Reklama

Denis rozrabiaka. Co wydarzyło się pod K2?


Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

28 lutego 2018, 17:10 • 8 min czytania 28 komentarzy

Szalony atak czy… nietypowe pożegnanie? Wszyscy zadają sobie pytanie, co tak naprawdę chciał zrobić Denis Urubko, uczestnik polskiej wyprawy na K2 (8611 m). Z godziny na godzinę wiemy coraz więcej – w sobotę doświadczony wspinacz ruszył w pojedynkę do góry, zostawiając w bazie nawet radio. W poniedziałek pojawił się z powrotem i… zakończył udział w zimowej ekspedycji.

Denis rozrabiaka. Co wydarzyło się pod K2?


„Denis Urubko, zgodnie ze swoimi przekonaniami dotyczącymi końca sezonu zimowego, postanowił opuścić wyprawę. Decyzja ta została zaakceptowana przez uczestników wyprawy, którzy nie widzieli dalszej możliwości współpracy z Denisem po jego samodzielnej próbie zdobycia wierzchołka” – poinformowano w enigmatycznym komentarzu. O więcej szczegółów poprosiłem Michała Leksińskiego, rzecznika prasowego zimowej narodowej wyprawy na K2.

„Po zejściu do bazy Denis Urubko wypoczywał w swoim namiocie, a następnie podczas kolacji w mesie nastąpiła rozmowa Denisa zarówno z Kierownikiem Wyprawy Krzysztofem Wielickim, jak również zespołem. Rozmowa przebiegła w sposób rzeczowy, a po jej zakończeniu otrzymaliśmy informację, że Denis opuszcza wyprawę, natomiast zespół akceptuje tę decyzję akcentując jednak, iż jest to spowodowane brakiem możliwości dalszej współpracy z Denisem podczas wyprawy na K2” – poinformował Leksiński.

Powiedzieć, że sytuacja rozwija się dynamicznie, to nie powiedzieć nic. Jeszcze przed miesiącem Urubko był jednym z „polskich bohaterów”, którzy przerwali własny atak, by ratować uwięzionych pod szczytem Nanga Parbat. To właśnie 44-latek wspólnie z Adamem Bieleckim stworzył dwuosobowy zespół, który wyszedł na spotkanie schodzącej Francuzce Elisabeth Revol. Wyczerpanemu dużo wyżej chorobą wysokościową Tomaszowi Mackiewiczowi pomóc już nie mogli. Wciąż – heroiczna szarża odbiła się szerokim echem na całym świecie.

Dziś dla wielu przestał być bohaterem. „Polacy mają dość Rosjanina Urubko!” – trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę jeden z tytułów w polskich mediach – nad autorami spuśćmy może zasłonę milczenia. Wystarczy dodać, że jeszcze niedawno ten sam portal miał pretensje do zagranicznych mediów o niewystarczające podkreślanie „polskości” ratowników spod Nanga Parbat.

Reklama

Przed kilkoma tygodniami wszyscy uczestnicy wyprawy na K2 potrafili przedłożyć życie innych ponad własne cele. Jak na ironię teraz może się wydawać, że Urubko zrobił coś zupełnie odwrotnego – naraził na niebezpieczeństwo pozostałych członków ekipy w myśl własnego światopoglądu. „Musimy być przygotowani na to, że może się zdarzyć coś złego i będziemy musieli pracować” – komentował na gorąco Wielicki. Rzeczywiście – gdyby wspinaczowi coś się stało, to akcja ratunkowa w  fatalnych warunkach pogodowych bez możliwości bezpośredniego kontaktu byłaby niezwykle trudna.

A może to wcale nie był atak? Bogusław Magrel – przyjaciel Urubki i szef Polskiego Klubu Alpejskiego – nakreślił inny scenariusz. Według jego wersji wspinacz wyszedł… pozbierać sprzęt i na swój sposób „pożegnać się” z górą. Miał doskonale znać prognozy i wiedzieć, że atak jest po prostu niemożliwy do zrealizowania. Jak udało nam się dowiedzieć, podczas samotnej szarży Urubko dotarł na wysokość około 7600 metrów, zbliżając się tym samym do własnego rekordu wysokości zimą na K2, który ustanowił w 2003 roku.

Bez serc, bez ducha, bez wi-fi…

W poniedziałek Urubko pojawił się w bazie. Kadry pokazujące pakującego się wspinacza przemawiały do wyobraźni – podobnie jak kolejne informacje z bazy. Okazało się, że pozbawiono go… dostępu do internetu. „Denis w czasie wyprawy wysyłał do różnych mediów krytyczne informacje o naszej wyprawie i o jej uczestnikach i nie widziałem powodu, by korzystając z naszego serwisu kontynuował swoje subiektywne opinie” – stwierdził Wielicki. Mimo to rzecznik prasowy wyprawy przekazał nam informację, że Urubko „po powrocie spotkał się z Kierownikiem i zespołem”. Miał także normalnie rozmawiać z pozostałymi uczestnikami wyprawy.

