Reklama

Antiga? Nie rozmawiajmy o nim

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

20 kwietnia 2018, 17:48 • 11 min czytania 1 komentarz

Mam 33 lata. To nie jest wiek, kiedy mówi się już „pa, pa” reprezentacji, ale muszę też spojrzeć na swój stan zdrowia. Osiemnaście lat pociągnąłem bez żadnej przerwy i to wszystko teraz odbiło się na mnie. Fizycznie momentami już nie nadążam za młodszymi zawodnikami, ale jeśli się wyleczę, a trener będzie mnie chciał, to stawię się na zgrupowaniu – mówi Marcin Możdżonek, siatkarski mistrz świata i Europy.

Antiga? Nie rozmawiajmy o nim

Ze środkowym Asseco Resovii Rzeszów pogadaliśmy chwilę „korzystając” z rehabilitacji, którą przechodzi po najpoważniejszej kontuzji w karierze. Zapytaliśmy popularnego „Magneto”, jak wygląda jego organizm po tylu latach gry w siatkówkę, co sądzi o posadzeniu Vitala Heynena w fotelu trenera reprezentacji oraz czy wciąż boli go decyzja Stephane’a Antigi, który nie zabrał go na igrzyska w Rio de Janeiro.   

***

To chichot losu, że najpoważniejsza kontuzja w karierze dopadła pana podczas meczu z AZS-em Olsztyn, czyli w hali, gdzie się pan wychował (Możdżonek naderwał w marcu mięsień uda).

To prawda, los trochę ze mnie zadrwił. Ponad miesiąc temu przeszedłem operację, obecnie codziennie poddaję się jeszcze lekkiej terapii. Wszystko goi się tak jak trzeba, przede mną jedno kontrolne USG i wtedy okaże się, czy będzie można mocniej ruszyć z treningiem. Lekarze są dobrej myśli, fizjoterapeuci w klubie także. Myślę, że do kolejnego sezonu będę już w pełni przygotowany.

Reklama

Gdyby zrobić przegląd techniczny pana organizmu po blisko dwudziestu latach gry w siatkówkę, to…?

Mój organizm jest dość mocno spustoszony. Nie może być jednak inaczej, skoro przez osiemnaście lat z rzędu nie miałem wakacji. To wszystko zrobiło swoje i ta kontuzja też jest tego konsekwencją. Kiedy lekarz otworzył mi nogę, powiedział „pan pracował na to latami”. Wcześniej miałem sporo drobniejszych urazów, ale najczęściej jakoś same potrafiły się zagoić. W końcu jednak nadszedł poważniejszy. Niestety, coś za coś. Ale nie żałuję swojej decyzji, że dla reprezentacji i klubów grałem w zasadzie cały czas. Świadomie się na to pisałem. Teraz dopadła mnie dłuższa przerwa, ale mam przynajmniej czas, żeby pewne rzeczy sobie przemyśleć.

Nigdy nie miał pan tak długiej przerwy od parkietu. Pewnie idzie zwariować.

Nosi mnie i to bardzo, ale wbrew pozorom czasu wolnego nie mam aż tak dużo. Rehabilitacja i zabiegi zajmują dużą jego część, dlatego w domu nie ma mnie w zasadzie tak długo, jakby trenował.

Jedną z pana pasji jest łowiectwo. Była okazja wyskoczyć do lasu, czy ciężko?

Chwilo musiałem odwiesić strzelbę na kołek, bo jednak z tą nogą nie bardzo można chodzić po terenie. Plus jest taki, że dzięki kontuzji w końcu mogę jednak nadrobić zaległości i znacznie częściej pojawiać się na uczelni, bo jeszcze kończę studia na Politechnice Rzeszowskiej.

Reklama

Mówi się, że piłkarze raczej nie czytają książek, a siatkarze?

Dla mnie nie jest to nic niezwykłego, sam czytam sporo. Dobrze jest wzbogacać swoje słownictwo, żeby później móc się chociaż ładnie wypowiedzieć.

Słyszałem, że przerobił pan chociażby Wiktora Suworowa, czyli pisarza zajmującego się głównie historią drugiej wojny światowej i sowieckiego wywiadu, GRU. Nie są to lekkie lektury.  

Mam za sobą kilka książek Suworowa. Bardzo ciekawe, chociaż trudno do końca stwierdzić, ile rzeczywiście jest w nich prawdy. Któregoś razu po lekturze jego „Akwarium” urządziłem sobie jednak tzw. test krzesła. Pozwoliłem sobie sprawdzić, czy rzeczywiście nic mi się nie stanie, kiedy przewrócę się z krzesłem wcześniej kiwając się na nim będąc opartym. I faktycznie zgodnie z opisem książki nic mi się nie stało.

