Reklama

Urodziny obchodziłby dziś Bruno Metsu – architekt sukcesu Senegalu na mundialu 2002

redakcja

Autor:redakcja

28 stycznia 2018, 10:40 • 3 min czytania 4 komentarze

Mundial zbliża się wielkimi krokami, a my odnosimy wrażenie, że w Polsce coraz bardziej narasta strach przed naszymi grupowymi rywalami. Wiadomo, Kolumbii obawialiśmy się od wyciągnięcia karteczki z ich nazwą kraju. Japonia? Teoretycznie pokonanie Azjatów nie powinno stanowić żadnego problemu, ale kto wie, czy akurat w czerwcu nie wyłoni się następca „Kapitana Tsubasy”? Z Senegalem historia jest podobna – dawać ich, szybkie golenie, a po analizach człowiek gryzie się w język i uświadamia, że to właśnie w tej ekipie grają zawodnicy kluczowi w układankach trenerów Napoli czy Liverpoolu. „Lwy Terangi” szesnaście lat temu przecież doszli do ćwierćfinału szalonego, koreańsko-japońskiego mundialu. Gdyby żył trener tamtej ekipy, Bruno Metsu, dziś kończyłby dziś 68 lat. Bez niego nie potrafimy sobie wyobrazić takiego samego scenariusza. 

Urodziny obchodziłby dziś Bruno Metsu – architekt sukcesu Senegalu na mundialu 2002

To był naprawdę szalony turniej. Może sam triumfator nie powoduje, że łapiemy się za głowę, a oczy wyskakują nam z orbit, ale to, co się wydarzyło w fazie grupowej, zasługuje na kilkutomową serię książek. Senegalczycy byli absolutnymi debiutantami na mistrzostwach świata. Nic dziwnego – gdy grasz na niezłym poziomie, to załatwiasz sobie francuski paszport i możesz zostać naturalizowanym reprezentantem innego kraju, który daje ci szansę, żeby coś  w piłce reprezentacyjnej faktycznie zdobyć. Tak zrobił, choćby urodzony w Dakarze Patrick Vieira. A następnie jego rodzimy kraj odesłał go z mundialu do Francji.

31 maja w Seulu, to nie Japonia czy Korea rozgrywała mecz otwarcia, a właśnie Senegal z Francją. Media wręcz huczały od tytułów typu: „Kolonia kontra okupant”. W ekipie z Europy, naturalnie, plejada gwiazd – Barthez, wspomniany Vieira, Henry, Trezeguet, Thuram… Nikt nie dawał Senegalowi szans i w sumie kompletnie się nie dziwimy. Ciężko było nawet o remis z drużyną, która przecież pojechała do Azji bronić zdobytego przed czterema laty trofeum. Po spędzeniu pierwszych 90 minut z oczami skierowanymi na wschodnią Azję przeżyliśmy szok. „Trójkolorowi” zaczęli od porażki z fantastycznie zorganizowaną ekipą dzisiejszego jubilata. Mecz otwarcia i od razu sensacja.

A okazało się, że to nie był wcale wypadek przy pracy. Senegalczycy w grupie trafili też na Danię i Urugwaj. Śmiało można uznać, że to grupa śmierci. Ale ekipa Metsu bawiła się dalej i po ograniu drużyny Rogera Lemerry’ego, dwukrotnie zebrali po punkcie, w efekcie wychodząc z grupy z drugiego miejsca W tabeli grupy B znaleźli się tuż za Duńczykami.

Gdy my, Polacy, denerwowaliśmy się kompromitacją Tomasza Hajty i spółki, Senegalczycy wychodzili na ulice po przejściu Szwedów w jednej ósmej finału. Skandynawom nie pomógł ani Henrik Larsson, ani młodziutki Zlatan Ibrahimović. Sen trwał i tak na dobrą sprawę mógł jeszcze chwilę potrwać, gdyby byli ciut bardziej doświadczoną drużyną. Drabinkę debiutanci mieli wymarzoną – następnie na Bruno i spółkę czekali Turcy, czyli nie żaden piłkarski gigant. Przez 90 minut nie padł żaden gol, starcie rozstrzygnęło się siedem minut po zakończeniu regulaminowego czasu. Tym razem na korzyść rywali Senegalu.

Reklama

Zespół Metsu zrobił bez wątpienia wynik ponad stan. Po mundialu trener powiedział: „Pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie wywrócić do góry nogami hierarchię w światowym futbolu”. Od tamtej pory Senegal ani razu nie awansował na mistrzostwa świata, a niespełna pięć lat temu zmarł główny architekt tamtego sukcesu. Bruno Metsu przegrał wtedy najważniejszy mecz, z rakiem żołądka…

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...