Reklama

Chcę, żeby Kanada ze mną w składzie wygrała igrzyska

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

26 stycznia 2018, 14:10 • 6 min czytania 4 komentarze

Mieszkaniec Rosji. Były zawodnik NHL. Kuzyn Sebastiana Mili. Wojtek Wolski to 32-letni hokeista, który niedawno otrzymał powołanie do kanadyjskiej kadry na IO w Pjongczang. Uznaliśmy, że to dobry pretekst, by z nim w końcu pogadać. 

Chcę, żeby Kanada ze mną w składzie wygrała igrzyska

15 lutego czeka cię debiut na igrzyskach olimpijskich. Kanada zagra wówczas ze Szwajcarią. 

To jest spełnienie moich marzeń. Coś, czego nie mogłem absolutnie przewidzieć. Kiedy zadzwonił selekcjoner (Jon Cooper – przyp. DK), nie wiedziałem, czego może ode mnie chcieć. Gdy padły z jego ust słowa, że jadę do Pjongczang, to oniemiałem. To był cudowny moment.

Tym bardziej, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu doznałeś bardzo ciężkiej kontuzji. Wstrząs mózgu, dwa złamane kręgi szyjne, uraz rdzenia kręgowego – wyglądało to naprawdę kiepsko. Czy rozważałeś wówczas zakończenie kariery?

Przez pierwszych kilka tygodni chodziły mi po głowie myśli typu „to koniec”. Wróciłem do Kanady, porozmawiałem z tutejszymi lekarzami, których znam od dawna i wiesz co? Odradzali mi powrotu na taflę. Mówili, że jest to zbyt ryzykowne i żebym się raczej skupił na reszcie życia. 

Reklama

Przechodziłem w życiu wiele operacji, czy rehabilitacji, ale tylko w tym przypadku towarzyszył mi strach. Myślałem, że już nigdy nie wrócę do poważnego sportu. Przez pierwsze trzy-cztery miesiące zacząłem chodzić na studia, by mieć jakąś alternatywę na przyszłość. Sprawdzałem też, co mógłbym robić po zakończeniu kariery – masę czasu poświęciłem na rozmowę z tatą, czy przyjaciółmi na temat mojego następnego etapu w życiu. Po jakimś czasie uznałem, że nadal chcę grać, więc gdy dowiedziałem się, że jednak jest opcja zabiegu chirurgicznego, który miałby postawić mnie na nogi, to postanowiłem z niej skorzystać.

A teraz lecisz do Pjongczang.

To jest coś absolutnie abstrakcyjnego. Rok temu nawet w najlepszych snach nie mógłbym sobie tego wyobrazić. Życie pisze naprawdę dziwne scenariusze. Moim marzeniem jest zdobycie olimpijskiego złota, nasza kadra wygrała cztery ostatnie takie imprezy, więc chciałbym, byśmy to zrobili po raz kolejny. Mamy multum klasowych zawodników, więc mam nadzieję, że nam się uda.

Kogo uważasz za najgroźniejszego przeciwnika?

Rosję, to na pewno. Mają również wielu świetnych zawodników, więc naturalnie są dla nas największym zagrożeniem. 

Reklama

Twoja przygoda z poważnym hokejem rozpoczęła się, gdy miałeś 19 lat. Zostałeś zauważony w pierwszej rundzie draftu przez zespół, który grał na co dzień w NHL.

Tamten dzień był niezwykle ekscytujący. Przyjechała ze mną cała rodzina, przyjaciele, więc miałem ogromne wsparcie mentalne. Potem okazało się, że Colorado Avalanche jest mną zainteresowane, co już samo w sobie było spełnieniem marzeń. To była moja ulubiona drużyna. Teraz, gdy patrzę na zdjęcia z tamtego wydarzenia, wszystkie wspomnienia wracają. Na początku wybrałem hokej, bo wszyscy w Kanadzie w niego grali, więc pomyślałem: „czemu ja miałbym nie spróbować?”. Mój brat (Kordian – przyp. DK) również uprawiał tę dyscyplinę, więc często podpatrywałem, jak on to robi. Gra w NHL, czy reprezentacji to były moje początkowe cele. Ciągła rywalizacja, wygrywanie, adrenalina – to było to, co mnie kręciło najbardziej.

Od zawsze chciałeś zostać profesjonalnym hokeistą?

Nie, na początku był futbol i długo, długo nic. Potem uległo to zmianie – nachodziły mnie myśli, że może pójdę na prawo, czy zostanę architektem. Koniec końców wylądowałem jednak w światku hokeja. To zmieniło moje życie, ale również życie moich rodziców. Są ze mnie bardzo dumni i mam nadzieję, że to samo będą mogły powiedzieć  moje dzieci.

