Reklama

Jak co turniej – awaria Szczęsnego

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

21 czerwca 2018, 11:30 • 8 min czytania 104 komentarzy

Są do wyboru dwa auta. Jedno z nich – kozacka, sportowa fura. W trymiga rozpędza się do trzystu kilometrów na godzinę. Sęk w tym, że już trzeci raz rozkraczyła się podczas dłuższej trasy i trzeba było dzwonić po lawetę. Drugie auto – rodzinne kombi. Nie rzuca się w oczy, ale jest niezawodne. Mało tego, jak się dobrze dociśnie, to dwieście pięćdziesiąt na godzinę też pojedzie. Czy naprawdę warto ryzykować wybór tego pierwszego samochodu dla tak, w gruncie rzeczy, niedużej różnicy w prędkości?

Jak co turniej – awaria Szczęsnego

Łukasz Fabiański chciał przed mistrzostwami Europy we Francji zakończyć karierę w reprezentacji. Poczuł, że jego dobre występy, zaangażowanie w treningi i znakomita forma w klubie nie mają znaczenia, bo Adam Nawałka po prostu wyżej sobie ceni Wojciecha Szczęsnego. Frustracja sięgnęła zenitu. Ale życie lubi pisać przedziwne scenariusze, bo przecież jednym z największych bohaterów Euro 2016, jeżeli chodzi o naszą kadrę, został właśnie Fabian. Mało tego, że nie zawiódł – w zasadzie w pojedynkę utrzymał nas przy życiu w starciu ze Szwajcarią.

Jak on wyczekał Erena Derdiyoka, jak wspaniale wybronił strzał głową szwajcarskiego napastnika. Klasa. Gdy biało-czerwoni zupełnie spuchli, Fabiański podał kolegom tlen. To była jedna z bardziej spektakularnych interwencji w całym turnieju.

Reklama

Tak, ta piłka nie znalazła drogi do siatki.

Szczęsny zagrał tylko w pierwszym meczu, później wykluczyła go z gry kontuzja. Pech. Fabiański w tym momencie pokazał, jak gigantyczne ma cojones i jak wiele znaczy dla niego, mimo wszystkich frustracji, gra z Orłem na piersi. To jest naprawdę godne zauważenia w dobie piłkarzy pokroju Adriena Robiota i Nikoli Kalinicia. Schował wszystkie fochy do kieszeni, wyszedł na murawę i w kolejnych spotkaniach bronił kapitalnie, jak w transie.

Gdy popłakał się po porażce z Portugalią, wszystkim kibicom pękło serce, ale przecież wiedzieliśmy, że ten gość jeszcze się zdąży za te nieszczęsne rzuty karne zrehabilitować, choć, tak naprawdę, to wcale nie miał za co.

Widać zresztą było, jak podszedł do tematu – w sezonie 2016/17 obronił dwa karne, wpuścił sześć. W minionej kampanii osiągnął już 50% skuteczności w tym elemencie. Nie jest mu jednak dane strzec polskiej bramki na rosyjskim mundialu, choć w eliminacjach zagrał aż siedmiokrotnie (na dziesięć meczów). Żadnych szmat, żadnej elektryki, żadnych wahań formy w klubie, gdzie wybrano go piłkarzem sezonu, a angielscy eksperci jednogłośnie wskazują go w gronie najlepszych piłkarzy wśród spadkowiczów, w jednym szeregu z Xhedranem Shaqirim. Zresztą, nie bez kozery ex-golkipera Swansea zatrudnił u siebie West Ham.

Jednak Nawałka znów postawił na swojego faworyta. Tak jak dwa lata temu, na ostatniej prostej, również i tym razem wskazał na Szczęsnego. Wsiadł do auta, może bardziej efektownego, może trochę szybszego, ale niepewnego. I złapał gumę zanim jeszcze zdążył wyjechać z parkingu.

Losy tych dwóch bramkarzy poplątały się nieprawdopodobnie. Dość powiedzieć, że nawet urodziny mają tego samego dnia. Ich wspólna piłkarska droga zaczęła się jeszcze w warszawskiej Legii, czy nawet wcześniej, w Szamotułach, a potem ciągnęła się przez kolejne lata w Londynie i w kadrze. Przypomina to trochę historię z „Dragon Ball Z” i rywalizację Son Goku z Vegetą, choć między Wojtkiem i Łukaszem na pewno mniej jest wzajemnej niechęci, a więcej szacunku i koleżeństwa. Niemniej – kiedy tylko ten nieszczęsny Vegeta – czyli Fabiański – zdawał się wreszcie być potężniejszym od swojego znakomitego przeciwnika, autor historii, Akira Toriyama, wymyślał kolejną super-formę, dzięki której Son Goku mógł, jak zwykle, zatriumfować. – Jeżeli chodzi o Vegetę… Niespecjalnie lubiłem tę postać, ale była na tyle przydatna, że warto było mieć ją w zanadrzu – przyznał kiedyś japoński rysownik.

