Reklama

„W sumie dobrze, że dopiero w tym roku jest awans”. Weszło z wizytą w Legnicy

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

11 czerwca 2018, 17:56 • 19 min czytania 13 komentarzy

Od dawna mniej lub bardziej się dobijano, od dwóch lat był to już jasno sprecyzowany cel i wreszcie się udało. Miedź Legnica w pełni zasłużenie po raz pierwszy w swojej historii awansowała do Ekstraklasy. Rok temu absolutnym beniaminkiem była Sandecja Nowy Sącz, ale teraz można mieć przekonanie graniczące z pewnością, że „Miedzianka” jej losu nie podzieli. Weszło wybrało się z wizytą do Legnicy kilka dni po opadnięciu deszczu konfetti i tylko utwierdziło się w swoich poglądach.

„W sumie dobrze, że dopiero w tym roku jest awans”. Weszło z wizytą w Legnicy

Legnica to urokliwe 100-tysięczne miasto. Ładna architektura, sporo zieleni – trudno się tu źle czuć. Gołym okiem widać jednak, że część starych kamienic wymaga porządnego remontu, są dość mocno zaniedbane. Może i w tym przypadku chodzi o jakieś właścicielskie zawiłości. Niejeden taki przypadek dostarczył dziennikarzom sporo tematów w ostatnich latach.

Pod względem architektonicznym nieraz otrzymujemy mieszankę epok. Na przykład koło siebie stoją zabytkowa katedra, starsza kamienica i nowszy blok.

1

Mieszkańcy z zakupami nie są skazani tylko na Lidle i inne Biedronki, bo jest też galeria handlowa. Piłkarze mają gdzie spędzać czas (haha).

Reklama

Z dworca droga do klubu to niecały kwadrans spaceru. Dopiero tuż przed metą znalazłem pierwsze ślady na murach, że tutaj rządzi Miedź.

2

Droga wiedzie głównie przez duży park. Bardzo przyjemna trasa, ale akurat trafiłem na okres wielkich upałów, a główna ścieżka praktycznie nie miała cienia. 10 minut smażenia w otwartym słońcu mogło człowieka zmęczyć. Ach, te ciężkie warunki pracy.

Nie było czasu, żeby ochłonąć. Trening już się skończył, umówieni wcześniej piłkarze czekali w salce na rozmowę. Podłoga była w niej tak lepka, że z trudem odrywało się podeszwy. Nadal czuć było zapach porządnej imprezy, na kanapach gdzieniegdzie dało się jeszcze zauważyć ślady po rozlanym piwie. Chłopaki nie żałowali sobie, lecz trudno się dziwić. Byli głównym faworytem rozgrywek, znajdowali się pod największą presją, a nie tylko wykonali zadanie, ale jeszcze zrobili to w dobrym stylu. Wicelidera wyprzedzili o pięć punktów, najwięcej goli strzelili, najmniej stracili. Połączyli efektywność z efektownością, co w piłce jest największą sztuką.

Do wywiadów umówieni byli kapitan Wojciech Łobodziński, autor ośmiu goli wiosną Mateusz Piątkowski i obrońca Paweł Zieliński, któremu wreszcie to brat Piotr mógł gratulować, a nie na odwrót.

3

Reklama

Nie było sensu przepytywać każdego z osobna, zasiedliśmy przy jednym stole i sobie pogadaliśmy. Wszyscy w humorach, chętni do rozmowy, co chyba da się wyczuć.

***

Wciąż nastrój świętowania w zespole?

Wojciech Łobodziński: – Jeszcze trochę się pocieszymy, po Niepołomicach również, ale ogólnie schodzimy w dół. Trzeba jednak chwilę poświętować, bo mówimy o historycznym sukcesie dla klubu.

Mateusz Piątkowski: – Teraz człowiek odczuwa bardziej satysfakcję z tego, co udało się zrobić. A powoli zaczynamy już myśleć o nowym sezonie, gdy trzeba będzie się godnie zaprezentować w elicie.

Paweł Zieliński: – Dokładnie. Dla mnie to największy sukces w dotychczasowej karierze. Jestem mega zadowolony, ale ciśnienie już schodzi. Patrzymy do przodu.

Awansowaliście, ale urlopy będą krótsze, tak?

