Reklama

Na trybunach musisz śpiewać. Inaczej jest prztyczek w ucho i kop w d…

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

02 maja 2018, 09:41 • 12 min czytania 3 komentarze

Środowa prasa koncentruje się przede wszystkim na finale Pucharu Polski pomiędzy Arką Gdynia a Legią Warszawa. Mamy sylwetkę Michała Nalepy, rozmowę z Radosławem Cierzniakiem, rozdarcie Mateusza Szwocha czy talizman Williama Remy’ego. Są też dwa bardzo ciekawe teksty w dodatku reportażowym „PS” i wywiad z Pawłem Kryszałowiczem w „SE”, który dzielnie walczy z rakiem. Zapraszamy na prasówkę. 

Na trybunach musisz śpiewać. Inaczej jest prztyczek w ucho i kop w d…

PRZEGLĄD SPORTOWY

Zaczynamy oczywiście od rewanżu Realu Madryt z Bayernem w półfinale Ligi Mistrzów. „Królewscy” kolejni raz górą, remis dał im awans. Monachijczycy znów nie mieli szczęścia do sędziów.

W ostatniej akcji pierwszej połowy Joshua Kimmich dośrodkował w pole karne, a Marcelo wyskoczył w górę i zablokował piłkę lewą ręką. Piłkarze Bayernu osaczyli sędziego Cüneyta Cakira, domagając się podyktowania rzutu karnego, ale Turek ani myślał to zrobić, chociaż w zagraniu zawodnika Realu trudno było dopatrzyć się przypadkowości. Podobnie jak w spotkaniu w Monachium, Bayern nie dostał „jedenastki”, która mu się należała. Było 1:1. Po chwili nastąpił gwizdek na przerwę.

Piłka jest okrutna, bo Niemcy, tak bliscy szczęścia chwilę przed zejściem do szatni, znaleźli się na kolanach kilkadziesiąt sekund po wyjściu z niej, po pierwszej akcji przeprowadzonej w drugiej części gry. Corentin Tolisso kręcił kółeczka na własnej połowie i wycofał futbolówkę do bramkarza. Ale Sven Ulreich myślami chyba był jeszcze w szatni, bo zachował się w trudny do wytłumaczenia sposób. Niby wybiegł do przodu, chyba z zamiarem złapania piłki. Po chwili zorientował się, że przecież nie może tego zrobić, bo zagrywał jego kolega. W efekcie w kuriozalny sposób przepuścił ją i pod nogą, i pod pachą. A kilka metrów dalej czaił się już Karim Benzema i zdobył bramkę na 2:1. Kibice na Santiago Bernabeu odetchnęli z ulgą. Takiego kapitału Real nie miał już prawa roztrwonić. 

Reklama

ps1

W środę finał Pucharu Polski. Arka Gdynia przegrała cztery ostatnie mecze ligowe, ale Legię Warszawa w tym roku już pokonała.

Wiesz, o czym jeszcze marzę? Żeby zagrać na Narodowym, żeby awansować do finału Pucharu Polski i zdobyć trofeum właśnie na tym stadionie – mówił na początku roku Miroslav Radović. Bo choć już czterokrotnie wybiegał na boisko w finale rozgrywek, nigdy na tym obiekcie – na PGE Narodowym decydujący mecz odbywa się od 2014 roku. Arenę poznali za to przed rokiem piłkarze Arki, którzy od początku sezonu powtarzają, że mają dwa cele: utrzymać się w lidze i po raz drugi wznieść puchar. Są o krok od tego. 

Mało brakowało, kapitan Legii oglądałby jednak z boku walkę kolegów. Dopiero w ostatniej kolejce wrócił do gry po kontuzji, której doznał… w meczu z Arką (0:1). – Nie miałem obaw, czy zdążę, bo w finale mógłbym zagrać nawet z jedną zdrową nogą – twierdzi legionista. Wrócił w najważniejszym momencie, kiedy drużyna może jeszcze uratować szalony sezon. Z trzecim trenerem na ławce ma dziś szansę zdobyć trofeum i zapewnić sobie udział w eliminacjach Ligi Europy. W minionej kolejce legioniści wysunęli się na prowadzenie w ekstraklasie. W odróżnieniu od Arki są na fali wznoszącej. Piłkarze z Gdyni przegrali cztery ostatnie mecze ligowe.

