Reklama

NBA RAPORT: Triumf LeBrona, dramat Carmelo

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2018, 19:26 • 11 min czytania 3 komentarze

Znamy już półfinalistów na wschodzie i zachodzie! LeBron James niemal w pojedynkę zapewnił swojej drużynie awans. Za to Oklahomy, na czele z MVP poprzednich rozgrywek, Russellem Westbrookiem, nie zobaczymy już w kolejnym etapie. Co się działo w najsłynniejszej koszykarskiej lidze świata, a co się dopiero wydarzy? Na podsumowanie najważniejszych wydarzeń z NBA zapraszamy tradycyjnie wraz z kumplami z LV BET!

NBA RAPORT: Triumf LeBrona, dramat Carmelo

NAJGORĘTSZA SERIA

Toronto Raptors (1.) – Cleveland Cavaliers (4.)

Ostatnio LeBron na tapecie, teraz również? Przykro nam, ale Cavaliers to w tym sezonie tak specyficzna drużyna, że swoją postawą z automatu generuje emocje. Ogólnie rzecz biorąc, Cavs są na tyle słabi, że każdy może ich w dowolnym momencie rozgromić. Co widzieliśmy w serii z Indiana Pacers, cudem wygranej przez Kawalerzystów. Z drugiej strony – LeBron jest na tyle wybitny, że dowolny mecz może przeciągnąć na korzyść swojej drużyny. Co widzieliśmy w serii z Indiana Pacers, cudem wygranej przez Kawalerzystów.

LeBron James wygrał w pierwszej rundzie play-offów po raz trzynasty z rzędu. Nie przegrał jeszcze żadnej takiej serii. Ten mocarz po prostu nie zwykł odpadać w przedbiegach. Gdy Pacers wygrali szósty mecz 121 – 87, mogło się wydawać, że mają rywali na muszce. Że zdołają kolejny raz zdobyć Cleveland i to z przytupem. Odpowiedź Jamesa na te bezczelne rozważania? 45 punktów, 9 zbiórek, 7 asyst, 4 przechwyty. Najlepszy punktowy wynik w siódmym meczu serii od czasu Sama Jonesa. Innymi słowy – od 55 lat.

Reklama

Niesamowite. Zrobił to, co zawsze robi. To już nawet nie jest szokujące. Jest najlepszy na świecie, to jest jego specjalność i ja muszę teraz pracować, żeby wspiąć się na ten poziom – oświadczył po meczu Victor Oladipo, lider przegranej Indiany. Oddał pokłon Królowi, co i my niniejszym czynimy.

Sęk w tym, że Toronto Raptors to zupełnie inna para kaloszy. W decydującym starciu z Indianą, James otrzymał wsparcie od Tristana Thompsona, od biedy także można pochwalić Kevina Love’a. Lecz, co do zasady, gdy LBJ schodził z parkietu, żeby choć na chwilę odsapnąć, przewaga, którą wypracowywał dla Cavs, topniała w oczach.

Cavaliers pokonają Raptors w pierwszym meczu? W LV BET kurs 3.05!

Skoro dziurawy skład Cavaliers tak skutecznie obnażyła Indiana, to jak dotkliwie mogą wykorzystać to Raptors? Przecież jednym z największych atutów zespołu z Kanady jest mordercza, skuteczna, efektywna ławka rezerwowych.

Dla Toronto ta seria – i w ogóle, te play-offy – to może być ostatnia nadzieja na to, żeby historycznie zaznaczyć swój udział w finałach NBA. Widać gołym okiem, jaka potęga rodzi się w Filadelfii, zaś Boston – nawet bez swoich dwóch najcenniejszych graczy – i tak awansował do kolejnej rundy. Jak nie teraz, to nigdy. DeMar DeRozan i Kyle Lowry muszą wreszcie pokazać cojones, których im niejednokrotnie brakowało w kluczowych meczach.