Reklama

Scenariusz naszej reprezentacji pisze Adam Nawałka i nie ma co ukrywać, że to jego osobiste preferencje decydują, iż Fabian znów rozpoczyna wielki turniej w roli widza. On też pozostaje „w zanadrzu”. I pewnie tam zakończy mistrzostwa, bo trudno oczekiwać, żeby selekcjoner się teraz ze swojej wizji wycofał i przegonił Szczęsnego z boiska. Nawet jeżeli zmiennik Buffona dał mu ku temu argumenty. Argumenty, jakich nigdy nie dostarczał selekcjonerowi Fabiański.

Dla Szczęsnego to trzeci wielki turniej i trzeci przypadek, kiedy nie demonstruje tych walorów, które, jak można zgadywać, są według Nawałki na tyle ciężkie gatunkowo, żeby przeważyć szalę rywalizacji na jego stronę. Wszystko zaczęło się na Euro 2012, jeszcze za kadencji Franciszka Smudy. Kompletnie położył mecz otwarcia – źle się zachował przy bramce na 1:1, później zupełnie się zagotował, sprokurował rzut karny i wyleciał z boiska. Gdy tylko podejmował ryzyko, okrutnie się mylił. Katastrofa.

W 2016 skasował go uraz. Z jednej strony, po prostu brak szczęścia, ale z drugiej… Paweł Zarzeczny zwykł powtarzać, przede wszystkim pod adresem Roberta Kubicy, kiedy ten akurat po raz siedemdziesiąty ósmy pechowo nie ukończył jakiegoś wyścigu: „mogło się zdarzyć każdemu, ale znów zdarzyło się jemu”.

We wtorek, sześć lat po feralnym występie z Grecją, Wojtek znowu się zagrzał. Starszy o sześć lat doświadczeń, o dziesiątki meczów zagranych o wysoką stawkę, starszy o wspólne treningi z Gianluigim Buffonem. Wyleciał z bramki jak oparzony, ale, co od zawsze było jego wielkim mankamentem, źle obliczył dystans i w efekcie M’Baye Niang wbiegł z piłką do pustej bramki. Skrzydłowy Senegalu to akurat zawodnik na tyle nieogarnięty i mający tak wiele problemów z koncentracją, że naprawdę można było go wyczekać i chociaż dać mu szansę, żeby się pogubił, poplątał, potknął o kretowisko, pogubił buty, żeby go piorun trzasnął. Szczęsny samego siebie pozbawił wszystkich argumentów. Najlepiej ten odpał podsumował zresztą jego ojciec.

https://twitter.com/sport_tvppl/status/1009187956056379392

To był tak zamknięty, nudny i przepełniony kalkulacjami mecz, że między słupkami liczyła się rozwaga, skuteczność i niczym niezachwiana koncentracja. Nie są to akurat atuty, za które najbardziej cenimy Wojtka. On uchodzi od lat za golkipera, który, jeżeli odpowiednio wejdzie w mecz i przeciwnicy go rozgrzeją, jest w stanie wybronić nieco więcej, niż inni bramkarze. Jest w stanie zrobić coś specjalnego. W interesujący sposób poruszył ten wątek w swojej książce („Straszliwie sam”) Raymond Domenech, argumentując, dlaczego wolał postawić między słupkami Fabiena Bartheza, kosztem Gregory’ego Coupeta. Historia opowiedziana przez francuskiego selekcjonera dość ciekawie oddaje klimat podejmowania tego rodzaju decyzji i stanowi pewną wskazówkę, o co chodzi Nawałce, ze tak uparcie wybiera Szczęsnego kosztem Fabiańskiego.

O Barthezie pisał Domenech w ten sposób: „Fabien kieruje się odruchami, wchodzi na boisko, nie zawsze znając nazwiska wszystkich kolegów, niczego nie wyprzedza, ale umie dokonywać cudów. Jest w nim iskra szaleństwa, która dodaje pewności, wszystko czyni możliwym”. I właśnie te kryteria okazały się dla selekcjonera Trójkolorowych przed mistrzostwami świata decydujące. Nie forma, nie postawa na treningach, nie występy w sparingach. Iskra szaleństwa. – Wiem, że w sezonie byłeś najlepszy, ale wybrałem Fabiena. Nie będę ci mówił dlaczego. Po prostu tak zdecydowałem – tłumaczył Domenech swój wybór wielkiemu przegranemu tamtego zgrupowania, czyli Coupetowi. Ten przyjął decyzję ze spokojem, ale później wpadł w szał, awanturował się, chciał wracać do domu. Z trudem udało się go udobruchać.

