o skład. Można trochę porównać to do sytuacji Lubańskiego i trenera Gmocha – ocenił Andrzej Iwan.

Fakty są niestety takie, że Paolo Rossi i spółka byli w tamtym spotkaniu zdecydowanie lepsi i zasłużenie awansowali do wielkiego finału, a nam pozostało zagrać o trzecie miejsce z rozbitą Francją. „Trójkolorowi” w dramatycznych okolicznościach przegrali swój półfinał, bo w dogrywce prowadzili już 3:1, ale przewagę roztrwonili. Nadzieję Niemcom przywrócił wpuszczony w dogrywce Karl-Heinz Rummenigge, który strzelił bramkę kontaktową. Sześć minut później był już remis, ponieważ piłkę do siatki wpakował Klaus Fischer. Więcej bramek już nie wpadło i o awansie Niemców zadecydowały rzuty karne.

Półfinałowy mecz Francuzów z Niemcami do dzisiaj uchodzi za jeden z najlepszych w historii mistrzostw świata. Jak łatwo się domyślić Francuzi byli zdruzgotani po horrorze, który przeżyli 8 lipca na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán. Dla nas taki scenariusz był akurat bardzo dobry, bo niemal pewnym było, że „Trójkolorowi” w dwa dni nie pozbierają się po porażce w tak dramatycznych okolicznościach.

Michel Hidalgo dokonał aż siedmiu zmian w stosunku do meczu półfinałowego, co nie było jednoznaczne z odpuszczeniem, ale na pewno dawało ekipie Piechniczka dodatkowy handicap… „Les Bleus” od pierwszej minuty ruszyli do ataku, co nawet przyniosło im prowadzenie, ale wraz z każdą kolejną minutą na boisku przeważali Polacy. Jednym z głównych bohaterów tamtego wieczora był strzelec drugiej bramki, Stefan Majewski, z którym porozmawialiśmy o tamtym spotkaniu:

W Alicante przed meczem o trzecie miejsce wreszcie mogliście się wyspać w normalnych warunkach, co chyba bardzo wam pomogło?

Reklama

Proszę sobie wyobrazić, że w Barcelonie w nocy było ponad 30 stopni Celsjusza. Nawet wyjście na balkon o później porze nie pomagało. Hotel w Barcelonie naprawdę źle na nas wpłynął. W Alicante natomiast była już klimatyzacja i mogliśmy odpocząć. Oczywiście nie chcę w ten sposób usprawiedliwiać porażki w półfinale, ale było widać w meczu o trzecie miejsce, że się lepiej czuliśmy. Francuzi ruszyli na nas od początku meczu, ale później to już my przejęliśmy kontrolę.

Jaka była atmosfera w drużynie przed spotkaniem o trzecie miejsce?

Trzeba wiedzieć, jakie wtedy były czasy. W tamtym okresie reprezentacja miała bardzo skromne możliwości. W Polsce praktycznie nic nie było. Wydaje mi się, że to wszystko było dodatkowym czynnikiem, który wpływał na nas wszystkich motywująco. Chcieliśmy dać z siebie wszystko i pokazać, że można osiągnąć sukces. Myślę, że dzisiaj żadna reprezentacja nie funkcjonowałaby w takich warunkach. Dojście do strefy medalowej było wielkim sukcesem, dlatego przed spotkaniem z Francuzami byliśmy bardzo zmotywowani.

Mecz z Francją był jednym z najlepszych w waszym wykonaniu na tamtym mundialu?

Trudno powiedzieć, ale pamiętajmy, że to już był siódmy mecz. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale udało się nam pokonać zdecydowanych faworytów, co na pewno bardzo cieszyło.

Bramka z tego meczu jest dla pana najważniejszą w karierze?

Samo strzelenie bramki na mundialu jest wspaniałym uczuciem, a co dopiero w meczu o medal. Takie rzeczy nie zdarzają się często w życiu. Wielu moich kolegów również zasłużyło na strzelenie takiego gola, nie mieli jednak tyle szczęścia.

Wcześniej trenowaliście schemat tego rzutu rożnego na treningach?

W tamtych czasach nie można było wszystkiego pokazać na treningu, tak jak teraz. Mieliśmy jednak wyznaczone pewne schematy. Wrzutka miała iść na środek bramki koło piątego metra, a tam mieliśmy walczyć o piłkę. Janusz doskonale dośrodkował, a mi udało się wykończyć akcję.