Póki co, Raptors dają radę. Dwane Casey, ich szkoleniowiec, ma do grania wyjściową piątkę i jeszcze z siedmiu ludzi na ławce, którym może dawać minuty w zależności od dyspozycji dnia, strategii gry, czy jakichś nowych rozwiązań pod konkretnego rywala. Jak to w ogóle można zestawić z polem manewru Cavs, gdzie LeBron notuje prawie 40 punktów w każdym meczu, a drugim najlepszym punktującym zespołu jest Kevin Love, gdzieś na poziomie nieco ponad 10 oczek, przy skuteczności z gry poniżej 35%?

Reklama

Największym demonem Raptors w play-offach zawsze był LeBron James. Zawsze ich straszył, gnębił, koniec końców – przeganiał do domów, wykluczał z gry o najwyższe cele. W tym roku chyba udało się w Kanadzie znaleźć odpowiedniego egzorcystę.


CO U POZOSTAŁYCH?

Golden State Warriors i Houston Rockets idą, póki co, jak burza. Jedni i drudzy ze sporym luzem i sporym zapasem energii przebrnęli przez pierwszą rundę play-offów i prawdziwe granie na wysokim ciśnieniu zaczyna się dla nich dopiero teraz. Tak Rockets, jak i Warriors mierzą się z rewelacjami zachodu, odpowiednio Utah Jazz i New Orleans Pelicans.

Historię Pelicans już znamy – zupełnie zdeklasowali Portland Trail Blazers i napędzili tym samym Warriors takiego stracha, że Stephen Curry chyba się – nomen omen – wykuruje nieco szybciej, niż było to przewidywane. To może być ciekawa i całkiem wyrównana seria – GSW z pewnością nie znajdą odpowiedzi na Anthony’ego Davisa, który zapewne trochę sobie pohasa po obu stronach parkietu. Z drugiej strony – nie widać w drużynie Pelikanów kogokolwiek zdolnego, żeby ograniczyć ofensywne talenty Kevina Duranta, a Jrue Holiday także zmierzy się z wyzwaniem innego kalibru, bo mimo wszystko czym innym jest okiełznać Lillarda z Portland, a czym innym zagrać przeciwko Splash Brothers. Klay Thompson już w pierwszym meczu tej serii udowodnił, że jest w tych play-offach nad wyraz gorący.

Tymczasem coś pięknego narodziło się w Salt Lake City. Utah Jazz, napędzani przez wspaniałego pierwszoroczniaka, Donovana Mitchella, odpalili ostatecznie Oklahoma City Thunder. Ostatni mecz tej serii miał elektryzujący przebieg – Russell Westbrook robił co mógł, żeby utrzymać Grzmoty w grze, ale Jazz byli po prostu mocniejsi jako kolektyw. Ich sukces to nie tylko zasługa eksplozji talentu Mitchella – to choćby fenomenalny Rudy Gobert, który powoli urasta w lidze do miana super-gwiazdy. Choć z pewnością jest to raczej na parkiecie nudziarz pokroju Tima Duncana, więc póki co obecność w nagłówkach mu nie grozi. Jednak co innego wyeliminować zblazowanych Thunder, a co innego zmierzyć się z Rockets. Pierwszy mecz tej serii – 41 punktów, 8 zbiórek, 7 asyst Jamesa Hardena. Jeżeli ktoś w Jazz za wysoko odfrunął, to Pan Broda szybko sprowadził go na ziemię.

Utah Jazz zaskoczą i zwyciężą w Houston? W LV BET dostaniecie za to aż 6.3!

Boston Celtics dokonali niemożliwego i – grając bez swoich kluczowych zawodników – przebrnęli przez pierwszą rundę, eliminując Milwaukee Bucks. Coś niebywałego, co wyprawia się w Bostonie – Terry Rozier, wyciągnięty zupełnie z kapelusza obrońca Celtów, nagle wygląda jak gracz kalibru All-Star Game. Horford dominuje, nieopierzeni Tatum i Brown grają jak starzy wyjadacze. Nieprawdopodobną historię napisał nam trener Celtics, Brad Stevens. Kiedy ten facet dostanie wszystkie klocki do dyspozycji, to może skonstruować układankę na miarę mistrzostwa. Ba, może. On to po prostu zrobi.