Znacznie boleśniejszy upadek zaliczyła jednak reprezentacja Polski. Jesteśmy w głębokim kryzysie, czy nadszedł po prostu chudszy moment? Jak ocenia to pan będąc z boku?

Na pewno jest inaczej. Mamy nowego trenera z zupełnie inną wizją budowania zespołu, niż ta, do której dotychczas przywykliśmy. Wcześniej dominowały inne szkoły. Vital Heynen ma przed sobą bardzo trudne zadanie, bo ostatnie trzy lata były dla reprezentacji bardzo słabe, wręcz katastrofalne. Brak wyników to jedno, ale sam poziom gry był bardzo słaby. Dlatego Belg ma teraz szalenie trudną misję do wykonania, aby to wszystko jakoś zlepić, żeby faktycznie zagrało u niego jak najwięcej najlepszych zawodników i żeby udało się zbudować prawdziwą drużynę. Na pewno potrzebuje on teraz dużo czasu i wsparcia od wszystkich: od zawodników, przez władze związku, po kibiców. Musimy w niego wierzyć, bo tak naprawdę nie mamy wyjścia.

Mówi pan, że Heynen potrzebuje czasu, ale on go nie ma, tak samo jak nie miał go Ferdinando De Giorgi. Mistrzostwa świata już za mniej niż pięć miesięcy, a wiadomo, że każdy będzie oczekiwał dobrego wyniku. To jakieś błędne koło, bo wszyscy chcą odmłodzenia i przebudowania drużyny, ale jednocześnie też świetnej gry.

Musimy mierzyć siły na zamiary. Koncepcje poprzednich trenerów nie wypaliły, oni sobie nie poradzili. Heynen musi jednak myśleć długofalowo i wierzę, że taka idea będzie przyświecała budowie jego drużyny. Pewnie nie będzie na razie spektakularnych zwycięstw – chociaż oczywiście nigdy nic nie wiadomo – ale on ma przede wszystkim zbudować drużynę, która w końcu będzie potrafiła zagrać w półfinale igrzysk olimpijskich.

Tyle tylko, że podpisał dość nietypową umowę. Po każdym roku zarówno on, jak i związek, mogą ją zerwać. To trochę kłóci się z długofalową strategią.

Ja w umowy nie zaglądam, nie interesuje mnie to. Ale takie zapisy też i mnie nie dziwią. Obie strony zawsze muszą mieć jakieś zabezpieczenie.

Gdyby miał pan w kieszeni ostatnią stówę i miał postawić ją na wynik kadry na mistrzostwach świata, to jakie byłoby to miejsce?

Pierwsza ósemka będzie dobra, szóstka bardzo dobra. Wszystko ponadto, to już wielki sukces.

17.05.2016 KRAKOW (TAURON ARENA) XIV MEMORIAL HUBERTA JERZEGO WAGNERA MECZ POLSKA - BULGARIA ( MATCH POLAND - BULGARIA ) N/Z MARCIN MOZDZONEK SYLWETKA ATAK FOT MACIEJ GOCLON / FOTONEWS / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Pana zdaniem wybór Heynena to dobra droga? Belg jak wiadomo słynie z bardzo nietypowego podejścia tak do treningów, jak i samych zawodników. Potrafi im rozdawać książki, organizować gierki o belgijskie czekoladki, czy dla rozluźnienia atmosfery wymyślać zabawy w stylu „strącanie cukierka zawieszonego na bramce”. Nasze gwiazdy to kupią?

Czy to naprawdę jest dobry trener, ocenimy dopiero po kilku latach pracy. Wszystko wyjdzie w praniu. Kto wie, być może w tym szaleństwie jest metoda i może to wypali? Z całego serca tego mu życzę. Czy sam wybrałbym inaczej? Nie wiem. To związek miał wszystkie informacje na stole i to on wybrał najlepszą jego zdaniem możliwość. My musimy zaufać działaczom. Vital Heynen z całą pewnością jest nietuzinkowy, ale powiedzie mu się tylko pod jednym warunkiem: że każdy mu naprawdę uwierzy i zaufa. Jeżeli on przekona wszystkich zawodników do swojego szaleństwa, to będę spokojny. Podstawą sukcesu każdego trenera jest zaufanie graczy. To o tyle ważne, że on przejmuje drużynę rozbitą, bo to chyba nie będzie nadużycie, jak tak powiemy. Może po ostatnich latach zgliszcza nie zostały, ale szału też nie ma. Jeśli Heynen odpowiednio do tego podejdzie, to chłopcy momentalnie się podniosą i wrócą na szczyt. To profesjonaliści.

Kiedy zatrudniano De Giorgiego w swoich felietonach w „Przeglądzie Sportowym” chwalił pan ten wybór. Jakie jest teraz pana zdanie o jego ekspresowej kadencji? 

