Reklama

Górniku, czy ci nie żal?

redakcja

Autor:redakcja

31 marca 2018, 18:59 • 4 min czytania 17 komentarzy

Sandecja Nowy Sącz pod wodzą Kazimierza Moskala zremisowała do tej pory zaledwie dwa mecze, co, przy pięciu porażkach, podawało pod wątpliwość reputację szkoleniowca, słynącego przecież z remisowania z kim i gdzie popadnie. Po szalonej drugiej połowie w Zabrzu, Moskalowi i jego Sandecji udało się wrócić na właściwie, remisowe tory. Choć były momenty, że zanosiło się to na porażkę, to na zwycięstwo.

Górniku, czy ci nie żal?

Zostawmy jednak na moment Sandecję, ponieważ pierwsza połowa – choć generalnie nie stała na zbyt wysokim poziomie – upłynęła pod dyktando zabrzan. Górnik pozwolił rywalom na dwa, góra trzy wyjścia pod bramkę Wojciecha Pawłowskiego, a godny wspomnienia jest chyba tylko strzał z dystansu Patrika Mraza, wyłapany przez Pawłowskiego z właściwą temu keeperowi solićnością. Goście mieli kilka szans, żeby skontrować Górnika, ale prawie za każdym razem ich akcje rozpadały się wskutek kiepskiego przyjęcia piłki, albo zupełnie niedokładnego podania. Patrzyło się na to z mieszaniną rozbawienia i zniesmaczenia.

Ale podopieczni Marcina Brosza gonili za golem znacznie intensywniej, a najbliżej szczęścia był Igor Angulo, rozpaczliwie poszukujący strzeleckiego przełamania. Najpierw zmarnował świetną prostopadłą piłkę, zabierając się do strzału z taką opieszałością, że ryzykownym wślizgiem sytuację zdążył wyczyścić powracający Szufryn. Kapitan gości trochę się zagotował, sytuacja była stykowa, ale koniec końców – czysta. Później Hiszpan udowodnił, że nigdy nie będzie napastnikiem tego samego kalibru co Diego Armando Maradona, Rafał Siemaszko czy Thierry Henry. Po dośrodkowaniu Damiana Kądziora wyskoczył do futbolówki szczupakiem, ale zamiast uderzyć głową, pacnął piłkę ręką i ta wtoczyła się do siatki pomiędzy nogami zdezorientowanego Gliwy. Sędzia Szymon Marciniak zweryfikował jeszcze sytuację na ekranie i wlepił napastnikowi zasłużoną żółtą kartkę. Choć mamy Wielką Sobotę, to o „ręce Boga” mowy być nie mogło.

Jakby tej nieskuteczności Angulo było mało, na zabrzan spadły kolejne kłopoty. Już w początkowej fazie meczu z kontuzją szedł Michał Koj, natomiast w samej końcówce pierwszej połowy groźnie wyglądającego urazu nabawił się Łukasz Wolsztyński, być może najlepszy ofensywny zawodnik Górnika w tym meczu. Nie było kontaktu z przeciwnikiem, źle postawił stopę, upadł i już się więcej nie podniósł. Grymas bólu na jego twarzy nie zwiastuje nic dobrego.

Kiedy wydawało się, że po zmianie stron przebieg meczu nie ulegnie zmianie, to w 56. minucie na szalony rajd lewą stroną zdecydował się Pavlo Ksenz. Śmignął po skrzydełku niczym ksiądz między kościelnymi ławkami święcąc koszyczki, opędzlował prostym zwodem jednocześnie Ambrosiewicza i Matuszka, po czym wyłożył piłkę Wojciechowi Trochimowi, a rezerwowy Sandecji szybko udowodnił, że opłacało się go wpuścić na boisko. Z najbliższej odległości, w ładnym stylu wpakował piłkę do siatki. Sandecja jeszcze chwilkę przeważała, niejako siłą inercji spychając gospodarzy do defensywy, lecz Górnik prędko odzyskał kontrolę nad grą i, za sprawą innego rezerwowego, zaaplikował przeciwnikom dwa szybkie ciosy prosto na szczękę. Tym kluczowym zmiennikiem okazał się Dani Suarez. Hiszpański obrońca najpierw sprytnie podstawił się pod faul w polu karnym przeciwnika, a Alexandru Benga łyknął tę zagrywkę jak młody pelikan i popchnął rywala na murawę. Igor Angulo na szczęście wykorzystał jedenastkę, bo kto wie, do jakich jeszcze zagrywek by się posunął, gdyby nadal nie zdobył wymarzonego gola na przełamanie. Nie minęło nawet pięć minut, a Górnik już prowadził – zamieszanie w polu karnym tym razem osobiście zamienił na gola Suarez, korzystając ze sprytnego wybloku Urynowicza.

Reklama

W końcówce spotkania oba zespoły zapomniały o atmosferze świątecznego lenistwa, tak widocznej w pierwszej odsłonie. W niepamięć poszły też założenia taktyczne i zachowawcza strategia. Górnik i Sandecja pograły cios za cios, a uderzenie na wagę jednego punktu wyprowadził w 82. minucie Aleksandar Kolev. Wszędobylski Trochim ładnie rozprowadził akcję do skrzydła, tam rozpędził się Jakub Bartosz (który chyba przez cały mecz gromadził siły na tę jedną, jedyną akcję) i płasko wystawił futbolówkę do Bułgara, zaś ten dopełnił formalności. Górnik jeszcze próbował, Sandecja jeszcze szukała kontrataku, ale to by było na tyle. Wszystkim tym, którzy wyłączyli telewizor po pierwszych czterdziestu pięciu minutach i poszli na sobotni spacer – co było zachowaniem całkiem rozsądnym – na pewno opadnie szczęka, kiedy zerkną na końcowy wynik.

Marcin Brosz ma powody do wściekłości. Nie dość, że stracił dwóch zawodników (plus pajacujący Angulo za kartki), to jeszcze frajersko stracił punkty z przeciwnikiem, którego Górnik trzymał pod butem przez jakieś trzy czwarte mecze. Z kolei Kazimierzowi Moskalowi udało się wreszcie podzielić z rywalem punktami, zatem jutro ze zdwojoną błogością będzie mógł przy rodzinnym stole podzielić się z domownikami jajeczkiem.

[event_results 433289]

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

17 komentarzy

Loading...