Starcie Celtics i 76ers to pojedynek młodości z młodością, ambicji z ambicją. Póki co punkcik po stronie wyżej rozstawionych Celtics, którym udało się wygrać pierwszy mecz nie tylko bez Haywarda i Irvinga, ale nawet bez Jaylena Browna. Oni są niemożliwi.

Konferencja Wschodnia:

pierwsza runda

Toronto Raptors (1.) 4 – 2 Washington Wizards (8.)

Boston Celtics (2.) 4 – 3 Milwaukee Bucks (7.)

Philadephia 76ers (3.) 4 – 1 Miami Heat (6.)

Cleveland Cavaliers (4.) 4 – 3 Indiana Pacers (5.)

druga runda

Toronto Raptors (1.) – Cleveland Cavaliers (4.)

Boston Celtics (2.) 1 – 0 Philadelphia 76ers (3.)

Konferencja Zachodnia:

pierwsza runda

Houston Rockets (1.) 4 – 1 Minnesota Timberwolves (8.)

Golden State Warriors (2.) 4 – 1 San Antonio Spurs (7.)

Portland Trail Blazers (3.) 0 – 4 New Orleans Pelicans (6.)

Oklahoma City Thunder (4.) 2 – 4 Utah Jazz (5.)

druga runda

Houston Rockets (1.) 1 – 0 Utah Jazz (5.)

Golden State Warriors (2.) 1 – 0 New Orleans Pelicans (6.)

(ANTY)BOHATER TYGODNIA

Carmelo Anthony (Oklahoma City Thunder)

To już jest koniec. Nie ma już nic.

Carmelo Anthony, przed laty kandydat do nagrody MVP sezonu zasadniczego, czołowy strzelec ligi, swego czasu nawet król strzelców, specjalista od dużych rzutów w końcówkach spotkań… Dzisiaj nie jest już w stanie trafić piłką do kosza. Nie tylko nie jest graczem na poziomie trzech najlepszych piątek w NBA, do których był dawniej wybierany. Nie tylko nie jest graczem na miarę drugiej, może trzeciej opcji strzeleckiej w swoim zespole.

Melo jest dzisiaj po prostu zawodnikiem, którego fajniej jest u siebie nie mieć, niż go mieć. Boleśnie się o tym przekonali w Oklahomie, bo przytrafił im się tam akurat ten pech, że go w swoim składzie mają. A to oznacza, że mają kłopoty.

Jeszcze w zeszłym sezonie rzucał prawie 23 punkty na mecz, notując dość solidną skuteczność. Bez szału, ale i bez wstydu. W tegorocznych play-offach się po prostu skompromitował. Punktował mało, pudłował raz po raz, zza łuku był katastrofalny, a żeby atakować kosz nie ma w nim już ani dynamiki, ani zacięcia, ani odpowiedniej gibkości. Kiedyś rozpędzony Melo – łącząc szybkość i niesamowite warunki fizyczne – był utrapieniem dla każdego obrońcy. Dziś pewnie przeciwnicy kłócą się o to, kto w następnej akcji przejmie Anthony’ego, bo to zadanie proste jak konsumpcja bułki z masłem. A sam Melo broni tak, jakby zapraszał tylko rywala do zdobycia kolejnych punktów. Utah Jazz obnażyli wszystkie jego braki.

Póki co Anthony nie wyobraża sobie, żeby zostać graczem wchodzącym z ławki. Naszym zdaniem powinien to sobie wyobrazić jak najprędzej, lecz w tej chwili jest on raczej skoncentrowany na poszukiwaniu winnych swojej słabej postawy, niż na zastanawianiu się nad przyszłością. Na początek padło na trenera Oklahomy. Bo nie miał planu, bo wszystko było wymieszane, bo brakowało strategii, bo nie znalazł dla biednego Carmelo miejsca w systemie. Anthony milczał przez cały sezon, ale teraz ulało mu się sporo żółci pod adresem trenera Donovana.

