Reklama

Adam „El Profesor” Kszczot znów dał lekcję swoim rywalom

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

03 marca 2018, 21:51 • 2 min czytania 3 komentarze

Nie każdy wie, że Adam Kszczot oprócz lekkiej atletyki, uwielbia też majsterkowanie. Jeśli w domu jest coś do zrobienia, od razu biegnie tam z młotkiem i śrubokrętem. I wygląda na to, że wkrótce będzie musiał zrobić sobie nową gablotę na medale, bo właśnie doszedł mu kolejny – został halowym mistrzem świata. Dzięki niemu przed ostatnim dniem mistrzostw w Birmingham biało-czerwony koszyk nie jest pusty.   

Adam „El Profesor” Kszczot znów dał lekcję swoim rywalom

Mamy generalnie dwa typy biegaczy na 800 metrów: szybkościowo-wytrzymałościowych, którzy lubią biegi bardzo szybkie na początku, ale potem zmagają się z „powolną śmiercią” oraz typowo wytrzymałościowych, na dwa równe koła. Widzisz, a ja mogę biegać i to, i to! – śmiał się Kszczot w wywiadzie dla Weszło, kiedy pytaliśmy go, dlaczego jego konkurencja to taka rzeźnia i dlaczego często udaje mu się wykiwać rywali.

I ta sztuka znów mu się udała. Nasz dwukrotny wicemistrz świata na stadionie, który od początku tegorocznego sezonu halowego objeżdża rywali jak chce, ponownie zrobił swoją słynną „przyczajkę” biegnąc przez większość dystansu pod koniec stawki. I ponownie włączył swoje turbo w idealnym momencie. Ostatnie okrążenie wyglądało trochę tak, jakby francuskie TGV wyprzedzało nasze Intercity. Kszczot w czasach szkolnych miał ksywkę „mała bida”, ale dziś w Anglii to nie on wyglądał biednie na bieżni.

Jest złoto, chociaż trzeba przypomnieć, że nasz najlepszy 800-metrowiec zadanie miał nieco ułatwione. Jego najgroźniejszy rywal Kenijczyk Emmanuel Kipkurui Korir nie dotarł na Wyspy, ponieważ przez błąd systemu nie dostał wizy do Wielkiej Brytanii… Tak czy inaczej, w końcu. W końcu Kszczot wybiegał złoto, bo do tej pory z Halowych Mistrzostw Świata przywoził srebro (2014) i brąz (2010).

Zrzut ekranu 2018-03-03 o 21.25.33

Reklama

Dobrze, że ten worek z medalami w końcu udało się rozwiązać, bo sobota w Birmingham była dla nas momentami ciężkostrawna.

Niby obie nasze sztafety 4×400 m awansowały do niedzielnych finałów, a Justyna Święty-Ersetic finał 400 m skończyła na czwartym miejscu, ale już kulomioci – gdzie mieliśmy prawo myśleć o medalu – robili tylko za dekorację. Świeżo upieczony rekordzista Polski Konrad Bukowiecki pchał kulę trochę niezdarnie, bo przystąpił do rywalizacji z kontuzją ręki, co było widać jak na… dłoni. Trudno więc jednak tak do końca narzekać na jego ósme miejsce. Michał Haratyk z kolei dopiero dziesiąty. Do tego do finału 800 m nie awansowała Angelika Cichocka, bo jak powiedziała, jedna z rywalek z którą się przepychała, „wyprowadziła ją z równowagi”. No średnio.

Oby jutro było lepiej, a szans na to będzie kilka. Ostatniego dnia mistrzostw czekają nas finały wspomnianych sztafet, a także skoku o tyczce (Lisek i Wojciechowski) oraz 1500 m (Lewandowski).

Fot. newspix.pl  

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...