Reklama

Nieuleczalna choroba przenoszona drogą boiskową (10)

redakcja

Autor:redakcja

25 czerwca 2018, 14:27 • 5 min czytania 17 komentarzy

Jesteśmy kibicami polskiej piłki. Nie Chicago Bulls z Michaelem Jordanem w składzie, nie kibicami Supermana – polskiej piłki. A być kibicem polskiej piłki, to uwikłać się w toksyczny związek, w którym nawet jak zdarzają się lepsze dni, to wiesz, że za zakrętem czyha zasadzka.

Nieuleczalna choroba przenoszona drogą boiskową (10)

Powiedzmy sobie brutalnie szczerze – może nasi wujkowie, nasze ciotki, stryjowie i wszyscy ci, którzy interesują się piłką tylko wtedy, gdy Polacy grają na wielkiej imprezie, dali się trwale i dogłębnie nabrać na retorykę sukcesu w Rosji.

Ale my, którzy widzieliśmy dziesiątki eurowpierdoli we wszystkich możliwych krainach? Cementarnice Skopje i Szachtiory lejące nas przed dwustoma świadkami, wliczając jaszczurki i polujące na nie ptaki? Fiaska Pucharu Intertoto? Heroiczne zwycięstwa w stylu Ruchu Chorzów, który ograł maltańską Valettę dzięki lepszemu bilansowi bramek?

My, dla których wielkimi pucharowymi triumfami ostatnich lat są oklepy zbierane w pierwszej wiosennej rundzie słabszego z europejskich pucharów, podczas gdy tacy Rumuni oglądali derby Bukaresztu w ćwierćfinale Pucharu UEFA?

My, którzy pamiętamy Darka Dudkę ze Słowenią, finiszowanie w grupie eliminacyjnej tylko przed San Marino, fiasko ery Fornalika z Łukasikiem w pierwszym składzie na Ukrainę, analizy strzału Laizansa w Warszawie po porażce z Łotwą, pękające baloniki na wszystkich turniejach poza Euro 2016?

Reklama

My, już przebierający nogami przed otwarciem Ekstraklasy, meczem Miedzi Legnica z Pogonią Szczecin, raptem pięć dni po mundialu? Mimo, iż za nami sezon, gdzie polskie drużyny wypadły z europejskiego grania przed końcem lata, a potem rok pędził pociąg absurdów, przez gliwicką cavaladię aż po wielki finisz i wypinanie tyłków przy Bułgarskiej?

Jesteśmy nieuleczalnie chorzy. Przez to przynajmniej teoretycznie przygotowani na klęskę, a jednak potem i tak zbici. Spodziewasz się, że będzie źle, myślisz, że dzięki futbolowi nad Wisłą przeżyłeś już wszystko, pełną gamę nieszczęść, a i tak dajesz się zaskoczyć.

W gruncie rzeczy tak było z tym mundialem. Stańcie przed lustrem i spójrzcie sobie w oczy: daliście się nabrać, że będzie super? Może były momenty, gdy sami siebie oszukiwaliście, ciche momenty zwycięstwa serca nad rozsądkiem. Mundial się rozpędzał, łatwo ponieść się emocjom, które z natury nie mają wiele wspólnego z chłodnym osądem. Ale gdzieś z tyłu głowy każdy czuł, że złych przesłanek jest więcej niż dobrych. Wciąż mogło się powieść, bo to turniej, kilka meczów, a mające więcej kłopotów zespoły potrafiły dzięki szczęściu i zrywom coś osiągnąć. Japonia dopiero co zwalniała trenera, kibice uważali, że to najgorsza ich drużyna od lat, nie wspominając jakimi defetystami byli Rosjanie. A potem jednak w chwili próby coś u nich zaskoczyło.

Ja, przykładowo, stawiałem w typerze, że zdobędziemy cztery punkty. Może wystarczy do wyjścia z grupy, może nie, a raczej: pewnie nie. Daleko tak naprawdę od swojego typu nie jestem, bo gdyby nie prezenty z Senegalem byłby remis, a z Kolumbią zakładałem porażkę.

