Reklama

Grunt to rodzinka – koksiarze z ojca na synów

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

08 kwietnia 2018, 15:58 • 6 min czytania 8 komentarzy

Raimondas Rumsas to jeden z najlepszych kolarzy, którzy w ostatnich latach jeździli po polskich szosach. Największe sukcesy odnosił jednak gdzie indziej – w 2002 roku uplasował się nawet na 3. miejscu w klasyfikacji generalnej Tour de France. Po latach trudno traktować jego sukcesy poważnie – wszystko za sprawą udowodnionego mu dopingu. Kolarz był tylko wierzchołkiem góry lodowej – w proceder zaangażowana była także… jego żona. Na tym historia wcale się nie kończy, bo po latach w ślady ojca poszli także synowie – z tragicznym skutkiem.

Grunt to rodzinka – koksiarze z ojca na synów

W tej sprawie jest wiele wątków, ale wszystko co interesujące rozpoczęło się pod koniec lipca 2002 roku. Peleton kończył ostatni etap, a Edita Rumsiene niedaleko Chamonix właśnie szykowała się do przekroczenia granicy. Jej mąż po raz pierwszy brał udział w słynnym Tour de France i był liderem grupy Lampre. Spisywał się nadspodziewanie dobrze i w klasyfikacji generalnej ostatecznie finiszował przed takimi asami jak Santiago Botero i Roberto Heras. Trzecie miejsce zajął kolarz, który jeszcze kilka lat wcześniej był jedną z gwiazd polskiej grupy Mróz.

Walizka koksu dla chorej teściowej

Cieniem na największym sukcesie litewskiego kolarstwa w XXI wieku położyła się jednak szczegółowa kontrola. Okazało się, że małżonka Rumsasa przewoziła przez granicę torbę pełną smakołyków. Kortyzol, EPO, testosteron, hormon wzrostu, sterydy anaboliczne – do wyboru, do koloru. W sumie znaleziono 35 substancji – zidentyfikowanie niektórych z nich zajęło policji kilka tygodni! Tłumaczenie zatrzymanej było nie mniej kuriozalne niż zawartość bagażu. Wszystko miała wieźć do… chorej matki, która czekała na nią w ojczyźnie.

Od początku do końca przejechałem ten Tour w sposób czysty i uczciwy. To jakieś nieporozumienie. Leki były wiezione na Litwę do mojej teściowej. Moja żona nie jest lekarzem i nie dostarcza mi żadnych środków. Jeździ ze mną na wyścigi, bo jest po prostu moją największą fanką – tłumaczył dość nieporadnie Rumsas.

Reklama

Wszystko fajnie, tylko w czym właściwie poczciwej teściowej miały pomóc hormon wzrostu i EPO? Tu niestety nie udało mu się przedstawić logicznej teorii. Rumsas wybrał starą jak świat strategię – zaczął rżnąć głupa i odcinać się od swojej „największej fanki”.

Nigdy nic przed sobą nie ukrywamy. Jeśli prawdą jest, że moja żona przewoziła te wszystkie środki, to kiedy wyjdzie z aresztu będziemy musieli poważnie porozmawiać. Liczę, że mi to wszystko wyjaśni – mówił sportowiec i do dziś nie wiadomo, jak udało mu się wygadywać takie dyrdymały z kamienną twarzą.

W 2002 roku sprawa rozeszła się po kościach. Pozostał niesmak, ale wtedy nikomu nic nie udowodniono. Rumsas lamentował, że podczas wyścigu wielokrotnie badano go na obecność dopingu i żaden z tych testów nie dał pozytywnego wyniku. W sumie miał rację, ale warto jednak pamiętać, że tamten Tour wygrał Lance Armstrong. On także był wtedy badany, ale nikt po prostu nie chciał go przyłapać na niedozwolonym wspomaganiu.


W przypadku Litwina po latach również nie sposób mówić o jakichkolwiek wątpliwościach – na dopingu oficjalnie wpadł kilka miesięcy później podczas Giro d’Italia. Wrócił po roku banicji, ale sukcesy odnosił już tylko na poziomie krajowym. W 2005 roku oboje z żoną zostali skazani na 4 miesiące więzienia w zawieszeniu za przemyt niedozwolonych substancji w 2002 roku. Co ciekawe, na jeszcze więcej (rok więzienia w zawieszeniu na pięć lat) skazano w tej samej sprawie… polskiego lekarza. Krzysztof Ficek miesiąc przed wpadką miał spotkać się z żoną Rumsasa i opisać jej… jakie dokładnie środki mu przywiozła. W skrócie – pani Edita wyłożyła na stół torbę pełną niespodzianek i pytała po kolei: „a co to? A to? A z tamtym co się robi?”. Pytanie nasuwa się samo – w jaki sposób weszła w posiadanie tych substancji?

Nie popełniłem żadnego przestępstwa. Znalezione przez celników druczki specyfikacji lekarskich dotyczyły środków, które są w Polsce dozwolone i legalne. Ponadto wypisałem je legalnie i oficjalnie w Polsce, a skazał mnie za to francuski sąd. Gdzie jest zatem moja wina? – pytał profesor Ficek, znany specjalista medycyny sportowej, który w długiej karierze pracował między innymi z kadrą polskich hokeistów.

