Reklama

Od drwin i żartów do komplementów. Przemiana Stefana Huli

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 lutego 2018, 15:12 • 10 min czytania 14 komentarzy

Skoki narciarskie to sport, w którym bardzo szybko z rangi „znakomitego zawodnika” można spaść do „średniaka”. Spójrzcie na braci Prevców czy Stefana Krafta, który w zeszłym sezonie dominował, a w tym jest od tego bardzo daleki. To naturalne, zdarza się wielu, a najlepsi z nich, jak Kamil Stoch, potrafią później formę odzyskać. Znacznie rzadziej jednak zawodnik, będący całe życie skoczkiem drugiego czy trzeciego szeregu, potrafi z niego wyjść i przemaszerować do pierwszego. A Stefan Hula to zrobił.

Od drwin i żartów do komplementów. Przemiana Stefana Huli

Dziś już mało kto o tym pamięta, ale Hula był wielkim talentem polskich skoków narciarskich. Wiemy, że takich mieliśmy mnóstwo, a każdy kolejny przepadał coraz bardziej, z zupełnie różnych powodów. Ale gdy pierwszy raz narty na nogi zakładasz w wieku dwóch lat, a twój ojciec ma w domu medal mistrzostw świata z 1974 roku w kombinacji norweskiej, to stoisz, przynajmniej na początku, na uprzywilejowanej pozycji.

A skoro otrzymało się pole position, to warto byłoby z niego korzystać. I na pierwszych okrążeniach Hula to robił. Jego siostra, Magdalena, wolała saneczkarstwo (tor mieli tuż obok domu), on poszedł na skocznię. Z niej wyskakał sobie m.in. tytuł mistrza świata dzieci, a w 2004 został wicemistrzem świata w drużynie na zawodach juniorów. Wspólnie z m.in. Kamilem Stochem. Na kolejny medal imprezy podobnej rangi  – już w seniorach – musiał czekać 14 lat. 

Nie zwracać uwagi

„Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz”. Znacie ten cytat, prawda? My do dziś myśleliśmy, że Gandhi wypowiedział te słowa po to, by regularnie gościły one wśród złotych myśli wszystkich prawilnych chłopaków na Facebooku. Ale po przeanalizowaniu kariery Huli, okazuje się, że temu Mahatmie całkiem nieźle szło przewidywanie przyszłości.

Reklama

Tak jak pisaliśmy – wszystko zaczęło się od dobrych wyników za młodziana, ale tam Stefan i tak znalazł się w cieniu sukcesu Mateusza Rutkowskiego, czyli mistrza świata juniorów. Przejście do kadry A wiązało się z obecnością Adama Małysza, a gdy Orzeł z Wisły zakończył karierę, pojawił się kolejny – z Zębu. A Stefan nie był w stanie przeskoczyć pewnego poziomu. Kto więc zwracałby na niego większą uwagę? W teorii nikt. Ale że jesteśmy w Polsce, to i kibice są tacy a nie inni. Przez lata obiektem żartów był Robert Mateja, czyli jeden z najbardziej niesprawiedliwie potraktowanych przez kibicowską pamięć zawodników. Pech chciał, że gdy go zabrakło, pod ręką był Stefan.

Nie można też zaprzeczyć, że sam zawodnik dał pewne podstawy kibicom, by wsadzić go w kombinezon pozostawiony przez Roberta. Oberstdorf 2008, mistrzostwa świata w lotach, Polacy skończyli na 10. miejscu, bez awansu do drugiej serii. Po średnich, ale znośnych, skokach Żyły i Stocha, przyszedł czas Huli, który wylądował na 120 metrze. W kiepskich warunkach, ale kto zwracałby na to uwagę?

Dwa lata później przyszły igrzyska w Vancouver. O ile tym razem na skoczni było dobrze, o tyle gorzej… w łóżku. Jakkolwiek by to nie brzmiało. O czwartej nad ranem Stefana obudził telefon od operatora. Nie byłoby zapewne w tym żadnej głębszej historii, gdyby nie fakt, że sen przerwano wtedy też Adamowi Małyszowi, bo obaj mieszkali w jednym pokoju. A następnego dnia trzeba było skakać…

Stefan w świadomości kibiców został „Stefankiem”, gościem, którego w kadrze nie powinno być, ale mimo wszystko często się w niej pojawia. Jego wrogiem stało się nawet nazwisko. Gdy trenerem został Łukasz Kruczek, Wojciech Fortuna powiedział, że: „Kruczek plus Hula równa się bula”. Pierwszego z nich przeprosił, drugiego nie. Ojciec Stefana, zresztą też Stefan, twierdził wprawdzie, że jego syn „nie zwraca uwagi na takie komentarze”, ale czy hejterów da się całkowicie ignorować?

