Reklama

Liverpool był wielki. Ale to Real jest doskonały

red6

Autor:red6

26 maja 2018, 23:03 • 5 min czytania 72 komentarzy

Trzeci triumf w Lidze Mistrzów z rzędu. Czwarty triumf w Champions League w ostatnich pięciu latach. Real Madryt w Kijowie nie był zespołem, który od pierwszej do ostatniej minuty miał kontrolę nad spotkaniem. Ale był cynicznie skuteczny, wykorzystywał każde potknięcie rywala. A Liverpool – na swoje nieszczęście – miał w bramce Lorisa Kariusa, którego błędy przy golach dla Realu staną się tym, czym taniec Jerzego Dudka sprzed trzynastu lat. Tym samym, tylko w negatywie. 

Liverpool był wielki. Ale to Real jest doskonały

Początek tego finału był jak maraton przebiegnięty tempem sprintera. Był jak granat wrzucony do pudła z fajerwerkami. Jak podłączony pod prąd o wysokim napięciu John Bonham z Led Zeppelin wybijający najbardziej szalone rytmy na perkusji. Tempo grania narzucone przez Liverpool było szalone. A dla Realu to miał być przecież kolejny dzień w biurze – przecież oni takie mecze już grali. Trzy razy sięgali po triumf w Lidze Mistrzów, co chwilę ogląda ich pół świata, gdy mierzą się z Barceloną, a ładunek emocjonalny derbów z Atletico powinien ich uodpornić na takie stresy.

Ale gdy naprzeciw Ronaldo i spółki stanął ten nieobliczalny Liverpool, to widać było jak na tacy, że nogi madrytczyków lekko drżą. Gdybyśmy szukali dla nich wytłumaczenia, to sięgnęlibyśmy po analogię z wiejskiej potańcówki. Wychodzisz przed dyskotekę, a tam napina się na ciebie przyćpany chudzielec. Widzisz, że jego biceps jest tak mały, że mógłbyś objąć go całą dłonią, ale widzisz te kurwiki w oczach, tę pulsującą żyłę na skroni, tę dzikość w ruchach. I nawet mimo tego, że jesteś od niego wyższy, cięższy i silniejszy, to boisz się, że ten narwaniec może ci niespodziewanie przylutować i osuniesz się na ziemię.

Ale pierwszy ból zadano Liverpoolowi. Sergio Ramos zrobił rzecz, którą Sergio Ramos zwykł robić. Hiszpan przytrzymał rękę Mohameda Salaha i trzymając Egipcjanina upadł na ziemię. Gwiazda Anglików upadła bezwładnie na bark. Po chwili stało się jasne – to koniec meczu dla Salaha. Najlepszy strzelec „The Reds” ze łzami w oczach opuszczał boisko, a Ramos? Przez zbyt wiele sezonów oglądaliśmy jego cynizm, by przypuszczać, że przyblokowanie ręki Salaha było kompletnie przypadkowe. Nie, nie było.

Po zejściu Egipcjanina Liverpool nieco wyhamował. Real chwycił za lejce i jak belfer poklepał po ramieniu wyrywnego ucznia. Doświadczony nauczyciel wyhamował entuzjazm świeżaka. Jeszcze przed przerwą do siatki trafił Karim Benzema, ale Francuz strzelał ze spalonego.

Reklama

Druga połowa? To były jedne z najdziwniejszych trzech kwadransów w tym sezonie. Znakomite, zapadające w pamięć, porywające z krzesełek i foteli, ale mimo wszystko dziwne. Bo w ilu meczach na najwyższym poziomie bramkarz czołowej drużyny świata rzuca piłką w napastnika w taki sposób, że ta leci do siatki? No, pewnie w niewielu. U nas coś podobnego zdarzyło się Januszowi Jojko i wypomina mu się to do dziś. I coś czujemy, że wtopa Lorisa Kariusa będzie się za nim ciągnęła do końca kariery. Albo i dłużej. A Benzema strzelił chyba najłatwiejszego gola w historii finałów Ligi Mistrzów.