Sam zainteresowany nie zamierzał bić się w piersi – wręcz przeciwnie. „Bez ataku szczytowego byłbym wściekły. Dzięki temu czuję się usatysfakcjonowany. Warunki na górze były trudne – zimno, mgła, dużo śniegu… Jedyną słuszną decyzją był powrót. Przyjechałem tu po to, aby coś zrobić, a nie siedzieć w bazie. To była szansa, aby coś zrobić” – opowiadał Urubko dziennikarzom TVN24.

Reklama

„Nie mam za co przepraszać. Inni też nie są aniołami. (…) Jesteśmy mężczyznami, alpinistami. To nie jest sytuacja żeby mówić przepraszam. Mnie nikt nie przepraszał za ich błędy” – to znowu Urubko, ale konia z rzędem temu kto wie, co miał na myśli. Między słowami dodał, że czuł się „ignorowany”. Tylko jak „ignorowany” mógł być jeden z głównych faworytów do szczytowego ataku i przy okazji jeden z najwybitniejszych himalaistów XXI wieku?

Nie brak głosów, że sprawa sprowadza się do filozoficznych różnic w postrzeganiu zimy. W skrócie – Wielicki i reszta świata uważają, że zima w Himalajach kończy się zgodnie z kalendarzem 21 marca. Dla Urubki tę granicę wyznacza koniec lutego – to podejście zgodne z meteorologicznymi porami roku, które różnią się od astronomicznych. W tej wersji zima zaczyna się już 1 grudnia. Skąd różnica? Astronomiczne pory opierają się na pozycji Ziemi w stosunku do Słońca, z kolei meteorologiczne wiążą się bardziej z podziałem roku na miesiące.

„Każda pora roku różni się charakterystyką. 1 marca warunki są bliskie tym zimowym, ale wybaczcie – to już wiosna. 1 grudnia na szczycie Everestu mogą być dobre lub złe warunki, ale to już zima. (…) Potrzebuję zimy, która pokrywa się ze standardowym kalendarzem, ale nie z astronomicznymi dywagacjami” – pisał przed laty Urubko nawiązując do rosyjskiego kalendarza, w którym zima zaczyna się właśnie 1 grudnia i trwa do końca lutego.

W kolejnych akapitach powoływał się na słowa… Wielickiego o „czystości” wejścia, czyli rezygnowaniu z wszelkich dodatków. „Będę żył i wspinał się zgodnie z kalendarzem – w zimie od 1 grudnia do 28 lutego. Bez dodatkowego tlenu i różnych grzejników – bez smoczka i ciepłej wody. W terminach, które uważam za uczciwe, jasne i prawidłowe” – dodał wspinacz. Jak widać jego specyficzne poglądy nie były tajemnicą. Może więc tego wszystkiego należało się w pewien sposób spodziewać?

W praktyce podejście Urubki oznacza, że… nie uznaje dwóch pierwszych zimowych wejść Adama Bieleckiego. 9 marca 2012 roku on i Janusz Gołąb stanęli na szczycie Gaszerbruma I (8068). Rok później – wraz z Arturem Małkiem, Maciejem Berbeką i Tomaszem Kowalskim – 5 marca zdobyli Broad Peak (8047) podczas tragicznej wyprawy, z której dwaj ostatni nie wrócili. Co ciekawe, to właśnie Bielecki dostał od kontrowersyjnego kolegi propozycję wspólnego szturmu na K2 pod koniec lutego, ale odmówił.

Kochliwy żołnierz

 Urubko to człowiek pełen kontrastów. Urodził się na Kaukazie, a górami zainteresował się przez alergię. W młodości chciał zostać aktorem – dostał się nawet na studia w Akademii Teatralnej we Władywostoku. To właśnie w przerwach między zajęciami poznał dzieła Reinholda Messnera, które wywarły na niego ogromny wpływ. Miłość do wspinaczki odkrywał zdobywając coraz wyższe szczyty, w czym w późniejszych latach pomogło mu bycie wojskowym.

