Reklama

To miał być mistrz? To jest popierdółka, a nie mistrz!

redakcja

Autor:redakcja

09 maja 2018, 22:59 • 3 min czytania 189 komentarzy

Po meczu Lecha z Jagiellonią piłkarze gospodarzy przez kilka minut nie mogli ruszyć się z miejsc. Kamil Jóźwiak siedział na boisku, Łukasz Trałka zasłonił twarz koszulką. Wreszcie lechici ruszyli pod „Kocioł”, ale po pierwszej porcji gwizdów zawrócili do szatni. Trybuny ryknęły wtedy „wypierdalać!”, a grupka fanów zaczęła szarpać płot. Nenad Bjelica był już wtedy w szatni, zwinął się do niej równo z ostatnim gwizdkiem. Game over, ta drużyna jest już na kursie przegrańca.

To miał być mistrz? To jest popierdółka, a nie mistrz!

Gra u siebie miała być największym atutem Kolejorza na finiszu sezonu. Przez rundę zasadniczą lechici przebrnęli bez choćby jednej porażki na własnym stadionie – bilans 12-3-0 robił wrażenie. Poznańscy kibice zacierali ręce – do stolicy Wielkopolski przyjadą piłkarze Korony, Górnika, Jagiellonii i Legii. Pewne dwanaście punktów i feta przy Bułgarskiej! Nadzieje na mistrzostwo nie były tak rozbudzone nawet w sezonie 2014/15, gdy ostatecznie udało się zdobyć tytuł.

No i się zesrało. Korona wywiozła z Poznania komplet punktów, Górnik lechitów upokorzył strzelając im cztery gole, a w starciu z Jagiellonią poznaniacy nawet nie stawili rywalom trudnych warunków. Efekt? Trzy mecze u siebie, trzy porażki, bilans 2:8. Twierdza pękła jak pryszcz na nosie gimnazjalisty.

Ale już pal licho te wyniki. Gra Lecha w tych spotkaniach była po prostu dramatyczna. Nenad Bjelica cieszył się ze stwarzanych okazji, ale co z tego, skoro pokonać bramkarza przeciwnika udało się tylko dwukrotnie. W starciu z Jagą gospodarze byli po prostu osrani po same getry. Zaangażowanie i wola walki na poziomie pracownika korpo w piątek na godzinę przed wyjściem z roboty. A odporność psychiczna godna maturzystki na ustnej maturze z polskiego. Lechici po pierwszym gongu kładli się na boisku i błagali o litość.

Kibice Kolejorza pękli dopiero przy prowadzeniu Jagiellonii 2:0. Pojawiły się okrzyki domagające się zaangażowania, rymowanki o trzeciej porażce z rzędu i siebie, teksty o hańbieniu barw, a wreszcie pytanie do Bjelicy „gdzie to mistrzostwo?”. Ta frustracja wśród fanów rosła, bo przecież miało być pięknie, miał być galop ku trofeum. A wyszło jak w scenie z „Miasta ślepców” – pełzanie po korytarzu pełnym gówna.

Reklama

Trudno w ogóle taką zapaść formy wytłumaczyć. Na finiszu rundy zasadniczej gra Lecha wyglądała przecież dobrze, może nawet bardzo dobrze. A teraz Poznań został pokarany totalną kaszaną. Pękła psychika? Na to wygląda. Wybaczcie, ale trudno nam traktować poważnie zespół, który w ostatnich sezonach mimo potężnego potencjału kompromituje się średnio co pół roku. Jak nie eurowpierdol, to agrowpierdol. Jak nie trzy przegrane finały Pucharu Polski z rzędu, to wyrżnięcie się w walce o mistrzostwo kraju. Jeśli Marek Koterski będzie kręcił kolejny film o perypetiach Adama Miauczyńskiego, to w tej roli widzielibyśmy całego Lecha. Ciągle przegrany, wiecznie drugi (albo i gorzej), permanentnie okazujący się niedojdą.

Kibice domagali się od Karola Klimczaka dymisji. Równo z ostatnim meczem tego sezonu w Lechu zapadną dojdzie do kolosalnych zmian. Nie sądzimy, by prezes Lecha utrzymał się na stanowisku po okrzykach „Klimczak! Co? Wypierdalaj!”. Nie w Poznaniu. Naprawdę nie zdziwimy się, gdy nowy sezon lechici rozpoczną z nowym trenerem, nowym prezesem i kilkoma innymi przemeldowaniami na wysokich szczeblach. Klimczak jest dziś w oczach fanów symbolem Stjarnanów, Żalgirisów, przegranych Pucharów Polski. W kwestiach sportowych to osoba obrazująca porażkę – niewykorzystany potencjał i przegrane w kluczowych momentach.

Podsumujmy ten wywód ładnym okrzykiem z poznańskiego „Kotła”: – To mistrzostwo już mieliście, ale wszystko zjebaliście. Lech jeszcze mocniej przyszył sobie na piersi łatkę z napisem „frajer”.

DAMIAN SMYK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

189 komentarzy

Loading...