Reklama

Dzień z życia senegalskiej redakcji

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2018, 16:08 • 22 min czytania 18 komentarzy

Kolejny owoc naszej wędrówki do Dakaru we współpracy z firmą PKN Orlen ląduje na Weszło. Po przedstawieniu akademii Sadio Mane, reportażu o niewolnictwie i rozmowie z renomowanym dziennikarzem o realiach senegalskiego futbolu Jakub Białek zaprasza na wizytę w redakcji największej senegalskiej gazety sportowej, z którą wybrał się na najdziwniejszy sport świata – senegalskie zapasy. 

Dzień z życia senegalskiej redakcji

***

Największa gazeta sportowa w kraju. Tytuł, który jako pierwszy w senegalskiej historii postanowił pisać tylko o piłce. Brzmi dumnie. 

Z drugiej strony to gazeta, która w Senegalu kosztuje tyle, co ksero jednej kartki papieru. Tyle, co guma do żucia. Tyle, co jedna piąta kokosa i jedna dziesiąta puszki piwa. To już brzmi dumnie nieco mniej. 

Odwiedziliśmy największą senegalską gazetę sportową „STADES” i sprawdziliśmy, czy istnieje po coś więcej niż tylko po to, by mięć co podłożyć  na stadionie pod tyłek.

Reklama

30713259_1707041016028733_5920784366551695360_n

***

Tytuł największego zaskoczenia wyjazdu do Senegalu – a konkurencja była duża, uwierzcie – w cuglach zgarnia redaktor naczelny dziennika, Mamadou Ibra Kane, który pił wódkę bez przepitki w ilościach wyczynowych, jeździł do Warszawy na dziewczyny i pamięta fabrykę Poloneza. Gdy tylko usłyszał, że przyjedzie ktoś z Europy środkowo-wschodniej, momentalnie się poruszył.

– Gawarisz pa ruski, da?

– Nic a nic.

– Jak to nic a nic?! Gawarisz, da?

Reklama

W ciągu kwadransa zadał to pytanie jeszcze trzy czy cztery razy. Dlaczego tak go to interesowało okazało się dopiero w momencie, gdy rozpoczął swoją opowieść.

– W 1991 roku przyjechałem do Rosji, a właściwie do Związku Radzieckiego, by studiować w Moskwie filologię i dziennikarstwo na uniwersytecie Patrice`a Lumumby. Wielki uniwersytet, który skupiał 240 narodowości, więcej niż jakikolwiek inny na świecie. Ustrój socjalistyczny miał bardzo dobre nastawienie do ludzi z Afryki bądź Ameryki Łacińskiej. Chcę to podkreślić: było tam WSPANIALE! Mieliśmy znakomite warunki do nauki i studiowania oraz pieniądze. Było lepiej niż gdziekolwiek w zachodniej Europie. Dla mnie to były najlepsze lata życia, zresztą dla każdego z nas. Naprawdę, coś pięknego!

Byłem wiele razy w Polsce, Francji, USA, amerykańskiej łacińskiej – podróżowałem po całym świecie z Moskwy do innych krajów, ponieważ uczelnia dała nam taką możliwość. Żyłem w Rosji 15 lat. Słyszałem, że teraz jest już zupełnie inaczej i na takie udogodnienia studenci już nie mogą sobie pozwolić. Moi polscy przyjaciele mówią także po rosyjsku, ponieważ z tego co wiem wcześniej rosyjski był drugim językiem w Polsce. Co tu dużo mówić – wraz z Polakami i Rosjanami przeżyłem tam wspaniałe lata z wódką pod pachą i pięknymi dziewczynami pod rękę. Nie obraź się, ale muszę to powiedzieć otwarcie: najpiękniejszymi dziewczynami w Europie są Rosjanki.

Zaraz się pokłócimy! 

Uspokajam, że Polki są w mojej opinii na bardzo podobnym poziomie, zresztą miałem nawet polską dziewczynę. Słowianie są tacy sami – Ukraińcy, Białorusini i Polacy są bardzo podobni kulturowo. Rosja to mój drugi kraj. Podczas tych piętnastu lat pokochałem wódkę. W Afryce ciężkie alkohole w ogóle nie są popularne. Nasz klimat uniemożliwia picie ich w takich ilościach, jak się piło w Rosji. Gdy wracam do Senegalu, nie piję w ogóle, bo się nie da. Gdy przyjeżdżasz do nowego kraju, musisz się zasymilować i żyć tak samo, jak ci ludzie. Dla nas to było normalne, że piło się wódkę nawet do jedzenia. Kiedy oni dają w palnik, ty też musisz dawać w palnik. Ludzie z Senegalu mają naprawdę otwarte głowy i są w stanie poradzić sobie w każdej światowej kulturze.

IMG_3255

Oto senegalski koneser białej i warszawskich ciuchów

Jak wyglądał pierwszy raz Senegalczyka z wódką?