Kwestie osobiste odłóżmy kompletnie na bok (Możdżonek nie został powołany przez Włocha – red.). Jak wszyscy widzieliśmy jednak po wynikach i stylu gry drużyny, ten wybór kompletnie się nie sprawdził. De Giorgi wraz ze swoim sztabem gdzieś ewidentnie się pogubił, co było widać nie tylko po grze, ale też po powołaniach, atmosferze w reprezentacji. Ja nie widziałem żadnej iskry w oczach chłopaków, a to już było bardzo niepokojące i dawało dużo do myślenia.

Na pewno miał pan kontakt z zawodnikami, którzy w tej kadrze się znaleźli. Mówili o zgrzytach?

Jasne, miałem z nimi kontakt i doskonale wiem co się działo, ale to jeszcze nie powód, żebym się tym dzielił z kimkolwiek na zewnątrz.

Krzysztof Ignaczak mówił w rozmowie z nami, że kompletnie nie rozumiał chociażby powołań dla niektórych środkowych. Jak stwierdził, De Giorgi „wziął czterech ludzi, gdzie jakby ich wszystkich zebrać do kupy, to wyszłoby, że mają takie doświadczenie jak jeden Możdżonek”.

Bardzo dziękuje Krzysztofowi za te miłe słowa. Z całą pewnością mam kupę doświadczenia i mogłem pewnie w jakimś stopniu pomóc tej drużynie i młodszym zawodnikom. Zawsze przecież służyłem dobrą radą, nawet niekoniecznie grając mecze w pełnym wymiarze. Ale tak jak już mówiłem, kwestie osobiste zostawmy, De Giorgi został już rozliczony za styl gry reprezentacji, która grała po prostu bardzo źle.

Widzi pan siebie jeszcze w reprezentacji po wyleczeniu kontuzji?

Mam 33 lata. To nie jest wiek kiedy mówi się już „pa, pa” reprezentacji, ale muszę też spojrzeć na swój stan zdrowia. Tak jak mówiłem, osiemnaście lat pociągnąłem bez żadnej przerwy i to wszystko odbiło się na mnie. Fizycznie momentami już nie nadążam za młodszymi zawodnikami, ale jeśli rehabilitacja przebiegnie po mojej myśli, dojdę do siebie, dobrze zaprezentuję się w kolejnym sezonie, a trener będzie mnie chciał, to stawię się na zgrupowaniu. Na razie muszę jednak się wyleczyć.

W kadrze debiutował pan ponad dziesięć lat temu, a więc w momencie, kiedy zaczęły się tłuste lata dla polskiej siatkówki. Jak pan to wspomina?

Naprawdę piękne czasy, kiedy jako młody szczaw wchodziłem do drużyny i grałem z dużo starszymi i dużo lepszymi ode mnie zawodnikami. Przecież w kadrze byli najlepsi z najlepszych. Chociaż większość z nich i tak już znałem w ligowych parkietów, więc wejście do szatni reprezentacji nie było trudne. Profesjonaliści. Wspaniali koledzy, bardzo dużo się od nich nauczyłem.

Jak zapamiętał pan sam debiut?

Co ciekawe, wszędzie podawane jest, że był to mecz z Argentyną w 2007 roku, ale tak naprawdę pierwszy raz zagrałem w kadrze już rok wcześniej z Egiptem. Ale nawet nie staram się tego korygować, tym bardziej, że nie było wtedy żadnego podniosłego momentu. Mecz jak mecz, towarzyski na memoriale Huberta Wagnera. Chociaż na pewno była to zupełnie inna perspektywa niż wcześniejsza z trybun czy sprzed telewizora. Dla kibica jest to kolorowe show, a dla zawodnika walka, emocje, nerwy, złość, radość, smutek.

Jak znosił pan metody treningowe Raula Lozano, który jak wiadomo lubił bardzo mocno przeczołgać zawodników? Pan też zawsze miał przy sobie zapas voltarenu?

Byłem jednym z najmłodszych, jeśli nie najmłodszym zawodnikiem w kadrze, dlatego znosiłem to jeszcze dobrze. U Lozano nauczyłem się jednak bardzo wiele. Argentyńczyk dał niesamowitą jakość naszej reprezentacji, wprowadził na światowe salony polską piłkę siatkową. Wykonał naprawdę kawał tytanicznej pracy, uświadomił nam, gdzie mamy braki, jakie mamy zalety i jak najlepiej je wykorzystywać. Jakość gry skoczyła przy nim momentalnie. Nagle okazało się, że nie przegrywamy 23:25, tylko wygrywamy 25:23. Nauczył nas wygrywać najważniejsze piłki.

Kac po igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku i przegranym ćwierćfinale z Włochami dalej jednak męczy?

