Reklama

Pierwszoligowcy budzą się z zimowego snu

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2018, 21:19 • 4 min czytania 3 komentarze

Podbeskidzie popisało się nie lada wyczynem. Przez większość czasu gry znajdowało się na połowie Stomilu, ale zagrożenia było z tego mniej więcej tyle, ile mięsa w parówkach. Przez długi czas wydawało się, że zadowoleni po tym spotkaniu będą jedyni kibice, którzy nie bujali w obłokach, nastawiając się na antyfutbol w najgorszym wydaniu. No bo jednak kilka wymęczonych strzałów Podbeskidzia, jakby za oddanie wypieszczonego uderzenia groziła chłosta, i jedna nieśmiała kontra Stomilu to trochę za mało. Tuż przed końcem bielszczanie wykorzystali jednak bardzo kontrowersyjny rzut karny i zgarnęli trzy punkty.

Pierwszoligowcy budzą się z zimowego snu

Poziom tego spotkania był taki, że musimy wyróżnić Miłosza Kozaka za to, że chociaż próbował. Fakt, że nieudolnie, ale jednak próbował. Jego wigor, przede wszystkim w pierwszej połowie, pozwolił nam obejrzeć pierwszą i ostatnią groźną akcję w tym spotkaniu, z wyjątkiem mocno naciąganego rzutu karnego pod sam koniec. Sierpina dośrodkował idealnie z lewej strony. Kozak mógł zapytać bramkarza, w który róg załadować mu piłkę, ewentualnie zdjąć pajęczynę z okienka. Jak się zapewne domyślacie, nie silił się na tego typu triki i po prostu uderzył w trybuny.

Poza tym gospodarze ograniczali się do klepania na połowie rywali. Zwykle kończyło się na trzech-czterech podaniach, po których piłka wychodziła na aut. Do gry wprowadzali ją olsztynianie, oddawali przeciwnikom i tak nam mijał czas. Stomil wyszedł tak naprawdę z jedną kontrą. Sierpina niedokładnie wrzucił piłkę w pole karne, przejęli ją rywale, urwał się Lech, który próbował dograć w pole karne do Siemaszki. Na posterunku był jednak Leszczyński, który bez problemu wygarnął mu piłkę spod nóg. Chcielibyśmy, ale trudno zaliczyć ten zryw do kategorii „groźne”.

Nie wiemy, czy Stomil tak zszokowały pierwsze przebieżki po naturalnej murawie w tym roku, ale nie przypominamy sobie, żeby w jakieś fazie tego meczu udało mu się wymienić kilka celnych podań. Z drugiej strony Podbeskidzie, które starało się grać skrzydłami, ale każda wrzutka albo przelatywała przez całe pole karne, albo lądowała w rękach bramkarza. Sabala w pewnym momencie był tak poirytowany swoją indolencją strzelecką, że zamiast w bramkę wycelował w… tablicę świetlną. Serio.

Mówiąc mocno eufemistycznie, nie rozpieścił nas ten mecz. Ozdobą spotkania pojedynek Bucholca z Sierpiną, który przypominał wyprzedzanie tirów na autostradzie. Obrońca Stomilu blokował skrzydłowego Podbeskidzia. Ten próbował go minąć, w pewnym momencie wskoczył mu na plecy… a wszystko działo się poza główną akcją.

Reklama

Gorąco zrobiło się dopiero w końcówce. Sędzia podyktował jedenastkę po domniemanej ręce w polu karnym obrońcy przyjezdnych, Wiktora Biedrzyckiego. Nikt go nie atakował ani nie naciskał, ale piłka po koźle trafiła go w bark. Właśnie, w bark. O rzucie karnym nie mogło być mowy, ale sędzia podjął inną decyzję. Bramkę zdobył Sabala, a kilka sekund przed gwizdkiem arbiter powinien wskazać na wapno po ewidentnym zagraniu ręką Modelskiego. Jednak nie zrobił tego i zakończył ten marnej jakości mecz.

Dwie kontrowersyjne decyzje w końcówce, niestety, wypaczyły wynik tego spotkania. Podbeskidzie uciekło od strefy spadkowej na odległość dziewięciu punktów, a Stomil się w niej urządził. Miejmy nadzieję, że poziom tego spotkania to był jakiś wypadek przy pracy. Wczoraj oglądaliśmy bardzo dobre zawody w Legnicy, a dzisiaj taki paździerz. Idzie zwariować.

Podbeskidzie – Stomil 1:0

1:0 90′ Sabala

*

Ciekawsze widowisko obejrzeli  kibice w Tychach, choć ten mecz też nikogo nie powalił poziomem. Dwa rzuty karne i całkiem intensywna końcówka zapewniły jednak trochę emocji, po które przecież przychodzi się na stadion.

Reklama

O GKS-ie Tychy, który zimą przeszedł kolejną rewolucję kadrową, przed rozpoczęciem meczu ciężko było powiedzieć cokolwiek sensownego. Wzmocnienia, owszem, robiły wrażenie, ale śląski klub w ostatnich sezonach przyzwyczaił do przeprowadzania wielkich zmian, z których nic później nie wynika. Co innego Chrobry Głogów, który w składzie dokonał raczej kosmetycznych zmian i wiosną cały czas powinien być solidną pierwszoligową drużyną.

Tę solidność było zresztą widać na boisku, zwłaszcza w pierwszych minutach meczu, kiedy goście w pełni kontrolowali grę. Z czasem ogarnęli się też „Tyscy”, u których szczególną ochotę do gry mieli Zapolnik i Grzeszczyk. Pierwszy z nich w 28 minucie wywalczył rzut karny dla GKS-u pewnie wykorzystany właśnie przez Grzeszczyka. Kilka minut później na 2:0 podwyższył Daniel Tanżyna, który wykorzystał dośrodkowanie Grzeszczyka z rzutu rożnego. Goście próbowali się jeszcze odgryzać, ale w bramce GKS-u pewnie spisywał się Konrad Jałocha.

Początek drugiej połowy byłby pewnie do zapomnienia, gdyby nie Michał Fidziukiewicz, który we własnym polu karnym zapomniał, jakie zasady obowiązują w futbolu i zagrał piłkę ręką. Chwilę później Jałocha mógł wciągać piłkę z siatki po celnym uderzeniu Mateusza Machaja. Im bliżej było końca meczu, tym działo się więcej. Chrobry szukał bramki wyrównującej, GKS próbował zamknąć mecz, ale w kluczowych momentach piłkarzom brakowało albo spokoju, albo umiejętności.

GKS Tychy – Chrobry 2:1

Grzeszczyk (k) 30, Tanżyna 36 – Machaj 50.

*

Pozostałe mecze:

Pogoń Siedlce – Zagłębie Sosnowiec 0:1

Szymon Lewicki 52

Górnik Łęczna – Wigry Suwałki 0:1

Klimala 28

Najnowsze

Hiszpania

Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”

Patryk Fabisiak
0
Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”
Anglia

Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo

Bartosz Lodko
1
Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo

Komentarze

3 komentarze

Loading...