Był ciężki, ale potem dawałem radę wytrzymać tempo i piłem około butelkę wódki dziennie. Tak, tak. W Rosji wódka była bardzo tania. Piliśmy polską, piliśmy czechosłowacką, piliśmy niemiecką. Najlepszą była jednak rosyjska Stolichnaya. Brałem do Rosji z Senegalu alkohol do drinków i wódka barwiła się na różowo i nabierała posmaku limonki. Wśród sowieckich przyjaciół robiłem tym drinkiem furorę, bo nie oszukujmy się – smak wódki nie jest zbyt przyjemny i czasami lepiej zrobić jakiegoś drinka.

Mówiłeś, że bywałeś w Polsce. Jak ją zapamiętałeś?

Moja była dziewczyna pochodziła z Polski, więc swego czasu bywałem w waszym kraju regularnie. Polska to bardzo dobry kraj. Stolica to Warszawa, tak? Dobrze pamiętam. Byłem też w Krakowie, Poznaniu i mieście z dużym dworcem na wschodzie, którego nazwy nie pamiętam. Każdego roku odwiedzałem Polskę. Gdy miałeś złotówki, jechałeś z Moskwy pociągiem, kupowałeś w Polsce ubrania – były u was bardzo, bardzo tanie – i wracałeś. To się opłacało. Pamiętam, że mieliście fabrykę Poloneza. Wy też byliście dobre gagatki!

***

Idąc do redakcji „STADES” na umówioną 11:00 po raz kolejny dowiaduję się, czym jest afrykański czas. Zostałem poinstruowany, że mam dojść na ulicę Boulevard du President Habib Bourguiba pod numer 7, który miał znajdować się tuż obok banku CBAO. Obmyśliłem niecny plan – napiszę sobie wszystkie wskazówki po francusku na karteczce i przekażę ją  taksówkarzowi. Moja wizja nie zakładała jednak wariantu, że taksówkarz nie będzie umiał czytać. Dopiero gdy treść karteczki odczytał zaczepiony przechodzień, taksówkarz zrozumiał, gdzie jechać. Okazało się jednak, że na tej długiej ulicy są trzy banki CBAO.

– To może proszę znaleźć ten najbliżej numeru siedem? – spytałem taksówkarza za pośrednictwem przechodnia, gdy dojechaliśmy pod losowy oddział banku.

Ten popatrzył na mnie jednak takim wzrokiem, jakbym spytał co najmniej o to, czy Senegal będzie mistrzem świata.

– Merci! – rzucił tylko, co oznaczało jedno: radź sobie sam, kolego. Chciałeś bank CBAO, to masz.

To właśnie w tym momencie wyszło na jaw, jak kreatywny sposób doboru numerów budynków obowiązuje w Senegalu. Zauważyłem pawilon z numerkiem „15”. Pewnie niedaleko siódemka – myślę sobie – i idę naprzód.

Kolejny budynek to jednak 224.

Zaraz za nim 67.

O, 40, coraz bliżej.

Znów się oddalamy – 198.

Totalny absurd.

W końcu po bólach i mękach przerywanych pauzą na wypicie kokosa docieram do redakcji o 12:30. Na moje szczęście właśnie zaczynało się zebranie, które zaplanowano na 11:00.

DSC00510 (1)

Na zebraniu redakcja w mniej więcej 15-osobowym składzie omawia tematy, jakimi zajmie się w rozpoczynającym się właśnie tygodniu. Dominują raczej propozycje tekstów o ligach europejskich. Ktoś ma podsumować, jak wygląda pierwsze pół roku w wykonaniu Neymara. Ktoś ma napisać, co tam u Iniesty. Ktoś miał skrobnąć coś pod Juergena Kloppa, bo akurat Liverpool grał ważny mecz. Liga? Przedstawiono mi człowieka, który robił za „eksperta ligi senegalskiej”, ale odniosłem wrażenie, że ma u siebie mniej więcej taką pozycję, jak w polskich mediach – z całym szacunkiem – eksperci od ligi francuskiej. Ot, liga, którą niewielu się interesuje, ale z czystej przyzwoitości dobrze, by ktoś się na niej znał.

W Senegalu piszę się głównie o największych europejskich markach oraz o reprezentantach kraju. Jeśli redakcja „STADES” zgapiłaby od nas pomysł na robienie raportu stranieri, prawdopodobnie dwanaście stron przeznaczonych każdego dnia na gazetę okazałoby się niewystarczającą powierzchnią. Poza Senegalem gra bowiem 850 zawodników. W redakcji są zobligowani do śledzenia każdego z nich.

– Djibril Diaw, kojarzycie?

– Oczywiście!  – odpowiada jeden.

– Parę tygodni temu oglądałem jego mecz. Korona Kielce, tak? – rzuca drugi.

