Reklama

Niech szlag trafi Gary’ego Linekera!

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

23 czerwca 2018, 22:46 • 5 min czytania 39 komentarzy

Może gdyby nie wypowiedział tego pieprzonego bon mota, to dzisiaj wszystko by się poukładało inaczej? Wewnętrzny nosacz, który tkwi w każdym z nas, przed chwilą dostał dzikiej furii. Wszystko wskazywało na to, że Szwedzi zagrają Niemcom na nosie i na dobrą sprawę wyrzucą ich za burtę turnieju już po dwóch kolejkach. Tymczasem, dosłownie w ostatnich sekundach, Toni Kroos przypomniał sobie, że jest Tonim Kroosem, a nie, dajmy na to, Piotrem Zielińskim. I uratował obrońcom tytułu mistrzostwa.

Niech szlag trafi Gary’ego Linekera!

Nie ma co ukrywać, że przywrócił też Niemców do grona faworytów w wyścigu po złoto. Ten zespół po odniesionym w tak dramatycznych okolicznościach zwycięstwie jest już zdolny w Rosji do wszystkiego. Gdyby Hitler miał Kroosa pod Stalingradem, wygrałby II Wojnę Światową. Całe szczęście, że miał tylko Friedriecha Paulusa.

Inna sprawa, że Kroos nie grał dziś wielkiego meczu. Nie wychodziły mu strzały, miał na koncie sporo przerzuconych, albo za krótkich dośrodkowań. Wreszcie – to jego błąd zaowocował akcją, po której Szwedzi wyszli na prowadzenie. To był newralgiczny moment meczu, tuż po zmianie w środku pola, którą z konieczności musiał przeprowadzić Joachim Loew – za kontuzjowanego Sebastiana Rudy’ego wszedł Ilkay Gundogan. Swoją drogą, też kiepsko dysponowany. Kilka sekund po tej roszadzie, w sposób zupełnie nieodpowiedzialny, stracił piłkę na własnej połowie Kroos, później pozorował grę defensywą, a Ola Toivonen, po fartownym rykoszecie, przelobował Neuera i wpakował piłkę do siatki.

Kroos, którego celność podań w Realu Madryt oscyluje wokół stu procent, stracił piłkę, zagrał pod nogi przeciwnika. Ola Toivonen, który w ubiegłym sezonie strzelił dla Tuluzy okrągłe zero goli w przeszło dwudziestu meczach, przelobował Manuela Neuera. Mundial, bloody hell.

To był w ogóle niebywały mecz. W pewnym momencie Internet obiegła statystyka podań – po dziesięciu minutach, Niemcy nabili ich 122, Szwedzi… 6. Słownie: sześć. Miazga. Podopieczni Loewa już po trzech minutach mieli na koncie ze trzy zmarnowane setki, po prostu patelnie. Lecz, im dalej w las, tym trudniej im było wykreować jakąś naprawdę klarowną sytuację. Coraz więcej było chaosu, coraz mniej chłodnej kalkulacji. Zamykali Szwedów w hokejowym zamku, ale kto jak kto – akurat oni się na hokeju znają. Nawet hokejowa drużyna Trzech Koron nie poradziłaby sobie z tą nawałnicą tak sprawnie, co podopieczni Janne Anderssona.

Reklama

Poza tym – Szwedzi to do przerwy nie był tylko autobus i rozpaczliwa defensywa. Kontratakowali niezwykle zajadle. Po jednej z tych kontr wpadł gol, po innej powinni dostać rzut karny, lecz zawiódł Szymon Marciniak. Niemniej, produkowali w ataku same konkrety. Jak już fatygowali się pod pole karne Neuera, było gorąco. Defensywa reprezentacji Niemiec przypomina tykającą bombę, kiedy tylko rywal sposobił się do szybkiego ataku. Eksplozja jest możliwa w każdej chwili.

Loew zszedł do szatni na przerwę takim krokiem, że Roberta Korzeniowskiego na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie zdążyłby bez problemu  zdublować. Trzeba jednak temu facetowi oddać, że jest fachowcem. Przy wszystkich jego obrzydliwych przypadłościach, potrafi utrzymać drużynę w ryzach. Dzisiaj Die Mannschaft nie wymiękła ani na sekundę. Wyszli na drugą połowę, selekcjoner dokooptował im jeszcze Mario Gomeza, żeby było na kogo dorzucać w szesnastce rywali. I co? I jazda. Od początku drugiej połowy, do samego jej końca. Na jakim Niemcy dzisiaj grali ciśnieniu, w jakim tempie. Trzeba im oddać, że to było wspaniałe.

Aczkolwiek, ich główny problem nie zniknął – kiedy przychodzi do finalizowania misternie tkanych kombinacji, albo brakuje lepszego pomysłu niż wrzutka, albo szwankuje wykończenie u napastników. Coś tu ewidentnie nie gra.

Druga połowa. Początek znów Niemcy mieli turbo-piorunujący, tym razem spuentowali to bramką. Piłkę do siatki wpakował Marco Reus, czyli akurat ten chłopak, którego kontuzja pozbawiła złota cztery lata temu. Wydawało się, że nasi zachodni somsiedzi sąsiedzi już rywala mają, że już go ze swoich szponów nie wypuszczą. Jednak Szwedzi, czasem umiejętnie, czasem szczęśliwie, czasem z boską pomocą, czasem nie wiadomo jak… Bronili się. Rywalom nie chciało wpaść po prostu nic. I, zwłaszcza kiedy za dwa głupie faule wyleciał z boiska Boateng, mogło się wydawać, że już nie wpadnie.

Jerome Boateng to temat na osobną dyskusję. Czy to czasem nie on popełniał kompromitujące błędy podczas Euro 2016, między innymi w półfinale z Francją? Bez wątpienia znakomity obrońca, zwłaszcza jeżeli chodzi o rozgrywanie piłki, ale to dla niego drugi turniej z rzędu, kiedy robi klopsa. Tego drugiego faulu na pewno mógł uniknąć, albo chociaż sfaulować z gracją, żeby Marciniak nie musiał go od razu przepędzić z murawy. Boateng nie dał polskiemu arbitrowi wyboru.

Jednak nawet utrata zawodnika nie złamała w Niemcach ducha. Naprawdę, aż cisnęło się na usta retoryczne pytanie, które w filmie „Chłopaki nie płaczą” zadał Bolec na wieść o tym, że Grucha przeżył postrzał w głowę dzięki zainstalowanej tam przed laty tytanowej płytce. Serio, Niemcy byli w tym meczu niezniszczalni jak RoboCop.

Reklama

Gdy Julian Brandt przygrzmocił w słupek, już w doliczonym czasie gry, naprawdę, każdy prawdziwy nosacz mógł z czystym sumieniem sięgać do barku po Sowitskoje Igristoje. Jednak, chwilę później, ten sam Brandt wywalczył rzut wolny na skraju pola karnego. Później do akcji wkroczył Toni Kroos. Kilka ładnych bramek już w Rosji padło, ale ta jest w czołówce rankingu na gola mundialu.

Zacytujemy to z obrzydzeniem. Wręcz wycharczymy z niesmakiem. Wysyczymy przez wściekle zaciśnięte zęby.

„Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”.

Czy ten koszmar się nigdy nie zakończy?

Niemcy – Szwecja 2:1 (0:1)

Marco Reus (48′), Toni Kroos (90+5′) – Ola Toivonen (32′)

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

39 komentarzy

Loading...