Reklama

Cierpienie, co uszlachetniło. Chorwacja zagra o finał!

redakcja

Autor:redakcja

07 lipca 2018, 23:34 • 4 min czytania 26 komentarzy

Chwytający się za udo Subasić, zwijający się z bólu na murawie. Atakowani przez skurcze Sime Vrsaljko czy Mario Mandzukić. Twarz ostatniego półfinalisty mistrzostw świata, reprezentacji Chorwacji, to twarz naznaczona piekielnym zmęczeniem, poharatana trudami 240 minut rozegranych na przestrzeni tygodnia. Ale jednocześnie twarz niesamowicie szczęśliwa. 

Cierpienie, co uszlachetniło. Chorwacja zagra o finał!

Choć Belgia mierzyła się przecież z Brazylią, Francja z Urugwajem, a kości Anglików wielokrotnie próbowali pogruchotać Kolumbijczycy, nikt z półfinalistów nie może powiedzieć tyle o znaczeniu cierpienia w drodze po największy sukces w życiu, co Chorwaci. 120 minut z niesamowicie twardo broniącymi Duńczykami, na których w fazie grupowej z gry nikt nie znalazł sposobu. Dewastujące psychicznie pudło z karnego Modricia w dogrywce. A już parę dni później kolejne dwie godziny harówki przy biegających jak wściekłe psy Rosjanach i nerwy ponownie zszargane serią jedenastek.

Jeśli Anglicy odgonili wreszcie w starciu z Kolumbią swoje demony, to i Chorwatom w pewnym sensie się to dziś udało. Starcie z Turkami na Euro 2008, gdy piłkarze Slavena Bilicia stracili prowadzenie w ostatniej sekundzie dogrywki i w efekcie polegli w karnych, miało bowiem niezwykle podobny przebieg. Półfinał był nawet bliżej niż dziś, gdy rywal jednym zabójczym uderzeniem zgasił nadzieję na rozwiązanie przed rzutami karnymi.

Tym razem jednak Chorwaci nie dali się w podobnej sytuacji stłamsić psychicznie. Kto wie, czy nie umocnił ich przebieg spotkania z Danią, gdy najpierw została im odebrana szansa strzału na pustą bramkę, a chwilę później karnego Modricia wyciągał Schmeichel? Czy dzięki temu nie podeszli do utraty cennego prowadzenia z nieco chłodniejszymi głowami?

Bo fakty są takie, że jedenastki Chorwaci bili po prostu lepiej. Obroniony przez Daniela Subasicia strzał Fiodora Smołowa był  fatalny – zbyt lekki, anemiczny, na idealnej wysokości, by tylko wyciągnąć rękę i upokorzyć strzelca. Z kolei uderzenie Mario Fernandesa… Cóż, potwierdza się reguła, że im głupszy pomysł na urozmaicenie rozbiegu, tym gorszy strzał. I choć swoje zrobił Akinfiejew – wyciągnął strzał Kovacicia i był bardzo blisko obrony uderzenia Modricia – nie odratował kolegów w pełni.

Reklama

Po prawdzie nie był też w stanie nic zrobić wcześniej. Tak jak z mundialu w Brazylii odpadał z łatką największego winowajcy, tak teraz trudno się do niego za cokolwiek przyczepić. Kiedy dał się pokonać w dogrywce, piłka była po prostu uderzona w zbyt dużym gąszczu i zbyt daleko od niego, by mógł jakkolwiek zainterweniować. Gdy zaś w pierwszej połowie na 1:1 trafiał Kramarić, całą winę na siebie muszą wziąć obrońcy. Jakim cudem piątka zawodników nie była w stanie najpierw ukrócić rajdu Mandzukicia, a potem – skoro już odpuściła zawodnika Juve – pokryć gracza Hoffenheim? To doprawdy zagadka na miarę jednego z odcinków programu Bogusława Wołoszańskiego.

Jeśli jednak mówić o bezradności golkipera, to nie sposób nie wspomnieć o golu, który całe to strzelanie rozpoczął. Denis Czeryszew – kto wie, może inspirując się Marcinem Budzińskim – uznał, że brzydkich goli na tym turnieju strzelać nie będzie. I po dwójkowej akcji z Dziubą zapakował takie ciasteczko, że Danijel Subasić mógł tylko spojrzeć z uznaniem na piłkę trzepocącą w siatce. Podobnie jak przy znacznie mniej efektownym, ale niesamowicie ważnym golu na 2:2 Mario Fernandesa.

Mimo zwycięstwa Chorwaci mogą jednak zachodzić w głowę, czy aby nie mogli w dłuższym przedziale czasu grać tak, jak przez pierwsze dwadzieścia minut drugiej połowy. Wątpliwe, by podobny napór Rosjanie byli w stanie wytrzymać, gdyby tylko udało się kontynuować bombardowanie nie zakończone ostatecznie golem. Skończyło się w kulminacyjnym jego momencie jedynie na słupku Perisicia, który wobec zderzenia Akinfiejewa z dwójką obrońców został postawiony w sytuacji, w której spudłować nie powinien. A jednak zdołał.

To wszystko musi zostawić piętno na Chorwatach, a jednocześnie – cieszyć Anglików. Zbyt mało czasu na stuprocentową regenerację wystawionych na morderczą próbę organizmów, zbyt wiele trudów już zniesionych. Dziś cierpienie ich uszlachetniło, bo zbliżyło do krążków ze szlachetnego kruszcu, wyniosło do rangi narodowych herosów. Jutro przypomni o sobie w każdym z mięśni, gdy trzeba będzie zwlec się z łóżka, pojutrze – gdy przyjdzie pora na trening przed batalią o finał.

Reklama

Ale dziś żaden Chorwat jeszcze o tym nie myśli. Dziś zastanawia się, czy ten zespół zdoła dokonać tego, czego nie dokonała nawet niesamowita jedenastka z 1998 roku. Czy skoro przegnał tureckie demony sprzed dekady, to będzie w stanie odgonić i te francuskie sprzed dwóch.

fot. FotoPyK

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

26 komentarzy

Loading...