– Korona, Korona. Interesowałem się nią bardziej, gdy Ibrahima Thiam chciał ją kupić, lecz nie mam pojęcia, dlaczego to nie wyszło – dopowiada trzeci.

– No właśnie, dlaczego? – dopytuję.

W Senegalu też nie wiedzą. Gdy jednak mówię o tym, że oficjalnie procedury uniemożliwiły zrobienie przelewu, kręcą głowami. Zbyt ważny projekt, zbyt wysokie osobistości były w niego zaangażowane, by wygramoliło się na proceduralnej wpadce. Nawet w Senegalu.

***

DSC00509

Przerwa śniadaniowa w sympatycznej restauracji. Kucharz przy kliencie zdziera najsmakowitsze kąski z wiszącej świnki 

***

Kane: – W centrum naszego zainteresowania jest drużyna narodowa. Wokół kadry kręci się wszystko, a ludzie interesują się głównie naszymi graczami w Europie. Na drugim miejscu są europejskie rozgrywki. Na całym świecie mówi się o piłkarzach jak Messi czy Neymar. We wcześniejszych latach tacy goście jak Drogba czy Eto’o też interesowali cały świat. Europa ma najlepszą piłkę na świecie, a my mamy telewizory, więc możemy to śledzić. Mamy w naszym kraju wiele innych sportów – koszykówkę, ręczną, pływanie, tenis i przede wszystkim wrestling, któremu poświęcamy osobną codzienną gazetę. To jedyny dziennik o zapasach na świecie. Swoją drogą dzisiaj jutro walka, może pójdziesz z nami?

W przeszłości senegalska liga była bardzo popularna, od lat 80 poszła jednak bardzo w dół. Zaczęliśmy profesjonalną ligę w 2008 roku, ale nie mamy zbyt wielu pieniędzy na realny rozwój futbolu. Czasami widzisz piłkarza z Senegalu, który gdy tylko może ucieka do Europy – także do Polski. Nie mamy nic, co by ich przyciągnęło – ani infrastruktury, w całym Dakarze są tylko trzy trawiaste boiska, ani pieniędzy. Największą furorę robią lokalne rozgrywki, które skupiają kibiców kibicujących im tydzień w tydzień. Nasz rząd nie prowadzi dobrej polityki dla sportu.

Jak próbujecie to zmienić jako gazeta? Wspieracie? Tropicie afery? 

Jesteśmy niezależni i nikt nami nie steruje, lecz leży nam na sercu tylko dobro naszego sportu i próbujemy pokazać jego najlepsze strony. Opisujemy go tak, by ludzie sami mogli marzyć. Wielu młodych Senegalczyków jest zapatrzonych w Messiego czy Ronaldo. Nie pokazujemy zatem złej strony sportu. Nasze społeczeństwo jest specyficzne, zupełnie inne niż w Europie. Czytałem duże gazety europejskie jak L’Equipe i oni poruszali bardzo wiele problemów w sporcie. My potrzebujemy sportu, by marzyć, potrzebujemy pozytywnych informacji. Gdybyśmy chcieli pisać o problemach, pewnie mielibyśmy codziennie nowy temat. Nie oznacza to, że kogokolwiek naszą działalnością wspieramy – nie jesteśmy tubą ani federacji, ani ministra sportu. Bohaterami są dla nas tylko piłkarze i inni sportowcy, przy czym zupełnie nie obchodzi nas ich prywatne życie – imprezy, dziewczyny. Liczy się tylko to, co pokażą na boisku. Nawet jeśli dzień przed meczem pójdą na panienki i przepuszczą milion dolarów – po prostu o tym nie mówimy. Jak zagrał mecz? Jaką odniósł kontuzję? Ile zaliczył asyst? Tylko to się liczy.

Przyszłość sportu nie rysuje się jednak w ciepłych barwach. Nasz rząd nie ma dla sportu ani czasu, ani pieniędzy. Znajduje je tylko wtedy, gdy gra drużyna narodowa. Nie zapominajmy, że Senegal jest bardzo biednym krajem. Życie w Dakarze jest dobre, nie mamy wojny czy innych problemów, jakie bywają w Afryce. Ale kraj jako całość jest bardzo, bardzo biedny.

***

„STADES” codziennie ma określony schemat gazety.

30712214_1707852729280895_67988795424768000_n

30710099_1707852639280904_4593543990669737984_n

Na drugiej stronie – w polskich gazetach często najważniejszej – krzyżówka, sudoku i horoskop.

30724317_1707852805947554_6829171049167323136_n

Na trzeciej stronie dziennikarze piszą zawsze, co słychać w innych afrykańskich krajach. Najmocniej żyje ona naturalnie podczas Pucharu Narodów Afryki.

30710022_1707853039280864_3113464119773102080_n

30727271_1707852939280874_5459071894718251008_n

Kolejne dwie strony – wieści lokalne.