Kiedy zacząłeś myśleć o hokeju na poważnie?

Miałem 13 albo 14 lat. Wtedy tak naprawdę robiłem największe postępy. Nie było dla mnie konkurencji w moim roczniku, a że był wówczas duży popyt na młode talenty, to i ja zostałem w końcu zauważony. Byłem szybki, lepiej zbudowany od rówieśników, wyróżniałem się głównie tymi atutami.

Jako nastolatek obserwowałeś też w akcji Sebastiana Milę, który jest twoim kuzynem.

Tak, staliśmy z wujkiem i ciocią obok boiska, a Sebek trenował. Wtedy któryś z członków rodziny namówił mnie, bym również spróbował. W trakcie tych zajęć Sebastian strzelił sporo goli, u mnie tak kolorowo nie było.

Lubię oglądać futbol i prawdę mówiąc żałuję, że nie mogę tego robić tak często, jakbym chciał, choć zdarzają mi się ciekawe wyprawy. W 2008 odwiedziłem Austrię i Szwajcarię na mistrzostwach Europy, kilka lat temu byłem w Londynie na Stamford Bridge, oczywiście na meczu Chelsea.

Podróżujesz nie tylko na piłkarskie mecze, ale także służbowo. Grasz w Mietałłurgu Magnitogorsk, a więc klubie, który ma siedzibę w Rosji.

Panują tam niesamowite mrozy, zajęło mi wiele czasu, żeby przystosować się do tamtejszych do warunków. Szczególnie, że wcześnie mieszkałem w cieplejszych Chinach, swoją drogą to kolejne miejsce, do którego klimatu trzeba się stopniowo przyzwyczajać. Ogromne miasta, masa ludzi na każdym kroku. Pod tym względem wolę jednak życie w Rosji. Z nikim się nie szturchasz na ulicy, więc jest naprawdę bardzo przyjemnie.

W adaptacji w Rosji na pewno pomogła ci obecność Chrisa Lee, który zamieszkał tam wcześniej. 

Obcokrajowcy zawsze będą obracali się w jednej grupie. W Mietałłurgu było identycznie. Gdy przychodziłem to wraz z Chrisem, Janem Kovarem i Oskarem Osalą stworzyliśmy czteroosobową paczkę, która lubiła swoje towarzystwo i często gdzieś wspólnie wychodziliśmy. Cała trójka nadal jest w Magnitogorsku. Mieszkamy w tym samym bloku, więc daleko do siebie nie mamy.

Urodziłeś się w Zabrzu, ale nie masz zbyt wielu okazji, żeby wpadać do Polski. 

Staram się być co roku, ale nie zawsze jest to możliwe. Byłem w kwietniu 2017, na obozie dla młodych hokeistów. Lubię pracować z dziećmi i ogólnie młodzieżą, dlatego teraz również postaram się przylecieć do Polski na wiosnę.

Na jakim poziomie jest twój język?

Wydaje mi się, że największym problemem jest to, że na co dzień porozumiewam się po angielsku, więc zapominam o paru językowych zasadach. Gdy zakończę karierę, to postaram się nauczyć polskiego „perfect”.

Czy po krótkim epizodzie w klubie STS Sanok myślałeś nad tym, by zostać w Polsce trochę dłużej?

Raczej nie. Albo inaczej – musiałem wrócić do Ameryki, co nie zmienia faktu, że czuje się mocno przywiązany do Polski. Moi rodzice stąd pochodzą, mam tam wielu przyjaciół, więc naturalnie traktuje ten kraj jako dom.

Czy posiadasz polski paszport?

Tak. Prawdę mówiąc, to właśnie nim się legitymuje grając w Kontinental Hockey League.

A czy był kiedyś temat twojej gry dla naszego kraju?

Kilka lat temu dostałem zapytanie i gdybym tylko miał możliwość, to zapewne moja odpowiedź brzmiałaby „tak”. Niestety – przepisy są bezwzględne. Żebym miał prawo zakładać trykot z orzełkiem na piersi, musiałbym spędzić w jakimś polskim zespole dwa lata, a to było niemożliwe. Teraz jednak jestem szczęśliwy, że gram dla Kanady. Tak jak mówiłem – chce wywalczyć z nią złoto, liczę, że potem zdobędę też mistrzostwo. Jednak przede wszystkim chciałbym się skupić na tym, by spędzać więcej czasu z rodziną. To dla mnie priorytet, bo mam wrażenie, że lekko ją zaniedbałem.

ROZMAWIAŁ DOMINIK KLEKOWSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

4 komentarze

Loading...