WŁ: – 20 czerwca zaczynamy przygotowania, jakoś tydzień później niż większość drużyn Ekstraklasy. Całościowo w dniach wolnych wyjdzie niewielka różnica. Lepiej mieć nieco krótsze wakacje, ale grać z najlepszymi.

Czuliście wiosną, że „teraz albo nigdy”, że nie wypada tego spieprzyć przy tak sprzyjających okolicznościach?

WŁ: – Pamiętajmy, że wiosną przegraliśmy tylko raz. Pomijając już grę rywali, sami spisywaliśmy się naprawdę dobrze. To warto podkreślić, bo jak mówiłeś, pozostałe drużyny z czołówki gubiły dużo punktów. Patrzę dziś na tabelę [przed ostatnią kolejką, PM] i widzę, że nad trzecim miejscem mamy już dziewięć punktów przewagi. A wiosnę zaczynaliśmy z czterema punktami straty do lidera. Zobacz, ile nadrobiliśmy! Ta runda nie pozostawiła złudzeń, kto jest najlepszy.

MP: – Przychodząc tutaj w styczniu, czułem mocną mobilizację na awans. Już po pierwszym tygodniu wiedziałem, że podjąłem dobrą decyzję przychodząc do Miedzi. Jedyna obawa dotyczyła tego, czy podołamy presji. Rywale bardzo mocno się na nas spinali, to nie jest komfortowa sytuacja, ale poradziliśmy sobie. Z przekroju całego sezonu Miedź jest jedynym zespołem, który bezdyskusyjnie zasługiwał na awans.

Dla przeciwników byliście trochę taką Legią I ligi?

MP: – Bij mistrza, bij lidera. Rywale zawsze dodatkowo się motywują na większego. I trzeba sobie dać radę. GKS Tychy jest takim przykładem. Gdy jeszcze grali o pietruszkę, spięli się na nas i jako jedyni w tej rundzie nas pokonali. Ale gdy nadszedł pierwszy i jedyny mecz, w którym temat awansu stał się dla nich realny, przegrali 0:3 z Rakowem. Nie podołali mentalnie. My znajdowaliśmy się pod dużo większą presją i wytrzymaliśmy.

To się ceni. W Ekstraklasie też regularnie widzieliśmy, jak jeden czy drugi zespół robił w gacie w najważniejszych momentach. Zagłębie Sosnowiec awansowało, ale wybiegając w ostatniej chwili z tylnego szeregu. Wy w zasadzie od pierwszej kolejki czuliście ciśnienie.

PZ: – Wiesz, mamy tylu doświadczonych piłkarzy, byłych mistrzów Polski, reprezentantów kraju…

WŁ: – Och!

MP: – Jak to mówią co poniektórzy: dziadów!

(śmiech)

PZ: – W każdym razie z tego względu nie było u mnie momentów zwątpienia, że może nam się nie udać.

MP: – Byliśmy jedynym klubem, który wszędzie oficjalnie obwieszczał, że naszym celem jest awans. Inni zawsze zostawiali sobie bufor bezpieczeństwa, może się uda, może się nie uda. My nie. Nie baliśmy się presji, cel był jasno postawiony.

Gdy rozmawiałem zimą z Andrzejem Dadełło, mówił, że sezon 2016/17 był pierwszym, w którym Ekstraklasa stała się jasno sprecyzowanym celem dla całego klubu. Rok temu było wielkie rozczarowanie.

WŁ: – Wiesz co, z perspektywy czasu… Porównując u nas liczbę klasowych piłkarzy w tamtym sezonie i w tym, mamy wielką różnicę. Nie umniejszając nikomu, rok temu mieliśmy 12-13 naprawdę dobrych zawodników. Teraz mamy 20-21. Była rotacja, trener mógł sobie pozwolić na takie manewry, że sami bywaliśmy w szoku. Na przykład regularnie grający Marquitos nagle w Bytowie nie podnosi się z ławki, choć mieliśmy wtedy fajną passę. Tylko „Piona” grał wszystkie mecze, on był niezastąpiony! A tak to trener mógł kombinować, czasami o obecności w składzie decydowała po prostu dyspozycja dnia. I uważam, że również dzięki temu awansowaliśmy.

MP: – Nawet ci, którzy nie występowali, dawali jakość na treningach i tak naciskali, że każdy szedł do przodu. Nie ma lepszej motywacji dla piłkarza niż zdrowa rywalizacja.

Czyli pod tym względem treningi wyglądały zupełnie inaczej niż rok temu?

