Reklama

Białek z Wołgogradu: zagubiony pomiędzy kurhanem a wojną

redakcja

Autor:redakcja

28 czerwca 2018, 12:43 • 6 min czytania 7 komentarzy

Gdyby Wołgograd był książką, byłby podręcznikiem historycznym o losach drugiej wojny światowej. Gdyby był budowlą, byłby okopem. Gdyby był pieśnią, byłby hymnem Wielkiej Rosji. Gdyby był kartką z kalendarza z ósmego bądź dziewiątego maja, byłby Stalingradem.

Białek z Wołgogradu: zagubiony pomiędzy kurhanem a wojną

To wtedy w Rosji celebruje się Dzen Pobiedy. Dzień Zwycięstwa, czyli de facto zakończenie II wojny światowej, którą w Wołgogradzie czuć w zasadzie na każdym kroku. Całe miasto to jedno, wielkie muzeum wojenne. Przez dziewięć dni w roku Wołgograd oficjalnie nazywany jest Stalingradem, tak jak to miało miejsce do 1961 roku. Nazwę zmieniono z przyczyn oczywistych. Stalina Rosja (oficjalnie, przed światem) się wstydzi. Lenina już niekoniecznie. W centrum każdego miasta znajdziemy ulicę im. Lenina, w wielu z nich wielki pomnik komunisty. Znajduje się on także oczywiście w Wołgogradzie.

Sporo o tym mieście mówi fakt, że największą jego atrakcją turystyczną jest masowy grób 35 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej.

Znajduje się nad nim Kurhan Mamaja – ogromy pomnik, dwa razy większy niż Jezus z Rio, którego roczne utrzymanie kosztuje około dziesięć milionów złotych. Wchodząc na niego patos i martyrologia aż się przelewa. Wejście po schodach akompaniowane jest przez patriotyczne pieśni wygrywane z głośników. Obok na dwóch wielkich murach wyryte są sceny z frontu, dalej znajdują się rzeźby przedstawiające żołnierzy walczących bądź pomagających rannym. Pod pomnikiem dochodzimy do wielkiego znicza, jaki Wołgograd pali poległym w wojnie. Wartę oczywiście pełnią strażnicy. No i już dalej sam pomnik – ogromny, ale czy piękny? Raczej nie. Stojąc pod nim człowiek ma wrażenie, że zaraz runie.

Tuż obok stoi arena w Wołgogradzie.

Reklama

Na ziemiach, na których w bitwie pod Stalingradem, jednej z najostrzejszych w II wojnie światowej, życie straciło 478 tysięcy radzieckich żołnierzy i 750 tysięcy niemieckich.

DSC02588 DSC02582 DSC02584

Nazwiska poległych żołnierzy.

DSC02579 DSC02573

***

Pamiętam, że gdy Mateusz Rokuszewski i Karol Bochenek wrócili po dłuższej wyprawy po Rosji (polecam tekst o Wołgogradzie z magazynu Orły 2018 – świetny), najbardziej w tym mieście szokowały ich bezdomne psy. Widziano je tu na każdym kroku i uznawano za spory kłopot tego miasta.

Reklama

Dziś psów już nie ma. Zostały wytrute i umarły śmiercią powolną, bolesną. Te, które nie załapały się na ostatni posiłek nafaszerowany chemią, zostały po prostu zabite. Przez ludzi, którzy zostali wynajęci do tego, by zrobić w mieście porządek. Ciała psów wywożono na wysypisko śmieci.

Problem rozwiązany? Rozwiązany.

Ale chyba nie do końca o to chodziło, gdy Rosja zapewniała, że zaopiekuje się bezpańskimi zwierzętami.

No więc widok błąkających się czworonogów już nie kłuje po oczach, w ogóle ten Wołgograd – mimo że brzydki jak noc – nie wadzi jakoś specjalnie już od samego początku, choć po 20-godzinnej podróży pociągiem spodobałby nam się pewnie nawet Jezus ze Świebodzina.

Podróżowanie koleją jest całkiem przyjemne. Zaczyna się przejściem przez bramkę – jak na lotnisku, choć idzie dużo sprawniej. Najpierw walizka przez taśmę, później ty przez bramkę, opcjonalnie jest w pakiecie także spojrzenie do środka. Dziesięć minut przed czasem jestem na dworcu. Pora dość komfortowa, więc uzupełniam jeszcze zapasy o kanapki i ruszam na peron. Jestem pięć minut przed odjazdem. Wchodzę…

– A pan gdzie?

Dziwne pytanie, przyznam. Sprawdzam jednak bilet, sprawdzam pociąg – wszystko się zgadza. Kazań – Wołgograd, jak na tacy.

Konduktorka jest jednak bardzo niezadowolona, zwłaszcza po moim pytaniu o to, w którą stronę szukać wagonu numer pięć. O, to to już za dużo.

– Wchodźcie tutaj! – nakazuje, a później przystępuje do regularnej zjebki.

Że co ja sobie wyobrażam, że dlaczego tak późno, że trzeba być trzydzieści minut przed czasem, że już wszystko przygotowane, a mnie nie ma. Krzyczy, wręcz się na mnie wyżywa.

Halo, jestem pięć minut za wcześnie, jeszcze nawet nie jedziemy!