30712684_1707851899280978_4485063209945923584_n 30739401_1707852109280957_4735860287528239104_n

W środku najważniejsza część gazety, kolorowa – co słychać u kadrowiczów?

30724638_1707851992614302_8086823733559296000_n 30739735_1707852342614267_8706209381156388864_n

Kolejne dwie strony poświęcone zawsze na newsy z europejskiej piłki.

30703723_1707852402614261_4312402762982752256_n 30724256_1707852215947613_6306372807966064640_n 30714923_1707851655947669_8384076590459387904_n

Ostatnia strona jest ruchoma. Tym razem dziennikarze wrzucili terminarz Bundesligi.

Codziennie „STADES”, które jest oparte głównie na newsach, a nie dużych, autorskich treściach, trafia do 40-50 tysięcy rąk. Niezłe wyniki jak na kraj, którego 40% 14,5-milionowej populacji to analfabeci.

***

Szczerze mówiąc nie zazdroszczę senegalskim dziennikarzom realiów, w jakich przyszło im pracować. To kraj, w którym nic nie funkcjonuje jak należy. Umówienie się na wywiad wymaga gimnastyki na poziomie kwalifikacji olimpijskiej.

– Tak, tak, pogadamy. Tak, tak, zdzwonimy się. Jutro? Tak, tak, jutro, jutro!

– Ale jutro wywiad czy jutro się zdzwonimy?

– No! Jutro, jutro!

Idąc na spotkanie nigdy nie wiesz, czy do niego w ogóle dojdzie. Prawdopodobnie nie. Optymistyczny wariant zakłada, że dojdzie, ale z godzinnym poślizgiem. Na wywiad z ministrem sportu – to o wiele bardziej reprezentatywna funkcja niż w Polsce, minister sportu co chwilę jest na świeczniku – poszedłem pięć razy, ale za każdym razem mogłem porozmawiać co najwyżej ze ścianą. Początkowo umówiłem się na piątek o 10:00. Wstaję rano, jadę taksówką na drugi koniec miasta, wpadam zdyszany…

– No, dobrze, że jesteś! – wita mnie dyrektor komunikacji w ministerstwie. – To wreszcie możemy umówić się na konkretną datę!

Yyy, co? To my już nie byliśmy umówieni?

Później schemat wyglądał za każdym razem tak samo. Przychodziłem do ministerstwa na z góry ustaloną porę. W swoim pokoju z fanfarami witał mnie ten sam dyrektor, z tym samym przesympatycznym uśmiechem.

– Hello, my friend! Usiądź sobie, proszę! Spotkanie, haha. No! Wywiad! Z ministrem! Czekaj, sprawdzę coś tylko!

Wtedy otwierał drzwi, wystawiał nogę za próg i… nie mijało pół sekundy, a on nagle coś sobie przypominał.

– Wiesz co… Cholera jasna, dziś się to nie uda. Wybacz mi, proszę! Proszę wybacz!

I tak za trzecim, czwartym i piątym razem.

Nie mam pojęcia, co zdążył ustalić wyglądając za pokój nawet nie puszczając klamki, ale w te pół sekundy za każdym razem musiały zapadać kluczowe decyzje.

Budynek samego ministerstwa – delikatnie mówiąc – nie dodaje całemu Senegalowi prestiżu. Stare, rozwalające się kanapy, na dole cieć jak z podstawówki, a nie poważnej instytucji, klatka schodowa jak w peeerelowskich blokach. I tak wyglądało jednak lepiej niż choćby ministerstwo finansów.

DSC00223

Robione z ukosa, bo pod ministerstwami policjanci pokazują, że nie życzą sobie fotek. Ich argumenty w postaci wielkich giwer mnie przekonują.

Senegal to kraj, w którym pojęcie „organizacja pracy” nie istnieje. Knajpa z kebabem, godzina 11:00, klientów brak, w środku dziesięciu pracowników. Zależy mi na tym, by zjeść coś na szybko, więc wchodzę. W teorii – powinno pójść gładko. W praktyce – jeden przegląda YouTube’a, drugi rusza się jak mucha w smole, trzeciemu gorąco, czwartemu duszno… Na posiłek czekam równe 25 minut (jako jedyny klient w knajpie przy 10-osobowym personelu!). Gdy w międzyczasie chcę zamówić coś do picia okazuje się, że pracownica odpowiadająca za obsługę lodówki właśnie wyszła.

– Pani nie może mi tego sprzedać?

– Ja przecież nie jestem od tego!