Carmelo Anthony był z jednego znany w całej swojej karierze – zawsze podążał za przyjemnym szelestem zielonych papierków. Między innymi dlatego zmarnował tyle lat w Nowym Jorku. Teraz może skorzystać z opcji zawartej w kontrakcie i zostać w Oklahomie, zarabiając niespełna 30 milionów za kolejny sezon. Albo poszukać szczęścia gdzieś indziej, ale za kilka razy mniejszą kasę.

Powyżej 207 punktów w starciu 76ers i Celtics? 1.88 u LV BET!

Jeżeli postanowi skasować tłusty czek i zostać, wypchnie z drużyny na amen Paula George’a, który akurat aż tak bardzo nie zawiódł i wciąż ma w lidze status gwiazdy. W takiej sytuacji OKC z całą pewnością wylecą poza czołową ósemkę na zachodzie, a Russellowi Westbrookowi przyjdzie już w stu procentach skupić się na osobistych statystykach, bo drużynowych i tak nie wyratuje.

I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno Anthony – choćby na początku swojej przygody z New York Knicks – był wymieniany jednym tchem z LeBronem. James gra dziś po 40 minut w meczu na najwyższych obrotach, Melo nie jest w stanie zagrać w ten sposób nawet kwadransa.

GORTAT RAPORT

Nie będziemy się rozwodzić, bo o końcu play-offów dla Washington Wizards już pisaliśmy (TUTAJ), także w kontekście Polskiego Młota. Wizards to zdecydowanie nie była drużyna na ósme miejsce w konferencji wschodniej, ale cóż – tak się potoczyły ich losy, głównie w wyniku długotrwałej kontuzji Johna Walla. Czarodzieje zagrali w pierwszej rundzie całkiem nieźle, chyba na miarę swoich aktualnych możliwości.

Sęk w tym, że są to możliwości znacznie mniejsze od tych, którymi dysponują Toronto Raptors.

Gortat wdzięczył się do Walla, w dwóch, trzech meczach zagrał nawet nieźle, w pozostałych przeciętnie lub słabo. To center w starym stylu, w pewnych systemach gry przydany, ale jednak – od kiedy Polak dołączył do wielkiej rodziny NBA – rola środkowego zmieniła się tak potężnie, że dla nieco archaicznie grającego Gortata nie starczy już miejsca. Dwójkowe, pick and rollowe akcje centra z rozgrywającym były modne za czasów Steve’a Nasha – zresztą to właśnie kanadyjski wirtuoz pozwolił przed laty rozwinąć skrzydła Gortatowi w Phoenix Suns – ale dzisiaj to już przeżytek. Center bez rzutu z dystansu, na dodatek nie będący elitarnym obrońcą?

Czas Wizards w play-offach dobiegł końca, czas Gortata w NBA, zdaje się, także. Wciąż ma ważny kontrakt, ale coraz mniejsze nadzieje, że wypełni go w Waszyngtonie.

KIEDYŚ TO BYŁO…

Larry Bird wykrada Detroit Pistons nadzieje na finały

Do historii NBA przechodzą zazwyczaj fenomenalne rzuty, rzadziej epicki asysty, niekiedy spektakularne bloki. Larry Bird ma takich na koncie sporo – był niskim skrzydłowym o niesamowitej wizji gry, jeszcze długo zanim LeBron James uczynił z tego swoją kartę atutową. Potrafił też sprzedać niezłą czapę, a kluczowych rzutów trafił tyle, że w tym względzie konkurować z nim może chyba wyłącznie Michael Jordan. Jak to powiedział Pat Riley? – Gdybym miał wybrać zawodnika, którego rzut miałby uratować mecz, wybrałbym Jordana. Gdybym miał wybrać zawodnika, którego rzut miałby uratować mi życie, postawiłbym na Larry’ego Birda.

