Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

26 kwietnia 2018, 11:29 • 5 min czytania 66 komentarzy

Lech Poznań ma najlepszą akademię w kraju. Dostarcza ona wychowanków gotowych do gry o mistrzostwo Polski. Zyskała reputację w Europie, dzięki czemu do stolicy Wielkopolski na zakupy wpadają przedstawiciele topowych lig Europy, zostawiając za sobą długie paragony.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Ale gablota trofeów Kolejorza w ostatnich latach głównie się kurzyła. Mało tego, w pucharach roztrwoniono znakomity współczynnik UEFA, który gwarantował rozstawienia we wszelkich eliminacjach. Teraz Lech miałby problem z rozstawieniem w pucharze Tymbarku.

Oto poznański węzeł gordyjski – ile futbolu w futbolu? Czy kibiców da się nakarmić dobrymi nowinami z dziedziny księgowości? Czy duma z zyskownego transferu trafiła kiedyś na sektorówkę? Czy ustępując starszemu kibicowi miejsca na trybunie, a potem pytając jak drzewiej bywało, dziadek z łzą w oku wspomina:

„Najwspanialej było, jak sprzedaliśmy Okońskiego”.

Tak zwany „modern football”, utożsamiany z wyższością Excela nad boiskiem, nie dotyczy Polski jeszcze w wielkim stopniu, bo jesteśmy zaściankiem. Ale przy Bułgarskiej czerpiące z jego filozofii dylematy już są kluczowe: niemal taśmowa produkcja talentów, a przy tym karkołomna, może nawet straceńcza próba zeswatania wygrywania z zarabianiem.

Reklama

Lech w ostatnich latach głównie przegrywał. Nie ma z czym dyskutować – ugrał jedno mistrzostwo, raz wszedł do fazy grupowej Ligi Europy. Ambicje zawsze sięgały tytułu i długich rajdów w pucharach, a ostatecznie w mniej lub bardziej godny sposób przegrywał wyścig. Równoważyć żal miał kolejny głośny transfer z klubu, „duma” ze sprzedaży.

Można mówić o ofertach nie do odrzucenia, ale można też kłócić się, że Kolejorz był regularnie osłabiany. Transfery poprawiały humor księgowego, ale wybijały zęby zespołowi, przez co fety częściej odbywała się gdzie indziej. To jest możliwa interpretacja ostatnich lat, pewna ścieżka gdybania, którą można podążać. Wszystko bowiem zależy od pytania:

Czy rozwój akademii w klubie takim jak Lech uzasadnia wieloletnią posuchę w trofeach?

Czy w klubie o rozmiarach Lecha szkolenie może być celem nadrzędnym, który uświęca środki?

Przecież to piłka nożna. Ostatecznie, gdy odrzeć ją ze wszystkiego, chodzi o to, kto na koniec wygrywa. Odpowiedź powinna być prosta.

Ale moim zdaniem nie jest. Widziałem lepsze polskie drużyny niż Lech Poznań za czasów Roberta Lewandowskiego, kiedy stanowił wizytówkę Ekstraklasy. Wychowywałem się na Widzewie, który potrafił przystawić nóż do gardła późniejszemu triumfatorowi Ligi Mistrzów, tocząc wyrównane boje z topowymi drużynami kontynentu. A znakomita Legia z połowy lat dziewięćdziesiątych? A wieloletnie panowanie Wisły Kraków? Przecież to była – używając terminologii NBA – krakowska dynastia. Do czasów PRL nie będę sięgał w poszukiwaniu przykładów, choć byłoby ich bez liku, ale niech będzie, że wykręcą się innym ustrojem.

Reklama

Te kluby za swoich złotych czasów nie myślały o fundamentach. Legia wkrótce po sukcesie w Champions League zyskała nawet możnego sponsora w postaci Daewoo, ale po długofalowych planach nie zostało nic poza szumnymi zapowiedziami, że Koreańczycy postawią w Warszawie obiekt na 60 tysięcy widzów.

Gdyby Lech poszedł tą samą drogą, pieniądze zainwestował głównie w zawodników, czyli głównie w pogoń za najbliższymi trofeami, na horyzoncie zawsze majaczyłaby peryferyjność. Przeciętność. Ktoś się zestarzeje, ktoś odejdzie, a nie znajdą się równie utalentowani następcy i koniec. Źródełko wysycha. Stajesz się ligowym średniakiem. Przerabialiśmy ten schemat wielokrotnie.