Prosisz o wyjęcie z lodówki butelki i odkapslowanie w momencie, gdy szóstka pracowników i tak nie ma niczego innego do roboty, lecz to i tak staje się dla nich problemem. Dziesięciu Senegalczyków w Senegalu kosztuje Francuza tyle, co opłacenie pensji jednego Francuza we Francji. Teoretycznie mógłby wziąć do swojej firmy pięciu, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że gdy połowa będzie przeglądała Facebooka, druga połowa akurat popracuje. Później role się odwrócą – pracująca gwardia przejdzie na tryb „leniuch”, bumelanci wezmą się do pracy. Właśnie dlatego potrzebuje dziesięciu pracowników – gdy leni się trzech, dwóch do roboty to za mało, zaś gdy leni się pięciu, druga piątka już sobie poradzi. Mowa o standardowej budce z kebabem, w której mimo tak licznej obsługi na posiłek czeka się pół godziny.

Jeden z najczęstszych widoków na ulicach Dakaru? Trwająca budowa. Wszystko toczy się swoim, ślamazarnym tempem. A robota? Kiedyś się skończy. Chyba.

Wchodzę do sklepu. Przy kasie jedna osoba, więc – co logiczne – staję za nią. Za chwilę po mojej prawicy staje jakiś facet. Po lewej stronie za moment jakaś kobieta. Sprzedawca stwierdza, że najpierw obsłuży faceta po prawej. W Senegalu w większości sklepów coś takiego jak kolejka nie istnieje. Sprzedawca wybiera sobie osobę, którą obsłuży. Może fory mają stali klienci, a może ci, którzy wyglądają na najbogatszych, a może najfajniejsze laski. Nie wiem, do żadnej grupy niestety nie należę.

Wiem natomiast, że to kolejny absurdalny przykład na niezorganizowanie Senegalu.

***

DSC00650 DSC00643

Skoro redaktor naczelny gazety zaprasza na walkę zapasów, senegalskiego sportu narodowego, nie wypada z propozycji nie skorzystać. Stadion narodowy w Dakarze nosi imię Leopolda Senghora, zaś arena, na której odbywały się zawody zapasów, nazwana została na cześć Adriena Senghora (żeby było śmieszniej, obecny prezes federacji piłkarskiej to też Senghor – Augustin). Wchodząc do taksówki upewniam się, czy taksówkarz dobrze zrozumiał, o którego Senghora chodzi.

– Pan zrozumiał, że chodzi o Adriena Senghora?

– Tak, tak! Senghor?

– Ale Adrien Senghor?

– Senghor, Senghor!

– Adrien!

– Tak, tak!

Oczywiście pojechał pod stadion narodowy im. Leopolda Senghora.

Kolejny kierowca okazał się na szczęście nieco bardziej rozumny i wysadził mnie pośrodku typowych, senegalskich slumsów. Kobiety siedzą przed swoimi domami i wspólnie gotują. Inne pilnują swoich kramików, na których sprzedają ryby, choć nie powiemy o nich, że to ryba z gatunku mucha nie siada (bo siada całe stado). Ktoś sprzedaje na ulicy dziwne białe proszki i kilkadziesiąt minut później zaczęliśmy nabierać podejrzeń, że kilku aktorów widowiska się w nie zaopatrzyło. Dzieci grają w piłkę (jak wszędzie zresztą), da się nawet spotkać polskie akcenty.

IMG_3256-2

DSC00679

…ale i kolumbijskie też.

DSC00625 DSC00626 DSC00628 DSC00633 DSC00634

Widzę dużą grupkę i wyczuwam zamieszanie. Jej lider momentalnie wyłapuje wzorkiem mój aparat i jasno daje do zrozumienia, że nie powinienem uwieczniać ulicznego rodeo. Tak, rodeo. Właściciel byka stwierdził, że trzymanie go na uprzęży jest przereklamowane i drażnił się z nim dźgając go kijem i patrząc, jak zareaguje. Gdy tylko ruszał na niego bądź innych ludzi, dwójka jego pomagierów zarzucała na byka lasso. O dziwo sprawnie potrafili go ujarzmić, choć i tak szybko stwierdziłem, że na mnie już czas. Senegalczycy bawili się jednak przednio. Z braku innych zajęć wierzgający się byk urósł do rangi świetnego widowiska.

Przychodząc dwie godziny przed walką mam okazję otworzyć arenę, na której oczekuję na dziennikarzy „STADES”, z którymi umówiłem się na pracę w terenie. Stadion okazał się bardziej surowy niż japońska ryba, choć tutaj uchodzi za solidny, napawający lokalną społeczność dumą obiekt. Mam uzasadnione podejrzenia, że w Polsce nie zdałby żadnego atestu bezpieczeństwa.

DSC00660

DSC00652 DSC00648 DSC00659 DSC00662 DSC00666 (1)

Zaplecze sanitarne pierwsza klasa. W czajniczkach czeka nawet woda, którą można umyć ręce. 

