Reklama

Rok temu chciał kończyć karierę. Teraz został mistrzem świata!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 maja 2018, 23:35 • 4 min czytania 6 komentarzy

34 frejmy, genialny comeback Johna Higginsa i jeszcze lepsza odporność psychiczna Marka Williamsa, dramaturgia, presja, wyczuwalne napięcie, które można by kroić nożem. Zwycięsko z tego wszystkiego wyszedł Walijczyk, który – po piętnastu latach przerwy – znów został mistrzem świata.

Rok temu chciał kończyć karierę. Teraz został mistrzem świata!

Dwanaście miesięcy wcześniej Mark Williams nie przeszedł eliminacji do mistrzostw świata i poważnie zastanawiał się nad tym, czy nie zakończyć swojej kariery. Dwukrotny mistrz świata (2000 i 2003) grał po prostu słabo. Do pozostania przy snookerze, na jeszcze co najmniej rok, przekonała go żona. Dziś może jej dedykować mistrzostwo świata, zdobyte po fantastycznym turnieju i jeszcze lepszym finale.

Co jego, musimy oddać też Johnowi Higginsowi. Bo, gdy przegrywał w tym meczu 7-14, nikt nie wierzył, że Szkot może w tym spotkaniu jeszcze coś osiągnąć. Tymczasem dziewięć frejmów później mieliśmy remis. Higgins zaczął grać genialnie, wbijał, co tylko się dało i wywarł presję na Williamsie, której wielu by nie wytrzymało. Rok temu zresztą nie wytrzymał sam szkocki snookerzysta, kiedy straty w finale zaczął odrabiać Mark Selby. Dla Johna jest więc to drugi z rzędu przegrany mecz o mistrzostwo, ale swoim comebackiem i tak zapisał się w historii Crucible Theatre.

Reklama

Gdybyśmy mieli określić jeden moment, który definiował ten mecz, to byłby to przedostatni frejm. Williams wychodzi na wyraźne prowadzenie, do wygrania brakuje mu jednej różowej. Podchodzi do niej, uderza i… pudłuje. Po chwili Higgins czyści stół, a Shaun Murphy – również mistrz świata – na Twitterze pisze, że Szkot to „najlepszy zawodnik w historii, gdy chodzi o kontratakujące czyszcenia”. Ale frejma później Williams doprowadza wszystko do końca, ku radości swych dzieci i łzom w oczach żony.

Nie mamy wątpliwości, że Walijczyk będzie kontynuować karierę po takim triumfie. I bardzo się z tego faktu cieszymy, bo Williams to – przede wszystkim – cholernie wyluzowany gość. Powiedzielibyśmy, że to swój chłop. Jeśli trzeba, zapewne pogadalibyście z nim na poważnie o polityce czy mógłby też opowiadać wam niczym profesor akademicki o aspektach gry w snookera. Ale kiedy akurat miałby na to ochotę, to bez problemu wypiłby piwo, po czym pośmiał się z lecących w telewizji kabaretów.

Dobra, może z tym ostatnim nieco przegięliśmy, ale faktem jest, że Williams dystans do siebie i tego, co robi, ma ogromny. Nabrał go z wiekiem, przecież był już prawie na emeryturze, ale po prostu nie da się go nie lubić. Raz podjada żelki od siedzącego obok niego kibica, innym razem prezentuje wbicie, na które wpaść mógł tylko on. Bo fantazję przy stole ma ułańską i to ona doprowadziła go do zwycięstwa w tegorocznych mistrzostwach. Po piętnastu latach przerwy od ostatniej wygranej, co jest nowym rekordem. Przy okazji stał się też drugim najstarszym zwycięzcą w historii MŚ, starszy był tylko Ray Reardon, gdy triumfował w roku 1978. W erze młodniejącego snookera to naprawdę spory wyczyn. Mecz finałowy był zresztą starciem dwóch zawodników z „wielkiej trójki”. Wyłamał się Ronnie O’Sullivan, który z turniejem pożegnał się znacznie wcześniej.

 Po wygranej na Williamsa czekało jeszcze trudniejsze zadanie. Już przed mistrzostwami świata, gdy nikt – na czele z nim samym – nie typował go w gronie największych faworytów, powiedział mediom, że w razie zwycięstwa, na konferencję przyjdzie nago. Ma mieć jedynie kubełek na lód, który zasłoni mu… bile, że pozwolimy sobie zostać przy snookerowej terminologii. Zdanie to podtrzymywał w trakcie turnieju.  Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, stwierdzilibyśmy, że po prostu sobie żartuje. Ale to Mark Williams, który był na to gotowy… i to zrobił!

Reklama

Dotrzymanie słowa ma co najmniej jeden plus. Ronnie O’Sullivan, który kiedyś nazwał go najgorzej ubranym snookerzystą z czołówki rankingu, nie dostał kolejnego dowodu na poparcie tej tezy. A kto wie, może Williams zapoczątkuje nową mistrzowską tradycję?

Fot. Newspix.pl

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...