Serce Mateusza Szwocha będzie rozdarte w finale – formalnie to nadal zawodnik Legii, ale o trofeum znów zagra w barwach Arki.

– Wspomnienia związane z Legią będą w mojej głowie do końca życia. Są to myśli pozytywne jak i negatywne – mówi „PS” Mateusz Szwoch. – Z czysto piłkarskiego powodu nie jestem zadowolony z pobytu w Legii. Z drugiej strony, ten klub uratował mi życie. Miałem poważne problemy z sercem, a oni wyciągnęli pomocną dłoń. Potraktowali mnie jakbym był ich piłkarzem przez całe życie. Dbali o mnie wzorowo – dodaje piłkarz gdynian. 

Reklama

Traumatyczne przeżycie, o którym mówi wywróciło życie zawodnika do góry nogami. Zamiast na treningi biegał po gabinetach lekarskich. Wadę serca (arytmia) wykryto u niego w marcu 2015 roku. – Wtedy cały czas czuwał nade mną doktor Maciej Tabiszewski. Bardzo zaangażował się w moją chorobę. Był tak zwanym opiekunem wszystkiego. Dopiero po czasie dowiedziałem się, że wszystkiego mi nie mówił. Chciał mnie w ten sposób chronić. Wiedział, że z tej sytuacji da się wyjść, podczas gdy inni lekarze przebąkiwali coś o końcu kariery. Doktor Tabiszewski chronił od złych informacji. Tłumił w zarodku negatywne sygnały. Pomogło – opowiada Szwoch.

ps2

Również w finale PP w bramce Legii ma stanąć Radosław Cierzniak. Przyznaje on, że rok temu patrzył na Arkę z przymrużeniem oka jako na finalistę. Teraz tego błędu na pewno nie powtórzy.

(…) W ubiegłym roku Arka wygrała finał PP z Lechem.

To lekcja, z której musimy skorzystać. Oglądałem tamten finał i też uważałem, że Lech sobie spokojnie poradzi z Arką. Pomyliłem się. Dlatego tak ważna będzie odpowiednia koncentracja. W ekstraklasie Arka prezentowała się bardzo solidnie z zespołami z pierwszej ósemki. To też ostrzeżenie, choć mecz zostanie rozegrany na neutralnym stadionie. Legia będzie faworytem, tylko musimy pokazać to na boisku.

Jak wyglądał obecny sezon z pana perspektywy? Miało być spokojniej niż rok temu, a znowu jest sporo zamieszania.

Zakładaliśmy, że nie powtórzy się sytuacja, kiedy losy tytułu rozstrzygały się w ostatnich sekundach ostatniej kolejki. Kosztowało nas to mnóstwo nerwów. Jak widać, nie ma co planować, bo historia może się powtórzyć. Najważniejsze, że dalej wszystko jest w naszych rękach, nogach i głowach – zależymy wyłącznie od siebie. Możemy zdobyć dwa trofea i krytyka, która na nas spływa od początku rozgrywek, może okazać się przedwczesną.

Michał Nalepa to arkowiec z krwi i kości. Dla niego finały Pucharu Polski z ukochanym klubem mają szczególne znaczenie. Gdyby nie był piłkarzem, pewnie byłby dziś na trybunach jako kibic.

