Reklama

Gdańska masakra portugalskim napastnikiem

redakcja

Autor:redakcja

07 kwietnia 2018, 21:06 • 3 min czytania 13 komentarzy

Piłka jest okrągła, bramki są dwie, a derby rządzą się swoimi prawami. Uniwersalne piłkarskie mądrości kolejny raz dały o sobie znać. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Arka przerwie wreszcie haniebną passę meczów bez zwycięstwa w derbach Trójmiasta. Tymczasem – jak na ironię – żółto-niebiescy zebrali być może najboleśniejszy derbowy oklep w historii.

Gdańska masakra portugalskim napastnikiem

Pierwsza połowa to było upokorzenie arkowców – z pewnością wielu kibiców z Gdyni pracuje w Gdańsku i długo nie będą mogli spojrzeć kolegom-lechistom w oczy. Do przerwy 4:0 – to była Lechia na miarę swojego ofensywnego potencjału, którego nie wykorzystywała przez cały obecny sezon. Dynamiczna, waleczna, grająca z poświęceniem, ale i polotem. Zupełnie zdemolowali Arkę kontratakami, po których padały kolejne bramki. Peszko i i Haraslin robili co chcieli na skrzydłach, Sławczew i Łukasik dominowali w środkowej strefie, Lipski był wszędobylski i inteligentnie podawał, a Flavio Paixao nie pozostawiał złudzeń Steinborsowi. Potwierdził, że portugalscy bliźniacy mają patent na Arkę. Pod nieobecność Marco, odsuniętego od zespołu, wziął na siebie ciężar strzelania bramek i zapisał się w historii Lechii derbowym hattrickiem, obok takich legend trójmiejskiej piłki jak Jerzy Kruszczyński, zresztą obecny na trybunach i obserwujący wspaniały popis swojego następcy.

Wracając do nieco pechowego Steinborsa – bramkarz Arki to jej jedyny zawodnik, o którym można z czystym sumieniem powiedzieć po pierwszej części gry jakiekolwiek dobre słowo. Robił co mógł, ale nec Hercules contra plures. Jego koledzy się po prostu skompromitowali. Defensywa żółto-niebieskich zupełnie nie reagowała na ruchy rywali, wcielili się raczej w rolę widzów, niż zawodników. Środek pola został oddany bez walki, a pałętający się z przodu Szwoch i Jankowski nie potrafili utrzymać się przy piłce, nie zawiązując żadnych groźnych akcji pod bramką Kuciaka. To miała być Arka w wersji derbowej, na dodatek napompowana przez Leszka Ojrzyńskiego? Żółto-niebiescy nie zagrali nawet jednej setnej tego, co ostatnio przeciwko Legii. To nie do wiary, żeby zagrać tak słabo z własnej, nieprzymuszonej woli.

Scenariusz drugiej połowy to już klasyka, jeżeli chodzi o mecze z tak olbrzymią przewagą jednej ze stron do przerwy. Lechia odpuściła, starając się po prostu kontrolować grę i nie dopuszczać rywali zbyt blisko swojej bramki. Ta misja niespecjalnie się udała, ponieważ goście z czasem przejęli inicjatywę i z minuty na minutę coraz częściej pogrywali w okolicy szesnastki Lechii. Arkowcy chcieli za wszelką cenę odzyskać twarz i na osłodę zanotowali dwa trafienia. Najpierw Luka Zarandia, chyba najlepszy zawodnik przyjezdnych w tym meczu, oddał dość rozpaczliwy strzał po indywidualnej szarży prawą stroną pola karnego. Kuciak w zupełnie niepojętym przypływie litości postanowił tę szmatę przepuścić. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry zamieszanie podbramkowe wykorzystał wprowadzony po przerwie Esqueda i wpakował futbolówkę do siatki z najbliższej odległości. Prawdę mówiąc, to wszystko także działo się w strefie, która powinna być królestwem Kuciaka, choć wrzutka Szwocha była faktycznie przebiegła i kąśliwa.

Większe i mniejsze wpadki bramkarza Lechii nie zepsuły ani nastroju na trybunach, ani na pewno nie zmącą dobrego humoru w szatni. Piotr Stokowiec dostał to, o czym na pewno marzył – wiekopomny tryumf zespołu, efektowne zwycięstwo, na którym może budować morale drużyny. Morale, które będzie potrzebne na wysokim poziomie, ostatecznie Trójmiasto pozostaje we władaniu Lechii, lecz utrzymanie wciąż nie jest klepnięte. Z kolei Leszek Ojrzyński przegrywa trzecie derby i powodów do optymizmu ma raczej niewiele. Zamiast zaorać biało-zielonych i dać sobie szansę awansu do górnej ósemki, Arka zaliczyła dziejową klęskę. Jedyny plus pozostania w grupie spadkowej jest dla Arki taki, że będzie można relatywnie szybko zmazać tę piekącą, paskudną skazę na honorze.

Reklama

[event_results 438254]

Najnowsze

Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
1
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”
Ekstraklasa

Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Patryk Fabisiak
1
Kovacević ujawnił, jak upadł jego transfer do Benfiki. „Był problem z prowizją dla agenta”

Komentarze

13 komentarzy

Loading...