Później Coupet został podstawowym bramkarzem kadry przed Euro 2008, ale swojemu trenerowi już nigdy nie zaufał. „Niestety Barthez zawładnął jego umysłem bez reszty i nie potrafi już się od niego uwolnić. Ale nie mogę powtarzać mu w kółko, że teraz on jest numerem jeden” – notował w swoim kajeciku Domenech.

Czy Nawałka też liczy w przypadku Szczęsnego na tę, bliżej niezidentyfikowaną, iskrę szaleństwa? Można powiedzieć, że się jej doczekał, bo wariacki wypad polskiego bramkarza na trzydziesty metr rzeczywiście był iskrą, od której zajęły się ogniem i doszczętnie spłonęły nasze nadzieje na zwycięstwo z Senegalem. Jednak, odstawiając na bok złośliwości, selekcjoner na pewno zapamiętał Wojtkowi legendarny występ z Niemcami w eliminacjach do Euro 2016. Wiadomo, że od tamtego meczu już sporo wody w Wiśle upłynęło, ale to było spotkanie, które zdefiniowało Polską kadrę i uczyniło z niej taką drużynę, jaką jest dzisiaj. Uczyniło z Nawałki takiego trenera, jakim się stał.

Jednak legendarne występy polskich bramkarzy mają to do siebie, że z biegiem lat coraz radziej wspomina się o elemencie dzikiego farta, a coraz bardziej pamięta się wyłącznie o kilku efektownych interwencjach golkiperów. Umówmy się – nie byłoby Tomaszewskiego, który zatrzymał Anglię, gdyby nie kuriozalna nieskuteczność rywali, wybicia z linii bramkowej i w ogóle kilka ton szczęścia, co zresztą przyznaje sam bramkarz. Na szlachetny występ Księcia Paryża, czyli Andrzeja Woźniaka, dość mocno rzutuje fakt, że spuentował swój niewątpliwy popis na Parc des Princes okropną szmatą z rzutu wolnego. Nie byłoby z kolei opłakiwanego latami meczu Boruca przeciwko Niemcom na mistrzostwach świata w 2006 roku, gdyby nie słupki i poprzeczki. Ostatecznie Boruc miał w tamtym spotkaniu ledwie pięć interwencji, tylko o dwie więcej od Jensa Lehmanna.

Wreszcie – nie byłoby niepokonanego Szczęsnego z Niemcami, gdyby nie poprzeczka Podolskiego i słabiutkie wykończenie Bellarabiego.

Nawałka jednak Szczęsnemu ufa tak, jak nigdy nie zaufał Fabiańskiemu. Może kiedyś, gdy zdejmie maskę największego nudziarza świata, szczerze opowie o przyczynach tej decyzji, tak jak do swoich przemyśleń przyznał się Domenech. Póki co – możemy się tylko temu wyborowi dziwić. Selekcjoner postawił na gościa, cokolwiek powiedzieć, rezerwowego w swoim klubie, kosztem podstawowego bramkarza z Premier League, jednego z najlepszych w lidze. Odstawił golkipera w ostatnim czasie niezawodnego, wskazał na takiego, któremu już przytrafiały się wpadki. Wreszcie – Nawałka wystawił w pierwszym składzie bramkarza, który gorzej wypadł w poprzedzających turniej sparingach.

Pytanie, czy te kontrolne mecze miały dla selekcjonera jakiekolwiek znacznie? Milik prezentował się w nich beznadziejnie, a i tak wyszedł w podstawowym składzie na Senegal. Przez rok reprezentacja próbowała swoich sił w ustawieniu z trójką defensorów, żeby w kluczowym momencie wrócić do 4-4-2 i to w takim zestawieniu personalnym, jakiego nie było jeszcze nigdy. Mecze towarzyskie swoją drogą, lecz Nawałka kieruje się przede wszystkim swoją własną wizją, niekiedy swymi decyzjami abstrahując od tego, co wszyscy w sparingowych starciach widzimy.

Wojciech Szczęsny jest nieodłączną częścią wizji selekcjonera. Łukasz Fabiański, choćby stanął na głowie, jej częścią nie zostanie już nigdy.

Michał Kołkowski

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

104 komentarzy

Loading...