WŁ: – Zdecydowanie. W tamtym roku do Ekstraklasy niby zabrakło nam tylko punktu, ale tak naprawdę aż punktu. Pomijając wyniki, spójrzmy na jakość gry. My po prostu bardzo dobre graliśmy w piłkę, szczególnie u siebie. Teraz dorośliśmy do awansu.

Paradoksalnie może lepiej się stało, że rok temu nie weszliście. Dziś awansowała drużyna lepsza i dojrzalsza.

WŁ: – Tak uważam. Oczywiście każdy rok temu czuł wielkie rozczarowanie, trochę to w nas siedziało, ale dopiero dziś mamy w zespole na tyle wysoką jakość, że nie brakuje nam już wiele, by również w Ekstraklasie grać na dobrym poziomie.

Paweł, jesteś przykładem wspomnianej rotacji. Cały sezon to dla ciebie przeplatanka pierwszego składu, ławki i wejść na ostatnie minuty.

PZ: – Wiosną zacząłem grać zdecydowanie więcej. Ale nie obrażałem się, gdy byłem na ławce. Grzegorz Bartczak to godny konkurent, potem przyszedł jeszcze Deleu. Myślę, że jak już dostawałem szansę, to ją wykorzystywałem. Dobrze graliśmy jako zespół, to też niosło. Jestem zadowolony z tego, co udało się osiągnąć.

Odejście ze Śląska Wrocław było dla ciebie rozczarowaniem?

PZ: – W jakimś stopniu na pewno. Ostatni sezon miałem w zasadzie stracony, rozegrałem tylko sześć meczów. Odchodziłem trochę jako przegrany.

Czułeś, że zasłużenie przegrywałeś rywalizację?

PZ: – Po prostu ją przegrałem i tyle. Nie będę się rozwodził. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Teraz jestem w Miedzi, chcę grać w niej jak najlepiej i poprzez to pokazać władzom Śląska, że się myliły. No i nadal jestem w swoich stronach. Mieszkam w Legnicy, dojazdy z Wrocławia byłyby zbyt męczące, ale rodzinę mam blisko, jest sukces sportowy. Lepiej nie mogło się ułożyć.

Bajkowo się to dla was ułożyło. Rok w Miedzi i wracasz do Ekstraklasy. Mateusz pół roku i wraca.

WŁ: – Ja sześć lat i wracam!

Średnia i tak wychodzi dobra.

PZ: – Uznałem, że przejście do Miedzi po straconym roku w Śląsku będzie najkrótszą drogą, by wrócić na najwyższy szczebel. Z samej Ekstraklasy nie miałem ofert. Jak widać, dobrze wybrałem.

Mateusz bardzo wam w tym pomógł. Po rundzie jesiennej i trener, i właściciel podkreślali, że brak skuteczności był największym problemem.

MP: – Gram w tak dobrym zespole, że sztuką jest nie strzelać goli.

To się „udawało” jesienią. Jakub Vojtus miał sześć bramek, ale cztery z karnych.

MP: – Być może, nie chcę się wypowiadać. Wtedy jeszcze nie było mnie w klubie. Ja się w sumie podczepiłem wiosną do tego pociągu, który sunął do Ekstraklasy. Cieszę się, że mi to umożliwiono.

WŁ: – Nie no, już nie przesadzaj. Brakowało nam jesienią tego ogniwa w postaci skutecznego napastnika.

Od tego, czy zimą uda się tę lukę wypełnić, w dużej mierze zależały wasze losy w drugiej rundzie.

WŁ: – Zgadza się. Myśmy jesienią stwarzali sobie naprawdę wiele sytuacji w prawie każdym meczu. Potrzeba było jedynie skutecznego snajpera. Ale pamiętajmy, że odpalił również Fabian Piasecki, w tym roku strzelił siedem goli. To także typowy egzekutor, więc wiosną mieliśmy takich dwóch i obu w formie.

Nie mieliście oporów, żeby przyjąć z powrotem do szatni Petterriego Forsella? Wiadomo, że odchodził w niezbyt miłych okolicznościach, a jego słabsza forma na mecie sezonu była jednym z głównych powodów braku awansu.