Normalnością w tej połowie był gol Liverpoolu na 1:1. To był taki powiew normalności – no przecież najskuteczniejszy zespół tej edycji Champions League musiał wreszcie ustrzelić coś i w wielkim finale. I ustrzelił za sprawą Sadio Manę, który wykończył zgranie Dejana Lovrena. Chorwat wygrał pojedynek główkowy z Sergio Ramosem (futbolowa karma istnieje), a Senegalczyk dobił piłkę do siatki.

Środek liny znów znalazł się nad punktem wyjścia. Obie strony ciągnęły ją w swoją stronę i zastanawialiśmy się – co tu się wydarzy? Czy zwycięży chłodny cynizm i doświadczenie? Czy jednak konfetti wystrzeli na cześć rytmicznego stukotu kloppowego heavy metalu? Z zadumy wyrwał nad Gareth Bale.

Gdyby opracować wzór na „gola wszechczasów”, to pewnie zawarlibyśmy w nim czynnik urody zdobytej bramki i wagę, którą niosło to trafienie. Strzał Walijczyka śmiało mógłby rywalizować w tej klasyfikacji. Bo cóż może być piękniejszego i ważniejszego od gola przewrotką w finale Ligi Mistrzów? Mieliśmy wrażenie, że wszystkich ta akcja zaskoczyła – Karius nie wiedział, jak się rzucić; Bale dokąd biec z cieszynką, Zidane jak fetować to trafienie. – Jesteś piękna i ważna niczym gol Bale’a w Kijowie – panowie, bierzcie i korzystajcie przy letnich podrywach. Efekty przyślijcie na naszą facebookową skrzynkę.

Reklama

Mam w życiu więcej, niż bym przypuszczał – powiada Juergen Klopp. Niemiec dzisiaj ugrał jednak mniej, niżby mógł. Jasne, to wciąż spektakularny sezon w wykonaniu jego zespołu. Ale jego mina po golu Bale’a na 3:1 mówiła wszystko. To była mieszanka rozczarowania, frustracji, smutku. Jego mimika mówiła: – Nigdy tego nie powiem, ale to mój największy zawód w trenerskiej karierze. 

Bo Kariusowi w Kijowie brakowało tylko peformance’u w stylu Janusza Jojko. Najpierw strzelił gola Benzemą, a przy jeszcze nierozstrzygniętym wyniku wpiąstkował do siatki strzał Bale’a z około 25. metrów. Niemiec nie dorósł do tego finału. Czekaliśmy aż Klopp wyjedzie z wójcikowym „co on kurwa robi, gramy bez bramkarza, on w siatkówkę gra”. Kuriozum.

Real Madryt jest wielki. Jeśli traktowalibyśmy futbol jako wyciskanie ze swoich okazji absolutnego maksimum, to „Królewscy” nie mieliby sobie równych. I nie mają – w ciągu pięciu lat wygrywali Ligę Mistrzów czterokrotnie, w tym trzy raz z rzędu. To dominacja. Madrytczycy są po prostu cyniczni – czy dziś dominowali? Nie, choć przekrojowo byli lepsi. Czy ten mecz mógł potoczyć się w drugą stronę i to Liverpool mógłby wygrać tu 3:1? Oczywiście, przecież Mane miał słupek, a Navas w pierwszej połowie obronił potężny strzał Alexandra-Arnolda. Ale Liverpool nie jest Realem.

Ten finał jest doskonałą puentą minionej właśnie edycji Ligi Mistrzów. Szalonej, zmiennej, z pięknymi historiami i spektakularnymi wpadkami. Jeśli mielibyśmy rozpisać scenariusz na finał, który pasowałby do wcześniejszych rund, to pewnie wyglądałby on właśnie tak.

Wspaniały to był sezon, nie zapomnimy go nigdy. Liverpool był wielki, ale to Real był doskonały.

Real Madryt – Liverpool FC 3:1 (0:0)

Karim Benzema (51.) – Sadio Mane (55.)

Gareth Bale (64. i 83.)

fot. newspix.pl

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

72 komentarzy

Loading...