DSC00675 DSC00673 DSC00684 DSC00706 DSC00702 DSC00694

DSC00688DSC00689

Na dwie godziny przed startem na arenie widać tylko – szumnie zabrzmi – służby porządkowe, które montowały na ścianie baner – znów szumnie zabrzmi – sponsora zawodów, jakim okazała się lokalna uzdrowicielka. Najpierw na boisku pojawia się polewacz, który uważnie zrasza każdą możliwą grudę piasku. Rozkłada się lokalna orkiestra, a swoje struny głosowe testuje grupa wokalistek o aparycji mongolskiej. Śpiewają w kółko tę samą pętlę. Po kwadransie można dostać szału. Kończą ją po 40 minutach tylko po to, by rozpocząć… kolejną pętlę. I tak przez następne pięć godzin.

DSC00717 DSC00726 DSC00729 DSC00733

Kompletnie nie wiem, czego się spodziewać. Myślę, że trafiłem na normalną dyscyplinę sportu, ale wraz z pojawianiem się na scenie kolejnych osób stwierdzam, że były to myśli co najmniej naiwne.

Jako pierwszy pojawił się na środku facet w tradycyjnym, senegalskim odzieniu, dziwnym kapeluszu, patyku w ustach i butelką w dłoniach. Chodził dookoła areny i polewał ją tym, co miał w butelce. Robił to uważnie, by żaden sektor boiska nie dostał za dużo płynu, no i by żadnej ćwiartce nie zabrakło cieczy. Cały czas żuje przy tym kija. Gdy wyleje co ma, idzie na środek, by zakopać wymemlany patyk. Schodzi.

DSC00742

Zaraz wychodzi byczek w koszulce Olimpique Marsylia. Po posturze stwierdzam, że to zawodnik. Jest przewiązany dziwnym pasem. Na wysokości kolana ma przewiązaną dziwną linkę z dziwnymi kamieniami, tak samo zresztą jak na wysokości kostki. Chodzi dookoła areny i patrzy w górę. Klęczy na środku. Zdejmuje pas i tarza go w piachu. Wyjmuje z sakiewki jajko i zakopuje je pod ziemią. Później znów nakłada wytarzany pas. Podchodzi do człowieka, który jest jego pomagierem. Ten przyszykował osiem butelek dziwnych płynów. Byczek w koszulce Olimpique Marsylia najpierw wylewa na siebie zawartość pierwszej butelki. Potem drugiej. Trzeciej, czwartej, piątej…

Cholera, gdzie ja jestem?

DSC00748 DSC00754

Za chwilę wychodzi kolejny zawodnik. Tym razem w koszulce Realu Madryt. Ma w ręku róg zwierzęcy, w buzi patyk, przewiązany jest kawałkiem materiału. Biega dookoła, choć nie wygląda to na rozgrzewkę, bardziej kolejny z dzikich rytuałów. Przykuca i wciera w siebie mokry piach. Za chwilę podchodzi do swojego pomagiera. Pieczołowicie wbija w ziemię róg. Ten także ma osiem butelek dziwnych płynów. Napijerw wylewa na siebie zawartość pierwszej butelki. Potem drugiej. Trzeciej, czwartej, piątej…

DSC00775 DSC00787 DSC00764 DSC00772

Na scenie pojawia się byczek w koszulce Chelsea. Ten także ma w ręce róg, dość jednak duży, naprawdę imponujący. Ma też miskę z czymś sypkim, czym posypuje cały plac, na którym przyjdzie mu walczyć. Nogi ma przewiązane dziwnymi koralikami, ma dziwny pas, dziwny szalik. Oczywiście ma też butelki z dziwną cieczą. I także wylewa na siebie osiem dawek dziwnego prysznicu.

DSC00808

– To nic strasznego, czysta natura. Zwykłe zioła. Każdy zawodnik ma swojego czarodzieja, który przed każdą walką zleca ścisły harmonogram magic showerów. Jeśli zawodnik chce się dobrze przygotować do walki, musi zalecać się do uwag swojego uzdrowiciela.

– A trener? Treningi? Doskonalenie sztuki walki?

– Przecież każdy z nich bardzo dobrze potrafi walczyć. Bez ingerencji dobrej energii nie da się nikogo pokonać, nawet jeśli umiejętnościami będziesz od jakiegoś zawodnika wyraźnie lepszy. Każdy z nich przeciąga w tym momencie moc na swoją stronę.

DSC00811 DSC00823 DSC00833 DSC00839 DSC00846

Godzinę do zawodów na boisku jest już tylu zawodników, że aż nie da się tego zliczyć. Każdy z nich robi mniej więcej to samo. Polewa się dziwnymi płynami, które faktycznie pachną jak ziółka. Wbija w ziemie dziwne szczątki zwierzęce. Zakopuje jakieś przedmioty. Znakiem rozpoznawczym zapaśników są koszulki piłkarskie. Są reprezentanci obu stron Manchesteru, jest opcja z Dortmundu, jest kibic Fenerbahce, PSG, Barcelony. W kuluarach szeptano, że w przyszłym sezonie jeden z asów wsparcia poszuka w osobie Jakuba Gricia.