WŁ: – Nie będę ściemniał, początki były trudne. Myślę, że on sam zdawał sobie sprawę, że mógł się wtedy zachować lepiej. To byłoby wręcz nieludzkie, nienaturalne, gdyby teraz wszystko na wejściu rozeszło się po kościach. Ale pomalutku odbudowywał swoją pozycję w zespole. W końcówce grał mniej, ale swoją cegiełkę dołożył, kilka punktów pomógł nam zdobyć. Widać, że trochę zmienił swoje podejście, bardziej żył z zespołem w szatni niż w zeszłym roku. Trafił już do innej drużyny, w której było więcej liderów na boisku. Widział, że będzie jednym z wielu i się dostosował.

No właśnie, w zeszłym sezonie chwilami wszystko zależało od jego postawy.

WŁ: – Fajnie, że potrafił się przestawić. Przekonał się, że koledzy na boisku mogą mu pomóc, nie musi całego ciężaru gry brać na siebie.

Wiosną mieliście w szatni ośmiu obcokrajowców. Jak się zaaklimatyzowali?

MP: – Dobrze. Chcą mówić po polsku, nie trzeba ich zmuszać, żeby próbowali. Hiszpanie czasami robią tak nawet między sobą.

WŁ: – Wyzywają się po naszemu. Najlepiej po polsku mówi Deleu. Chorwaci też nieźle, wiadomo. Z Frankiem Adu Kwame ogólnie ciężko, bo on w ogóle rzadko się odzywa, bez względu na język. Ale po polsku potrafi się komunikować, wszystko rozumie.

Za wami feta po awansie. Coś szczególnie zapadło wam w pamięci?

(chwila ciszy)

Czy w ogóle coś pamiętacie?

(śmiech)

WŁ: – Pamiętamy, ale o kilku rzeczach nie będziemy mówić. Może kiedyś opowiemy, może „Piona” jakąś książkę napisze.

MP: – Będę pamiętał tłumy ludzi na rynku. Widać było, że nie tylko nam zależało, ale całej Legnicy. Tłumy świętowały razem z nami.

WŁ: – To było zaskoczenie.

PZ: – Dla mnie też.

WŁ: – Czuliśmy się, jak byśmy właśnie zdobyli mistrzostwo Polski. Całe miasto tym żyło.

MP: – Śpiewy były do białego rana. Mieszkam na rynku, to słyszałem.

Środowisko raczej dobrze przyjęło awans Miedzi. Uważa się, że do Ekstraklasy wchodzi klub, który pod każdym względem jest na nią gotowy i nie będzie w niej przepraszał, że żyje.

WŁ: – Początki mogą być trudne. Miedź pierwszy raz będzie w elicie, niektóre kwestie organizacyjne itp. dla ludzi z klubu będą nowością. Jakieś szczegóły są pewnie jeszcze do dogrania, ale ogólnie sam widzisz, jak u nas jest i że jest dobrze.

Sporo na początku drugiej rundy mówił fakt, że nie musieliście przekładać ani jednego meczu.

WŁ: – Stadion mały, kameralny, ale piłkarski.

MP: – To duży komfort. Nie tylko dla klubu, który infrastrukturalnie jest już gotowy na Ekstraklasę, ale przede wszystkim dla nas, piłkarzy. Możemy koncentrować się tylko na swojej robocie, nic nas nie rozprasza. Na przykład rozmawiałem ostatnio z kolegami grającymi w Chojnicach i zawsze gdzieś wychodził temat, że gdyby awansowali, to co ze stadionem, coś już remontują, coś jeszcze nie, gdzie trenować i tak dalej. To zajmuje głowę zawodników, nawet jeśli próbują się od tego odcinać.

Jak to masz, często nie doceniasz, ale gdy tego brakuje, widzisz, ile znaczyło.

WŁ: – Wystarczy przejść się na nasze główne boisko treningowe.

MP: – Dokładnie. Bez kompleksów możemy wjeżdżać dobrym samochodem do Ekstraklasy.

Mateusz, nie ukrywałeś, że zimą wybierałeś do końca między Miedzią i Chojniczanką, a wszystko rozbijało się o aspekty związane z przygotowaniem klubu do większych wyzwań.

MP: – To był jeden z głównych argumentów. Nie chcę słodzić, ale bardzo ważna była też osoba trenera Dominika Nowaka.

WŁ: – A myślałem, że pensja.

MP: – Rozczarowałem cię…

Uznajmy, że najważniejsza była osoba kapitana. Mateusz, chciałeś poprzez Miedź również pokazać Wiśle Płock, że za łatwo cię tam skreślono?