Która bramka w tym meczu była najpiękniejsza?

Mówimy o trzech zupełnie innych bramkach. Moja i Janusza wpadły po stałych fragmentach gry. Trzeba oddać Januszowi, że uderzył bardzo sprytnie i zaskoczył bramkarza. Natomiast gol Andrzeja Szarmacha, to doskonałe zagranie prezesa i świetne wykończenie strzelca. Trudno powiedzieć, które z tych trafień było najpiękniejsze, bo każde było niezwykle ważne. Pamiętajmy o tym, że my wtedy przegrywaliśmy 0:1. Wyrównujący gol Andrzeja miał ogromne znaczenie. Zaraz potem ja zdobyłem bramkę do szatni, a chwilę po wyjściu na drugą połowę Janusz wykorzystał rzut wolny. Każdy z nas mógłby powiedzieć, że jego bramka była najważniejsza, ale nikt z nas tego nie powie. Generalnie w parę minut rozstrzygnęliśmy ten mecz. Dla Francuzów to był cios, po którym nie byli już w stanie się podnieść.

Pana zdaniem mecze o trzecie miejsce są potrzebne na mundialach?

Uważam, że na mistrzostwach świata takie mecze powinny być rozgrywane. Przede wszystkim dla kibiców, którzy uwielbiają spotkania o stawkę. Przykładowo w sobotę szykuje się nam bardzo ciekawe starcie Belgów z Anglikami.

***

– Zdecydowanie z premedytacją oddawałem ten strzał, widziałem, że bramkarz zrobił krok w kierunku dośrodkowania, bo z takiej pozycji rzadko się zdarza, by ktoś próbował uderzać. Nie powiem, że chciałem trafić akurat w to miejsce, ale na pewno chciałem trafić przy bliższym słupku, co się udało. Piłka była też spadająca, przez co dla bramkarza tym bardziej niewygodna. Później ten strzał wspominaliśmy, bo z golkiperem Francji – Castanedą – grałem w Saint-Etienne. Chłopaki mieli z niego polewkę, oczywiście, był kapitanem i solidnym bramkarzem, ale wówczas popełnił błąd, nie powinien się tak zachować. Wielu osobom jednak ta bramka się podobała, podkreślali, że była ładna, ponieważ inna. Nie przyszła jednak sama z siebie: talent talentem, ale nie poparty dużą pracą, nic by nie dał. Zostawałem po treningach 40-50 minut, ćwiczyłem rzuty wolne, a potem z tego słynąłem, to był mój mocny punkt i z różnych pozycji na boisku strzelałem bramki – wspomina swojego gola Janusz Kupcewicz.

***

Bez wątpienia medal przywieziony z Hiszpanii jest niezwykle cenny, bo Polacy musieli pokonać wiele przeciwności losu, by przygotować się do tego turnieju. Ba, istniało całkiem realne zagrożenie, że nie pojedziemy tam wcale. Słaba organizacja już na miejscu także nie pomagała. Tymczasem podopiecznym Piechniczka udało się wykręcić jeden z najlepszych wyników w historii polskiej piłki. – Na pewno niewiele osób spodziewało się, że w Hiszpanii odniesiemy tak duży sukces. Przede wszystkim chodzi o to, że my sami nie wiedzieliśmy na co nas stać. Przygotowania były bardzo niekomfortowe. Jeśli porównamy kadrę Piechniczka do tej z 1974 roku, to zobaczymy, że liczba dobrych meczów w 1982 była znikoma. Tak naprawdę tylko z Peru i Belgią zagraliśmy dobrze. Natomiast mecz z Francją o trzecie miejsce, to było starcie ze zdziesiątkowanym rywalem, który tak naprawdę nie przyłożył się do walki o medal. Francuzi po meczu z Niemcami byli załamani i trudno im się dziwić. Oczywiście trudno powiedzieć, co by było gdyby inaczej podeszli do tego spotkania, ale wydaje mi się, że mielibyśmy zdecydowanie mniejsza szanse na wygraną. Moim zdaniem najlepsze nasze mecze na mundialu w Hiszpanii rozegraliśmy z Peru, Belgią, a dopiero na trzecim miejscu uplasowałbym spotkanie z Francją – zakończył wspomnienia Andrzej Iwan.

Bartosz Burzyński

Najnowsze

Weszło

Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
10
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
69
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?
Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

4 komentarze

Loading...