Moim zdaniem Kolejorzowi ten los, który przecież zna i dzielił go nie raz, nie grozi. Owszem, może złapać zadyszkę, skompletować koszmarny zespół na dany sezon, ale nie będzie to nic trwałego. Przecież i tak nie miał w ostatnich latach żadnej drużyny, która mogłaby równać się ze wspomnianym Widzewem, Wisłą czy Legią.

Ale nie było w polskich realiach klubu, który tak konsekwentnie zrealizowałby wyciągany od lat slogan o postawieniu na szkolenie młodzieży. Spójrzmy na trwałość tej struktury:

Lech Poznań Football Academy skierowane dla młodszych. Masowe szkolenie, zarazem pełniące funkcję powszechnego skautingu.

Cały kompleks wroniecki, czyli wymagająca dalszych inwestycji, ale już przyzwoita baza do szkolenia dla juniorów nastoletnich.

Wiedza jak szkolić, bo nie jest przypadkiem, że na turniejach LPFA Lech potrafi rywalizować z największymi markami kontynentu, a zarazem sukcesywnie, runda po rundzie, wprowadza kolejnych juniorów do bijącej się w czołówce Ekstraklasy drużyny.

Kontakty w Europie. Sprzedani z Kolejorza młodzi piłkarze w większości radzą sobie na Zachodzie – dla zagranicznych klubów to niezwykle istotny fakt.

Czysto biznesowo, nie tylko potrafią – trzeba uciec do takiej terminologii – wyprodukować jakościowy towar, ale też mają rynki zbytu, a także zbudowaną markę, która pozwala sprzedawać z pokaźnym zyskiem. Opierając się na tym, Lech już w poprzednim okienku zdemolował mit, według którego ten, kto wejdzie do Ligi Mistrzów, ucieknie finansowo reszcie stawki. Zarobił wielkie pieniądze, choć przecież nie przeszedł nawet Utrechtu.

Uważam, że poświęcenia były warte zachodu. To, co zbudowano, było warte nawet tuzina ewentualnych pięknych wspomnień i przejazdów otwartego autokaru przez Poznań. Cel faktycznie był nadrzędny i wielkim sukcesem jest to, że po drodze się nie zmienił, bo polskim klubom często do rozwoju brakuje właśnie uporu i konsekwencji działań. Jeden jedyny raz osławione długofalowe plany nie zostały wprowadzone na pół roku.

Ale jest też dla mnie jasne, że to koniec z wymówkami. Okres ochronny definitywnie się skończył. Maszyna szkolenia działa, nie potrzebuje krwawych ofiar. Teraz czas wygrywać i osiągać wyniki w Europie. Nic nie uzasadni już braku zwycięstw.

Lech poniesie klęskę jeśli nie zdobędzie mistrzostwa w tym sezonie. Jagiellonia to ambitny zespół i klub, ale budżetowo nie może równać się z Kolejorzem. Legia wydaje na piłkarzy więcej, ale przecież to aktualnie kłębek kłopotów. Jeśli Lechowi plecy pokażą warczący na siebie nawzajem zawodnicy z Warszawy, prowadzeni na finiszu przez świeżaka, którego największym osiągnięciem w CV jest chorwacka reprezentacja kobiet, będzie to kompromitacja.

Szatnią w Poznaniu dowodzi trener, który miał bardzo dużo czasu, aby Lech stanowił jego autorski projekt, nie kłaniający się przypadkowi. Zeszłego lata nie szczędzono na transfery i owszem, być może wpadka z Utrechtem mogła iść na karb braku zgrania, ale po blisko roku nie ma o tym mowy. Dzięki wygraniu rundy zasadniczej, Lech zagra u siebie zarówno z Jagą i Legią.

Ma wszystkie argumenty we własnych rękach. Nie powiem, że trzyma karetę asów, ale – powiedzmy – fulla dziewiątek na waletach jak najbardziej. Co więcej, wie, że inni mają gorsze figury.

Jeśli odejdzie od stolika z pustymi rękami, to wszelkie usprawiedliwienia, które jeszcze niedawno bym drobiazgowo analizował, tym razem staną się żenującą dziecinadą.

Po prostu sfrajerzy.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Patryk Fabisiak
0
Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Felietony i blogi

Komentarze

66 komentarzy

Loading...