Przemysław Babiarz, komentator skoków w TVP:

Stefan jest typem człowieka zrównoważonego, a w każdym razie człowieka, który emocje przeżywa wewnętrznie. Nie jest typem ekstrawertycznym, to wnoszę po obserwacji udzielanych przez niego wywiadów. Introwertycy mają tę zdolność, że ponoszą wewnętrznie różne koszta chowania pewnych rzeczy „do środka”, ale potrafią być równocześnie dla siebie takim kondensatorem.

Reklama

Przez długi czas te chowane emocje były negatywne. Dziś Hula wyjeżdża na skocznię w zupełnie innej roli i z zupełnie innym nastawieniem. Jak do tego doszło?

Przemiana

Gdy skończył się status „młodego i utalentowanego”, Stefan spadł do rangi skoczka na granicy Pucharu Kontynentalnego i Pucharu Świata. W tym pierwszym sobie radził – regularnie plasował się w pierwszych dziesiątkach konkursów, zajmował też miejsca na podium. Ale gdy te wyniki pozwoliły mu otrzymywać ponowne szanse w Pucharze Świata, to nie potrafił ich wykorzystać. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy 100 punktów Stefan zebrał w sezonie 2015/16. I tu paradoks – to był najsłabszy sezon polskich zawodników od lat, ale dla niego akurat najlepszy!

Oczywiście, to nie tak, że to wszystko zamyka się w kategoriach formy i jej braku. To byłoby zbyt proste, choć wielu właśnie tak chciało to widzieć. W tamtych czasach przypałętało się kilka urazów – najpoważniejszy, w 2011 roku, zakończył się operacją – i problemy z odpowiednim przełożeniem tego, co na treningach, do tego, co w zawodach. A więc głowa. To też zmieniło się wraz przyjściem Stefana Horngachera, o czym trener Polaków mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”:

Zmiana mentalności zaczęła się na początku współpracy. Ustaliliśmy, że koncentrujemy się wyłącznie na tym, co musimy zrobić na skoczni, żeby potem daleko wylądować. Rozmawiamy w grupie o poprawie mocy mięśni i techniki, a nie o wynikach. One są efektem tego, co zawodnik zrobi podczas zawodów, a także tego, jak skoczą inni. Ale na rywali nie mamy wpływu, więc koncentrujemy się na sobie. Takie myślenie przyniosło efekty, dlatego nie dziwię się chłopakom, że nie chcą rezygnować z czegoś, co dobrze działa.

Ale przemiana Huli rozpoczęła się wcześniej – sezon 2015/16 to przecież jeszcze czasy Łukasza Kruczka. Dziś obecny trener reprezentacji Włoch, mówi, że „Stefan dojrzewał”. To wyświechtany frazes, ale nie sposób go nie użyć: jak wino. Pomógł mu w tym najbardziej Maciej Maciusiak, z którym Stefan zaczął współpracować, po okresie, jak sam to nazywa „złych czasów”. Dla „Przeglądu Sportowego” Stefan mówił tak:

– Na pewno wiele zmieniło się w mojej głowie. A pierwsze dobre wyniki zacząłem już osiągać w momencie, kiedy rozpocząłem współpracę z Maćkiem Maciusiakiem. To także jego wielka zasługa w tym, że jestem teraz w tym miejscu. Nie zwątpił we mnie i naprawdę mi pomógł.