Po raz pierwszy głośno zrobiło się o nim w 1999 roku. Dostał Śnieżną Panterę – wyróżnienie przyznawane za zdobycie pięciu siedmiotysięczników, które należały do dawnego ZSRR. Skompletowanie tego osiągnięcia zajęło mu zaledwie 42 dni. W trakcie kolejnych dziewięciu lat zaliczył (bez tlenu) wszystkie czternaście ośmiotysięczników – nikomu wcześniej ta sztuka nie udała się tak szybko. Potem pojawiły się historyczne pierwsze zimowe wejścia – w 2009 roku na Makalu (8481), dwa lata później na Gaszerbruma II (8035). W obu próbach partnerował mu Simone Moro, którego Urubko nazywa wielkim wzorem i przyjacielem. Chciałem poznać spojrzenie Włocha na ostatnie wydarzenia pod K2, jednak Moro poprosił o wyrozumiałość. „Nie chcę komentować tego, co działo się na wyprawie, w której nie brałem udziału” – odpowiedział.

Działalność w górach wysokich Urubko postrzega jak swego rodzaju sztukę. Niżej jego wizerunek jest trochę inny. Za jego wielką słabość uznaje się kobiety – niedawno związał się z trzecią żoną. To prawdziwy obieżyświat – ma obywatelstwo Rosji, Kazachstanu i Polski. To ostatnie przyjął na końcu – w 2015 roku. „Podoba mi się entuzjazm, z jakim Polacy podchodzą do gór. Jest w was energia, której szukam w życiu” – mówił wtedy. Najwięcej czasu spędza jednak we włoskich Alpach, gdzie mieszka na co dzień z żoną.

Urubko to nie tylko wysokogórski stachanowiec. Podczas zimowej wyprawy na K2 (2002/03) w wolnych chwilach zadziwiał uczestników deklamacją wierszy Puszkina. Przerwał wtedy szczytowy „atak rozpaczy” – jak określił to Krzysztof Wielicki – aby sprowadzić zmagającego się z chorobą wysokościową Marcina Kaczkana. W 2001 roku na Lhotse (8516) pospieszył na ratunek Annie Czerwińskiej, jednak uwaga mediów skupiła się wówczas na Moro, który przerwał atak szczytowy i z wysokości ponad 8000 metrów sprowadził do bazy wyczerpanego Toma Mooresa. Za ten wyczyn Włoch otrzymał nagrodę fair play UNESCO.

Być może to właśnie wydarzenia z wyprawy na K2 z 2003 roku stanowią praprzyczynę wszystkich dzisiejszych nieporozumień. Na początku lutego Urubko swoimi wątpliwościami podzielił się na blogu we wpisie zatytułowanym wymownie „Dejavu 2003”. „To co dzieje się w internecie oraz heroiczne nastroje zespołu przypominają mi tamtą wyprawę. Wszystkie te wielkie słowa, które poruszają panienki na Facebooku – na darmo. (…) Trzeba mniej szumieć. Tu wiatr Karakorum szumi wystarczająco” – pisał. Przed laty Urubko dotarł na wysokość ok. 7800 metrów – do dziś to zimowy rekord na K2.

Jak przyjmowano jego kontrowersyjne wypowiedzi? „Nie dochodziły do nas informacje, aby były jakiekolwiek problemy w grupie zarówno w kontekście samego Denisa, jak i całej grupy” – poinformował nas rzecznik wyprawy Michał Leksiński. W obliczu ostatnich wydarzeń trzeba pamiętać o jeszcze jednym – to właśnie Urubko pomógł postawić namioty w obozach C1 i C2, zatem podważanie jego wkładu w wyprawę wydaje się po prostu nie na miejscu.

Co dalej? 28 lutego „Urubko ostatecznie opuści bazę i w asyście niewielkiej karawany uda się do Askole. Potem czeka go dalsza podróż do Skardu i Islamabadu” – informuje rzecznik. Pozostali członkowie wyprawy nie składają broni – zamierzają przypuścić kolejny atak. Na razie muszą jednak przeczekać wyjątkowo kapryśną pogodę, która – według prognoz – ma potrwać aż do piątku.

„Po 2 marca otwiera się okno pogodowe, które umożliwi działania aklimatyzacyjne zespołów. W tym czasie powinny dotrzeć do obozu III na wysokości 7200 metrów, aby tam przenocować i zdobyć niezbędną do ataku szczytowego aklimatyzację. Następnie powrót do bazy na kilkudniową regenerację i próba ataku przy kolejnym możliwym oknie pogodowym. Na ten moment jednak ciężko mówić, kiedy takie okno może się pojawić” – przyznaje Leksiński. Do 21 marca pozostało niewiele czasu, ale już teraz pewne jest jedno – nawet ewentualny sukces polskiej wyprawy nie wszystkich przekona. Denis Urubko wciąż będzie uważał K2 za górę, której zimą nikt zdobyć nie zdołał.

KACPER BARTOSIAK

Fot. FB Denisa Urubko

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Inne sporty

Komentarze

28 komentarzy

Loading...