Reklama

Lechia ląduje tam, gdzie jej miejsce. W strefie spadkowej

redakcja

Autor:redakcja

31 marca 2018, 20:59 • 3 min czytania 46 komentarzy

Mamy wrażenie, że część kibiców Lechii i – co gorsza piłkarzy – nie dostrzegała realnego zagrożenia lądowaniem w strefie spadkowej. Czerwona kreska gdzieś tam była, wisiała jako groźba, ale w sumie nierealna, bo w lidze podobno są gorsze zespoły od biało-zielonych, bo to niemożliwe, by czwarty zespół sezonu 16/17 w rozgrywkach 17/18 wałęsał się na samym dnie. A jednak, po wygranej Bruk-Betu do meczu z Koroną gdańszczanie przystępowali z 15. lokaty i lepiej przed derbami nie będzie. Znów rywal nie pozwolił, by ekipa Stokowca wzięła choć część puli.

Lechia ląduje tam, gdzie jej miejsce. W strefie spadkowej

Ktoś powie: punktów nie ma, jednak można znaleźć w grze Lechii jakieś pozytywy. Rzeczywiście, druga połowa wyglądała w wykonaniu gdańszczan – szukamy dobrego słowa – znośnie? Poprawnie? Wszedł bowiem Peszko, który wniósł w ich szeregi sporo ożywienia, lewa strona boiska zaczęła żyć, bo z Mladenoviciem przypominała trupa. Do tego można zaliczyć gościom zmarnowaną okazję Vitorii, kiedy ten przestrzelił z kilku metrów, próbę loba zaserwowaną przez Flavio, bliską szczęścia. No, ale w gruncie rzeczy to jednak tyle, dużo mówi też statystyka: biało-zieloni przez cały mecz ani razu nie zatrudnili Alomerovicia celnym strzałem!

I jeśli więc za drugą połowę można przyjezdnym przyznać trójkę w skali szkolnej, to biorąc pod uwagę cały mecz, znów nie zdają do następnej klasy. Przez pierwsze 45 minut byli idealnym zobrazowaniem samych siebie w tym sezonie – wolni, nudni, bez grama chęci na cokolwiek. Jedynym pomysłem na atak była laga na Dawidka, tyle że Lechia nie ma Dawidka, ma Kuświka, mobilnego jak wóz z węglem bez kół, bo ktoś je wcześniej podpieprzył. Na tle Korony (tej z pierwszej odsłony) wyglądało to niezwykle nędznie. Zwróćcie uwagę na gola Cvijanovicia. Cebula wchodzi w szesnastkę, Flavio z Nunesem pozorują atak, idzie podanie, Vitoria jest zorientowany w sytuacji jak Francuz w angielskim, cyk, dostawka na pustaka.

Kielczanie naprawdę mogli się przed przerwą podobać. Trzeba wspomnieć jeszcze o groźnym strzale Gardawskiego albo o próbie Żubrowskiego z rzutu wolnego. Był w tym pomysł, był w tym polot. Brakowało tylko skuteczności i podwyższenia wyniku, a co za tym idzie, zamknięcia meczu. Zawalił z pewnością Cvijanović. Raz przeczytał go Kuciak, łatwo broniąc karnego, ale gdy sędzia zobaczył, że Vitoria zbyt szybko wbiegł w szesnastkę, nakazał powtórkę. Cóż z tego, skoro piłkarz Korony tym razem w ogóle nie trafił w bramkę… Aha, co do samej decyzji o podyktowaniu jedenastki – skłaniamy się ku temu, że była prawidłowa. Flavio wyskoczył, niby nie widział piłki, ale rękę wystawił z premedytacją, w taki sposób, by futbolówka jednak mogła go tam trafić.

Właściwie to jesteśmy zaskoczeni, że gospodarze odpuścili i pozwolili Lechii być choć trochę groźną w drugiej połowie. Takiego rywala trzeba pacnąć raz, drugi, trzeci i wrócić do własnych spraw. Kielczanie jednak spuścili z tonu, co gdańszczanie dość nieporadnie, ale jednak próbowali wykorzystać. Czy te 45 minut mogą być więc powodem do optymizmu dla kibiców Lechii? Czegoś łapać się trzeba, bo dno przepaści widoczne jest już zbyt wyraźnie.

Reklama

[event_results 433381]

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

46 komentarzy

Loading...