Oj, to nie minie. Jeszcze do tej pory koszmar Pekinu czasami wraca nocą w snach. Naprawdę, to dla mnie duża trauma. Od tamtego meczu minie zaraz dziesięć lat, a dalej jeszcze to wspominam. Mieliśmy swoje szanse, zagraliśmy to źle, taki jest sport. Ale boli do teraz.

Z który trenerem kadry złapał pan najlepszy kontakt?

Zawsze starałem się wyciągnąć jak najwięcej pozytywnych rzeczy od każdego z nich, chociaż z trenerami jest jak ze zwykłymi ludźmi, każdy z nich miał dobre i złe strony. Każdy cechował się też innym stylem pracy. Lozano to przede wszystkim ciężkie treningi i mocne trzymanie całej drużyny w ryzach, Castellani też miał bardzo dobre zajęcia, ale już samo podejście do zawodników było nieco luźniejsze, psychologiczne. Później Andrea Anastasi, czyli znów twarda ręka, ale z drugiej strony też dużo swobody, bo rozumiał, że każdy jest odpowiedzialny za siebie.

A czy Stephane Antiga – o którym już pan nie wspomniał – był najbardziej nieprzewidywalnym szkoleniowcem?

(Po dłuższej chwili namysłu) Wolałbym nie rozmawiać na temat Antigi, bo może to zostać bardzo źle odebrane.

Aż tak?

W pewnym momencie gdzieś się poróżniliśmy i tyle. Życie sportowca.

Mówi się, że największym uderzeniem dla jego reprezentacji, które mogło złamać tamtą drużynę, był Puchar Świata w Japonii w 2015 roku. Wtedy w ostatnim meczu wymknął się wam awans na igrzyska w Rio de Janeiro i trzeba było później przebijać się przez bardzo długie kwalifikacje. Rzeczywiście tak było?

Nie wyciągnie pan ode mnie żadnych takich szczegółów, proszę tylko zauważyć jedną rzecz: w ostatnich dwóch sezonach Antigi wygraliśmy jeden istotny mecz, gdzie takich rozgrywaliśmy przecież dużo więcej. Wygraliśmy wyłącznie z Niemcami w Berlinie w turnieju kwalifikacyjnym, gdzie jeszcze na dodatek to oni mieli piłkę meczową. Tamto spotkanie to była kupa emocji, chyba nigdy wcześniej ani nigdy później nie denerwowałem się w meczu tak bardzo, jak wtedy. Jak mówiłem po spotkaniu, od piłki meczowej Niemców zależał nie tylko nasz awans na igrzyska, ale przyszłość polskiej siatkówki. Dlatego byliśmy bardzo szczęśliwi, że na koniec to my byliśmy lepsi o te dwie-trzy akcje. Ale prawda jest jednak taka, że mieliśmy wtedy furę szczęścia. To chyba mówi samo za siebie, jak układała się współpraca w tamtej drużynie.

Francuz skreślił pana tuż przed igrzyskami olimpijskimi, co było największą sensacją w powołaniach. Dalej boli?

To zostaje. Pewnie długo będę jeszcze o tym rozmyślał. Nie było to dla mnie łatwe, zwłaszcza że nie wytłumaczono mi nawet, dlaczego zostałem odstawiony. Jestem dorosły, przyjąłem to na klatę. Tym bardziej, że o tym, że nie będzie mnie w Rio, wiedziałem już dużo wcześniej. A co robiłem później, żeby o tym nie myśleć? Rzuciłem się w wir pracy. Miałem może z tydzień wolnego, a zaraz potem pojechałem do Rzeszowa szykować się do sezonu. Tak było najprościej.

Same igrzyska gdzie pan oglądał?

W domu przed telewizorem. Było ciężko, ale kibicowałem drużynie. Łączyłem się z nią w bólu patrząc na ćwierćfinał, w którym Stany Zjednoczone po prostu przeskoczyły nas fizycznie. Chłopaki nic nie mogli zrobić, dlatego było mi podwójnie przykro. Igrzyska to trochę nietypowa impreza, gdzie kluczowy jest tak naprawdę ćwierćfinał, wcześniejsze mecze mają zupełnie inny ciężar emocjonalny. Dlatego na taką imprezę reprezentacja zawsze powinna jechać jak najlepiej przygotowana z myślą tylko o jednym – tym nieszczęsnym ćwierćfinale.

Jak najlepiej przygotowana, czyli z najbardziej ogranymi siatkarzami?

Tak, drużyna powinna mieć też w swoich szeregach jak najwięcej doświadczonych zawodników. Dowodem na to są wyniki Rosji, Włoch czy Stanów Zjednoczonych. Nawet Brazylia potrafiła odkurzyć 41-letniego Sergio. Doświadczenie naprawdę popłaca.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...