MP: – Od pewnego momentu czułem, że w Płocku został na mnie postawiony krzyżyk. Mówiąc w cudzysłowie, „chcieli się mnie pozbyć”. Mało komfortowe uczucie, zwłaszcza że sportowo czułem się na tyle dobry, żeby w Ekstraklasie grać. Jak wskoczyłem na dłużej do składu, to w trzech meczach strzeliłem dwa gole i zaliczyłem dwie asysty. Potem dość szybko wylądowałem na ławce. Trudna sytuacja, bo wiedziałem, że nadal mógłbym się przydać. Trzeba było jednak przełknąć tę pigułkę. Nie ukrywam, że byłem zdeterminowany, żeby pozostać w Ekstraklasie, kilka wstępnych rozmów odbyłem. Nic z tego nie wychodziło. Na końcu chyba zawsze decydował mój wiek, jestem już po trzydziestce. Piłka to dziś biznes, a pod tym kątem nie jestem perspektywiczną inwestycją. Skoro nie dało się tam zostać, uznałem, że trzeba przejść do klubu, który za pół roku wywalczy awans. Wybrałem Miedź i cieszę się, że podjąłem dobrą decyzją.

Wojtek, wiem, że to dość delikatny wątek, ale trener Nowak wniósł coś, czego nie wnosił Ryszard Tarasiewicz?

WŁ: – Spojrzałbym szerzej, pod kątem całego sztabu. Trener Nowak jest bardziej otwarty na niektóre sprawy, ale na trenera Tarasiewicza nie dam złego słowa powiedzieć. Jeżeli chodzi o charakter i podejście do pracy, wszystko było na naprawdę wysokim poziomie. Nawet z zawodnika słabszego potrafił wykrzesać tak dużo, że ten był w stanie dotrzymać kroku całemu zespołowi. Ale skoro pytasz, co wygląda inaczej. U trenera Nowaka jest dużo więcej taktyki i chyba też trochę ciężej trenujemy, jednak nie są to ogromne różnice, o których można byłoby mówić, że to one przeważyły szalę na naszą korzyść w tym roku. Najważniejszy był większy potencjał ludzki, który sztab potrafił odpowiednio wykorzystać. Trener Nowak świetne uzupełnia się z Grzegorzem Mokrym i pozostałymi współpracownikami.

Czujecie, że drużyna potrzebuje dużych wzmocnień po awansie?

WŁ: – Nie, żadnych.

MP: – Nikogo nie potrzebujemy! (śmiech)

WŁ: – Żartujemy. Na pewno jakieś roszady będą i ktoś przyjdzie.

Pytanie, czy chodzi o korekty, czy większe zmiany.

WŁ: – Co piłkarz może powiedzieć na ten temat?

MP: – Na pewno są pozycje, gdzie jeszcze ktoś by się przydał, żeby trener miał większe pole manewru przy rotowaniu składem. Ale spójrzmy, jak w Ekstraklasie poradził sobie Górnik Zabrze, który poza Damianem Kądziorem opierał skład na tych, którzy grali w I lidze.

Tylko tam chodziło o dużo młodszych zawodników.

WŁ: – Czyli jednak wypominamy wiek!

MP: – Same dziady!

WŁ: – Właśnie patrzyliśmy na Pro Junior System w I lidze. Z pierwszej trójki dwa zespoły spadły, a Stomil cudem się utrzymał.

Kadrowo można was porównywać do Sandecji sprzed roku, ale tam dochodziło wiele innych aspektów pozaboiskowych, które was nie powinny dotyczyć.

WŁ: – A propos stadionu. Uważam, że Sandecja w dużej mierze spadła dlatego, że nigdy nie była u siebie. Jak można grać cały rok na wyjeździe?

I to jeszcze w Niecieczy, w dołującej atmosferze:

WŁ: – No tragedia. Wracając do tematu, wzmocnienia się przydadzą. Dodając do tego nasze doświadczenie i jakość piłkarską… Nie zadeklaruję, że będziemy walczyć o mistrzostwo…

MP: – Ale o puchary już tak!

WŁ: – Ósemka, górna ósemka.

To cel każdej drużyny na starcie, poza Legią i Lechem.

WŁ: – Nieprawda, można jeszcze lepiej: wygrać każdy najbliższy mecz. No więc, chcemy się jak najlepiej przygotować do pierwszego meczu, kto by to nie był.