A jednak w finałach konferencji 1987 Bird zawiódł – to był piąty mecz serii i Detroit Pistons zdawali się pewnym krokiem zmierzać po swoje trzecie zwycięstwo. To by oznaczało dwa mecze w perspektywie, w tym jeden na własnym parkiecie, żeby wyeliminować znienawidzonych Celtics i dostać się wreszcie do finałów NBA. Celtics rozegrali ostatnią akcję pod swojego lidera, który dał się łatwo powstrzymać pod koszem.

Philadephia 76ers wygrają w Bostonie? Z LV BET zarobisz 1.62!

Bird powoli zaczynał już proces schodzenia z koszykarskiego piedestału. To znaczy – wciąż był wybitny, to jasne, ale kontuzje pleców zaczynały uprzykrzać mu życie. Koniec końców Bird, żeby kontynuować karierę, musiał całymi dniami snuć się w ciężkim, ciasnym gorsecie, który usztywniał mu kręgosłup. Zdejmował te okropny strój w zasadzie tylko na mecze i treningi. Kiedy odstawił koszykówkę, zabrał przeklęty gorset do lasu i roztrzaskał go wystrzałem z dubeltówki.

Wydawać by się mogło, że Pistons wygrali mecz. Piłka za linią, w rękach ich wielkiego lidera, genialnego Isiah Thomasa. Ostatnie sekundy na zegarze. Tylko jedno celne podanie i finały NBA są na wyciągnięcie ręki.

A wtedy pojawił się Larry Bird. On nie odpuszczał nigdy. I wykonał chyba najsłynniejszy przechwyt w całej historii NBA. Celtics awansowali do finałów, a Thomas na swoje dwa mistrzowskie pierścienie musiał jeszcze chwilę zaczekać. W takim stylu schodzili ze sceny kultowi Boston Celtics lat 80-tych, w takich bólach i dramatach rodziła się potęga Detroit Pistons, znanych później jako Bad Boys.

TERAZ TO DOPIERO BĘDZIE…

New Orleans Pelicans (6.) – Golden State Warriors (2.)

Jeżeli postrzegamy Anthony’ego Davisa jako gracza, który lada chwila zostanie numerem jeden na świecie i odbierze palmę pierwszeństwa z rąk LeBrona, to chyba najwyższa pora, żeby zaprezentował nam coś fenomenalnego w play-offach. A czy będzie lepszy moment, żeby to zrobić, niż przeciwko Golden State, którym nie brakuje wielkich atutów, ale akurat próżno ich szukać w strefie podkoszowej?

Jeżeli Davis uwolni cały swój nieskończony potencjał, a koledzy dorównają mu kroku, Pelicans będą w stanie zdominować Warriors, nawet na ich terenie. To może nie jest najbardziej oczywista para do śledzenia, bo kilka innych sprawia wrażenie znacznie bardziej wyrównanych, ale – trochę paradoksalnie – może właśnie tutaj wydarzy się coś sensacyjnego?

Ostatecznie – kto obstawiał, że Pelikany aż tak boleśnie rozjadą Portland?

No i powrót Stephena Curry’ego – sporo się mówi o tym, że zagra już w najbliższym spotkaniu. My się już zdążyliśmy za nim mocno stęsknić.

fot. Newspix.pl

*

LV BET ZAKŁADY BUKMACHERSKIE POSIADA ZEZWOLENIE URZĄDZANIA ZAKŁADÓW WZAJEMNYCH WYDANE PRZEZ MINISTRA FINANSÓW. UDZIAŁ W NIELEGALNYCH GRACH HAZARDOWYCH MOŻE STANOWIĆ NARUSZENIE PRZEPISÓW. HAZARD ZWIĄZANY JEST Z RYZYKIEM.

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...