Reklama

Jeden głupi remis, a tyle strat. W Zabrzu zapłacą słony rachunek?

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

10 kwietnia 2018, 19:33 • 3 min czytania 12 komentarzy

Jednym meczem nie wygrywa się sezonu i jednym meczem się go nie przegrywa. To oczywiste. Nie ulega jednak wątpliwości, że w kluczowych okresach jedno konkretne spotkanie może w wielkim stopniu rzutować na całokształt. Przykłady? Gdyby Piast Gliwice nie stracił teraz w doliczonym czasie gola ze spalonego z Termaliką, zamiast na trzynastym miejscu byłby na jedenastym. Zamiast punktu przewagi nad strefą spadkową miałby ich aż cztery. Zamiast trzech meczów u siebie grałby cztery. Jeszcze bardziej jaskrawym przykładem prawdopodobnie będzie remis Górnika Zabrze z Sandecją.

Jeden głupi remis, a tyle strat. W Zabrzu zapłacą słony rachunek?

Drużynie Marcina Brosza – w porównaniu z pierwszą rundą – wiosną idzie jak po grudzie. Na boisku wygrała tylko raz, za to jej zmorą stały się remisy. W tym roku łupem z rywalami dzieliła się już pięć razy. Wygląda na to, że zdecydowanie najkosztowniejsze będą dwa punkty stracone 31 marca na własnym stadionie z beniaminkiem z Nowego Sącza.

Mimo że dołek formy Górnika był już wtedy wyraźnie widoczny i tak traktowano go jako zdecydowanego faworyta. Trudno, żeby było inaczej, skoro Sandecja przyjeżdżała po dziewiętnastu meczach bez zwycięstwa, a w 2018 roku zdążyła dwa razy zremisować i pięć razy przegrać. Przy Roosevelta jednak zasłużenie wywalczyła cenne „oczko”. Zabrzanom nie szło, przegrywali, potem jednak w kilku minut wyszli z 0:1 na 2:1. Wydawało się, że zwycięstwo – wymęczone bo wymęczone – ale będzie. Nic z tego. Goście sprawnie pokopali prawą stroną, podanie Jakuba Bartosza, strzał Aleksandyra Kolewa i 2:2. Ten moment nieuwagi prawdopodobnie będzie wyjątkowo słono kosztował Igora Angulo i spółkę. Dlaczego?

Gdyby Górnik zrobił swoje i wygrał z największym chłopcem do bicia w tym sezonie, na starcie grupy mistrzowskiej byłby na czwartym miejscu – przed Wisłą Płock, z którą ma lepszy bilans w dwumeczu. Czwarta a piąta pozycja w tym przypadku robi gigantyczną różnicę. Zabrzanie zamiast czterech meczów u siebie mają tylko trzy, co przy ich imponującej frekwencji oznacza spore straty w budżecie. A te trzy domowe spotkania rozegrają z rywalami najmniej atrakcyjnymi (obie Wisły i Korona Kielce). Jagiellonię, Lecha i Legię (plus Zagłębie) mają na wyjazdach. W fazie zasadniczej Górnik z tych czterech delegacji przywiózł… zero. Nic. Jajco. 1:2 w Białymstoku, 2:3 w Lubinie, 0:1 w Warszawie, 1:3 w Poznaniu. Jeśli ten trend zostanie podtrzymany, w Zabrzu mogą zapomnieć o europejskich pucharach (chyba że wyeliminują Legię w półfinale PP), a to mógłby być główny magnes zatrzymujący na nowy sezon przynajmniej część kluczowych postaci zespołu.

Straty sportowe widać na pierwszy rzut oka, ale liczbę pieniędzy, które spalił zabrzanom swoim golem Kolew trudno nawet oszacować. Minus jeden mecz u siebie, czyli straty z dnia meczowego, plus jeden mecz na wyjeździe, czyli dodatkowe koszty wokół organizacji wyjazdu. Do tego ani jednego spotkania na własnym terenie z drużynami z podium (Wisła Płock będzie miała jedno takie spotkanie).

Reklama

A wszystko przez jeden frajerski remis.

Inna sprawa, czy Marcin Brosz w razie rozczarowań w pierwszych 2-3 meczach grupy mistrzowskiej nie skupi się już na szykowaniu gruntu pod następne rozgrywki. Latem na pewno kilka ważnych ogniw straci i niekoniecznie wszystkie pieniądze z tych transferów będą do wydania na następców. Oznacza to, że luki musi wypełnić młodzież, która teraz pozostaje jeszcze w cieniu. Ogrywanie jej przy pewnym utrzymaniu byłoby logicznym posunięciem i przynajmniej tutaj w klubie z Roosevelta mogą szukać pozytywów. Z drugiej strony… Czy naprawdę da się grać jeszcze młodszymi piłkarzami?

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...