Maciej Maciusiak, w wywiadzie dla Onetu:

Byliśmy akurat na Pucharze Kontynentalnym w USA. Tam siadłem ze Stefanem i Wojtkiem Toporem, i przeprowadziliśmy bardzo poważną rozmowę, bo nikt nie chciał już na niego stawiać. Sam Stefan przyznał wówczas, że nie potrafi robić nic innego, a skoki są jego życiem i postanowił, że będzie nadal trenował. Teraz widać, że miał rację. Zapewniliśmy go wówczas, że pomożemy mu, jak tylko potrafimy, podnieść jego poziom sportowy. Stefan jest przykładem zawodnika, u którego ta cierpliwość była nadwyrężana. Różnie w tym czasie u niego bywało. Pokazał jednak charakter. On powinien być inspiracją dla młodszych zawodników. Pokazuje, że w skokach można odnosić sukcesy niezależnie od wieku.

Z jakiejkolwiek pomocy Hula by jednak nie korzystał, chyba nikt nie spodziewał się, że wyniki będą aż tak dobre. Duży wpływ ma na to zapewne wspomniana już współpraca ze Stefanem Horngacherem, którego znał już wcześniej z czasów pracy Austriaka z polską kadrą B i bardzo cieszył się, że to jego wybrano na stanowisko trenera reprezentacji. Obaj chwalą się zresztą nawzajem bardzo często. „Stefan świetnie skacze”, „Stefan jest znakomitym motywatorem”, „Stefan znakomicie przepracował okres przygotowawczy”, „Stefan wprowadził dobre nowinki”. Sami dopasujcie sobie cytat do odpowiedniego Stefana.

Paweł Wilkowicz, dziennikarz sport.pl:

– Pewność siebie działa w skokach jak dodatkowy silnik i ewidentnie ten silnik jest teraz włączony. Ale pewność siebie zawsze w skokach buduje się na powtarzalności, trzeba być regularnym. U Stefana Huli od dłuższego czasu było tak, że u Horngachera skakał regularnie. On najpierw był regularny, później – gdzieś od dwóch miesięcy – na jeszcze wyższym poziomie, a teraz jest po prostu skoczkiem czołówki. Pytanie, co z tym dalej zrobi.

Rodzina

Zatrzymajmy się w tym miejscu i z tym pytaniem. Wrócimy do niego za chwilę. Nie sposób powiem pominąć w karierze Huli kwestii rodzinnych. Nie dlatego, że to oklepane podejście, by przedstawić ludzi, z którymi sportowiec żyje na co dzień, ale dlatego, że sam Stefan często powtarza w wywiadach: rodzina pomogła mu przebrnąć przez najgorsze momenty.

Wspominaliśmy już o ojcu. Stefan senior zaprowadził syna na skocznię, przyglądał się jego treningom i dał szansę na sportowy rozwój, z której ten drugi skrzętnie skorzystał. Co jednak ważne – nie nakładał na niego przy tym żadnej presji. Syn chce poskakać? Poskacze. Będzie chciał zrezygnować? Nie ma problemu. Jak wszyscy dobrze wiemy – zrezygnować nie chciał i nie chce nadal.

Młodszy ze Stefanów nie jest już jednak aż tak młody – w tym roku kończy przecież 32 lata – i nie mieszka z rodzicami. Najważniejszymi osobami w jego życiu stały się żona i dwie córki. Dla narodzin drugiej z nich zrezygnował w zeszłym roku z ostatnich konkursów Pucharu Świata:

– Nie dokończyłem sezonu, ale są sprawy ważne i ważniejsze. Sportowcem nie będę całe życie, a rodzinę ma się jedną. Ile mogłem, tyle chciałem poświęcić żonie i być przy niej podczas narodzin naszej drugiej córki. Jestem dumnym tatą, a w domu mam taki mały babiniec (śmiech). Na szczęście moje kobiety są zdrowe, i to jest najważniejsze. Wszyscy mamy się dobrze.

Druga z córek, sześcioletnia Milena, już oddała pierwsze skoki. Być może w kombinezonie zrobionym przez jej matkę, Marcelinę. To ona bowiem przez wiele lat szyła stroje naszym zawodnikom. Teraz dalej to robi, ale dla kadry B, a jej rolę u Horngachera przejął Michal Doležal. Dla Stefana to jednak przede wszystkim życiowa partnerka i podpora. W obu tych rolach spisuje się bardzo dobrze.