Paweł, do tej pory przeważnie pytano cię bardziej o Piotra niż o ciebie, teraz to on musiał ci gratulować.

PZ: – W końcu jakaś odmiana (śmiech). Dobrze się złożyło, Serie A już skończyło granie, więc był na stadionie w decydującym meczu z Chojniczanką. Pogratulował, też się cieszył z mojego sukcesu. Wspieramy się.

Tobie szlaki w Legnicy przecierał starszy brat.

PZ: – Tak, Tomek grał w Miedzi od 2004 do 2008 roku. Awansował z drugiej do pierwszej ligi, jeden sezon na drugim froncie rozegrał. Wiele osób pyta mnie tutaj, co u niego, niektórzy jeszcze z nim pracowali, jak nasz fizjoterapeuta Mati Kula. Na ostatnim meczu nie mógł być, jest teraz trenerem, ma swoje zobowiązania.

Ten sezon to dla was głównie miłe wydarzenia, ale pewnie były momenty kryzysowe.

WŁ: – Jesienią przegraliśmy trzy mecze z rzędu – ze Stomilem, Podbeskidziem i Ruchem. Różne myśli wtedy do głowy przychodziły. Na szczęście szybko się podnieśliśmy, wygraliśmy z Tychami i Olimpią Grudziądz. Inaczej mógłby być problem. Właśnie wtedy pojawiła się większa rotacja w składzie, trener potrafił tak tym manewrować, że jesienią zminimalizowaliśmy straty, a wiosną ruszyliśmy na dobre.

MP: – Panowie, nie wiem, czy się zgodzicie, ale w tej rundzie nie mieliśmy żadnego większego kryzysu, ale po jednym z wiosennych meczów w salce, w której teraz rozmawiamy, trener zaserwował nam mocną burę. Może taka reakcja sprawiła, że nie doszło do kolejnej zapaści, że stłumiono to w zarodku.

: – Pamiętajmy, że myśmy chyba osiem razy z powodzeniem gonili wynik. Po drodze mogło być trochę nerwów.

To musiało budować waszą pewność siebie.

WŁ: – I budowało. Mieliśmy mecze, gdy niewiele wychodziło, a i tak potrafiliśmy wygrać. Wiosną męczyliśmy się ze Stomilem czy Olimpią, z którą długo przegrywaliśmy, ale na koniec były trzy punkty. Takimi meczami wywalcza się awans. Wszyscy zawsze to powtarzają, ale tak jest.

Sumując wszystko, godne podkreślenia jest to, że byliście pod największą presją i awansowaliście w dobrym stylu. Nie było męczenia buły.

WŁ: – Mecz z Chojniczanką nie pozostawił żadnych złudzeń. Ciągle się mówi, że I liga jest siermiężna, że trzeba orać boisko i niemalże się na nim bić. My pokazaliśmy, że można też w niej fajnie grać w piłkę bez straty dla wyników.

Nie boisz się tego, że przez tyle lat za mocno nasiąknąłeś I ligą, że ten przeskok do Ekstraklasy to jednak będzie mały szok co do poziomu gry?

WŁ: – Ja już się znudziłem I ligą, jestem nią totalnie zmęczony. Z całym szacunkiem dla wszystkich, ale nie chcę już jechać do Olsztyna, nie chcę do Suwałk. Wolę jechać na Legię i Lecha. W Wigrach gra kilku fajnych piłkarzy, daliby radę w Ekstraklasie, ale jeżdżenie tam na mecze to tragedia. Dziękuję bardzo za I ligę, wystarczy.

Miałeś momenty zwątpienia, czy jest sens jeszcze próbować, czy kiedykolwiek się uda?

WŁ: – Nie byłem pewny, czy w ogóle dożyję tego momentu. Nie no, wierzyłem, naprawdę. Widziałem, że klub całościowo się rozwija, że właściciel też jest zdeterminowany i wszystkim nam zależy na awansie.

***

Było miło. Pożegnaliśmy się. Czas na trenera Dominika Nowaka, który wcześniej omawiał ważne sprawy z nowym dyrektorem sportowym Markiem Ubychem. Ubych to legniczanin, emocjonalnie związany z klubem. Kiedyś był kierownikiem drużyny, a potem założył swoją agencją menadżerską. Przy transferach doradzał już w zeszłym sezonie. Teraz skupia się tylko na tym. Kilka miesięcy temu sprzedał swoją agencję, nie ma z nią już nic wspólnego.