(…) – Mecze na boisku przeżywam tak samo mocno jak kiedyś na trybunach. Najgorzej jest przegrać z Lechią. Porażka w derbach to jak wbity nóż w plecy. A może nawet dwa – podkreśla pomocnik. Reda od zawsze była miastem opanowanym przez arkowców, kibice zbierali się i pociągiem ruszali na mecze. Wśród nich był Nalepa, który przedstawia krótki poradnik, co wypada, a czego nie wypada robić podczas takich wypadów. Po pierwsze – nie kupuj biletu, bo zostaniesz wyśmiany. Przecież wiadomo, że do 20-osobowej grupy nie podejdzie żaden konduktor. Po drugie – pilnuj się, by przypadkiem nie założyć ubrań przypominających kolorami barwy Lechii. Kiedyś kolega zabrał kuzyna, który miał na sobie zielony t-shirt i białe szorty. Momentalnie został odesłany do domu z nakazem przebrania się i na mecz musiał dojechać sam, następnym pociągiem. Po trzecie – na trybunach musisz śpiewać. – Kto nie śpiewa, tylko na przykład pisze SMS-y, dostaje pierwsze ostrzeżenie: prztyczka w ucho. Następny krok to kop w d… – tłumaczy.

Jemu ostrzeżeń nie trzeba było dawać, w kibicowaniu uczestniczył czynnie. Raz poprowadził nawet doping już jako gracz pierwszej drużyny Arki. Akurat pauzował za kartki, ale do Olsztyna na mecz ze Stomilem pojechał w roli kibica. W drugiej połowie wziął megafon i intonował przyśpiewki. – Niesamowite uczucie, zawsze mnie to kręciło. Byłem w sektorze gości na meczach Lechii Gdańsk z Zagłębiem Lubin czy Lechem Poznań. Jak to się u nas mówi: na fanatyzm nie ma leku – uśmiecha się 23-latek, ale wie, że pewnych granic by nie przekroczył. Nigdy np. nie kopnąłby gumowej lalki ubranej w barwach Lechii, tak jak niedawno po derbach Sławomir Peszko i Simeon Sławczew potraktowali zabawkę ubraną w koszulkę Arki. – To była typowa „pucka”, pucowanie się kibicom. Jeszcze gdybym ja coś takiego zrobił, można byłoby pomyśleć: młody, głupi, chłopak stąd, więc zareagował emocjonalnie. Ale Peszko? Reprezentant Polski, który dopiero trzeci sezon gra w Lechii, a wcześniej występował w Lechu, który przyjaźni się z Arką? Albo Sławczew, gracz z zagranicy? To chore. Pewnych rzecz piłkarzom nie wypada robić – mówi gracz z Redy.

ps3

Najpierw walka o mistrzostwo z Lechem Poznań, potem o wyjazd z reprezentacją Polski na mistrzostwa świata w Rosji – tak wygląda lista priorytetów Macieja Makuszewskiego.

(…) Lekarze początkowo mówili, że przerwa potrwa aż dziewięć miesięcy. Tymczasem ten okres udało się skrócić aż o ponad połowę. Po pierwsze, dlatego że rekonstrukcja więzadła krzyżowego oraz pobocznego została wykonana podczas jednej operacji. Podjął się tego profesor Pierpaolo Mariano z kliniki w Rzymie. A po drugie, dzięki niesamowitej pracy wykonanej podczas rehabilitacji. „Maki” już od kilku tygodni zasuwa na pełnych obrotach. Co istotne, noga w ogóle nie daje o sobie znać. – Nie czuję żadnego bólu ani dyskomfortu. Tak jakbym w ogóle nie miał kontuzji – mówi piłkarz. 

Zmiany na szczytach Zagłębia Lubin nie zaszkodzą trenerowi Mariuszowi Lewandowskiemu.

(…) Nowy tymczasowy szef Zagłębia Mateusz Dróżdż nie szuka następcy, a niedawna wygrana Zagłębia w Płocku (2:1) jest mocnym argumentem za obecnym trenerem, mimo że jego zatrudnienie było pomysłem dopiero co zwolnionego prezesa. Nową umowę musi klepnąć Rada Nadzorcza, która przez ostatnie tygodnie z tym zadziwiająco zwleka, ale wobec dobrej postawy drużyny jest bezradna – nie może sobie pozwolić na wymianę trenera, bo aż tak daleko posunięta „wymiana kadr” mogłaby wywołać pomruk niezadowolenia kibiców, a polityczna władza w KGHM, która decyduje także o losach Zagłębia, czuje respekt tylko przed nimi. 