Nowe szczyty

To wszystko, co dzieje się w nowych miesiącach, to dla Huli sytuacje absolutnie wyjątkowe. Nigdy wcześniej nie odnosił takich wyników, a po trzydziestce trudno było się spodziewać, że zacznie. Inspiracją był dla niego Noriaki Kasai. Stefan przyglądał się jego skokom i wierzył, że on sam może prezentować się dużo lepiej, zachowując, co sam podkreśla, wszelkie proporcje do osiągnięć Japończyka.

Punkt przełomowy? Koniec grudnia, mistrzostwa Polski. Po wielu latach bycia w cieniu, Stefan zostaje nagle wystawiony do pierwszego szeregu, wchodzi na polski szczyt. Po pierwszej serii to, że prowadził ex aequo z Kamilem Stochem, nie było jeszcze sensacją. Tym bardziej, że uwagę mediów przyciągnęła wysoka lokata Krzysztofa Lei. Po drugich skokach wszystkich zawodników, okazało się jednak, że Stoch jest trzeci, na drugim miejscu wylądował Żyła, a wygrał – po raz pierwszy w swej karierze – Stefan Hula.

Paweł Wilkowicz:

Gdy ktoś wygrywa mistrzostwa Polski, to jest to pewna sztuka. Piotr Żyła wygrał, też wszystkim się wydawało, że to przez to, że najlepsi odpuścili, bo, wiadomo, to tuż po świętach, a niedługo później Piotr był na podium Turnieju Czterech Skoczni. Myślę, że dla Stefana to też było takie potwierdzenie, że wszystko działa i potem miał dobry Turniej. Pechowy trochę, jeśli chodzi o wszystkie okoliczności, natomiast sportowo dobry. Jak teraz się na niego spojrzy, to jest to twarz człowieka szczęśliwego, u którego wszystko zbiegło się jak trzeba.

Po Turnieju Czterech Skoczni przyszły kolejne konkursy, gdzie Hula prezentował się dobrze, aż w końcu otrzymał szansę w drużynie. Nie byle jaką, bo na mistrzostwach świata w lotach… w tym samym miejscu, w którym 10 lat wcześniej skok zawalił. Jak się rehabilitować, to na całego – Stefan skakał świetnie, a Polacy zdobyli brązowy medal, pierwszy taki w historii. Łzy w oczach, jakie miał po konkursie, w pełni usprawiedliwione. Chłopaki nie płaczą, mężczyźni już tak.

To zresztą chyba największe osiągnięcie Stefana i równocześnie największa szansa na sukces – wskoczył do „żelaznej czwórki” Horngachera, wypychając z niej najpierw Maćka Kota, a potem Piotra Żyłę, gdy w Zakopanem czwórka Stoch, Kubacki, Hula, Kot wygrywała konkurs. Zrobił to regularnością, której brakuje wspomnianej dwójce i wydaje się, że tylko kataklizm mógłby pozbawić go szansy na występ w Pjongczangu.

Przemysław Babiarz:

W Zakopanem Stefan był numerem dwa ewidentnie. Natomiast, biorąc pod uwagę przekrój całego sezonu, to byłby pewną trójką. Wydaje się, że teraz wszystko rozstrzyga się w tym, czy Piotrek Żyła wróci, czy też Maciek Kot będzie skakał. Do niedawna wydawało się, że ten skład jest nie do ruszenia, zresztą to mistrzowie świata z zeszłego sezonu. Teraz wypadł z niego Piotrek Żyła, choć jeszcze będą podejmowane decyzje na miejscu. Jest też Willingen, które może pokazać coś zupełnie innego. Skoki są bardzo podatne: na podmuchy wiatru i wahania formy mentalnej.

O tym doskonale wie sam Stefan. Te pierwsze zadecydowały o tym, że w Zakopanem nie udało się stanąć na podium indywidualnego konkursu. Te drugie przez wiele lat sprawiały, że nie był w stanie przebić się do czołówki polskich skoczków. Dziś ma je pod kontrolą.

– Każde zawody są na sto procent. Nie ma odpuszczania. Nie byłoby sensu brać w nich udziału po to, żeby skakać na pół gwizdka.

I tu postawmy kropkę. Kolejny szczyt czeka na Hulę w Korei. Być może tam dotrze na sam wierzchołek…

SEBASTIAN WARZECHA

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]
Polecane

Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Szymon Szczepanik
0
Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...