Jaki ojciec, tacy synowie

Reklama

Sprawa pozostałaby pewnie jedną z wielu kuriozalnych i smakowitych dopingowych ciekawostek, gdyby nie to to, co po latach spotkało synów Rumsasa. Raimondas junior urodził się w 1994 roku, Linas rok później. Obaj chcieli pójść w ślady ojca i byli obiecującymi juniorami. Młodszy – młodzieżowy mistrz Litwy – pierwsze kroki w świecie zawodowców stawiał w barwach włoskiej grupy Altopack-Eppela. Nazwa może wiele nie mówić, ale wbrew pozorom jest w tej historii ważna.

Wstrząs przyszedł 2 maja 2017 roku – 21-letni Linas zasłabł i trafił do szpitala, gdzie po dwugodzinnej reanimacji zmarł. Przyczyną zgonu była niewydolność serca, którą szybko w trakcie śledztwa połączono z sięganiem po doping. Okazało się, że kolarz z podobnymi objawami został przyjęty do szpitala dzień przed tragedią, ale po testach wypuszczono go do domu.

Śledztwo przyniosło zaskakujące rezultaty. W gronie podejrzanych znalazł się… Rumsas senior, który po zakończeniu kariery odnalazł się jako prezes klubu Altopack-Eppela – tego samego, w którym jeździł jego syn. Były kolarz wraz z trzema innymi osobami miał brać udział w obrocie środkami dopingującymi. Ostatecznie śledczy aresztowali kilka innych osób, ale dla wszystkich można znaleźć jeden wspólny mianownik – pracowali dla tego samego zespołu i dopingiem zdecydowanie się nie brzydzili.

O kim mowa? O Luce Franceschim (właściciel klubu), Elso Fredianim (były dyrektor sportowy), Andrei Bianchim (farmaceuta) i Michele Violi (były trener). W gronie podejrzanych znalazło się znacznie więcej osób, jednak te wymienione wyżej zostały objęte aresztem domowym. Szefowi grupy zarzucano, że gorliwie namawiał swoich zawodników do stosowania dopingu – zwłaszcza hormonu wzrostu i opioidowych środków przeciwbólowych. Osobiście miał także dostarczać odpowiednie substancje w niemożliwych niemal do wykrycia mikrodawkach.

Trudno uwierzyć, by pracujący w takim środowisku Rumsas senior o niczym nie wiedział. Tym bardziej, że w 2012 roku – w samym środku dopingowego zamieszania z Armstrongiem – w bardzo ciekawy sposób mówił o potrzebie wprowadzenia nowych regulacji.

Kolarstwo musi się zmienić. Jeśli sprawy będą dalej szły w tym kierunku, to nic dobrego z tego nie wyniknie. U władzy są ludzie, którzy muszą się trochę zastanowić nad tym, co robią. Nie mówię o USADA ani o nikim konkretnym. Po prostu ich podejście jest złe i to ciągnie się od lat. Nikt konkretny nie jest winny, albo winni są wszyscy, albo nikt – tłumaczył.

Przekładając te słowa z języka dopingowego na polski – trudno odebrać je inaczej niż jako zawoalowaną próbę tłumaczenia dopingowiczów – w tym także siebie. W tragicznej historii Rumsasów to jednak nie koniec przedziwnych zwrotów akcji. We wrześniu 2017 roku – kilka miesięcy po śmierci Linusa – we własnym domu w Toskanii włoskie służby antydopingowe (CONI) na dopingu przyłapały… Raimondasa juniora.

Młody kolarz miał się faszerować hormonem wzrostu. W jego mieszkaniu i samochodzie znaleziono także wiele innych dających do myślenia substancji. I jeśli coś może być w dzisiejszych czasach w ogóle świadectwem moralnej degrengolady, to chyba właśnie to. Jak zdemoralizowane musiało być to środowisko, skoro kilka miesięcy po powiązanej ze stosowaniem dopingu śmierci młodszego brata drugi z synów Rumsasa bez żadnych skrupułów wrócił do koksowania?

Proces nie trwał długo – w styczniu 2018 roku było już po wszystkim. Raimondas junior został zdyskwalifikowany na cztery lata. Jego rodzice wcześniej tłumaczyli, że z substancji znalezionych w ich domu „będą tłumaczyć się w odpowiednim czasie i przed odpowiednimi ludźmi”. Po latach warto wrócić do wymownych słów ojca, który w 2012 roku został zapytany o to, czy jego synowie dołączą do czystszego peletonu niż ten, w którym sam jeździł.

Wszystko zależy od człowieka – jego edukacji i tego jak został wychowany. Zaczyna się od dziecka – wtedy najwięcej do powiedzenia mają rodzice, potem pojawiają się trenerzy i tak dalej. Najważniejsze jest edukowanie we wczesnym wieku. Potem, gdy zawodnicy mają 18 lub 21 lat, sami decydują i wybierają własną ścieżkę – stwierdził. Cóż, być może to rzeczywiście kwestia wychowania, bo synowie Raimondasa Rumsasa wybrali dokładnie taką samą ścieżkę, jak ich ojciec.

KACPER BARTOSIAK

foto: newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

8 komentarzy

Loading...