Wreszcie w formie jest Jakub Kosecki. Skrzydłowy Śląska Wrocław z Lechią Gdańsk strzelił dwa gole.

Byłego reprezentanta Polski wcześniej często krytykowano i był kwalifikowany do grona przesadnie opłacanych przez Śląsk facetów, którzy nie potrafią pomóc drużynie. Teraz wszyscy po starciu wrocławian z Lechią (3:1) mówili o Marcinie Robaku, który na boiskach ekstraklasy strzelił gola numer 100, ale to zdobywca dwóch bramek Kosecki zaliczył najlepszy mecz, odkąd jest we Wrocławiu. To była forma z czasów, kiedy pukał do kadry narodowej.

Jagiellonia mistrzem? Jak nie teraz, to kiedy? – jak zawsze ofensywnie pytają Łukasz Olkowicz i Piotr Wołosik.

WOŁOSIK: Muszę się zdobyć na pewne wyznanie, a może bardziej na osobistą, smutną prognozę. Jeśli w tym sezonie Jagiellonia nie zdobędzie mistrzostwa, to za mojego życia już tego nie uczyni. W ostatniej dekadzie – a w swojej historii Jaga jedynie w tym czasie mocno włączała się w walkę o tytuł – wiecznie coś stawało na przeszkodzie. A to niesprawiedliwe decyzje sędziów, a to sprzedaż kluczowego piłkarza, a to chybione transfery, brak lotniska… Wiecznie coś… Dlatego ja, choć sympatyk Jagi, ale też człowiek małej wiary…nie wierzę, że jeśli nie w tym sezonie, to kiedykolwiek…

OLKOWICZ: Popatrz, jak to się wszystko pozmieniało. Bo kiedy się poznaliśmy, to w pamięci z wyjazdów do Białegostoku mam rozpadający się stadion Hetmana i mecze Jagiellonii w II lidze. Żyliście – wy wszyscy skupieni wokół klubu – wspomnieniami jednego meczu, przegranego finału Pucharu Polski z Legią 2:5. Nadziei na coś więcej nie było gdzie wyglądać, a potem poszło… Wygrany Puchar Polski w Bydgoszczy, na którym razem na pomeczowym bankiecie przepytywaliśmy rozpromienionego Michała Probierza, architekta sukcesu, palącego cygaro. Ale wtedy chyba ani on, ani nikt z klubu nie przypuszczał, że Jagiellonia – piłkarsko – rozwinie się tak mocno. W ostatnich latach z sympatią przyglądam się ekspansji klubu, tylko przed zbliżającym się finiszem, jak natręt wraca pytanie stawiane też rok temu – co zrobić, żeby postawić kropkę nad i.

ps4

Carlos Bacca na niewiele ponad miesiąc przed mundialem wskoczył na najwyższe obroty. Kolumbijski napastnik Villarrealu w ostatnich czterech meczach strzelił sześć goli.

(…) – Jestem dumny ze swojej pracy. Dostaję szanse do gry i robię to, co kocham, czyli strzelam gole – cieszył się 31-latek po ostatnim meczu z Celtą Vigo (3:1). Było to już czwarte kolejne spotkanie napastnika z przynajmniej jednym golem, dzięki czemu jest o krok od wyrównania rekordu Diego Forlana (strzelał w pięciu kolejkach z rzędu). W niedzielę w ciągu 25 minut Kolumbijczykowi udało się trzykrotnie pokonać bramkarza rywali. – Był spektakularny – ocenił Javi Calleja, trener Villarrealu. 

ps5

W dodatku reportażowym Maciej Kaliszuk przedstawia historię legendy radzieckiego futbolu Lwa Jaszyna. Jako 13-latek pracował w fabryce, z głodu zaczął palić, a i tak został najlepszym bramkarzem świata.

ps6 ps7

Z kolei Marcin Dobosz ciekawie pisze o beniaminku szwedzkiej ekstraklasy Dalkurd FF, który powstał w 2004 roku jako… klub kurdyjski.

ps8

SUPER EXPRESS

Piotr Koźmiński rozmawia z Pawłem Kryszałowiczem. Były reprezentant Polski dzielnie walczy z rakiem.