Ale nie spodziewałem się, że będziemy aż tak beznadziejni. Liczyłem, że nawet jeśli przegramy, to po walce. Bo taki jest futbol, przegranych musi być więcej niż zwycięzców. Ot – oni stworzyli więcej sytuacji, popełnili jeden błąd mniej, etc. Nie udało się, trudno, bywa, wszyscy wygrać nie mogą. Na taki pesymistyczny scenariusz przed pierwszym gwizdkiem byłem przygotowany.

Tymczasem tu nie ma czego zbierać. Najgorsza drużyna mistrzostw. Arabia Saudyjska przynajmniej powalczyła z Urugwajem. Panamczycy też nie od razu ulegli Belgii. My? Komiczny mecz z Senegalem, jedna z najśmieszniejszych defensyw w historii mundiali, samozaoranie, jego definicyjny przykład. A potem różnica klas z Kolumbią, gdzie wyglądaliśmy, jakbyśmy wygrali awans w Chio Chipsach.

Reklama

Na to się nie dało patrzeć. Nie było na co. Śmierdziało porażką al’a Ekwador 2006 od pierwszej minuty. Tylko, że wtedy za gwiazdę uchodził Mariusz Lewandowski, defensywny pomocnik z Szachtara Donieck, a teraz Robert Lewandowski, jeden z najlepszych napastników świata.

Dlatego tak mnie wpienia to gadanie na dzisiejszej jałowej konferencji, że więcej nie dało się ugrać, bo jesteśmy słabi. Oczywiście, że nasza pozycja w rankingu FIFA była wielkim oszustwem, po którym ranking FIFA powinien przejść gruntowną rewolucję. Ale też nie przesadzajmy – kadrowo i pod względem potencjału może nie byliśmy pewniakiem do awansu, może nikogo by nie zdziwiło nasze odpadnięcie, niemniej klęska w takim stylu? Nie, to nie była naturalna, spodziewana kolej rzeczy. To odstawiona żenada.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że ta grupa osiągnęła w 2016 swoje maksimum. Wielu z nich było wtedy w życiowej formie, wstrzelili się z taktyką, formą fizyczną, byli też zgrani. Teraz jechali na mistrzostwa już po swoim przesileniu, a między starszyzną i młodymi nie było chemii, czego nie potrafił zmienić ani Nawałka, ani kapitan reprezentacji Polski. Być może tu jest pies pogrzebany, bo aby Polska ugrała coś w grze o taką stawkę, nie może być zbiorem indywidualności. Musi być zwartym, jednorodnym organizmem. Była wyłącznie zlepkiem, zarówno na boisku, jak i poza nim.

Nie zdziwię się, jeśli za ileś lat spojrzę na swoje doświadczenia kibicowskie z biało-czerwonymi, rozciągające się od eliminacji Piechniczka o mundial w 1998, a wciąż Euro 2016 – karne od strefy medalowej – będzie najlepszym wspomnieniem. Futbol jest dyscypliną popularną na całym globie. W bardzo wielu krajach istnieje wielka presja, a także konkretne, poważne zasoby, żeby go rozwijać, i moim zdaniem inni rozwijają się szybciej. My stoimy w miejscu, a piękne stadiony, opakowanie Ekstraklasy, a także Robert Lewandowski, który w eliminacjach obu turniejów zrobił różnicę, to czynniki zakłamujące rzeczywistość i nasz faktyczny stan posiadania.

Kiedyś, gdy Widzew bił 8:0 Neftczi Baku, wydawało nam się, że to normalność, która pozostanie, bo choć do najlepszych nie należymy, tak zawsze będą słabeusze. Dzisiaj nie dziwi nas, że Azerowie wchodzą do Ligi Mistrzów czy też biją naszych w pucharach. To samo może stać się z reprezentacjami.

Nawet nasz aktualny największy sprzymierzeniec w eliminacjach, a więc rozszerzanie Euro i mistrzostw świata, może nie wystarczyć.

Ale emocjonować się będziemy dalej, taki nasz los, taki nasz krzyż, to nieodwołalny, podpisany w dzieciństwie cyrograf. Będziemy oglądać przez zaciśnięte zęby, przez jeziora szydery, czekając na okazjonalne, biorące nas z zaskoczenia chwile, gdy nie będzie się czego wstydzić.

Leszek Milewski

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
0
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
2
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

17 komentarzy

Loading...