Im bliżej zawodów, tym zawodnicy zrzucają więcej szat. Najpierw spada kawałek materiału robiący za okrycie wierzchnie, potem spodenki, na końcu koszulka. Trochę jak na striptizie.

Bez spodenek można przystąpić do rytualnego tańca. Wesoła ekipa kilkudziesięciu zapaśników chodzi dookoła areny półnago w takim transie, jakby właśnie przyjęła trochę białych specyfików sprzed stadionu. Zawartości ziółek nie sprawdzałem, więc żadnej ewentualności nie wykluczam. Stroją przy tym szalenie poważne miny. Koncentrują się. Gryzą patyki. Chodzą z liną w ustach. Polewają się płynami, a później posypują piachem.

Zdajecie sobie sprawę, jak komicznie wygląda przypakowany kafar, który chodzi przez kwadrans w kółko z miną bulteriera i gryzie kijek?

Z każdą minutą ich taniec coraz bardziej przypomina srogi taniec techno. Diwy niezmiennie raczą nas jedną i tą samą pętlą, do której przygrywa kapela.

DSC00842 DSC00850 DSC00852 DSC00856 DSC00865 DSC00875 DSC00877DSC00879

– Dla Senegalczyków ceremonia, którą właśnie oglądasz, jest o wiele ważniejsza niż same walki. Zastanawiają się, kto się lepiej przygotuje do zawodów, kto zrobi lepsze show. Niektórzy przed walką poświęcają krowę, oczywiście poza stadionem.

– Poświęcają?

– Zabijają. Gdy tylko taką informację od swoich duchów otrzyma ich czarodziej – zlecają zabicie krowy, a czasem kilku.

– Po co? Co to ma na celu?

– No jak to? To bardzo ważne. Energia musi być po twojej stronie.

Tańczy już każdy zawodnik. Za chwilę na murawie pojawią się ważne osobistości, które oczywiście także tańczą, nawet z większym luzem i wyczuciem. Robią rundkę dookoła areny, a kroczące za nimi panie sypią w publikę cukierkami.

Za nimi po arenie biega koleś z kanistrem. Leje swoją ciecz w każdy możliwy zakamarek. Gdyby miał tam paliwo i ukryte zapędy piromańskie, nikt by tego nie zauważył.

Czuję, że to już ostatnie przymiarki. Zawodnicy przychodzą do swoich „sztabów” i wylewają na siebie resztki przygotowanych mikstur. Każdy pilnuje przy tym pieczołowicie kolejności. Dochodzi do losowania i… no, wreszcie, walka.

A diwy wciąż śpiewają jedno i to samo.

A wyżute patyki walają się dookoła.

I nadal co chwilę ktoś coś zakopuje.

DSC00889

Frekwencja dopisała DSC00896

Przyjrzyjcie się dobrze temu drzewu.

W jednym momencie na arenie walczy czterech zapaśników. Zasady są identycznie, jak w tradycyjnych zapasach – kto kogo powali, ten wygrywa. Na placu panuje totalny chaos. Kibice biegają między walczącymi zapaśnikami. Dziennikarze krzątają się obok nich, chcąc nagrać rozmówki. Inni zawodnicy przechadzają się, szukając koncentracji i dobrej energii. Kibice, którzy nie załapali się na trybuny, zasiadają na piachu wokół walczących zawodników. W pewnym momencie jedna para z całym impetem na nich wpada. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

Pomagierzy zawodników donoszą kolejne butelki. W przerwie między walkami każdy z nich odbywa stosowny prysznic. Zapach ziółek unosi się po całej arenie.

DSC00920 DSC00900 DSC00938

W pewnym momencie na środek znienacka wkraczają dwie bardzo ważne postaci. Tak przynajmniej mniemam, bo z każdego punktu stadionu zrywają się kibice, biegnąc ze smartfonem w ręku (pomiędzy walczącymi zawodnikami) po fotkę. Pobudzeni dziennikarze także tłumnie pędzą do fantastycznej dwójki. Jeden wyglądał jak żywcem wyjęty z trzydniowej imprezy techno, drugi to typ wesołka, grubiutki, oczywiście z kawałkiem materiału w gębie. Po wymianie uprzejmości z kibicami stwierdzili, że pobiegają sobie dookoła areny wraz ze swoimi sztabami. No i tak sobie po prostu biegali.

Taniec gwiazdy techno zaczął naśladować jeden z kibiców. Za chwilę ktoś rzucił mu banknot. Ten podniósł go z ziemi i zjadł… Później pokazał rzucającemu, że wszystko ładnie połknął. Sytuacja powtórzyła się z pięć razy.