(…) – Imponujące jest to jak bardzo jest pan pozytywnie nastawiony do tej walki… Słychać w panu wielki optymizm.

– Bo ja się nie poddam. Mogłem przegrać wszystkie inne mecze, ale tego nie mogę! Ja nawet nie mówię na to „choroba”. Mówię „dolegliwość”. W moim domu nie mówi się o umieraniu, odchodzeniu. Nie ma mowy! Walczymy. Musi być dobrze.

– A czy lekarze mówili jakie są rokowania?

– Pierwsza ocena będzie po sześciu chemiach, wtedy zobaczymy jakie te zabiegi miały wpływ. No a potem ocena po całej terapii. Mam nadzieję, że do końca roku ją zakończę.

– Pański tata zmarł na raka. Czy przez to był pan bardziej narażony, skoro bliska osoba chorowała…

– Nie sądzę. W przypadku taty to był inny rak… Ciężko powiedzieć, ale nawet ten sam rak u dwóch różnych pacjentów zachowuje się różnie. Dlatego nie drążę, nie czytam za dużo w necie. Po prostu walczę!

se1

William Remy opowiada o talizmanie, który ma dać Legii wygraną w finale Pucharu Polski.

(…) W środę po raz pierwszy w życiu będzie na Stadionie Narodowym i jak sam przyznaje, już nie może doczekać się starcia z Arką Gdynia. – Nasi kibice są niesamowici. Ten nieustanny doping, race. Znajomi, których zapraszam na mecze są pod ogromnym wrażeniem. Legia jest jak PSG we Francji, mniejsze kluby przeciwko nam grają na 200 proc. I tak pewnie zagra Arka – mówi Remy, który od kilku miesięcy nie rozstaje się pomarańczową opaską na prawej ręce. – To mój talizman. Gdy wyjeżdżaliśmy na zgrupowanie na Florydę, musiałem kupić buty i w prezencie dostałem tę opaskę. Założyłem ją i w następnym sparingu z ekwadorską Barceloną (2:3) strzeliłem gola. Noszę ją od tamtej pory i liczę, że przyniesie szczęście także w finale – uśmiecha się.

se2

Jest też co nieco o Lidze Mistrzów.

se3

GAZETA WYBORCZA

Dean Klafurić może zdobyć z Legią dwa trofea w ciągu kilku tygodni. Ma on inne podejście do zawodników niż Romeo Jozak i to może być kluczowe.

(…) Piłkarze nie grają dużo lepiej niż za Jozaka. Wciąż bywają wolni, przewidywalni, kopią w poprzek boiska zamiast do przodu. Klafurić nie nadał im nowego boiskowego charakteru – bo i nie ma na to czasu. Ale stara się wyciągać z nich to, co mają najlepszego. Przy Jozaku mogli czuć dysonans poznawczy. Chorwat na przemian krytykował ich, a po chwili chwalił (gdy wyczuł, że tego potrzebują), aby potem znów ich ganić – jak w przypadku Michała Kucharczyka.

Po starciu w Poznaniu i awanturze z kibicami Jozak przytulał piłkarza i zapewniał, że w klubie nie ma bardziej oddanego sprawie zawodnika. Potem regularnie sadzał go na ławce. W końcu tuż przed zwolnieniem oskarżył go o wynoszenie informacji do mediów. A to wszystko po to, aby po chwili się z nim pogodzić i w trwodze znów zaprosić do gry.

Klafurić nie wzbudza w piłkarzach złych emocji. Na meczu chwali ich za każde zagranie, nawet jeżeli to tylko dokładne, trzymetrowe podanie. Klaszcze, dodaje otuchy. Tak niewiele starczyło, by wrócić na właściwe tory. Jarosław Niezgoda i Sebastian Szymański, którym na tle szarego zagranicznego zaciągu można przyglądać się z ciekawością, osiągają apogeum formy. „Bolek i Lolek” – jak nazwał ich Klafurić – strzelają gole, biegają, ciągną za sobą resztę.

gw1

Trochę też o sprawach bieżących z zagranicy.

gw2

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...