Reklama

Jeden Jóźwiak to za mało, więc… fajerwerki tylko na trybunach

redakcja

Autor:redakcja

05 maja 2018, 23:08 • 3 min czytania 130 komentarzy

Sporo obiecywaliśmy sobie po meczu Wisły Płock z Lechem Poznań, a okazało się, że oglądanie ekstraklasy na dziś w zasadzie można było zakończyć wraz z ostatnim gwizdkiem Mariusza Złotka w Szczecinie. Wejście Bilińskiego w Varelę w stylu mistrzów kung-fu, pokaz sztucznych ogni, który zafundowali nam kibice Wisły czy soczyste uderzenie Macieja Gajosa w poprzeczkę, do którego doszło… chwilę po gwizdku. To tylko niektóre rzeczy, którymi żyliśmy w trakcie meczu drugiej i czwartej drużyny ligi. Kandydata do mistrzostwa i ekipy z wielką chęcią na puchary. Oj, nie tak to powinno wyglądać, nie tak.  

Jeden Jóźwiak to za mało, więc… fajerwerki tylko na trybunach

Powiecie, że przesadzamy, ale my bez trudu odbijemy piłeczkę. Na przykład w ten sposób, że pierwszy celny strzał grająca u siebie Wisła Płock oddała w 90. minucie! A zaraz po tym drugi i ostatni, ale i w tej sytuacji można doszukać się minusów. Bo przecież Łukowski, za którym nie nadążył Kostewycz, miał taką patelnię, że za karę powinien pomóc w sprzątaniu stadionu. Próba Szymańskiego też powinna być jakieś siedem razy lepsza.

Wcześniej gospodarze raczej kwapili się z tym, by pokazać ludziom, którzy wreszcie pojawili się tłumnie na stadionie, że mają chętkę pójść na noże z każdym, niezależnie od pozycji w tabeli. To był wyrachowany futbol, oparty przede wszystkim na koncentracji i skuteczności w obronie. Oraz wyczekiwaniu na błąd rywala, który od czasu do czasu przecież musiał się Lechowi przytrafić. Jak wtedy, gdy dość szczęśliwie lewą stroną przedarł się Reca, zagrał do Stilicia, ten do Michalaka, a młody skrzydłowy pieprznął w maliny.

Taki to był mecz. Może i powinniśmy być dla Wisły łagodniejsi, bo jednak niełatwo atakować z tak dysponowanym Bilińskim, ale ktoś go przecież do tego składu wstawił. Jerzy Brzęczek mówił w C+, że wybór napadziora podyktowany był intuicją. Cóż, mamy nadzieję, że ważniejsze życiowe decyzje podejmuje on trochę inaczej, na podstawie analizy wszelkich przesłanek.

Lech? Oczywiście, że był groźniejszy, potrafiliśmy odróżnić drużynę walczącą o tytuł od tej grającej tylko o puchary, ale to było zdecydowanie za mało. Ujmijmy to tak – jeśli twoją grę w ofensywie ciągnie Kamil Jóźwiak (i w zasadzie tylko on), to coś tu się nie zgadza. Nic do chłopaka nie mamy, niech się dalej pięknie rozwija, ale już w drugim meczu z rzędu 20-latek wygląda o niebo lepiej niż koledzy z ofensywy. A całość nie przekłada się na zdobycie kompletu punktów. Dziś śliczne podanie Jóźwiaka najpierw zmarnował Situm, a później Gytkjaer. Trzecia warta uwagi sytuacja z pierwszej połowy zakończyła się pudłem samego skrzydłowego. W drugiej części gry groźnych sytuacji Kolejorza było jeszcze mniej.

Reklama

Jeśli usłyszymy, że Lech powinien szanować ten punkt i gra nie była najgorsza, to uśmiechniemy się pod nosem. Oczywiście lepiej mieć go na koncie niż nie mieć, jutro może okazać się nawet dość cenny, ale z mentalnością zwycięzców takie podejście do sprawy ma niewiele wspólnego.

[event_results 455223]

Fot. Michał Wiśniewski/Twitter

Najnowsze

Anglia

Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Szymon Piórek
0
Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Komentarze

130 komentarzy

Loading...