Argument jednak do niej nie trafia. Ruszamy. Pytam, w którą stronę w końcu ten wagon, lecz ona wskazuje na przedział dla konduktorów. Nakazuje usiąść, więc siadam. Ona zamyka drzwi od zewnątrz i zostawia mnie tam samego. Po co? Nie wiem. Na jak długo? Nie wiem. Czy na horyzoncie jakakolwiek żywa dusza? Nie.

Siedzę tak pięć minut, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia… Nic się nie dzieje.

Po trzydziestu minutach drzwi otwiera inna konduktorka. Mówi, że mnie doprowadzi na moje miejsce. Sam iść nie mogę.

Idziemy pomiędzy wagonami, które są zamknięte na klucz. Za dnia można po pociągu swobodnie chodzić, w nocy – wszyscy są od siebie odizolowani, co ma zapobiegać kradzieżom. Wrota do wagonów wyglądają co najmniej jak wrota do lochów, ale nie przejmuję się tym. Straszniejszym widokiem – choć w sumie to zapachem – jest wagon trzeciej klasy. Łóżko na łóżku, oczywiście piętrowe, przedziałów brak. Jedyną prywatnością jest prowizoryczna zasłonka. Ludzie chodzą po wagonie w piżamkach, ubrani w trepeczki zmierzają do łazienki, gdzie mogą umyć zęby. Najgorszy jest jednak zapach. Wyobraź sobie trzydzieści osób w 20-godzinnej podróży, którzy właśnie zdejmują buty.

W tym wagonie jedzie trzydzieści osób i wielu z nich jest w 20-godzinnej podróży.

Docieram do swojej drugiej klasy, dostaję kołderkę, pościel, łóżko na piętrze i lokatorów, którzy na wejściu polewają szklankę brązowego płynu.

Niestety, tym razem kwas chlebowy.

***

DSC02569 DSC02571 DSC02597

Oto… metro. Zwykły tramwaj, ale nic nie przeszkadza, by go szumnie nazywać.

DSC02601

PUT in Shake. Nazwa rzecz jasna przypadkowa.

Wołgograd wygląda jak Polska lat dziewięćdziesiątych. To miejsce, w którym zatrzymał się czas, jedno z biedniejszych miast w Rosji spośród tych największych.

Mieszkańcy mówią, że od czasów wojny tak wielkiego wydarzenia tu jeszcze nie było. Nic dziwnego, że chcą na nim zarobić, toteż Wołgograd kojarzy się polskim kibicom głównie z odwołanym hotelem. Schemat jest prosty: rezerwujesz hotel na kilka miesięcy do przodu, otrzymujesz potwierdzenie rezerwacji i jej odwołanie na tydzień przed przyjazdem (optymistyczna wersja) bądź już po przyjeździe (tak też się zdarza). Dwie minuty po tym jak dowiadujesz się, że z noclegu nici, widzisz ten sam pokój na portalu do bukowania po cenie trzy razy wyższej.

Po tym jak Polska odpadła z mistrzostw wielu Polskich kibiców rozmyśliło się z wycieczki i rezygnowało z zabukowanych noclegów, zostawiając hotele bez zarobku.

Przyznam – jest w tym jakaś sprawiedliwość.

My jednak dostajemy na dwa dni mieszkanie na prawdziwym, wołgogradzkim osiedlu. Na parkingu jeszcze mamy asfalt, ale chwilę dalej go brak. Idę w stronę stadionu po piachu. Kurz zawiewa, z nieba żar (36 stopni), czuję się, jakbym był w Senegalu. Mijam rozklekotany, opuszczony samochód. Cały pordzewiał, odpadła od niego lampa. Jest obdarty, zupełnie jak blok, który jest obok. Plac zabaw wygląda tak, jak te nasze sprzed lat – już dawno polikwidowane, by dzieci nie zrobiły sobie krzywdy.

Na parkingu stoi Łada Samara, Daewoo Nexia, Łada Niva, Mitsubishi Carisma i jakiś fajny, azjatycki SUV. Generalnie jeżdżą tu stare szmelce, a co jakiś czas przejedzie się naprawdę konkretne auto, co daje niesamowity kontrast.

Niewiele jest tu miejsc, do których można wyjść. Knajpy szukamy w centrum dobre kilka minut. W końcu trafiamy do burgerowni, w której nikt burgerów nie je, a pije piwo.

– Polsza! Wy Polaki! My Sławianie! My razem! Together! – wykrzykują i razem stukamy kufle za zwycięstwo Niemców.

Gdzieniegdzie da się usłyszeć, że Rosjanie nie lubią Polaków, ale większej bzdury nie da się chyba wypowiedzieć. Jasne, że lubią. Nie lubią całego zachodniego świata, ale Polska? Polska jest dla nich OK, choć zachodzą w głowę, jak to możliwe mieć Lewandowskiego i zagrać tak, jak zagraliśmy. Nie znamy odpowiedzi, choć nawet rozmowa o Lewym w tym mieście nam pasuje, bo zawsze to jakaś odskocznia od wojny, bitew, Armii Czerwonej.

Tym razem nasi kompanie bić się będą co najwyżej o szczęśliwy powrót do domu.

A my? Dziś w miejscu, gdzie w 1942 roku doszło do arcykrwawej bitwy, powalczymy tylko o honor. Nawet historia lubi sobie czasem zadrwić.

Dgtqjq6XkAAmM-- DSC02575

9OwWVDm

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...