DSC00906 DSC00969 DSC00966 DSC00960 DSC00961 DSC00962 DSC00972

Kasa w zębach

Gdy starałem się podpytywać o te wszystkie dziwne zachowania, dziennikarze bardzo dziwili się, że w ogóle mnie to zaskakuje. Rozumieli, że zapasy nie są u nas narodową dyscypliną sportu, ale słysząc pytanie „dlaczego on żuje patyk?” reagowali, jakbym zapytał o coś w stylu „czemu po strzeleniu gola piłka wędruje na środek boiska?”.

Natłok przeraźliwie głośnych i jeszcze bardziej monotonnych dźwięków, opary ziółek i sport, który wykracza poza świadomość zwykłego Janusza, za jakiego się uważam. Gdy wyszedłem po pięciu godzinach takiego show, autentycznie czułem się jak pijany. Co chwilę na kogoś wpadałem i ledwo dotoczyłem się do taksówki. W głowie miałem jeden wielki mętlik, który nie pozwalał usnąć.

Uśmiałem się jednak, gdy pomyślałem sobie, że moi kumple ze „STADES” muszą to wszystko merytorycznie opisać. Senegalczycy ruszą jutro do kiosków, by w gazecie dedykowanej tylko tej dyscyplinie sportu przeczytać, co się wydarzyło.

***

Kane: – Przed „STADES” nie było w dziejach Senegalu żadnej codziennej sportowej gazety. Po czasach kolonizacji dopiero rodziła się tradycja prasy jako takiej. Będąc w Moskwie uwielbiałem zaczytywać się w „Sowieckim Sporcie”, który ukazywał się codziennie. Pomyślałem: dlaczego nie przenieść tego na grunt senegalski? Pomysł urodził w Rosji. Gdy wróciłem w 2003 roku wiedziałem, że muszę to zrobić. W tym roku celebrowaliśmy piętnaste urodziny naszej gazety. Od pierwszego dnia odnieśliśmy bezwzględny sukces. To była dla ludzi totalna nowość: wreszcie dostawali codziennie jakieś informacje o sporcie, który kochają. Automatycznie pozyskaliśmy wielką grupę czytelników. Gazeta tylko się rozwijała i wciąż rozwija.

Każdego dnia sprzedajemy 40-50 tysięcy egzemplarzy. Ludzie chcą wiedzieć, co dzieje się u piłkarzy grających za granicą, a gazeta to dla wielu jedyne źródło informacji.

Zaczynaliśmy bez jakichkolwiek pieniędzy, mieliśmy tylko umiejętności. A teraz widzisz, że nasze biuro ma kilka pokoi. Można w naszym kraju zrealizować swoje marzenia bez zaplecza finansowego. A gazeta zawsze była moim marzeniem.

Musimy zrobić rewolucję i wejść mocniej w internet. Obecnie nie mamy żadnego problemu ze sprzedażą papierowej gazety, ale może w najbliższych 5-10 latach centrum zainteresowania przeniesie się do internetu? W Senegalu ludzie wciąż czytają głównie papier, nie jest jak w europejskich krajach, gdzie ludzie siedzą ciągle w telefonach i przeglądają strony czy kupują gazety w PDF. Nie zamieszczamy naszych artykułów w internecie.

Nasza gazeta jest bardzo, bardzo tania. W euro kosztuje ona 15 centów. To tyle, co nic. Ale jesteśmy biednym narodem i musimy dostosować cenę do realiów. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej gazeta kosztuje już 45 centów, w Kamerunie 75 centów. Widzisz różnicę? Z drugiej strony to my mamy największą poczytność spośród tych krajów, co więcej – tam sprzedaż wciąż maleje. Jesteśmy najwięksi pod Saharą w Afryce Frankońskiej.

Za żadne skarby nie zmienimy jednak ceny naszej gazety. W Europie każdy może pozwolić sobie na codzienną gazetę. W naszych realiach cena musi być śmiesznie mała – puentuje Kane, a na koniec rozmowy wcina się jeszcze Par Papa Lamine Ndour, dziennikarz gazety:

– Aha, jeśli masz jakiś kontakt z Henrykiem Kasperczakiem, to powiedz mu, że zostawił u nas swoje walizki. Uciekł z naszej reprezentacji w trakcie trwania turnieju w takim popłochu, że aż zapomniał się spakować. Panie Henri, zapraszamy po bagaże! One wciąż tu są!

Z DAKARU JAKUB BIAŁEK

POPRZEDNIE ODCINKI CYKLU VITAY SENEGAL:

– tekst o akademii, w której wychował się Sadio Mane – CZYTAJ TUTAJ

– reportaż z Wyspy Goree, czyli wyspy niewolników – CZYTAJ TUTAJ

– wywiad z renomowanym dziennikarzem Bambą Kasse o realiach senegalskiej piłki – CZYTAJ TUTAJ

Vitay_Senegal

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

18 komentarzy

Loading...