To o Ubychu właściciel Andrzej Dadełło mówił w lutym w wywiadzie dla Weszło: – W swoich firmach lubię ludzi wychować i awansować. Nie chcemy znów sięgać po dyrektora sportowego z zewnątrz, tylko wychowujemy sobie młodego chłopaka z Legnicy. Poświęcam mu więcej czasu odnośnie pracy mentalnej, żeby był przygotowany do tej roli nie tylko merytorycznie, ale również w takich kwestiach jak transparentność, uczciwość, rzetelność. Jeżeli człowiek zaszczepi w sobie te cechy, zawsze będzie z niego pożytek.

No i stało się. Dadełło zapewnia teraz, że Ubych zostałby dyrektorem sportowym bez względu na to, czy byłby awans. To stałoby się niezależnie od wyniku sportowego.

Trener Nowak to ten typ rozmówcy, który zawsze powie więcej niż mniej, dziennikarze takich lubią. Wyszła nam prawie godzina. Przy tym było sporo konkretów, dlatego efekt tego spotkania zamieszczamy osobno TUTAJ.

4

Liczyłem, że w klubie spotkam również Andrzeja Dadełło, ale mógł być dopiero wieczorem. Nie mogłem tyle czekać. Zdzwoniliśmy się potem, niestety mój program do nagrywania oszalał. Rozmowa nagrała się w znacznie przyspieszonym tempie. Brzmiała tak, jakby jakiś gumiś bił rekord świata w mówieniu na czas. Nawet odtworzenie w znacznym spowolnieniu nie uratowało sprawy.

Z pamięci. Właściciel Miedzi mówił, że:
– bardzo się cieszy z awansu, przez chwilę poczuł się małym chłopcem
– Miedź czuje się mocna, ale zachowuje pokorę
– też uważa, że zespół był teraz dużo bardziej gotowy na awans niż rok temu
– pewną zagadką jest to, czy drużyna potrzebuje tylko uzupełnień, czy wielu wzmocnień, na razie nastawienie jest na wariant pierwszy
– podpisanie długiego kontraktu z trenerem Nowakiem to była formalność i wcale nie ma tam zapisów ułatwiających szybkie rozstanie. Dadełło zdaje sobie sprawę, że to pewne ryzyko, ale po wielu doświadczeniach na przestrzeni lat dojrzał do tego, żeby komuś mocniej zaufać w taki sposób.
– generalnie z infrastrukturą jest dobrze, ale jakieś małe poprawki trzeba wprowadzić
– Miedź wydała na płace mniej niż Bytovia, bo wbrew pozorom wcale nie była pierwszoligowym bogaczem, za to ze wszystkich zobowiązań się wywiązywała, co tworzyło obraz klubu zasobnego w gotówkę
– zwiększone przychody z tytułu samej obecności w Ekstraklasie nie wystarczą na wielkie inwestycje poza pierwszym zespołem, bo też koszty funkcjonowania wzrosną, ale awans ułatwi zwiększanie przychodów na innych polach

Na koniec wizyty trzeba było obejrzeć stadion. Pojemność (6244) nie rzuca na kolana, ale obiekt ten sprawia korzystne wrażenie. Nie wiem, jak wy, ale odrzuca mnie, gdy stadion nie ma trybun z każdej strony. Poza wyjątkowym projektem z Bragi, w telewizji źle to wygląda. Tutaj ten problem nie występuje. Przy przebudowie pojawił się natomiast problem z montażem masztów oświetleniowych. Coś popieprzono, z czymś się przeliczono i skończyło się na tym, że maszty musiały być wbite do ziemi przy każdym z narożników. W efekcie trybuny nie są ze sobą połączone, a takie było wyjściowe założenie.

5 6 7

W ostatniej kolejce pewna awansu Miedź zremisowała na wyjeździe Puszczą Niepołomice 1:1. Pierwszego gola w sezonie strzelił Paweł Zieliński. Gospodarze pokazali klasę i potrafili docenić sukces przeciwnika. Brawo.

A my już z dużym zaciekawieniem czekamy na pierwsze mecze Miedzi w gronie najlepszych.

Tekst i zdjęcia: PRZEMYSŁAW MICHALAK

Najnowsze

Komentarze

13 komentarzy

Loading...